36.
Gorące krople wody spadają na mnie, gdy zamyślona stoję pod prysznicem. W pewnym momencie zaczynam płakać. Ogarnia mnie strach, odnośnie tego co ma się wydarzyć. Chcę się do kogoś przytulić. Ten jeden raz, to ja chcę wpaść w czyjeś ramiona i nareszcie pozbyć się emocji, które się we mnie wezbrały przez te wszystkie lata... Jednak wiem, że nie mogę pisnąć pary z ust, bo wtedy już w ogóle nigdzie nie pojadę, a tym bardziej nie opuszczę domu. Tony wpadnie w totalną panikę, a reszta będzie traktować mnie jak małe dziecko, którym już nie jestem. Czuję niemoc, oraz ogarniający mnie paraliż, a w głowie mam tylko jedną myśl - że jestem sama w tym wszystkim. Przemywam twarz ciepłą wodą, zmywając z siebie jakiekolwiek ślady tego, co miało tutaj miejsce. Zakręcam dopływ strumienia, po czym wychodzę z pod prysznica i staję na miękkim dywanie. Lewą ręką sięgam po ręcznik, którym się opatulam, a następnie wyciągam tą samą dłoń, by wziąć kolejny, tym razem do wysuszenia włosów. Spoglądam w lustro, gdy nagle przed oczami znowu zaczynam widzieć dziwne, i jednocześnie straszne, obrazy. Widok siebie w różnych możliwych sposobach śmierci nie wydaje się najlepszym co można zobaczyć. Ściskam z całej siły powieki, prosząc, by opuściły mnie złe myśli. Kiedy na nowo otwieram oczy, wszystko wraca do normy. Rezygnuje z dalszego suszenia włosów i szybko ubieram się w piżamę, po czym wracam do pokoju Peter'a. Chłopak siedzi przy biurku, majstrując przy kilku częściach starych urządzeń. Podchodzę powoli do niego i zatrzymuje się dopiero centymetry od niego.
- Nigdy nie mówiłeś mi, że też majstrujesz.
- Nie ma się czym chwalić. To tylko rupiecie... - brunet odwraca się w moją stronę, wpatrując się mi w oczy.
- Gdyby nie pieniądze moich rodziców i brata, pewnie też bym używała tego co znajdę - uśmiecham się w jego stronę, po czym kładę dłoń na jego ramieniu. - Każdy zaczyna inaczej. Najważniejsze jednak jest to, co zrobimy z tym co posiadamy i umiemy... Czy będziemy umieć się dzięki temu wznieść na szczyt, mimo możliwości spadnięcia na dno.
- Coś ci się stało? - chłopak wstaje z krzesła. Jego twarz znajduje się blisko mnie, a jego wzrok tak jakby przeszywał moją osobę na wskroś. - Jesteś ostatnio bardzo dziwna. Na pewno wszystko okay?
- A może zamiast mnie tak wypytywać, pokazałbyś mi gdzie znajdę koc i poduszkę dla siebie? - brązowooki omija mnie i opuszcza pomieszczenie, by po chwili wrócić z jasnoszarym kocem i poduszką tego samego koloru.
- Proszę. - podaje mi wcześniej wspomniane przedmioty, a ja bez słowa je zabieram. Upuszczam poduszkę na podłogę, a następnie siadam na podłodze. - Ej, ale jeśli ktoś już ma spać na podłodze, to będę to ja.
- Peter, luz. Mogę spać na panelach, nie ma dla mnie większej różnicy. - mimo moich słów, chłopak łapie mnie pod ramie i podnosi, a następnie kuca by zebrać moje rzeczy. Zmęczona siadam na łóżku, trzymając koc i poduszkę na udach. Spoglądam w jego orzechowe oczy, po czym klepię na miejsce obok siebie. - Tobie też nie pozwolę spać na ziemi. Zmieścimy się tutaj. - układam sobie poduchę i kładę się pod ścianą. Opatulam się, a Peter w tym czasie zgasza światło. Wpatrując się w jego sylwetkę, pilnuję, by jednak nie zmienił swoich planów. Kiedy materac tuż przy mnie się ugina, opadam na łóżko, wpatrując się w chłopaka. - A tylko spróbuj mnie przez sen obmacywać, to obiecuję, że Cię zrzucę. - przykrywam się jeszcze bardziej, po czym odwracam się w kierunku ściany.
