[ CHAPTER 12 ]

[ THIRD PERSON POV ]

POMYSŁ AFURO SZYBKO rozkręcił towarzystwo i wkrótce, zamiast gitary Otomury, uruchomiono porządny sprzęt grający. Niemal wszyscy zawodnicy tańczyli wokół ogniska, sami lub w parach. [Imię] została zaproszona przez Gakuyę, później przejął ją Tsunami, a następnie Endou, głównie, aby porozmawiać o nadchodzącym meczu. Zmęczona dziewczyna usiadła pod drzewem, próbując ustabilizować oddech. To była miła odmiana po tym całym ❝wyznawaniu uczuć❞.

Zauważyła Ichiroutę, który również zdawał się dobrze bawić. Gdy nastolatek zwrócił na nią uwagę, pomachała mu, a ten z prędkością światła pojawił się tuż przy niej.

— Kazemaru, ślicznie śpiewałeś — pochwaliła go, na co lekko się zarumienił.

— Dziękuję, ale nie mogę się z tobą zgodzić. To było naprawdę żałosne — zaśmiał się nerwowo. — Na początku nie mogłem sobie przypomnieć, skąd znam tę piosenkę. Teraz już wiem.

— Tak? A więc skąd ją znasz? — spytała, zaciekawiona.

— Kiedy byłem w klubie lekkoatletycznym, często rozmawiałem z jednym z zawodników. Właściwie, to się przyjaźnimy. To on ciągle puszczał mi ten utwór, aż w końcu zapamiętałem tekst.

— A, to dlatego... — mruknęła, bardziej do siebie, niż do niego.

— A właśnie, nie miałem jeszcze okazji- 

— Kazemaru! — zawołał Endou. — Pomóż nam przynieść więcej drewna!

— Już idę! — odkrzyknął. — Do zobaczenia później!

[Nazwisko] kiwnęła głową, uśmiechając się delikatnie. Gdy chłopak zniknął, oparła głowę o pień, zmęczona. Ognisko trwało już naprawdę długo i zapowiadało się, że nieprędko się skończy. Nie do końca wiedziała, co ma robić. Po głowie cały czas chodziły jej słowa chłopaków. Którego powinna wybrać? Czy w ogóle chce wybierać?

— No, bałem się, że już nigdy sobie nie pójdzie — odezwał się głos zza drzewa, na co wzdrygnęła się. — Nad czym tak rozmyślasz?

— Aphrodi! Nie strasz mnie! — Skrzyżowała ręce na piersiach. — Czemu się czaisz?

— Nie czaję się, po prostu nie chciałem wam przeszkadzać. — Usiadł koło niej. — Więc? Coś cię gryzie?

— Nie... Wszystko gra.

— Rzeczywiście, to brzmiało niezwykle przekonująco. — Przewrócił oczami. — Dobra, nie będę cię męczył. Może zmienimy temat?

— Mam pytanie — zaczęła — jak to było grać w drużynie Zeusa?

— Hm? Nie rozumiem, dlaczego to cię ciekawi. Nic specjalnego...

— Tęsknisz za nimi? — Wtedy uświadomił sobie, o co chodzi. Ona dalej myślała o kuzynie i przyjaciołach.

— Jasne, że tęsknię. Ale fakt, że jesteśmy w innych zespołach, wcale nie sprawił, że przestaliśmy się widywać. Prawdziwi przyjaciele zawsze są z nami, o tutaj. — Wskazał palcem na swoje serce. — Wiem, że teraz, kiedy spędzasz czas z Oumiharą, przypominasz sobie o starych czasach. Pamiętaj jednak, że Raimonowi też na tobie zależy. Wszystkim, bez wyjątków.

Terumi tak bardzo skupił się na swojej wypowiedzi, że nie zauważył, jak nastolatka odpłynęła. Dopiero, gdy jej głowa opadła na jego ramię, zdał sobie z tego sprawę. Otworzył szerzej oczy, natychmiast zastygając w bezruchu. 

— O rany, naprawdę? — szepnął do siebie, nie do końca wiedząc, jak ma się zachować.

Po chwili namysłu blondyn zaczął się wyginać, przybierając przedziwne pozycje, byle tylko wziąć dziewczynę na ręce, nie budząc jej. Gdy wreszcie mu się to udało, skierował kroki w stronę domków letniskowych, które były dość daleko od ich obecnej lokalizacji. Po drodze wpadł na Gende.

— Co ty wyprawiasz? — spytał bramkarz, unosząc brew.

— Zanoszę ją do łóżka. 

— Ja ją zaniosę, wracaj do reszty.

— Dlaczego miałbym ci ją dać? — Uśmiechnął się złośliwie.

— Po twoich tekstach z autokaru boję się ją z tobą zostawić.

— Spokojnie, nic jej nie zrobię. Jeszcze...

Koujirou skrzywił się. Wiedział, że chłopak tylko się z nim droczy, więc postanowił mu zaufać. Zdjął swoją bluzę, okrył nią [Imię], po czym poklepał kolegę po ramieniu.

— Nie radzę ci zrobić niczego głupiego — rzucił na odchodne. 

— Nie mam takiego zamiaru.  

Po kilkunastu minutach chodzenia, Afuro znalazł się na miejscu. Mimo iż dziewczyna była lekka (a przynajmniej w jego mniemaniu), bardzo bolały go ręce. Stanął przed chatką menadżerek, gdzie przywitała go Aki, jakby już wcześniej przewidując, że się tu pojawi.

