33.
Nigdy bym się tego nie spodziewała, ale moja opowieść chwyciła za serce i duszę siedzącego na moim łóżku boga. Wtulona w zielonookiego, płaczę w jego ramionach już dobre kilkanaście minut, a ten delikatnie gładzi moje włosy swoją dłonią. Nie pokazuje tego po sobie, ale się przejął, słyszę to w biciu jego serca. Siedząc tak, czuję mieszane emocje. Z jednej strony pragnę się uspokoić, z drugiej chcę się jeszcze bardziej rozkleić. Mam jedyną osobę z którą mogę porozmawiać o wszystkim, muszę z tego skorzystać, zanim emocje rozsadzą mnie od środka. Nie chce umrzeć, trzymając w sobie tyle negatywnych odczuć.
- Loki... Ja... Ja się boję. - nasze spojrzenia się spotykają. Mężczyzna delikatnie dotyka dłonią mojego policzka, przytrzymując moją twarz blisko swojej, tak bym dalej patrzyła się w jego oczy.
- Nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało. - unosi lekko kącik ust, próbując zarazić mnie uśmiechem, który jakoś nie za bardzo mu wyszedł. - Przeznaczenie dla mnie nie istnieje. Twoje zawsze możemy zmienić.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale Scarlett. To ty decydujesz o swoim życiu. Rozumiesz? - kiwam głową. Jestem zszokowana. Nigdy nie posądzałabym go o to, że okaże się taką osobą. Wszyscy tak źle go przedstawiają... Ten mężczyzna ma wiele twarzy i nie każdy zna je wszystkie.
- Dziękuję. - przytulam się do niego mocno, co ten odwzajemnia. Loki przywraca mojej duszy równowagę, której nie potrafi nic innego. Pierwszy raz od bardzo dawna czuje się lżejsza. Potrzebowałam tego, zwłaszcza po tym, jak moje życie zaczęło coraz bardziej wariować. Już świrowało wcześniej, jednak teraz wydarzenia dzieją się bardzo szybko. To wszystko spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba. Nie miałam możliwości przetrawienia zdarzenia, bo już działo się następne. Ta rozmowa była odskocznią, która pozwoli mi przetrwać, aż do momentu ostatecznego. Naszą spokojną chwilę przerywa dudnienie w drzwi od sypialni. Oboje zamyśleni, straciliśmy kontakt z otaczającym nas światem. Ktoś musiał pukać, a zamknięte drzwi i brak odzewu, sprawiają, że wyobraźnia zaczyna działać. Nie wiele myśląc, używając telekinezy, otwieram drzwi i wpuszczam stojącą za nimi osobę, którą okazuje się być James.
- Dlaczego nie otwierałaś? - wchodzi, rozglądając się. Gdy zauważa Laufeyson'a, przygląda się nam. - Czy ty płaczesz? - wiedząc, co się szykuje, kieruję spojrzenie na zielonookiego, który kiwa głową. Wie o czym myślę. Uśmiecham się lekko, po czym odsyłam go do jego pokoju.
- Nic się nie stało.
- To on ci coś zrobił, tak? Dlatego zniknął! - brązowooki zaczyna się denerwować, tak jak myślałam. Nerwowo ściska metalową dłoń w pięść i spina się cały.
- Spokojnie. My tylko rozmawialiśmy. - kładę dłoń na jego ramieniu. Brunet odwraca twarz w moją stronę, spoglądając na mnie zdezorientowany. - I nie zniknął, odesłałam go. - mężczyzna zaczyna zastanawiać się, co jakiś czas spoglądając na mnie, ale głównie patrzy się w podłogę.
- W takim razie dlaczego płakałaś? - łapie moją dłoń, co sprawia, że serce mi przyspiesza. To zachowanie przypomina mi niemiłe wspomnienie z przed kilku lat. Zabieram swoją rękę, odwracam się i podchodzę do jednego z okien.
- Czasami każdy potrzebuje płaczu. To właśnie dzięki niemu czujemy się lżejsi... - dotykam dłonią szyby. Po moim poliku spływa pojedyncza łza, której nie wycieram, tylko odwracam się do Bucky'ego. - Rozumiesz? - mężczyzna wygląda, jak gdyby chciał zaprzeczyć moim słowom, jednak rezygnuje z tego. Podchodzi, stając obok mojej osoby.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo... - spoglądam na niego. Wpatrzony w widok za oknem, myśli nad czymś głęboko. Nie chcąc mu przerywać, powoli oddalam się do niego, kierując się ku wyjściu z pokoju. Mam wolną chwilę, więc powinnam dokończyć swoje małe urządzenie. Naciskam klamkę i otwieram drzwi.
