35.

Siedzę na łóżku kończąc spożywać pizzę, którą zamówiłam po kąpieli. Muszę posprzątać rzeczy, które zrzuciłam na ziemię, a żeby to zrobić przyda się trochę jedzenia. Może to nie jest najzdrowsze co mogłam zamówić, jednak lepsze to, niż nic. Skoro umieram, to jedna pizza nie zrobi mi większej różnicy. Zjadam ostatni trójkąt, a następnie dopijam napój i wstaję z łóżka. Czas posprzątać swój pokój. Podnoszę karton, a następnie zbieram książki, zeszyty i różne moje stare rzeczy, takie jak samodzielnie robione prototypy urządzeń kieszonkowych, czy szkice i projekty. Wszystko układam w pudle i zamykam szczelnie, a używając swoich mocy, odkładam z powrotem na szafę. Skończywszy robotę, kładę się na łóżku i uśmiecham zadowolona z siebie. W czasie sprzątania, wpadłam na pomysł, by zabrać Peter'a do jego cioci. Od tak dawna się nie widzieli, że przyda im się choć trochę czasu ze sobą, a mnie przyda się oderwać od swojej nudnej codzienności. Zrywam się z łóżka, a bynajmniej próbuję, bo najedzona nie jestem w stanie podnieść się tak żwawo i szybko, jak zazwyczaj. Wchodzę do salonu i podchodzę do siedzących na sofie panów. Rozglądam się, szukając bruneta, jednak nie ma go tutaj. Zabieram się więc na schody, by wejść na piętro i poszukać go tam. Jednak gdy tylko stawiam stopę na pierwszym schodku, zatrzymuje mnie głos mojego brata.

- Szukasz kogoś? - obracam się w jego stronę, dalej trzymając dłoń na barierce. Nie zaszkodzi go zapytać, a może wie, gdzie ten chłopak się podziewa.

- Tak. Peter'a.

- Więc mogę ci powiedzieć, że nie ma go na piętrze, czy w ogóle w domu. - po tych słowach odwraca się z powrotem do siedzących z nim mężczyzn i próbuje toczyć dalej rozmowę.

- W takim razie gdzie on się podziewa? - podchodzę z powrotem do nich. Zatrzymuję na przeciw swojego brata i opieram rękę na swoim biodrze. Spoglądam na stolik kawowy, gdzie dostrzegam tablet z animacjami. - Co to? - próbuję złapać przedmiot, lecz pierwszy łapie go Tony, nie pozwalając mi nic zobaczyć. - Ej... Chyba zapominasz o tym, że mogę zrobić tak. - pstrykam palcami i, w mgnieniu oka, w moich dłoniach zjawia się tablet. Spoglądam na niego, dokładnie obserwując wszystko, jednak nie jest dane mi zobaczyć wszystkiego, bo Stark wyrywa mi go z dłoni. - Co to ma znaczyć? - spoglądam się na wszystkich, ale nikt nie chce się odezwać. Pozostaje mi jedno... Wchodzę do umysłu swojego brata, by dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Informację, którą dostaję, nie spodziewałam się. - Chyba zapomniałeś, że nie jestem już dzieckiem. Może i rodzice zmarli, jednak nie jesteś mi winien nic, nie potrzebuję twojej opieki, bo sama umiem poradzić sobie o wiele lepiej. - brunet już chce się odezwać, ale mu przerywam. - Idę tam i nie przyjmuję odmowy. Przykro mi, ale nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii, bo to moja decyzja, a nie twoja.

- Nie wiesz co mówisz...

- A żebyś wiedział, że wiem. Nie jest już tak mała i niezaradna, jak myślisz. - zostawiam go, opuszczając salon. Wyciągam komórkę z tylnej kieszeni spodni i wybieram numer do Parker'a. Muszę ściągnąć tego chłopaka do domu, bo wiem, że bardzo się ucieszy z mojego planu.

- Hej. Co tam? - głos chłopaka odbija się echem w moim telefonie, co sprawia, że się uśmiecham.

- Gdzie jesteś i czy robisz coś ważnego? - zamykam za sobą drzwi i przełączam połączenie na głośnomówiący. Urządzenie rzucam na łóżko, a sama kładę się obok, opierając o poduszki.

- Wracam z Pietrem do domu. Byliśmy w sali gier, gdzie graliśmy na maszynach. - jego słowa sprawiają, że wpadam na plan. Genialną możliwość, którą daje jego białowłosy towarzysz. - A co? Coś się dzieje?

- Nie, ale mam prośbę. Możesz podać mi go do słuchawki?

- Jasne.

- Hej. Czego chcesz?

- Skąd wiedziałeś, że czegoś chciałam? - wyłączam tryb głośnomówiący i przystawiam komórkę do swojego ucha.

- Zawsze coś ode mnie chcesz, gdy dzwonisz do kogoś innego i prosisz, by podali mnie. - uśmiecham się. Chłopak ma rację. Ale to nie moja wina, on często zapomina zabrać ze sobą telefonu, czy komunikatora, więc zazwyczaj dzwonię do kogoś, kto przekaże mnie mu. Tym razem jednak niezupełnie tak jest, jednak ma rację, że coś od niego chcę.