- Dobranoc... - czuję, jak chłopak również odwraca się do mnie plecami. Przymykam powoli oczy i zasypiam.
*rano*
Wpadające przez okno promienie słońca, wybudzają mnie ze snu. Unoszę leniwie powieki, które po całej, długiej nocy, są tak ciężkie, jak gdyby ktoś przymocował do nich ciężarki. Przeciągam się powoli, gdy nagle moja ręka łapie jakiś skurcz, przez co uderzam pięścią w twarz Peter'a. To sprawia, że bardzo szybko budzę się całkowicie. Wszystko przez przypływ adrenaliny spowodowany nagłym wypadkiem.
- Au... A to za co? - brunet pociera swój łuk brwiowy ręką, spoglądając w moją stronę. - Przecież nic ci nie zrobiłem... Huh?
- Przepraszam! Nie zdajesz sobie sprawy, jak mi głupio - nie wiem dlaczego, ale zaczynam mieć niepochamowaną ochotę na to, by roześmiać się na całe gardło. Niedorzeczne, a jednak... Biorę głęboki wdech - Chciałam się przeciągnąć... Wszystko było by spoko, gdyby nie fakt, że mięsień nie współpracował i tak wyszło, że moja pięść wystrzeliła w twoją twarz... Naprawdę przepraszam.
- Przyznaj, marzyło ci się to, by mi przywalić - spogląda na moją minę, po czym zaczyna się śmiać. - Nic mi nie będzie, trochę lodu się przyłoży i będę jak nowonarodzony.
- To ja może pójdę po ten okład, zanim coś jeszcze rozwalę - śmieję się, po czym wstaję i kieruję się do drzwi. Łapię za klamkę i pociągam je w swoją stronę. Ciągle mając w głowie sytuację z przed chwili, chcę opuścić pokój, ale coś mnie zatrzymuje... Tym czymś jest talerz z kanapkami, który trzyma w rękach ciotka Parker'a. - Dzień dobry? - spoglądam na nią zaskoczona, gdyż nie spodziewałam się jej tutaj już z samego rana.
- Dzień dobry! - uśmiecha się. - Dobrze widzieć, że już wstaliście. - spogląda mi przez ramię do pokoju, po czym wraca wzrokiem na mnie. - Przyniosłam wam kanapki. - porusza talerzem w moją stronę, chcąc mi go podać.
- Dziękuję - łapię naczynie pełne jedzenia. - Mogę mieć prośbę? - kobieta kiwa głową. - Czy mogłaby Pani.... To znaczy, czy mogłabyś przynieść nam trochę lodu?
- A po co wam lód?
- Mieliśmy mały wypadek... - brunetka przygląda się mi dokładnie, a następnie swoje spojrzenie kieruje na Peter'a, który dalej siedzi na łóżku, przykryty kołdrą.
- Jeśli oboje żyjecie, nie musisz mówić mi szczegółów. Zaraz przyniosę - wychodzi, a ja stoję dalej w przejściu, czekając na nią. W międzyczasie za pomocą telekinezy sprawiam, że talerz wędruje w stronę ciemnookiego. Gdy słyszę kroki, sprawiam, że talerz zamiast lecieć w stronę bruneta, w sekundę zjawia się na jego kolanach. - Proszę, znalazłam okład w zamrażalce.
