34.

- No... - chwilę wpatruję się w sufit, znajdując wszystkie możliwe za i przeciw planu, po czym kładę dłonie na stół i przypatruję się ludziom znajdującym się w pomieszczeniu. - Wiecie, że to nie ma szans by zadziałać?

- A to dlaczego? - Tony nie jest zaciekawiony, jednak chce wiedzieć co zobaczyłam ja, a oni nie.

- Znalazłam luki, które na pewno znajdzie też HYDRA. Nie są tak głupi za jakich ich macie. - moje słowa sprawiają, że zgromadzone osoby wpatrują się we mnie, wyczekując na coś.

- To nasz jedyny pomysł. Reszta nie znalazła poparcia, bądź, jak to zgrabnie ujęłaś, posiadały luki. - stojący przy oknie na końcu pomieszczenia Steve, który popijał sobie herbatę, jednocześnie do tej pory przysłuchując się opowieści Thor'a, który opowiadał co planują, obraca się w naszą stronę. - No chyba, że... - powoli zaczyna kierować kroki w moim kierunku, a gdy znajduje się już blisko, dokańcza swoją wypowiedź. - ... Masz inny plan.

- A wiesz, że mam? - opieram się na swoim obrotowym krześle, uśmiechając się z zadowolenia. Znowu udowadniam, że doskonali zawsze mają swoje małe skazy. Może i Avengers wiedzą co nie co o HYDR'ze, jednak to ja spędziłam tam kawałek swojego życia. Wiem jak mnie szkolono, przypatrywałam się pracy innych i znam asortyment jakim dysponują. Chwilę się zastanawiam od czego zacząć. Kiedy wszystkie myśli zostają już poukładane, kładę swoje dłonie na brzegu blatu. - Będziemy musieli rozdzielić się na grupy, a wtedy przeniosę nas na miejsce...

*jakiś czas później*

- ... Skończyłam. Macie jakieś pytania? - rozglądam się, jednak napotykam tylko zamyślone twarze i spojrzenia. Każdy z nich nad czymś myśli. Nie mogę być nawet pewna, czy wysłuchali wszystkiego, a tym bardziej, czy zakodowali każdą części mojego planu. - Budzimy się ludzie, mamy robotę do zrobienia.

- Plan jest dobry... - Steve zabiera głosu, przez co pozostali spoglądają na niego. Już wiem o co chodzi. Muszą razem zadecydować, czy biorą to co im przedstawiłam, czy wracają do wymyślania czegoś innego. - Głosujmy. Kto jest za planem Scarlett podnosi rękę do góry. - ku mojemu zaskoczeniu, wszystkie ręce unoszą się w kierunku sufitu. Nie powiem, czuję się dobrze z myślą, że mogę pomóc w pozbyciu się HYDRY. Od kąd stałam się nadludzkim bytem, takie momenty sprawiają, że czuję się normalnie. - Scar... - blondyn kieruje w moją stronę rękę. Mam coś powiedzieć, jako twórca planu. Wzrokiem przelatuję po zgromadzonych, jednak nie za bardzo wiem jakie słowa były by odpowiednie w tym momencie.

- Ja... - spoglądam na Pietra, a gdy ten uśmiecha się do mnie, prostuję się, wiedząc już co chcę powiedzieć. - To misja która może nas coś kosztować, jednak warta jest naszego poświęcenia, by ludzie mogli żyć spokojnie i normalnie. Czas ich załatwić raz, a dobrze. - uśmiecham się w kierunku białowłosego, dziękując w ten sposób za wsparcie. W moich słowach jest odrobina prawdy. Za ten wypad zapłacimy najwyższy koszt, a bynajmniej ja.

- Misja za trzy dni. Do tego czasu ćwiczcie i odpoczywajcie, by być gotowi. - bierze wdech. - A teraz możecie się rozejść. - po tych słowach, mężczyzna bierze kubek z herbatą i kieruje się do wyjścia, zresztą jak cała reszta Avengers.

