25.

Posiłki... Pożywne, bym zbierała siły i regenerowała się. Ćwiczenia... Zminimalizowane najbardziej jak się da. Sen... Jego i odpoczynku nie może mi zabraknąć. Jak mówią wszyscy, muszę powrócić do formy sprzed postrzału. Od feralnej misji mój plan wygląda następująco - śniadanie, zajęcia, obiad, zajęcia, kolacja i sen. No i tak jest co dzień. Nic się nie zmienia. Codziennie to samo, nudne rozłożenie dnia. Brakuje mi ruchu, większego kontaktu z ludźmi... To znaczy się z Pietrem, bo nikt inny nie uważa mnie tu za godną znajomości. Przez to, że jego rozkład jest wciąż taki sam, nie mogę zrobić z nim nic. Zaczyna brakować mi wszystkiego. Nawet świeżego powietrza, czy śpiewu ptaków, które otaczały mnie na misji. Mam w pokoju okienko, jednak nie jest ono światem, a zobaczyć w nim mogę tylko jego skrawek. Leżę na podłodze, znowu bawiąc się telekinezą. Lepsze to, niż powolne świrowanie. Unoszę nad sobą książkę, którą jednocześnie czytam. Nagle do drzwi do pomieszczenia się otwierają.

- Witaj Pietro. - łapię książkę, wstaję i uśmiecham się do białowłosego.

- Znowu czytałaś? - spogląda na mnie, trzymając ręce za plecami.

- Lepsze to, niż gadanie do skarpetek. - podchodzę do biurka. - A poza tym książki rozwijają, też powinieneś z nich skorzystać. - macham lekko powieścią, po czym odkładam na blat.

- Dziękuję, ale nie. - przewracam oczami i siadam na łóżko.

- No więc... Po co przyszedłeś?

- Mam niespodziankę! - zaczyna uśmiechać się od ucha do ucha. - A oto one. - wyjmuj z za pleców małą papierową torebkę. - Śliwki!

- Nie gadaj! - zabieram od niego wszystko i zaglądam do środka. - Mówiłam już, że cię uwielbiam? - uśmiecham się jak głupia, cały czas patrząc w owoce.

- Tak. Wspominasz o tym za każdym razem, gdy dam ci coś co bardzo lubisz. - kieruję na niego pytające spojrzenie. - Jedz, są twoje. - łapię jedną śliwkę i biorę gryza. Wzdycham szczęśliwa jak dziecko. - Widzę, że smakuje. Cieszę się, bo mają tydzień. - przestaję rzuć jedzenie i spoglądam na chłopaka z zamiarem wyplucia wszystkiego. - Żartowałem. Chris dzisiaj je przywiózł. To najświeższe z możliwych.

- Palant. - walę go z pięści w ramię, tak po przyjacielsku.

- Oj, bo już ci nie będę się fatygować.

- Oj przebacz mi. Nie chciałam. - zaczynam pocierać jego ramię, ale po chwili przestaję, bo oboje zaczynamy się śmiać.

- Opowiadaj. Kiedy wracasz na normalne zajęcia? - wzruszam ramionami, wgryzając się w kolejną śliwkę. - Musisz się szybko pozbierać, bo nudno jest bez ciebie.

- Pietro, ja już bym wróciła, ale oni trzymają mnie tu, bo tak będzie według nich lepiej. - lekko zdenerwowana tracę apetyt na śliwki, które odkładam obok siebie na łóżku. - Chcesz, to jedz, ja poleżę. - przesuwam w jego kierunku papierową torebkę z owocami i kładę się na plecy. W swojej głowie dalej mam wizje tamtej misji, a w umyśle odnajduję pewne elementy, które zaczynają burzyć wszystko co mi tu wmawiają. Pamiętam tego bruneta z metalową ręką, jednak nie rozumiem kim był w tamtym życiu. Zaczynam mieć mieszane uczucia odnośnie naszego aktualnego położenia w tym wszystkim.

- O czym myślisz? - wracam do rzeczywistości, zostawiając swoje przemyślenia w swoim umyśle. Spoglądam pytająco na białowłosego. - Marry, coś się stało?

- Nic. Po prostu myślałam, ale to chyba nie jest zabronione. - uśmiecham się, spoglądają na zegarek. - Pora obiadowa. Chodźmy, bo ominą nas desery. - jedyny możliwy sposób, by nie toczyć nieprzyjemnej rozmowy, to jedzenia. Posiłki działają na tego chłopaka jak magnes.