- Dziękuję - zabieram od niej przedmiot, uśmiecham się, po czym zamykam drzwi od pokoju. Odwracam się na pięcie i wracam do łóżka. Siadam po turecku, podaję brunetowi okład chłodzący, a następnie łapię kanapkę z talerza i zaczynam jeść. - Nie ma to, jak zacząć dzień od pobicia i pysznego śniadania... Mogę się założyć, że tak zaczynał każdy przestępca - spoglądam w stronę bruneta, próbując zachować poważną minę, ale oboje wiemy, że się tak nie da. Zaczynamy się śmiać. Po tej krótkiej chwili uniesienia, oboje zjadamy do końca śniadanie, które zaserwowała nam ciotka Parker'a. Wstaję z łóżka, wsadzając do buzi ostatni kawałek
- Mam do ciebie prośbę...
- HUH? - odwracam się w stronę chłopaka.
- Weź się uczesz, bo wyglądasz jak wiedźma.... - spoglądam na niego, nie dowierzając w to co powiedział. Zatkało mnie, jak nigdy, co jest zabawne. Ale oddając się tej zabawnej chwili, odpowiem B, na jego A. Trochę zabawy w życiu trzeba mieć.
- Odezwał się Pan Piękny! - podchodzę bliżej i zniżam się tak, by moje usta znajdowały tuż przy jego uchu. - Uważaj, bo przywalę ci w drugie oko - powoli się odsuwam, puszczam mu oczko, po czym odwracam się na pięcie, teleportuję torbę do swojej dłoni i opuszczam pomieszczenie. Przed zamknięciem drzwi słyszę jeszcze, jak Peter grozi mi, że powie Tony'emu o tych pogróżkach, ale ja nie mając zamiaru bawić się już dalej w przekomarzanie, niczym rodzeństwo, wchodzę do łazienki. Wyciągam świeże ubrania, a z racji, że kąpałam się wczoraj, po prostu przebieram się w codzienne ubrania. Wyciągam z torby świeżą bieliznę, czarne jeansy i T-Shirt z równaniem matematycznym. Gdy wszystko mam na sobie, wpatruję się w lustro. Parker miał w jednym rację, wyglądam jak wiedźma, a bynajmniej moje włosy... Nie mam przy sobie szczotki do włosów, więc przeczesuję palcami włosy, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Nie wygląda to najlepiej, a wręcz pogorszyłam sytuację. Rozglądam się po łazience. Znajduję bordową frotkę. - May się nie pogniewa... Nie powinna - zawiązuję włosy w kucyka. Wyciągam kilka kosmyków włosów i ponownie wpatruję się w swoje odbicie - Jest dobrze - mówię sama do siebie, nie dowierzając. Chyba pierwszy raz od dawna, jestem w stanie powiedzieć z przekonaniem, że wyglądam normalnie. A bynajmniej, tak jak większość osób w moim wieku. Zabieram swoje rzeczy i wracam do pokoju, gdzie nie ma już chłopaka. Zostawiam więc swoje graty na szafce i, szukając go, zaczynam zwiedzać mieszkanie.
- Dobra, słuchaj. Propozycja z mojej strony - Peter zatrzymuje mnie w wejściu do kuchni, blokując je swoim ciałem. - I wiem, że mi nie odmówisz.
- Powiedz, a wtedy zobaczymy - patrzę na niego lekko zdziwiona i jednocześnie rozbawiona jego pewnością siebie. Nie powiem, zaciekawił mnie, co chce mi zaproponować.
- Zabieram Cię do mojej ulubionej lodziarni prowadzonej przez prawdziwych Włochów! - chłopak otwiera lodówkę, wyjmuje butelkę z wodą i wraca do mnie. - Mają najlepsze lody, jakie w życiu jadłem.
- Jasne, możemy iść. Na lody zawsze i wszędzie! - puszczam mu oczko, uśmiechając się. Nie wspominam już o tym, że we Włoszech byłam wiele razy i włoskich lodów spróbowałam, chyba każdych dostępnych na terenie tego państwa, ale zobaczymy co tak wyjątkowego jest w tych, że Peterowi aż tak smakują. A może jeszcze mnie jeszcze czymś zaskoczą, któż wie. Oboje się zbieramy i opuszczamy mieszkanie. Gdy drzwi za nami się zamykają, teleportuję nas na dół.
