[ CHAPTER 15 ]

[ THIRD PERSON POV ]

PIERWSZA NOC PO POWROCIE do ❝domu❞ była ciężka. Łóżko zdawało się buntować, nie pozwalając wygodnie się ułożyć. Kołdra nagle była za krótka, poduszka za gruba, a w pokoju było to za zimno, to za gorąco. Na domiar złego, dziewczyna nie mogła zasnąć. Po jej głowie wciąż krążyły ostatnie wydarzenia. Kiedy się tu przeprowadziła, jak dołączyła do Raimona i poznała chłopców, a potem razem wyjechali na Okinawę. Analizowała każdą sytuację, każdy szczegół. Potem poczuła ukłucie w sercu, na myśl o tym, że będzie musiała wybrać jednego z pięciu adoratorów. Oczywiście, wszystkich ich bardzo lubiła i doceniała. Pytanie tylko, do którego czuła coś więcej? Czy w ogóle był ktoś taki? A nawet jeśli, czy był sens zaczynać coś, co prędzej czy później będzie musiało się skończyć? Przywiązanie się do jednego z nich narobiłoby sporo kłopotów obu stronom. W końcu, gdy wróci na rodzinną wyspę, będzie musiała zostawić swojego ukochanego tutaj, w Inazuma Town, i znowu cierpieć rozłąkę.

Czas płynął nieubłaganie. Na zegarze cyfrowym widniała godzina druga piętnaście. Napastniczka westchnęła ciężko, przypominając sobie, że nawet jeśli teraz uda jej się zasnąć, to wkrótce i tak zadzwoni jej budzik i będzie musiała wstać do szkoły. Przekręciła się na drugi bok, ze znudzeniem obserwując lekko ruszającą się od wiatru zasłonę. Zaczęła liczyć owce, zamykając oczy, aby zmusić się do snu. Po dłuższym czasie poskutkowało.


Sakuma miło wspominał wczorajszy powrót. Oczywiście, było mu żal opuszczać tak piękną wyspę, oraz nowych przyjaciół, jednak szansa na spędzenie trochę czasu z [Imię] była warta każdej ceny. Sporo minęło od momentu, w którym się tu wprowadziła. Kiedy tak o tym rozmyślał, to właściwie dzięki niej przeżył przemianę, podobnie jak reszta chłopaków. Naprawiła ich serca, pełne obaw i zwątpienia. Z każdym dniem zakochiwali się w niej coraz bardziej i bardziej. Na początku ich uczucia były bardzo niepewne. Działali pochopnie, nieraz ją raniąc, jednakże teraz wydorośleli i zrozumieli, że pośpiech nie jest najlepszym doradcą. Po prostu chcieli ją mieć dla siebie. Była ich nadzieją na pogodzenie się z przeszłością.

Jirou uważał się za słabego i niepotrzebnego. Zawsze próbował dogonić resztę. Ukrywał to skrzętnie pod maską cwaniactwa, aby choć dawać pozory pewności siebie. Było to wyjątkowo skuteczne, zwłaszcza w Teikoku. Tam jeszcze był kimś. Napastnikiem, prawą ręką, zwycięzcą. W Raimonie nie dorównywał nikomu. Zawsze z tyłu, jak cień. Nawet w obecnej sytuacji, mimo ogromnych starań, przeczuwał, że to nie on zostanie wybrany. Niby mentalnie się na to przygotował, ale w głębi duszy uważał, że będzie to największa z jego życiowych porażek. Ale przecież dla niej on już jest wygranym.

Genda sprawiał wrażenie niewzruszonego absolutnie niczym. Był jak lew — dumny i waleczny. Na treningach wyciskał z siebie siódme poty. Twardo stąpał po ziemi. Nie okazywał uczuć, ani emocji, trzymając wszystkich na dystans. To nie była jego chęć bycia niezależnym, lecz strach. Zbudował wokół siebie mury, aby nie zostać zranionym. Przyjaciele wiele dla niego znaczyli, ale ile on znaczył dla nich? Czuł się jak zbędny balast. Jakby zwracali na niego uwagę z litości. Ale ona taka nie była. Przy niej nie miał żadnych wątpliwości. I choć nie potrafił okazać jej wdzięczności, ona wciąż przy nim stała, bez zawahania.

