5.

Mój wywód odnośnie wypadku zajął całą drogę do bazy, a ten obok mnie nawet się w tym czasie słowem nie odezwał... Tony dosyć mocno hamuje przed budynkiem bazy Avengers. Wysiadam z pojazdu, nie patrząc nawet na swojego brata. Chcę po prostu już zobaczyć to wideo. Nie wierzę, by James to zrobił, ale przekonam się na ile moje stwierdzenie jest prawdziwe, gdy tylko zobaczę te przeklęte nagranie. Zatrzymuję się przed wejściem i podchodzę do maszyny dopuszczającej do wejścia. Skan oka trwa dosłownie chwilę, więc szybko znajduję się w środku. Przemierzam korytarz, próbując jak najszybciej zjawić się w szklanym salonie, gdzie zazwyczaj odbywały się spotkania grupy Avengers. Nagle, jak grom z jasnego nieba, wbiega we mnie jakiś brunet, przez co wywracam się na ziemię, tak samo jak owy chłopak.

- Gorszych ludzi, to już Tony zatrudnić chyba nie mógł. - wypowiadam swoje myśli na głos, ale na szczęście, tego chyba nie usłyszał. Powoli zaczynam wstawać, gdy nagle dostrzegam przed sobą dłoń.

- Może pomogę? - uśmiecha się w moim kierunku. Przewracam oczami i sama wstaję. Otrzepuję swoje ubrania i zaczynam dalej iść, nie zwracając większej uwagi na bruneta. - Przepraszam, że w ciebie wbiegłem. Po tym, jak dowiedziałem się, że Pan Stark już przyjechał, musiałem szybko do niego pójść. Biegnąc na zewnątrz, nie zauważyłem ciebie... Powinienem być bardziej uważny. - brązowooki pociera ręką kark. Przyglądam mu się dokładniej, próbując zrozumieć skąd ja go kojarzę. To spojrzenie, sylwetka i ton głosu...

- Jesteś Peter, prawda? - patrzę na niego, szukając jakiegokolwiek znaku, że zgadłam. Ten chłopak kojarzy mi się tylko z tym kolesiem, co nosi ten pajacyk, to znaczy się Spider-Man'em. Nie obrażajmy kolegi w fachu.

- Ah, zapomniałem się przedstawić. Peter Parker. - wyciąga w moją stronę rękę, tym razem lekko niepewnie. Muszę się opanować i być miła. Nie chcę znowu przycisnąć ludzi do ściany, ani nikim rzucać. Uśmiecham się w jego stronę, to mój najszczerszy uśmiech na jaki w tej chwili jestem zdolna.

- Scarlett Stark. - ściskam jego dłoń, tym razem nie uciekając. Nie jestem dzieckiem by zachowywać, jak owe. Za mało czasu z ludźmi w moim wieku jednak daje swoje. Otrząsam się z chwilowego zamyślenia i dostrzegam, że ten coś do mnie mówi. Świetnie, znowu się wyłączyłam... - Możesz powtórzyć?

- Jesteś siostrą Pana Stark'a? - chłopak przygląda mi się dziwnie, jak gdyby za dużo Sherlock'a się na oglądał i aktualnie próbował mnie dedukować. Kiwam głową, a ten wzdycha i robi minę w stylu to dlatego. - W takim razie prowadź. - chłopak wskazuje ręką korytarz i chyba chce żebym szła pierwsza. Nie rozumiem o co chodzi... Gdzie ja mam go prowadzić?

- Więc Peter. Może opowiesz mi, po co mój brat cię tutaj ściągnął? - łączę ręce za plecami i spowalniam krok, tak by towarzyszący mi brunet zdążył wszystko opowiedzieć. Brązowooki chwilę myśli, ale w końcu zaczyna.