— No proszę, proszę, co my tu mamy — zachichotała.

— P-przestań i wpuść mnie do środka — mruknął, rumieniąc się.

— Oczywiście. — Zasłoniła buzię, próbując powstrzymać się od śmiechu.

Aphrodi wniósł [Nazwisko] do pokoju i ułożył ją na łóżku. Przez moment obserwował, jak śpi, dopóki nie dotarła do niego niezręczność i dziwność tej sytuacji. Wyszedł na zewnątrz, cały czerwony. Nie spodziewał się, że zastanie tam pozostałą czwórkę adoratorów.

— Śledziliście nas? 

— To nie ma znaczenia — burknął Kidou. — Przyszliśmy się naradzić.

— Naradzić? — zdziwił się Terumi. — Dobrze się czujecie?

— Chcemy wiedzieć, co kombinujesz — włączył się Sakuma. — Znasz ją najkrócej. Mamy teorię, że tak naprawdę [Imię] wcale ci się nie podoba. Chcesz nam tylko dopiec, bo ci się nudzi.

— Ale z was idioci... — Pokręcił głową. — Po pierwsze, to moja sprawa, co do kogo czuję. Po drugie, myślałem, że nasza drużyna jest jak rodzina. Znacie mnie i wiecie, że nikogo bym nie skrzywdził. Już nie. Stary Aphrodi chętnie by się pobawił, ale obecny ja... Byłem pewien, że to wiecie. Chcę, żeby to była czysta walka, więc mam dla was drobną radę. Szczególnie dla trójki, która porwała się z motyką na słońce. Nie skupiajcie się tylko na sobie. Nie osaczajcie jej. Tym sposobem pogarszacie swoją i tak kiepską sytuację. Na razie. — Machnął ręką i odszedł.

Jedynie Jirou zdawał się przejąć jego słowami. Poważnie zaczął się zastanawiać nad tym, co zrobił i doszedł do wniosku, że naprawdę przegiął. Było mu wstyd. Próbował znaleźć sposób, żeby to naprawić i wpadł na pewien pomysł.


Nastolatka obudziła się wcześnie rano. Jakież było jej zdziwienie, gdy zorientowała się, że leży w swoim łóżku i ściska bluzę Genou. Starała się przypomnieć sobie, co się stało, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Sięgnęła ręką w stronę etażerki, po swój telefon. Zamiast tego natchnęła się na coś delikatnego i gładkiego.

— Róża? — zdziwiła się, chwytając leżący obok niej liścik.

Dzień dobry, [Nazwisko].

Czy mogłabyś się ze mną spotkać o 10:00 pod domkiem numer 4? Chciałbym Cię przeprosić za moje beznadziejne zachowanie i wyjaśnić kilka rzeczy. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mnie widzieć. Jeszcze raz przepraszam za kłopot.

Sakuma Jirou

Otworzyła szerzej oczy, ponownie czytając karteczkę. Iść? Nie iść? Długo biła się z myślami, jednak postanowiła dać mu szansę. Nie wyczuwała w chłopaku niczego złego. Chciała wierzyć, że zrobił to pod wpływem chwili. Lubiła go i nie chciała stracić z nim kontaktu.

Jirou opierał się o ścianę chatki, ze zniecierpliwieniem czekając na nadejście napastniczki. Nie miał pewności, że się zjawi, ale jego intuicja podpowiadała mu, że nie zignoruje tak wystosowanego zaproszenia. Nie mylił się. Chwilkę po umówionej godzinie, przybyła, uśmiechając się nieśmiało. Atmosfera zgęstniała, jednak nie miał zamiaru się poddawać.

— Posłuchaj, em... — Zaczął  bawić się palcami. — Przepraszam za to, co wydarzyło się na ognisku. Jestem strasznym egoistą, w ogóle o tobie nie myślałem. Musiało ci być ciężko. Zepsułem ci całą zabawę. — Spojrzał jej w oczy. — Naprawdę mi zależy. Nie chciałem cię skrzywdzić. Czuję się z tym okropnie i-

— Starczy — przerwała mu. — Rozumiem. Nie stresuj się, wszystko w porządku. Grunt, że zrozumiałeś swój błąd.

— To znaczy, że mi wybaczysz? — spytał z nadzieją w głosie.

— Oczywiście, że tak, głuptasie — zaśmiała się. — Jesteś moim przyjacielem. Obiecuję, pomyślę nad twoim wyznaniem, tylko daj mi czas, dobrze?

— Jasne. — Przytulił ją. — Dziękuję. Jesteś taka wyrozumiała.

— Nie do końca... — szepnęła. Nim chłopak zdołał się zorientować, co się dzieje, został opryskany wodą ze szlaucha. — Jesteśmy kwita. — Puściła mu oczko.

Wkrótce niewinne oblanie przerodziło się w wojnę. Ich radosne krzyki obudziły połowę zawodników, jednak zupełnie się tym nie przejmowali, i dalej bawili się w najlepsze. Sakuma w życiu nie był tak szczęśliwy. Wiedział, że będzie musiał odbudować jej zaufanie. Poprzysiągł sobie, że od teraz będzie się zachowywał jak prawdziwy mężczyzna. Będzie na nią czekał, miesiące, może nawet lata. To nie miało dla niego znaczenia. Jedyne, co się dla niego liczyło, to jej uśmiech. ❝Mam nadzieję, że kiedyś będziesz w stanie pokochać mnie równie mocno, jak ja ciebie❞.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top