- Steve? - kładę dłoń na ramieniu blondyna, chcąc go zatrzymać. Blondyn obraca się w moją stronę, spoglądając na mnie odrobinę zdezorientowanym spojrzeniem. - Możemy porozmawiać? - rozglądam się, a widząc, że reszta jeszcze wychodzi, dodaję. - Na osobności. - stajemy przy oknie, czekając, aż zostaniemy sami.

- O czym chciałaś rozmawiać?

- W HYDRZE... - spoglądam na coś za oknem, przypominając sobie wszystko z tamtego miejsca. Po chwili kieruję swoje spojrzenie w stronę Steve'a. - Tam są dzieciaki. Pozmieniali je, tak samo, jak mnie. Będziemy musieli im jakoś pomóc, chociaż spróbować.

- Bruce zaproponował, by znaleźć substancję, która zamieniła was w nadludzi. Spróbuje odwrócić działanie i pomóc. - blondyn kładzie na moim ramieniu swoją dłoń i spogląda na mnie. Zastanawia się nad czymś.

- Coś się stało?

- Może usiądźmy. - lewą ręką wskazuje na siedzenia przy stole. Zasiadamy na przeciw siebie. Zaczynam nerwowo skubać paznokciami końcówkę swojej koszulki. - Bucky poprosił mnie bym z tobą porozmawiał. Mówił, że dziwnie się zachowujesz...

- Czy mógłbyś zdefiniować słowo dziwnie? - próbuję nie patrzeć na blondyna. Nie chcę o tym rozmawiać. To tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie wierzę w to, że można przygotować się do odejścia drugiej osoby. Śmierć bliskiego i tak boli, nawet, gdy wszyscy tylko na nią czekają. - Nie przesadzajmy, ale nie dziwię się, że trochę świruje po tym co sam przeszedł. Jednak, ja czuję się dobrze. To z nim powinieneś pogadać, gdyż to może być próba zwrócenia odwróconej uwagi.

- Czyli mówisz, że James'owi coś dolega? - spogląda na mnie, martwiąc się o przyjaciela. Widać to po zmarszczce, która zrobiła się przy jego prawym oku.

- Nie mówię, a domniemam. - łapię jego dłoń, spoglądając mu prosto w oczy. Kłamiąc nie można uciekać wzrokiem, chyba, że chce się zostać przyłapanym. - Idź i porozmawiaj z nim. Wtedy zobaczysz, czy to prawda i w razie co, pomożesz mu.

- Masz rację. - wstaje z krzesła. - Pójdę do niego. Dziękuję. - przytula mnie, po czym zostawia samą. Do momentu, gdy on nie wyszedł z pomieszczenia, stałam tam, uśmiechając się, jednak w momencie, kiedy drzwi za nim się zamknęły, opadłam na swoje krzesło i odchyliłam głowę do tyłu. Spoglądam w sufit i zaczynam się uśmiechać. - Masz konkurencję Loki. - wstaję i kieruję swoje kroki do siłowni. Jak to powiedział Steve, mamy trenować i odpoczywać przed misją. Tak też zamierzam zrobić. Krótki trening, a potem sen. Schodami schodzę do podziemia, gdzie znajduje się szatnia. Podchodzę do swojej szafki i wyciągam strój sportowy. Szybko przebieram się, a następnie wchodzę na halę. Nikogo nie ma, więc nie muszę się hamować. Zaczynam od podciągania się na drążku. Jeden... Dwa... Trzy... Osiem... Dziesięć... Szesnaście... Dwadzieścia trzy... Moje ręce nie są w stanie dłużej wytrzymać, więc opadam na ziemię. Moja kondycja trochę się pogorszyła. Przyda się nad nią popracować. Wpatrując się w matę pode mną, biorę kilka głębszych oddechów i rozglądam się. W kącie zauważam wiszący worek do boksowania. Rogers musiał zapomnieć go ściągnąć. W końcu to jego prywatny, jednak chyba nie obrazi się, jeśli go użyję. Z wieszaka zabieram niebieskie rękawice bokserskie i zakładam na swoje dłonie, zacieśniając taśmy tak mocno, jak tylko się da. Walcząc z wiszącym przedmiotem, czuję się, jak gdybym walczyła ze swoim strachem. Boję się umrzeć, jednak pogodzenie się z moim losem to jedyne co mi pozostało. Nikt nie zmieni tego przeznaczenia i nie uratuje mnie z rąk kosiarza. W końcu to nie jest bajka, gdzie książę ratuje swą księżniczkę. W prawdziwym życiu nie zawsze mamy szczęśliwe zakończenie, niestety... Łapię dłońmi worek po bokach, zatrzymując go tym samym, i opieram o niego swoją głowę. Będzie mi brakować tego miejsca. Po skończonych ćwiczeniach, zupełnie bez energii, udaję się do łazienki, by zmyć z siebie pot i rozluźnić, spięte od nerwów, mięśnie. Po wszystkim, korzystając z teleportacji, wracam do swojego pokoju, gdzie kładę się spać.