- Daję ci trzy sekundy byś przyniósł mi Peter'a, a w zamian obiecuję ci deser lodowy.

- Nie wiem co ty chcesz z nim zrobić, ale jasne. - połączenie się kończy, więc zaczynam powoli odliczać. Gdy wypowiadam bezgłośnie dwa, do pokoju wbiegają Pietro i Peter. Brunet siedzi, przyklejony do pleców białowłosego, z dziwnym wyrazem twarzy. Maximoff jednak jest zadowolony, bo wygrał lody.

- Zdążyłem! - podchodzi do mnie i przytula mnie, lekko dysząc. - Ciężki jest. - szepcze mi do ucha, co powoduje, że oboje zaczynamy się śmiać.

- W kuchni w zamrażalce. Wybierz sobie pudełko, bo jest kilka smaków. Sosy wiesz, gdzie są. - niebieskooki uśmiecha się i, tak szybko jak się pojawił, tak szybko wyparował z pomieszczenia, zostawiając mnie samą z brązowookim. - Mam dla ciebie wiadomość i propozycję w jednym. - odwracam się w jego stronę, zaciskając swoje dłonie i uśmiechając się.

- Nie zdziwisz mnie bardziej, niż on, gdy powiedział, że musi wziąć mnie na plecy i zabrać do domu. - siada na łóżku, podpierając się się rękoma i wpatrując się we mnie.

- Nie była bym tego taka pewna, ale daj mi szansę. Możliwe, że dam radę. - te słowa, sprawiają, że oczy ciemnowłosego zaczynają się świecić z ciekawości, a sam zaczyna czuć się pewniej, jak gdyby myślał o tym samym co ja. - Jedziemy do Queens w odwiedziny do twojej cioci.

- Powiedz mi, że nie żartujesz sobie ze mnie. - wstaje i spogląda na mnie. Wygląda jak gdyby chciał się cieszyć, ale bez stuprocentowej pewności tego nie zrobi.

- Nie żartuję. Dlatego też lepiej jeśli zaczniesz się już pakować, bo zaraz wyruszamy. - chłopak rzuca się na mnie, mocno przytulając. - Masz tylko pięć minut, więc skończ już z tym i biegnij zabrać jakieś ubrania, czy co ty tam potrzebujesz. - Peter ostatni raz spogląda na mnie, a następnie wybiega z mojej sypialni, najpewniej udając się do siebie. Podchodzę do swojej szafy i wyciągam czarną torbę sportową. Wyciągam kilka losowych ubrań z każdej kategorii, a bynajmniej tych, które uważam za przydatne. Pierwszy raz tak robię, jednak co mi szkodzi, jeśli w każdej chwili mogę teleportować się do domu i z powrotem, bez zauważenia. Dobieram wygodną bieliznę i piżamę, a następnie zamykam torbę. Udaję się do salonu, gdzie rozsiadam się wygodnie na kanapie. Pierwszy raz od dawna jest tutaj tak cicho. Zupełnie jak za czasów, gdy mieszkałam tutaj sama i jedynymi osobami, które się zjawiały, to pracownicy, którzy mieli zadbać o to bym miała co zjeść i nie żyła w brudzie. Tony nigdy nie miał czasu by mnie odwiedzić, więc od kąd tu zamieszkał, wciąż uczymy się ze sobą funkcjonować w jednym miejscu. Moje rozmyślania przerywa kaszel Parker'a.

- Jesteś gotowy? - spoglądam na ciemnowłosego, wstając i uśmiechając się. Chłopak kiwa głową, zakładając na siebie plecak. - No to w drogę! - puszczam mu oczko, po czym przenoszę nas w jedyne miejsce jakie znam w Queens, czyli na malutką uliczkę koło piekarni. Rozglądam się dookoła sprawdzając, czy ktoś nas zauważył, a gdy nie znajduję żadnych zaskoczonych twarzy, spoglądam na bruneta. - Daleko stąd? To jedyne miejsce, które pamiętam... Minęło kilka dobrych lat - spoglądam w lewo i prawo, po czym znowu na chłopaka.

- Chodź... - łapie moją dłoń i ciągnie mnie ku wyjściu z alejki. - Zaprowadzę Cię!

Zabieram swoją rękę, co powoduje, że chłopak pociera się po karku. Ta sytuacja była niezręczna dla nas obojga, tego jestem pewna. Idę powoli rozglądając się po mieście. Mijamy niezbyt wysokie budynki mieszkalne. Nie ma porównania między tym skąd jest Peter, a skąd jestem ja. To jak dwie różne strony rzeki, niby tak blisko siebie, a jednak zupełnie inne. Tu jest spokojnie, tam chaos. Bez porównania... W pewnym momencie uaktywnia się gadatliwa strona Parker'a. Opowiada historie z różnych miejsc tego miejsca. Tu złapał złodzieja rowerów, tam zatrzymał złodzieja torebek. Prawdziwy Spider-man z sąsiedztwa... Cały spacer, mimo obszernych opowieści chłopaka, jest wbrew pozorom bardzo przyjemny. Spokój tego miejsca i mi się udziela. Nim się obejrzałam, już znajdujemy się pod wejściem do bloku w którym mieszka jego ciotka. Chłopak zatrzymuje się przed drzwiami i wyciąga rękę, by zabrać ode mnie torbę, jednak ja go mijam i wchodzę po schodach. Brązowooki dobiega do mnie i w ciszy wchodzimy na drugie piętro. Zatrzymujemy się przed drzwiami i nim zdążam cokolwiek powiedzieć, Peter puka do drzwi.