- Scar! Ostrzegaj!
- Przepraszam... Przywykniesz - spoglądam na niego - Albo i nie! - śmiejąc się, przyspieszam kroku.
- Ktoś tu wstał z dobrym humorem, huh?
- Ależ ja zawsze jestem w dobrym humorze - uśmiecham się w jego stronę, po czym szturchając go, dodaję. - Za to, ty chyba wyczerpałeś swoje zapasy radości na dzisiaj - już mam postawić kolejny krok, gdy nagle obraz przed moimi oczami się zmienia, jak gdyby ktoś przełączył obraz w telewizorze. Chcąc zachować pozory, idę przed siebie.
- Scar - brunet łapie mnie za rękę i ciągnie w swoją stronę, przywracając do świata rzeczywistego. Spoglądam na niego, następnie wzrok kieruję za siebie, a potem znowu na niego. Chłopak przypatruje mi się zdezorientowany.
- Zamyśliłam się, przepraszam. - wyrywam ramię z jego dłoni i idę przed siebie, tak jakby go zlewając. Zaczynam się bać samej siebie. Moje zmiany świadomości są niczym dom strachu... Nigdy nie wiadomo co jest za zakrętem. A co, jeśli kolejny taki spacer skończy się moim potrąceniem, bo nie będzie przy mnie Peter'a? To teraz oprócz strasznych wizji śmierci, mam bać się też wychodzenia na dwór z lęku o wejście pod jakiś pojazd? Nie chcę żyć w ciągłym lęku. To jest uciążliwe, zwłaszcza, gdy nie mogę nic nikomu powiedzieć i jedyne co mi zostaje, to zduszenie strachu w środku... Jednak ten ciągle wraca, przy każdej kolejnej akcji.
- Hej - czuję lekkie uderzenie w łokieć, więc spoglądam zdziwiona na bruneta - Każdemu się zdarza zamyślić. Nie uwierzysz ile razy Ned ratował mnie, bo mój umysł wędrował w marzeniach, a ciało zostało w rzeczywistości. Więc nie martw się - puszcza mi oczko, po czym obejmuje ramieniem. Korzystając z chwili, opieram głowę o jego ramię i pozwalam sobie na chwilę spokoju.
- Dziękuję - szepczę, gdy zatrzymujemy się pod wejściem do lodziarni. - Ja poczekam na Ciebie na zewnątrz, odpocznę na krześle.
- Na pewno? - kiwam głową, uśmiechając się do chłopaka. Obserwuję go, jak wchodzi i wita się ze sprzedawcą. Rozgląda się po zawartości wielkich lodówek, tak, jakby chciał się upewnić jakie smaki są. Jest rozgadany i razem z mężczyzną żartują z czegoś. Nagle do moich nozdrzy wpada zapach świeżo wypieczonych ciastek, co sprawia, że zaczynam się rozglądać w poszukiwaniu ich. - Wróciłem!
- Peter? Czujesz to samo co ja?
- Ale co?
- Świeże ciasteczka.
- Chyba się przegrzałaś, bo jedyne co tu czuć to śmietnik dwa metry ode mnie - wstaję sfrustrowana i już chcę coś powiedzieć, ale nagle przestaję czuć zapach ciasteczek, tak jak gdyby ktoś nagle go usunął.
- Dobra, nieważne - zaczynam iść przed siebie chodnikiem.
- Ja chyba wiem co Ci się stało - podchodzi do mnie i podaje mi wafelek z dwoma gałkami lodów. - Bucky.
- Co z nim? - zatrzymuję się nagle, a w mojej głowie pojawia się milion pytań na sekundę. - Coś się stało, tak? Peter? Co się stało?! Mów!
- Scar... Nic mu nie jest, spokojnie.
- W takim razie, o co chodzi z Bucky'm? - spoglądam na chłopaka zdezorientowana.
- Chciałem powiedzieć, że się w nim zakochałaś...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top