32.
Powoli usypiam, a bynajmniej staram się. Trzymam zamknięte oczy i próbuję wolno oddychać, jednak co jakiś czas łapie mnie kaszel. Nagle do moich uszu dochodzi dźwięk otwierania drzwi zewnętrznych. Wystraszona, szybko teleportuje się przed nie, chcąc zobaczyć kto to i w razie co zainterweniować.
- Bucky? - spoglądam na niego i próbuję zrobić krok, ale od razu tracę siły, przez co lecę w kierunku ziemi. Chcąc się obronić przed zderzeniem z podłogą, z trudem wyciągam przed twarz ręce. W ostatniej chwili jednak ratuje mnie James.
- Tak, to ja. Prosiłaś bym przyszedł. - przygląda się mi, lekko zdezorientowany.
- A no, rzeczywiście... - brunet widząc, że nie jestem w stanie wstać, a co dopiero przejść drogę do swojego pokoju, bierze mnie na ręce. Nie mam nic temu przeciwko, więc pozwalam mu swobodnie zanieść mnie do pokoju. Barnes niesie mnie bez widocznego wysiłku, a gdy jesteśmy na miejscu, kładzie mnie na łóżko.
- Gdzie macie jakieś leki? - rozgląda się, szukając wzrokiem, czy aby tutaj nic nie ma.
- Kuchni, szafka u góry, ta przy wejściu. - chłopak nie czekając ani chwili, rusza w poszukiwaniu czegoś dla mnie. Ja w tym momencie próbuję wturlać się pod kołdrę, bo jest mi strasznie zimno. Kiedy wreszcie mi się to udaje, do pokoju wraca Bucky. Podchodzi do mnie, trzymając w jednej ręce szklankę z wodą, a w drugiej kilka paczek jakiś tabletek. Bez słowa podaje mi napój, który biorę. Siada na łóżku i zaczyna otwierać opakowania, wyjmując listki leków. Na swoją dłoń wyjmuje wszystkie potrzebne leki, a następnie podaje je mnie. Nie patyczkując się z tym, biorę wszystko od razu do buzi, popijam wodą i połykam. - Dziękuję. - po tym znowu dostaje kaszlu. Chłopak patrzy na mnie z przerażeniem w oczach.
- Chyba coś mocnego cię złapało.
- Możliwe... - wzruszam ramionami, po czym przykrywam się bardziej kołdrą. Jest tutaj bardzo zimno. - Trzeba podkręcić ogrzewanie. Czy mógłbyś to zrobić? - pokazuję mu ręką na urządzenie znajdujące się na ścianie przy drzwiach wejściowych od mojego pokoju.
- Scarlett musisz mieć gorączkę, bo w tym pomieszczeniu jest strasznie gorąco, a jak widzę, ty się trzęsiesz z zimna. - siada obok mnie i przykłada swoją dłoń do mojego czoła. - Jesteś rozpalona. Mam nadzieję, że leki coś ci pomogą. - rozgląda się, a gdy zauważa krzesło siada na nie. - Idź spać, przypilnuję cię.
- Bucky, nie żartuj. Przecież nie spędzisz nocy na krześle. - spoglądam na niego, a gdy widzę, że ten nie zamierza zmienić swojego zdania, wpadam na pewien pomysł. - Skoro masz tu spędzić noc, to chociaż nie na krześle. Mam duże łóżko. Zmieścimy się oboje.
- Ale...
- Nie ma ale. Jeśli chodzi o pościel, mam dodatkowy komplet w szafie, a o piżamę też nie musisz się martwić. Steve zostawił co nieco, gdy nocował u mnie. Jak widzisz, nie możesz mi odmówić. - uśmiecham się, wiedząc, że wygrałam. Nie może znaleźć innego wytłumaczenia, więc podda się, już to widzę. Brunet przygląda się mi chwilę, jak gdyby kalkulował wszystkie za i przeciw. Po chwili wstaje.
- To gdzie znajdę piżamę?