*jakiś czas później*

- BUCKY!!!! - naglę się pionizuję. Nie wiem dlaczego akurat wykrzyczałam ksywkę James'a. Nawet nie jestem dokładnie pewna z jakiego powodu to zrobiłam. Choćbym bardzo chciała, nie potrafię przypomnieć sobie snu. Może był to koszmar? Nie mam zielonego pojęcia. Już mam kłaść się z powrotem spać, gdy drzwi od pokoju powoli się otwierają, a zaraz za nimi zjawia się wystraszony Barnes.

- Czy... - ziewa, rozglądając się. - Czy coś się stało?

- Wszystko jest okey. - uśmiecham się w jego kierunku. - Przepraszam, że wezwałam cię do siebie bez żadnego powodu. - spoglądam za okno, zdziwiona hałasem. W tym samym momencie, niedaleko od domu, uderza w ziemię piorun. Nagłe zdarzenie, którego w ogóle się nie spodziewałam sprawiło, że poskoczyłam.

- Boisz się? - brunet przybliża się do mnie.

- Nie. - wstaję z łóżka i poprawiam koszulkę od piżamy, który podwinęła mi się, odsłaniając kawałek brzucha. - A gdybyś nie wiedział o tym, że ktoś ma zamiar strzelić w powietrze, nie wystraszył byś się? - odwracam się w stronę szafy, wyciągając czyste ubrania na dzisiejszy dzień. - To naturalna reakcja człowiek na coś, czego się nie spodziewał. - gdy nie słyszę żadnego odzewu ze strony Barnes'a, odwracam się w jego kierunku. Mężczyzna stoi, wpatrując się we mnie i po jego spojrzeniu mogę wywnioskować, że nie wie co ma mi powiedzieć. - Teraz, jeśli możesz, zostaw mnie samą.