- Twój brat zadzwonił do mnie z informacją, że ma dla mnie misję. Byłem pewien, że uratujemy razem świat, albo znowu skopiemy tyłek Panu Ameryce... Niestety moje wyobrażenia powodu dla jakiego do mnie zadzwonił, zostały bardzo szybko przez niego rozwiane. Pan Stark powiedział, że moją misją będzie jego siostra, znaczy się ty. - brunet spogląda na mnie w chwili, gdy kończy wywód, który wydaje mi się nie pełny. Po co on mi? Co Tony znowu planuje? Ten mężczyzna powoli staje się nie obliczalny. Kogo jeszcze ściągnie? Najpierw Bruce, teraz Parker. Natasha jest na wakacjach, Rhodes dalej się rehabilituje, a reszta siedzi cicho od feralnej bójki, więc chyba już nikogo nie ma, ale nigdy nic nie wiadomo z tym facetem.

- A wiec masz misję. Wyjawisz mi na czym ona polega, czy nie możesz? - zachowuję się, jak gdybym rozmawiała z ośmiolatkiem, albo kimś zbliżonym wiekiem do owego ośmiolatka. Te próby okiełznania emocji kończą się dziwnie... Za dziwnie.

- Nie wiem dokładnie. Przyleciałem tu dzisiaj o dwunastej samolotem Pana Stark'a i od tamtej chwili siedziałem tutaj cały czas, czekając na niego. - ten chłopak za często mówi Pan Stark, jak gdyby to jakiś bożek do wielbienia był. Rozumiem szacunek do starszych, ale no nie przesadzajmy. Jak by powiedział Tony to, Tony tamto, to przecież nic by się nie stało.

- Dobra. Idę do salonu, takiego miejsca spotkań. Jako, że jesteś umówiony z Tony'm, bo nie wysyła po byle kogo samolotu, możemy pójść tam razem, co ty na to? - uśmiecham się w jego stronę. Stałam się milsza, bo czemu nie? Bycie miłą mnie nie zabije, a może znajdę sobie wreszcie znajomych w moim wieku. Wystarczy, że mam już dwóch przyjaciół po setce. Zanim Peter zdąża cokolwiek powiedzieć, obok nas zjawia się Samantha... To chyba najgorszy wybór Tony'ego w życiu. Wysoka i ładna, ale pusta jak deska. Pewnie jak dziewięćdziesiąt osiem procent facetów, poleciał na jej urodę i cycki, ale no niestety taki jest mój brat i nie da się tego zmienić.

- Scarlett, przynieść coś? - staje przed nami i od razu uśmiecha się zalotnie do Peter'a... Nie ma to jak flirt w czasie pracy.

- Nie przypominam sobie, abyśmy przeszły na ty. - patrzę na nią lekko groźnie. Nie będę pozwalać jej traktować mnie jak koleżankę, bo na miano owej trzeba sobie zasłużyć. Poza tym nie lubię tej dziewczyny, a stukot jej obcasów przysparza mnie o ciarki. Nie widziałam Samanthy nigdy w niczym niższym, niż te feralne piętnastocentymetrowe szpilki. Dziewczyna dalej stoi flirtując z brunetem. Ohyda, czas to przerwać. - Dla mnie tarta ze śliwkami i gorąca czekolada. A ty Peter, co chcesz?

- Sernik z galaretką i herbatę.

- Wiesz już co masz przynieść, więc możesz pójść. - dziewczyna jednak dalej stoi, jak by zastanawiała się, czy coś powiedzieć. Nie no, skończmy ten kabaret. - Parker, spiesz się. - nie czekając na niego, zaczynam iść dalej w stronę salonu. Brunet dogania mnie szybko, zostawiając za nami rudowłosą. Im bliżej jesteśmy salonu, tym więcej myśli zaprząta moją głowę. Czuję się tak, jakby ktoś bawił się w Rozrzuć wszystkie rzeczy w mózgu Scarlett. Nie potrafię zrozumieć, po co Bucky miałby to zrobić. Rodzice przecież nie byli źli. Albo nagranie jest sfałszowane, albo... Nie wiem już co myśleć, więc lepiej jeśli przestanę, bo zaraz mi mózg eksploduje od natłoku myśli. Popycham szklane drzwi, patrząc do wewnątrz. Tony'ego jeszcze nie ma. Podchodzę więc do okna i wpatruję się w widok za oknem. Pracownicy mojego brata chodzą na zewnątrz, rozmawiają między sobą i robią to, co zawsze robią naukowcy i ci podobni. Z tej wysokości, są dla mnie jak mrówki, które mogłabym rozdeptać...