- Moja szafa. Pierwsza półka od dołu, jak dobrze pamiętam, ta po lewej stronie. - brunet kiwa głową. Podchodzi do szafy, otwiera ją i kuca w poszukiwaniu ubrania na dzisiejszą noc. Po kilku minutach wyciąga koszulkę z motywem kosmosu i krótkie spodenki. Ze swoimi znaleziskami udaje się do łazienki, gdzie sprawnie się przebiera. Wraca do pokoju, kładąc swoje złożone ubrania na krześle, na którym chwilę wcześniej siedział.
- Gotowy? - przyglądam się mu lekko uśmiechając. Chłopak kiwa głową i okrąża łóżko, by następnie położyć się na jego wolnej części. - Dobranoc.
- Dobranoc. - uśmiecha się do mnie, więc szybko pstrykam palcami, tym samym wyłączając światło w pomieszczeniu. Kładę się wygodnie, a po chwili zasypiam.
*jakiś czas później*
Budzę się w objęciach Bucky'ego. Głowę trzymam blisko jego klatki piersiowej, natomiast on obejmuje mnie swoim ramieniem, przyciskając do siebie. Czuję się bezpiecznie. Chciałabym zostać tak na zawsze. Trzymam dalej zamknięte oczy, jak gdyby to był tylko sen, który skończy się, gdy tylko je otworzę. Nagle czuje jak mężczyzna się unosi, próbując mnie nie obudzić. Nie odchodzi jednak tak od razu, bo jeszcze chwilę czuję jak materac ugina się pod jego ciężarem. Najpewniej przez ten krótki urywek czasu wpatruje się gdzieś. Nie mija minuta, kiedy James wychodzi. Gdy do moich uszu dociera odgłos zamykania drzwi, otwieram oczy. Spoglądam na sufit. Czuję się trochę lepiej, jednak uczucie chłodu nie opuszcza mnie. Mimo leków dalej czuję się jak w lodówce. Zakrywam się kołdrą, chcąc zasnąć na jeszcze krótką chwilę, by móc wypocząć i wyleczyć się do końca. Niestety, gdy tylko mam zamknąć oczy, do pomieszczenia wbiega z prędkością światła jedyna osoba, która była by do tego zdolna.
- Jezu, dziewczyno. Wyglądasz, jak duch chory na zombiozę. - siada na łóżku obok mnie, wpatrując się w moje przymrużone oczy. Nie mogę ich bardziej otworzyć przez promienie słoneczne, który rozświetlają cały pokój. - A ja myślałem, że może coś się pomiędzy wami wydarzyło.
- Mówiłam ci już, że jesteś głupi? - chłopak udaje chwilę, że myśli nad moim pytaniem, po czym odpowiada.
- Nie raz skarbie. - uśmiecha się, po czym mnie przytula.
- Zarazisz się.
- Mówi się trudno. Najwyżej będziemy w tym siedzieć razem. - gdy widzi, że nie mam siły na dłuższą rozmowę, wstaje, jednak nie tak od razu opuszcza ten pokój. - Twój man szykuje ci śniadanie.
- Te, królowo śniegu.
- Tak, brązowa małpko?
- Bucky nie był, nie jest i nie będzie mój. Możesz zakodować w swojej zacnej głowie tę informację? - gdy widzę, że to go nie przekonuje, postanawiam wysunąć inne argumenty. - Jeśli uważasz, że spanie w jednym łóżku od razu świadczy o związku, to w takim razie my jesteśmy w nim od dawna, Pietro.
- Fuuu... - po tej reakcji, oboje zaczynamy się śmiać, tyle, że u mnie kończy się to atakiem kaszlu. - Dobra. Lepiej pójdę, a ty sobie wypocznij. Jeszcze wyginie przed ostatni człowiek z zajebistym poczuciem humoru.
- A kto jest tym drugim?
- No oczywiście, że ja. - pokazuje na siebie dłońmi, co powoduje u mnie uśmiech. - Zdrowiej.