- Scar?
- Hm? - obracam się w stronę bruneta, dalej trzymając w ręku część drzwi.
- Gdzie idziesz?
- Do pracowni. Muszę coś tam dokończyć. - James chwilę mi się przygląda. Wydaje się, że nie ma co robić. - Przyda mi się ktoś do pomocy, bo starego pomocnika wyrzucono. Wchodzisz?
- Przyjdę do ciebie za pięć minut, coś jeszcze muszę załatwić.
- Jasne. - macham w jego stronę ręką, po czym wychodzę. Kieruję się do jedynego miejsca na ziemi, gdzie mogę majstrować w ciszy i z dala od wszystkich. Dziękuję Bogu za osobę, która wymyśliła szyfr blokujący, bo bez niego dzisiaj nie miałabym spokoju. Wystukuję kod otwierający i wchodzę do swojego azylu. Rozglądam się. Jest czysto, co oznacza, że Tony w ostatnim czasie tutaj nie zaglądał. Dostał swój własny kod wejścia, ale pod warunkiem, że nie urządzi tutaj imprezy i nie zniszczy moich urządzeń.
- Dzień dobry Panno Stark. - uśmiecham się, słysząc znajomy głos. To Dominic, mój program sterujący domem i współpracujący ze mną.
- Cześć! Opowiadaj, co się dzieje na świecie. - zatrzymuję się na podniesieniu i rozglądam. Na około mnie pojawiają się okna z wiadomościami z całego świata. Używając rąk, przesuwam je i rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, co mogło by mnie zainteresować. Niestety, ciągle to samo. - Wystarczy, dziękuję.
- Nie ma za co. Mogę pomóc w czymś jeszcze?
- Nie, ale mam do ciebie prośbę. Za chwilę przyjdzie tutaj James... - i w tym momencie zauważam kątem oka, że program przegląda informacje o Bucky'm. Kładę ostatnie narzędzie na blacie roboczym i wstaję. - Bądź miły.
- Zapisano. Żadnych kąśliwych uwag w kierunku Pana Zimowego Żołnierza o pseudonimie Śpiąco-zabójcza Królewna.
- Ej! Coś powiedziałam! - zatrzymuje rękoma wszystkie przelatujące przed moim nosem obrazy i teksty, wyrzucając je do wirtualnego kosza. - Jeśli usłyszę coś, co uwłacza jego osobie, zresetuję cię. - program ucicha, co oznacza, że nareszcie przyjął to co powiedziałam. Wyciągam niedokończony projekt. W tym samym momencie zauważam za weneckimi oknami Barnes'a. - Otwórz drzwi. - chwilę później, wejście staje otworem dla bruneta. Mężczyzna wchodzi do środka, rozglądając się na około. - Witam w mojej pracowni. - wskazuje rękoma na cały dobytek znajdujący się w pomieszczeniu.
- To w czym mam ci pomóc? - podchodzi do mojego stołu roboczego i przygląda znajdującym się na nim przedmiotom. Niektórych z urządzeń pewnie nigdy nie widział na oczy.
- Trzeba dokończyć pewne urządzenie. To mój najnowszy wynalazek... - przyglądam się małym dwóm częściom, ale po chwili podnoszę swój wzrok na James'a. - Pogadamy o tym, jak skończę. Samo się przecież nie zrobi.
*jakiś czas później*
- Dobra, to może wytłumaczę ci co teraz zrobimy. - odsuwam rękoma wszystkie narzędzia z dala od ukończonego urządzenia. - To małe kółeczko przyssie się do twojej skroni. Gdy będę mieć pewność, że trzyma się wystarczająco mocno, połączę twój umysł z kulami na tamtym stole. - wskazuję na mebel znajdujący się przy ścianie. - Zrobiłam je, gdy jeszcze miałam tamtą osobę do pomocy. - spoglądam na James'a, uśmiechając się lekko. - Mam nadzieję, że tym razem to zadziała...