- Mam nadzieję, że długo nie czekaliście. - do pomieszczenia wchodzi Tony, a zaraz po nim zjawia się także Bruce... No to fajnie. Aktualnie brakuje mi już tylko Romanoff, może zaraz wejdzie??? Któż to wie.

- Cześć Bruce. - posyłam w stronę mężczyzny krótki uśmiech i szybko zjawiam się na kanapie. Opieram się wygodnie, czekając na wideo. Jest ono moim być, albo nie być. To w końcu ono pokaże mi, czy Tony nie kłamał... Mam nadzieję, że nagranie ''nagle'' się nie zepsuje, bo jestem przygotowana na wszystko, w końcu pokazuje mi je mój brat. Tony bierze na bok Parker'a i o czymś z nim rozmawia, ale niestety nie słyszę. W takich momentach przydałby się super słuch. Zaczynam nerwowo tupać, dając tym samym informację, że chcę już zobaczyć owe wideo.

- Zgasić światło. - natychmiast po słowach mojego brata, okna zmieniają kolor na ciemny. - Odtworzyć nagranie numer 36. - mężczyzna siada obok mnie, a na oknach zaczyna powoli wyświetlać się obraz. Wpatruję się dokładnie, lustrując każdą sekundę, zapamiętując każdy szczegół. Na początku nic się nie dzieje. Przed kamerą przejeżdża samochód, a chwilę później motocykl. Normalne... Po chwili jednak sytuacja się zmienia ze spokojnej, w istny horror. Nie widziałam dokładnie dlaczego, ale samochód zjeżdża z drogi i rozbija się o drzewo. Motocyklista zawraca... Nie... Mężczyzna zsiada i pochodzi do mojego ojca. Strzela w niego, a następnie wpycha do samochodu. Nie widzę dokładnie jego twarzy, więc dalej mam nadzieję, że to nie James... Ten ktoś obchodzi dookoła maszynę i podchodzi do mojej rodzicielki. Bez żadnego zawahania, zabija i ją. Kiedy zrobił już to co miał, podchodzi do kamery... W tej właśnie chwili moje serce na chwilę staje, a ja zamieram. Chwilę później obraz znika... Robię to samo. Niezauważenie znikam z pokoju, zostawiając Tony'ego zajętego rozmową z Bruce'em. W drzwiach wymijam Samanthę, która zapewne niosła dla nas jedzenie i szybko udaję się w stronę jakiegokolwiek pojazdu. Chcę porozmawiać z nim. Chcę się dowiedzieć dlaczego. Nie morduje się przecież ludzi bez powodu! Zamyślona nawet nie zauważam, że jestem już na zewnątrz. Informuje mnie o tym dopiero, hamujący z mojej prawej strony samochód. Opieram ręce na masce i uśmiecham się chytrze, bo do mojej głowy wpadł genialny pomysł...

- Wysiadaj, nie będę się powtarzać. - staję obok drzwi kierowcy, czekając aż owy opuści pojazd. Wysiada nie zbyt wysoki mężczyzna, a ja wskakuję na jego miejsce. Już chcę ruszyć, gdy drzwi od strony pasażera się otwierają, a do środka wsiada Peter. - Po co ty tutaj? - patrzę na niego lekko zdziwiona, nie rozumiejąc co tu robi. Bo po co wpakował mi do pojazdu? Był przecież umówiony z moim bratem.