Kidou nie mógł sobie pozwolić na żaden błąd. Był przecież chodzącym ideałem, wzorem do naśladowania i idolem małolatów. Przez to wszystko pogubił się gdzieś po drodze, doprowadzając najbliższe mu osoby do opłakanego stanu. Zawiódł jako kapitan, brat i przyjaciel. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Postanowił przyjąć na siebie ten ciężar i funkcjonować ze zżerającym go poczuciem winy. W końcu to wszystko przez niego, prawda? Powinien to przewidzieć, jakoś powstrzymać. Jego i Harunę dzieliła ogromna przepaść, której przejście zdawało się niemożliwe. No właśnie, zdawało. Ona pokazała mu, że wszystko da się naprawić. Wystarczą jedynie chęci i szczerość.

Afuro, przystojny, pełen gracji narcyz. Jeden z najsilniejszych napastników, as zespołu Raimona i były kapitan Zeusa. Oto i jego pięta Achillesa — przeszłość. Kochał swoją drużynę, była dla niego jak druga rodzina. Powinien być bogiem, który prowadziłby ich w dobrym kierunku, a on zwątpił w umiejętności swoje i kolegów, co doprowadziło go do błędnych decyzji. Czy kiedykolwiek wybaczą mu jego brak kompetencji? Starał się zapomnieć o porażce i wciąż być tym samym, wspaniałym chłopakiem, któremu wszyscy zazdroszczą. Szkoda, że wciąż uważał się za potwora i tchórza. ❝Podziwiam cię❞ — tylko te słowa sprawiały, że gdzieś tam głęboko wierzył, że ma w sobie coś dobrego.

Kazemaru był popularny i lubiany przez niemal wszystkich w szkole. To pewnie przez to, jaki był miły, uprzejmy i pomocny. Czaruś z niego jakich mało. Wydawałoby się, że nie ma żadnych problemów, poza kiepskimi ocenami z japońskiego. To nieprawda. Ciągle nie uważał się za dostatecznie dobrego. Musiał być potrzebny, musiał być użyteczny. Jeśli ludzie będą na nim polegać, poczuje się doceniony, dlatego tak pragnął, aby każdy czegoś od niego oczekiwał. Tyle, że on już nie nadążał. Opadał z sił. Właśnie wtedy pojawiła się ona, podając mu rękę. Nie musiał robić nie wiadomo jakich rzeczy. Czasami wystarczyła sama jego obecność.

— Dzień dobry, [Imię]! — przywitał ją Endou, uśmiechając się szeroko. — Ostatnio nie byłaś w najlepszej formie. Chciałem spytać, czy wszystko już w porządku? Mamy dzisiaj trening, ale możesz odpuścić, jeśli nie dasz rady.

— Przyjdę — odparła stanowczo. — Dużo myślałam i wydaję mi się, że już pogodziłam się z rzeczywistością. Poza tym, nie mogę zostawiać moich przyjaciół, prawda?

— Racja. Cieszę się, że lepiej się czujesz! 

— Mamoru, znowu ją męczysz? — Tuż obok kapitana stanął Ichirouta, klepiąc go w ramię. — Ledwo przekroczyła próg szkoły, a ty już ją napastujesz — zaśmiał się, puszczając do niej oczko, na co ta lekko się zarumieniła. — [Imię], idziemy do klasy? Za niedługo mamy zajęcia.

Kiwnęła głową, podążając za kolegą. Przyglądała mu się z uwagą, jakby próbując zajrzeć w głąb jego duszy. Chłopak cały czas miał na sobie ten swój typowy uśmiech — łagodny i czarujący. Sprawiał, że kolana jej miękły. Musiała przyznać, że miała do niego słabość, tak jak większość dziewczyn. Z tą różnicą, że on nie zwracał na nie uwagi. Patrzył tylko na nią. Z drugiej strony, nie była pewna, czy odwzajemnia jego uczucia. Miała jeszcze innych kandydatów. Chciała spędzić z każdym trochę czasu i przeanalizować, co w nich lubi, a czego nie. W ten sposób będzie miała pewność, że podjęła słuszną decyzję i wzięła sprawę na poważnie.

— Mam nadzieję, że się nie stresujesz — rzucił nagle, wprawiając [Nazwisko] w zakłopotanie. — Mam na myśli wyborem. Nieważne, co zadecydujesz, zawsze będziesz naszą przyjaciółką. Dlatego proszę, żebyś nie przejmowała się naszymi uczuciami. Już i tak wiele zrobiłaś.

Nie była pewna, co Kazemaru miał na myśli, ale jego słowa dodały jej otuchy. To był dobry początek poszukiwania prawdziwej miłości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top