- To nie pierwszy raz, gdy to robisz? - Bucky spogląda na mnie zdziwiony. Chyba ten mały fakt ominęłam, gdy opowiadałam mu o sprzęcie.
- To już dwunasta próba. - wzdycham, siadając na obrotowy stołek przy blacie. - Za każdym razem, gdy było coś źle, rozbierałam to małe ustrojstwo i składałam od nowa, zmieniając niektóre części i dodając kolejne.
- Bardzo dużo próbowałaś. Dlaczego dalej próbujesz, mimo swoich niepowodzeń? - podnoszę na niego swoje spojrzenie.
- Bo mam to we krwi? - wzruszam swoimi ramionami. - Od kąd pamiętam wszystko doprowadzam do końca. - wpatruję się w ścianę, przypominając sobie każdy moment, gdy majstrowałam coś nowego. Chwilę, gdy dopiero zaczynałam, oraz tą całą resztę. Przypominając sobie gdzie się znajduję i po co tu w ogóle przyszłam, obracam się w stronę Barnes'a. - Może zaczniemy?
- Możemy. - łapię mniejszą z części urządzenia, która przypomina guzik i podchodzę bliżej bruneta. Wolną ręką odgarniam włosy ze skroni mężczyzny. Przykładam przedmiot w mojej drugiej dłoni i przyciskam lekko, przytrzymując, aż do momenty, gdy niebieski okrąg się rozświetla. Powoli odsuwam się do chłopaka, gotowa w każdej chwili złapać odpadające z jego głowy urządzenie.
- Wygląda, że się trzyma. - odwracam wzrok od Bucky'ego, łapiąc tablet, który steruje wszystkim. Włączam go, odwracając się z powrotem, a następnie spoglądam na niebieskookiego. - Zobaczmy o czym teraz myślisz... - kieruje obraz z umysłu James'a, do kul na stoliku, które automatycznie wszystko wyświetlają. Przyglądam się widokowi, przyciskając nerwowo urządzenie do swojego brzucha. Widzę siebie siedzącą na kanapie, zajadającą śliwki i uśmiechającą się w stronę ekranu. Wszystko szybko się zmienia, w to, co mamy miejsce aktualnie. Obracam się w stronę bruneta, który nerwowo próbuje ściągnąć przypiętą przeze mnie rzecz ze skroni. Nasze spojrzenia się spotykają, co powoduje, że przechodzą mnie dreszcze. - Może pomogę... - powoli podchodzę, łapiąc urządzenie i przyciskając, a gdy to puszcza skórę i upada w moją dłoń, odchodzę w stronę stolika. Czuję się dosyć dziwnie, wiedząc, że jestem w myślach Barnes'a. Myślał o momencie, kiedy się poznaliśmy, jak gdyby był on dla niego ważny. Udaję, że coś jeszcze robię przy swoim wynalazku, rzucając szybkie spojrzenie przez ramię stojącego za mną James'a. Boję się odezwać i przerwać ciszę, nie wiedząc nawet dla czego. Przepełnia mnie uczucie lęku, które czuję nawet w swoim brzuchu. Niezręczną chwilę przerywa odgłos przychodzącego połączenia. - Dominic, wyświetl to w formie video. - odwracam się w stronę środka pomieszczenia, gdzie pojawia się moja rozmowa. Nie dostrzegam twarzy rozmówcy, ale za to bardzo dobrze mogę zobaczyć jego wnętrze ucha. - Steve, kamera. - opieram się plecami o blat, wpatrując się w obraz, który zmienia się, bo Roggers porusza swoim telefonem.
- Cześć. - przygląda się czemuś na ekranie telefonu, lekko marszcząc swoje brwi. - Bucky jest z tobą?
- Steve, chyba nie po to dzwoniłeś.
- No tak. - blondyn odsuwa się od kamerki i poważnieje. - Musisz przyjechać do bazy.
- Coś się stało?
- Pogadamy, jak będziesz na miejscu. - rozgląda się na boki. - To nie jest rozmowa na telefon. - obraz znika, a ja spoglądam na Barnes'a.
- Powinnaś iść... - pociera ręką kark, odwracając ode mnie wzrok. Jest speszony tym co zobaczyłam.