- Jak by to określić... Ochroniarz? To chyba dobre określenie, ale mogę być przyjacielem. - uśmiecha się w moim kierunku, po czym zaczyna zapinać pasy.

- Okey... Dam ci radę, nie wkurzaj mnie, bo wylecisz stąd i to dosłownie. A teraz się trzymaj! - rzucam w jego stronę swój najbardziej udawany uśmiech, po czym naciskam mocno gaz i zaczynam jechać do mieszkania Steve'a.

*chwilę później*

- Dobra to może w takim razie powiesz mi coś o swoich mocach? Słyszałem, że coś ci wstrzyknęli i tak je zyskałaś. - chłopak od dobrych kilku minut ciągle coś mówi. Rozumiem być gadatliwym, ale nie przesadzajmy, starzy ludzie na targu mniej mówią. Biorę głęboki wdech i wydech, żeby się uspokoić, oraz ukryć emocje gdzieś z tyłu swojego umysłu.

- Błagam powiedz, że masz guzik który cię wyłącza. - kieruję na chwilę wzrok w stronę bruneta, ale moje słowa go w ogóle nie ruszyły. Jestem pewna, że zaraz znowu zacznie gadać...

- Ale naprawdę mnie to interesuje. W bazie wszyscy mówili, jak to wkleiłaś Pana Stark'a i innych w szpitalną ścianę. - i nie mówiłam? On chyba nigdy nie przestanie mówić. To tak, jakby ktoś nakręcił samochodzik... Tym samochodzikiem jest Peter, a zamiast jechać, zadaje pytania.

- Zacznijmy od tego, że znamy się może godzinę i to dosyć dziwne, że zadajesz mi takie pytania. Czuję się, jak byś był paparazzie zadającym masę pytań na sekundę. - nie spuszczam wzroku z ulicy, ale czuję na sobie spojrzenie chłopaka. - Ale tak, mam moce. A to co wydarzyło się w szpitalu to wypadek. Jestem pewna, że sam wypuszczałeś z siebie bez ostrzeżenia pajęczynę, po ugryzieniu przez tego feralnego pająka. Do nauki opanowywania tego, potrzeba czasu, a ty go miałeś, więc jeśli teraz mógłbyś się zamknąć i dać mi spokojnie prowadzić, to była bym ci wdzięczna. - kątem oka dostrzegam zszokowaną minę Peter'a. Chyba nikt nigdy w tak grzeczny sposób na niego nie nakrzyczał, jeśli można to tak nazwać, bo ton mojego głosu się nie podniósł ani na sekundę. Nareszcie podjeżdżamy pod blok w którym mieszka Steve. Parkuję pomiędzy białym audi, a zielonym BMW. Wysiadam z pojazdu, zabierając ze sobą kluczyki.

- Nie zamykasz go? - dobiega do mnie brunet, zachowując się tak, jak gdyby mieszkał na innej planecie. Naciskam przycisk na przywieszce i staję, obracając się w stronę chłopaka.

- Zamknięty. - patrzę na niego. Wygląda jak by po prostu ufał mi na słowo. Jego entuzjazm... Jak wiele bym dała by choć mnie dotknęło coś i sprawiło lepszy humor. - Samochody działają na przyciski przy kluczach. Nie masz pojazdu, prawda? - Peter na te słowa tylko kiwa głową w lewo i prawo. - Jak wrócimy to ci jakiś załatwię. - obracam się z powrotem w stronę wejścia i zaczynam wchodzić na górę. Parker, jak gdyby chciał się przede mną popisać, zaczyna wspinać się za pomocą swoich pajęczych mocy. W ten sposób zjawiam się na piętrze o jakieś trzy, cztery minuty później niż on. Nie zwracam uwagi na jego dziecinne zachowanie, bo sama zachowuję się czasami jak owe. - Proszę bądź tam cicho. Załatwię sprawę i wracamy, tylko się nie odzywaj.