- Dzień dobry... - spojrzenie kobiety wędruje ze mnie, na osobę obok mnie, po czym wypala - Peter! - i rzuca się na niego, mocno go tuląc. - Tak dawno Cię nie widziałam! - odrywa się od bruneta i spogląda ponownie na mnie. - A to pewnie twoja dziewczyna... - stuka go lekko w bok. - Jestem May. Miło mi cię poznać. - brunetka mocno mnie obejmuje. - Trafiliście dobrze, bo właśnie gotuję.... Moja zupa! - opuszcza nas, biegnąc najpewniej do kuchni. Wchodzimy do środka, goszcząc się.

- Zaniosę ją do pokoju - chłopak wyciąga rękę w moją stronę. Ściągam z ramienia torbę, a następnie mu podaję. - Zaraz wrócę.

Korzystając z okazji, że zostałam sama, rozglądam się po pomieszczeniu. Mieszkanie nie wydaje się duże, ale za to bardzo przytulne. Na jednej ze ścian znajduję półkę pełną przeróżnych fotografii. Zauważam, że jedna z nich leży, tak, jak gdyby się przewróciła. Biorę ją do ręki, by poprawić, ale wtedy zauważam znajdujące się tam zdjęcie. Peter ma tutaj z dziesięć lat... Choć może zamiast strzelać wieku, powiedzmy, że był w czwartej klasie. Uśmiechnięty od ucha do ucha, trzyma w rękach dyplom, a obok niego stoi równie uśmiechnięty starszy mężczyzna. Powoli odkładam ramkę na jej pierwotne miejsce, gdy do moich uszu dobiega odgłos kładzenia sztućców na stół.

- To zdjęcie z momentu, gdy Peter zdobył swój pierwszy i ostatni dyplom wzorowego ucznia. - odwracam się w stronę kobiety, która rozkłada naczynia na stole. - Jego wujek był tak dumny, że poprosił mnie bym zrobiła mu z nim zdjęcie. - odkłada ostatni talerz i spogląda na mnie. - Mijały nas masy ludzi, ale dla nas nie liczyło się nic więcej, niż ten jeden krótki moment radości. - idzie do kuchni, a gdy wraca do pomieszczenia, trzymając wazę z zupą dodaje. - Był dla niego jak ojciec. Niestety kilka lat temu odszedł.

- Przykro mi. - zapada cisza, którą przerywa wracający do pomieszczenia Parker.

- Coś mnie ominęło? - przygląda się nam, a gdy zauważa parującą zupę w naczyniu, od razu siada do stołu. My też zasiadamy i zaczynamy nakładać sobie jedzenie. Kiedy mam wziąć do buzi pierwszą łyżkę potrawy, kobieta się odzywa.

- To... - podnoszę na nią wzrok znad swojego talerza. - Jak długo jesteście razem? - chłopak zakrztusza się swoją zupą, a ja prycham, po czym smakuje jedzenia zrobionego przez Panią May.

- Ciociu! - Peter się oburza.

- No co. - kobieta odkłada łyżkę na bok i spogląda to na jedno, to na drugie. - Przyprowadzasz taką ładną i miłą dziewczynę. W dodatku wygląda na taką w twoim wieku. I mam Ci uwierzyć, że nie jesteście razem? - zakłada na siebie ręce i opiera się o oparcie krzesła.

- Ani teraz, ani nigdy nic nie będzie mnie łączyć z nim. Może mi Pani zaufać....

- To się jeszcze zobaczy... - macha lekko głową, po czym wraca wzorkiem do mnie. - To opowiedz mi coś o sobie kochana. Jak się poznaliście?

- Ou, to akurat krótka i bardzo zabawna historia. - również się opieram i uśmiecham szeroko. - Wbiegł we mnie w Stark Industries.

- Peter! - ciocia bruneta spogląda w jego stronę. - A mówiłam Ci. Uważaj jak chodzisz...

- Ej no! - upuszcza łyżkę do talerza z zupą. - A ja tylko chciałem zjeść.

- Na pocieszenie mogę powiedzieć, że dobrze Pani go wychowała. - puszczam brązowookiemu oczko. - Jeden z bardziej kulturalnych facetów w całej bazie.

- Dziękuję. - kobieta się uśmiecha. - Nie jestem taka stare, żebyś mówiła do mnie per Pani. Wołaj na mnie May, albo ciociu. - jej słowa poprawiają panującą w pokoju atmosferę. Wszyscy wracamy do posiłku, dalej kontynuując rozmowy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top