- Em... Oczywiście. - James wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samą sobie w moim pokoju. Odwracam się w kierunku szafy i spoglądam w lustro na drzwiach. Wszystko na około mnie nagle, tak jakby zniknęło, a ja znalazłam się gdzieś. Odwracam się i z przerażeniem spoglądam na leżącego na ziemi Peter'a, a niedaleko niego, resztę grupy. - Nie... Nie... Nie... - Natychmiastowo napływają mi łzy do oczu. - Scarlett obudź się, to tylko głupi sen... To musi być koszmar... - zamykam mocno oczy, chcąc znowu zjawić się w moim pokoju. Niepewnie rozdzielam od siebie powieki i unoszę spojrzenie powoli i niepewnie, aż do momenty, gdy widzę siebie w lustrze. Wydycham powietrze, czując ulgę, że to nie była prawda. Podchodzę do swojego odbicia i powoli przykładam dłoń do mebla. Czyżbym już tak ześwirowała, że zaczynam mieć koszmary na jawie? Osuwam się na ziemie, kuląc się w rogu, gdzie łączy się ściana z szafą. Opieram głowę na swoich nogach i zaczynam szlochać. Przez buzujące we mnie emocje, zaczynam uderzać plecami o mebel. W pewnym momencie, spada z niego pudło. Rzeczy, które z niego wypadły, rozproszyły się po większości mojego pokoju. Dalej skulona dostrzegam kątem oka ramkę odwróconą tyłem do góry. Sięgam swoją prawą ręką po przedmiot i odwracam tak, by móc zobaczyć co za zdjęcie jest wsadzone do środka. To młody chłopak, a dokładniej Tony, który siedzi w fotelu i trzyma w swoich rękach zawinięte niemowlę. Wpatruje się w nie i wygląda na szczęśliwego, a bynajmniej na to wskazuje uśmiech, który wkradł mu się na twarz. Jednak oprócz zdjęcia, na szybce da się zauważyć napis, który mówi ,,Na zawsze razem. Tony i Scarlett". Przytulam przedmiot do swojej klatki piersiowej, jeszcze bardziej się rozpłakując. To jedyna rzecz, która pozostała mi z czasów dzieciństwa. Nie mam za dużo zdjęć z tego okresu, bo zajmowały się mną głównie nianie. Dorastałam z dala od swojego brata, a jedyne co przypominało mi o nim, to prezenty, które przychodziły do mnie na każde święto. Nie miał czasu, by zjawiać się często, więc zaczęłam odwiedzać go w jego firmie. Pamiętam, jak kazał Happy'emu wynieść mnie, bo ma pilne spotkanie. Byłam wściekła, ale nigdy się nie poddałam. To dzięki temu jestem tutaj. Bez swojego uporu i odwagi, była bym pewnie teraz na jakimś uniwersytecie i kształciła się w kierunku medycyny, jednak znam swoją wartość na tyle, że wiem, iż nie potrzebuję żadnego dyplomu, który by to potwierdził. Podnoszę się z podłogi i podchodzę do swojego biurka, gdzie obok laptopa stawiam ramkę ze zdjęciem. Wycieram dłońmi swoje łzy, spoglądam ostatni raz na przedmiot i odwracam się. Wyjmuję z szafy krótkie, dresowe spodenki i stanik sportowy, który pasuje kolorystycznie do nich, a następnie udaję się do łazienki. Zamykam drzwi za sobą, odkładam ubrania na szafkę obok zlewu i spoglądam w swoje odbicie w lustrze. Rozmazany tusz do rzęs to jedyne czego się dzisiaj spodziewałam, dlatego szybko wyciągam mokre chusteczki do demakijażu i zmywam resztki swojego makijażu. Opłukuję twarz wodą i spoglądam jeszcze raz na siebie. Teraz mogę wziąć kąpiel. Odkręcam kran nad wanną, a następnie przygotowuję potrzebne mi przedmioty, takie jak ręcznik, czy kula do kąpieli. Dzisiejszego dnia przyda mi się coś na rozluźnienie. Gdy wszystko trzyma się w sobie, pewnego dnia obraca się to przeciw nam. A gdy fala negatywnych myśli nad uderzy, nie damy rady jej sami. Jednak jeśli chodzi o mnie, to muszę poradzić sobie sama. Ściągam z siebie koszulkę i zauważam, że wody jest już wystarczająco. Otwieram pudełko z kulami do kąpieli, by wybrać jedną. Dostałam je od Clint'a na święta. W środku było ich dwadzieścia, każda inna. Dzisiaj stawiam na różaną z płatkami tego pięknego kwiatu. Brzmi i wygląda rewelacyjnie, ale pachnie równie dobrze. Wrzucam przedmiot do wody, a sama kończę się rozbierać. Lepiej się leży w wodzie ciepłej i przyzna to każdy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top