- Dzięki. - macham mu ręką, a gdy ten opuszcza mój pokój, od razu układam się z zamiarem zaśnięcia. I tym razem nie mogę. Aktualnie, przez Bucky'ego, który wrócił do pokoju i przyniósł coś do jedzenia. Wyczuje jedzenie z daleka, zwłaszcza, że nie mam ochoty go ruszać.
- Widzę, że nie śpisz. To dobrze, bo czas coś zjeść.
- Ja pasuje, ale tobie życzę smacznego. - zaciągam mocno na siebie kołdrę, odwracając się plecami do chłopaka. James jednak nie daje za wygraną, bo obchodzi łóżko na około i siada z talerzem tuż obok mojej dłoni. - Nie odpuścisz? - odkrywam się i lekko unoszę, spoglądając w jego oczy. Brunet kiwa przecząco głową.
- Zjesz kanapkę, a pójdę. - przybliża do mnie talerz, a ja zaczynam przyglądać się im, szukając takiej, która nie ma za dużo dodatków. - Jeśli chcesz wyzdrowieć, musisz jeść. Bez tego, żadne leki ci nie pomogą.
- No przecież zjem. - wyciągam rękę i zabieram najmniejszą z kanapek. Jest na niej ser i pomidor, więc powinnam dać radę to zjeść. Powoli zbliżam ją do buzi, lekko rozchylając usta. Biorę małego gryza i próbuję jeść. Idzie mi to bardzo mozolnie. Czuje się, jak gdyby każdy kawałek rósł mi w buzi do wielkości bułki. Dlatego też zjedzenie całego "śniadania", zajmuje mi kilka dobrych minut. - Teraz mogę odpocząć?
- Już tak. - wolną ręką, poprawia mi kołdrę, a gdy widzi, że wszystko jest już okey, wstaje. - Prześpij się. - bo przecież ja nie tego chciałam od samego początku. Zachowuję jednak tą uwagę dla siebie i kiwam głową. Powoli kładę się na łóżko, przykrywając ponownie pościelą. Tym razem już nic mi nie przeszkadza, więc zasypiam, mając swój upragniony spokój.
*jakiś czas później*
Nagle siadam i łapię wiszący na mojej szyi kamień. Owy lekko się mieni, jak gdyby wiedział, co mi się śniło. Koszmary... Znowu zaczynają mnie nawiedzać. Ponownie rozpoczną się nieprzespane noce i codzienne zmęczenie. Nienawidzę tego, ale chyba nie mam innego wyjścia. Przecież nie oddam nikomu broni, którą można wykorzystać przeciw ludzkości, czy innym światom... Czuję jak krew buzuje w moich żyłach, przez emocje, które ogarnęły mnie w czasie snu. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Zatrzymuję powietrze przez chwilę w płucach, a po chwili, powoli i spokojnie je wypuszczam. Powtarzam te czynności jeszcze kilka razy, a gdy czuję się już spokojniejsza, odpuszczam i zaczynam oddychać normalnie. Rozglądam się, próbując zorientować się co za część dnia mamy. Widzę, że słońce znajduje się blisko horyzontu. Łapię w swoją dłoń telefon i ze zdziwieniem stwierdzam, że jest już ranek. Przespałam dobre kilkanaście godzin, jak nie lepiej. Jestem wypoczęta i zdrowa, więc możliwe, że po prostu sen był mi bardzo potrzebny, by to się stało. Odkładam smartphone na łóżko, po czym wstaję. Łapię wiszącą na wieszaku bluzę i wychodzę z sypialni. Po drodze do kuchni zakładam ją. Ubrana w ciepłe ubranie, oraz na bosaka wchodzę do wspomnianego wcześniej pomieszczenia i podchodzę do lodówki. Wyjmuje serek waniliowy, a następnie dobieram jeszcze łyżeczkę z szuflady. Z wszystkim w rękach, siadam na blat. Otwieram jogurt w chwili, gdy do kuchni wchodzi Loki. Nie zwracając na niego większej uwagi, zabieram się za konsumpcję śniadania.