- Dobrze. - chłopak uśmiecha się do mnie, więc odwzajemniam to tym samym. Otwieram drzwi do mieszkania, wchodzę, a gdy kątem oka dostrzegam, że Peter już wszedł, kieruję się do salonu.

- Dobra teraz mi wszystko wytłumaczycie. - wchodzę do pomieszczenia, robiąc poważną minę, jedną z moich poważniejszych. Opieram rękę na biodrze, a w tym samym momencie wchodzi Bucky. Widząc moją minę, przybiera zdezorientowaną minę. - No to który zaczyna? Ty, Steve? A może Pan James Barnes?

- Scarlett, widziałaś nagranie? - Steve wstaje z kanapy i staje trzy metry przede mną. Jego mina nie jest ani zadowolona, ani nie smutna... Szczerze? Jest mi z niej trudno wyczytać jakiekolwiek emocje.

- Tak. - Steve ma zamiar zacząć coś mówić, ale mu przerywam. - Nie raczyłeś mi o nim wspomnieć? Czy ty miałeś w ogóle zamiar kiedykolwiek mi o tym powiedzieć? - nie podnoszę tonu, a przynajmniej się staram. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać emocje na wodzy, bo nie chcę by komuś się coś stało.

- Scar uspokój się, daj mi to wytłumaczyć. - chce do mnie podejść, ale widząc moje wrogie nastawienie, zostaje na miejscu. Mam wielką ochotę wyjść stąd, ale ciekawi mnie jego tłumaczenie. - Bucky nie był sobą... To znaczy, nie był sobą pod względem psychicznym. Był pod działaniem serum. Wszystkie zło jakie dokonał, było właśnie przez serum, które wstrzyknęła mu HYDRA. Musisz zrozumieć to... Z tobą jest podobna historia, tylko, że zyskałaś moce, a nie stałaś się maszyną do zabijania. - blondyn bierze wdech, dotleniając się po tak długiej wypowiedzi. Jednak mi coś nie pasuje w tym wszystkim...

- W taki bądź razie wytłumacz mi, dlaczego Tony mi o tym nie wspomniał.

- Tego już sama powinnaś się domyślić. - patrzy na mnie znacząco, a ja zaczynam myśleć... Oj Tony... Nie wiedział, że pojadę się dowiedzieć prawdy. Pewnie obstawiał, że zamknę się w pokoju i nie będę się odzywać do nikogo... Poza tym nie chciał bym utrzymywała kontakt z nimi.

- Zabiję go, ja go normalnie uduszę. - opieram się o framugę drzwi, zakładając nerwowo na klatkę piersiową ręce. Po moim umyśle przechadzają się tylko złe emocje. Staram się nad nimi zapanować, co jest trudne, bo jest ich o wiele więcej niż kiedykolwiek indziej.

- Scar, wracamy? - odwracam pełne złych emocji spojrzenie na Peter'a. Ściskam pięść próbując nad sobą zapanować, jednak to wszystko... Za dużo we mnie siedzi...

- Daj mi spokój. - wypowiadam każde słowo po kolei, z chwilowymi odstępami między nimi, a moja dłoń nagle się rozkłada, przez co Peter leci na ścianę. - Przepraszam. - spuszczam wzrok. Jestem zła, ale tym razem na siebie, nie powinnam była tego zrobić... - Pójdę się położyć, lepiej jeśli nikt nie będzie przebywał w moim towarzystwie. - opuszczam pomieszczenie i kieruję się do pierwszego pokoju po swojej prawej stronie. Nie rozglądając się zbytnio, po prostu kładę się i wpatruję się w zieloną ścianę. Sieję tylko zniszczenia... Ja tylko krzywdzę... Lepiej, jak Tony zamknie mnie w takim wytrzymałym pomieszczeniu, którego nie da się otworzyć od wewnątrz. Niech zamknie mnie do pomieszczenia podobnego do tego, w którym trzymał tego mężczyznę co chciał zawładnąć światem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top