- Idziesz ze mną. Nie przyjmuję odmowy. - podchodzę do mężczyzny, dotykam jego ramienia i przenoszę nas do budynku należącego do Avengers. Lądujemy na jednym z korytarzy. Rozglądam się, próbując zorientować w której strefie się znajdujemy. Kiedy już wiem, gdzie mamy się kierować, ruszam w tamtą stronę trochę szybszym krokiem. Barnes został w tyle, jednak szybko nadrabia tą odległość, dobiegając do mnie. Nagle dostrzegam Steve'a. - Czekaj! - teleportuję tuż przed jego twarzą. - Cześć Panie Ameryko. - uśmiecham się w jego stronę, jednocześnie stykając się z nim klatkami piersiowymi.
- Scarlett... - mężczyzna jest trochę zdziwiony.
- No co? Za szybko jestem? - dosuwam się krok do tyłu, dając tym samym przestrzeń dla stojącego przede mną blondyna. W tym samym momencie pojawia się obok nas Zimowy. - To o czym chciałeś ze mną porozmawiać? Co jest takie tajemnicze.
- Cieszę się, że przybyłaś tak szybko. Opowiem ci wszystko, jak dojdziemy do zamkniętego salonu spotkań. Wszyscy na ciebie czekają. - obejmuje mnie ramieniem i zaczyna prowadzić w stronę drzwi, które znajduję się może pięć metrów od nas. Wcześniej ich nie zauważyłam.
- Jak to wszyscy? - spoglądam zdezorientowanym wzrokiem na mężczyznę. Myślałam, że to będzie rozmowa między mną, a nim. Nie spodziewałam się osób trzecich. Nie otrzymuję odpowiedzi, więc biorę głęboki wdech. Wchodzimy do pomieszczenia znajdującego się na końcu korytarza. Rozglądam się, przyglądając się osobą w środku. Wszyscy, których znam. Czyżby jakieś spotkanie Avengers? Podchodzę do wolnego siedzenia obok Pietra i zasiadam tam. Wpatruję się we wszystkich, czekając aż ktoś coś powie. Niestety, moje oczekiwania nie zostają spełnione, więc biorę to w swoje ręce. - No to kto mi powie, w jakim celu zostałam tutaj ściągnięta?
- Wiem, że to było dla ciebie ciężkie przeżycie. - głosu zabiera Steve. Jego słowa, sprawiają, że zaczynam się martwić o cel tego spotkania. - Jednakże, jako jedyna byłaś w środku, wiesz jak działają i gdzie mają bazę.
- Chodzi ci o HYDRĘ, tak? - wzdrygam się, wypowiadając tą nazwę.
- Tak.
- A po co wam informację o nich?
- Chcemy opracować plan ich zniszczenia. Trzeba się ich wreszcie pozbyć. - tym razem głosu zabiera Clint, który poleruje swój nóż. Jego słowa sprawiają, że wyłączam się z otaczającego świata, zatracając w swoich myślach. Przypominam sobie momenty z tamtego czasu. Przez mój umysł przelatują obrazu od chwili porwania, aż do momentu, gdy znalazłam się w więzieniu. Wspomnienia nie oszczędzają mi uczuć, które mi wtedy towarzyszyły. Czuję smutek, strach i chęć zemsty. Pomogę im, jednak nie mogą się narażać. To moi przyjaciele, nie chcę ich stracić, a wprowadzając ich tam będę za nich. - Mogę to zrobić...
- Ale... ? - Tony spogląda na mnie przeszywającym wzrokiem. Ciemnowłosy zna mnie tyle lat, że wie dokładnie, iż dodam coś jeszcze.
- Ale musicie mi coś obiecać. - rozglądam się. - Gdy sytuacja zacznie się zaogniać, a życie któregokolwiek z was będzie zagrożone, macie uciekać, nie zważając na swój honor. Ten jeden jedyny raz, macie go schować do kieszeni. Nie chcę strat na pokładzie. - moje słowa robią zamieszanie pośród siedzących przy stole osób. Chyba się naradzają. Nie wiem. Nigdy nie byłam na ich spotkaniach, bo Tony uważał, że to spotkania dla dorosłych osób.
- Taki plan B, kryptonim "Tchórz"? - Steve nie wygląda na zainteresowanego tym, co powiedziałam. No jasne, że według niego najważniejsze jest ratowanie ludzi. Jestem tego samego zdania, ale martwi przecież na nic się im nie przydamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top