- Witam. - ciemnowłosy wyciąga schłodzoną butelkę wody lekko gazowanej, a gdy nie widzi reakcji z mojej strony, spogląda na mnie. Czując na sobie jego wzrok, przestaję jeść.
- Cześć. - macham mu ręką, po czym wracam do konsumpcji serka.
- Dlaczego nie przyszłaś? - mężczyzna odkręca korek, by po chwili wziąć łyka wody i oprzeć się o blat tuż obok mnie. Spoglądam na niego lekko zdezorientowana, bo nie pamiętam o co chodzi. Główkuję się chwilę nad tym, ale znajduję odpowiedź na to pytanie w swojej pamięci.
- Przepraszam. Po powrocie i pewnym incydencie z antidotum, zapomniałam o tym, że miałam pójść z tobą porozmawiać na dachu. - zeskakuję z blatu i wyrzucam puste opakowanie po jogurcie do kosza na śmieci. Już chcę wracać do swojej sypialni, gdy zatrzymuje mi Asgardczyk, łapiąc mnie za ramię.
- Więc opowiedz mi teraz. - automatycznie robi mi się gorąco, co chyba po mnie widać, bo czuję, jak robię się czerwona. Nie mogę mu powiedzieć jak przebiegła wizyta w Asgardzie. Nie po tym, co miało miejsce kilka lat temu w centrum Nowego Jorku. Ufam mu, jednak nie na tyle, by powiedzieć o tym co się stało. Pewne rzeczy powinny zostać tylko w pamięci osób do tego przysposobionych. Omijam go, udając, że w ogóle go nie usłyszałam. - Ah, więc nie powiesz mi nic o tym? - obracam się zdziwiona i zauważam, jak macha moim wisiorkiem, który jeszcze chwilę temu miałam na szyi.
- Jak ty to? - podchodzę do niego zdenerwowana i wyrywam swoją własność. - Nie rusza się nie swoich rzeczy! To kradzież! - nakładam naszyjnik na swoją szyję. Dalej wściekłą na niego, łapię za jego przegub i ściskam, wchodząc do jego pamięci. Muszę mieć pewność, że mnie nie oszukał, a to co mu zabrałam to prawdziwy kamień przestrzeni.
- Scarlett, powiesz mi co się tam wydarzyło? - rozglądam się, w tym samym czasie analizując wszystkie za i przeciw. Kątem oka dostrzegam w jego oczach niebieski blask. Nie wyglądał zbyt naturalnie, tak, jak gdyby to coś miało znaczyć. Nie wyczuwam, by użył magi, więc uznam, że wszechświat każe mi mu zaufać.
- Potrzebujemy ustronnego miejsca. - rozglądam się, analizując budowę domu i wszystkie nasze możliwości. W końcu wybieram swoją sypialnię, bo tam jestem najpewniejsza prywatności, która jest w tym momencie potrzebna do spokojnego przebiegu rozmowy z Loki'm. Nie wiele myśląc, używam teleportacji, by po cichu nas tam przenieść. Na miejscu zamykam drzwi na klucz i razem z zielonookim siadam na moje łóżko. - No więc, jest tego bardzo dużo.
- Może zacznij po prostu opowiadać od samego początku?
- Ale, że od takiego samiuteńkiego początku?
- To może inaczej. Zacznij od tego co może mnie zainteresować. - uśmiecham się w jego stronę, jednak mężczyzna tego nie odwzajemnia. Wzdycham, spoglądając na chwilę w sufit. Próbuję przypomnieć sobie najwcześniejsze wydarzenie, które może przyciągnąć jego uwagę.
- Nie możesz tego nikomu powtórzyć. Ma to zostać tylko między nami, dobrze? - Laufeyson kiwa tylko głową, jak gdyby zaintrygowało go to, że to co mu opowiem, ma pozostać sekretem. Biorę głęboki wdech. - Ułóż się wygodnie, bo to mi trochę zajmie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top