- Okey. - znika z pokoju w mgnieniu oka, jednak tak szybko jak zniknął, wraca. - Co powiesz na zakład o lody? - kiwam głową. - Kto pierwszy na stołówce... Już! - w ułamku sekundy przenoszę się w drzwi wejściowe pomieszczenia w którym jadamy posiłki.

- Oj Pietro, ty mój powolny ślimaczku. - czochram jego włosy, a następnie udaję się do kolejki.

- Mikro ułamki sekundy różnicy. - białowłosy pokazuje palcami, stając w tym samym czasie za mną. Jest zdenerwowany, bo jestem jedyną osobą, która jest od niego szybsza. Lubię to czasami wykorzystywać, zwłaszcza gdy akurat mam ochotę utrzeć mu trochę nosa.

- I tak nie zjadłabym twoich lodów. Wystarczą mi moje. - Pietro całuje mnie w policzek i przytula.

- Wiesz, że cię kocham? - wyprzedza mnie i bierze tacę z dzisiejszym obiadem.

- Mówiłeś mi to z milion razy. Nie da się tego zapomnieć... - zabieram swoją porcję. - Bynajmniej ty do tego nie dopuścisz, bo ciągle to powtarzasz. - udajemy się razem do stolika, gdzie siadamy tak jak zawsze, czyli na przeciw siebie. - Smacznego. - spoglądam na Pietra i zaczynam się cicho śmiać. Białowłosy chyba jest bardzo głodny, ja się nawet dobrze nie rozłożyła, a ten już zaczął swoją zupę.

- Tak, tak, smacznego. - uśmiecham się i sama zaczynam jeść, w końcu nikt za mnie tego nie zrobi.

*jakiś czas później*

Od obiadu minęło sporo czasu. Nawet kolacja już była. Z racji, że nie miałam nic lepszego do robienia, poszłam z przyjacielem na salę treningową. Już dobrą godzinę biegamy po bieżni. Jestem wykończona. Chyba moja energia ulotniła się piętnaście minut temu, bo nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa.

- Szybciej. Co tak wolno Marry? - Pietro nie przestając biegnąć, zaczyna rozmowę. Ten to ma fajnie, biegnie i ani się nie męczy, ani nie poci, choć do drugiego mogę się mylić, bo się często myje.

- Podziel się mocą, to też będę zasuwać gazyliard na godzinę i się przy tym nie męczyć. - zeskakuję z maszyny i dobieram się do butelki wody. Zaczynam pić, jak gdybym nie robiła tego od bardzo dawna. Łapię jeszcze swój treningowy ręczniczek i wycieram sobie czoło. - Ja się już zbieram. - wyłączam maszynę, po czym znowu piję wodę. - Jak chcesz możesz wpaść, tylko nie wpadnij mi do łazienki, tak jak ostatnio.

- To było przez przypadek. - kiwam głową znając prawdę. Pewnie zebrał się szybko i zaczęło mu się nudzić czekanie na mnie w moim pokoju, więc wszedł do łazienki, gdzie akurat brałam prysznic. Jakie szczęście, że byłam obrócona plecami i szyba była zamglona. Czerwienię się na wspomnienie tamtego zdarzenia. - Plus, nie wiedziałem, że tam jesteś. - zaczyna dziwnie machać rękoma.

- Na prawdę nie słyszałeś lejącej się wody? - spoglądam na białowłosego chłopaka, który kiwa głową. - Dobra. Idę jutro do Chris'a, by ci jakiś aparat słuchowy skombinował, bo ty głuchy jesteś! - biorę znowu łyka wody. - Widzimy się. Cześć! - macham mu ręką i wychodzę z sali. Udaję się powolnym i zmęczonym krokiem do swojego pokoju. Wchodzę do środka i kładę wszystko na łóżko, a następnie łapię swoją piżamę. Udaję się do łazienki, gdzie biorę w miarę krótki prysznic. Gotowa i wyszykowana do snu, zjawiam się znowu, po prawie godzinie, w swoim pokoju. Na moim łóżku leży Pietro i wpatruje się w sufit.

- Oh, te kobiety. Nigdy nie wiadomo, czy więcej zajmuje im wzięcie prysznicu, czy znalezienie odpowiedniego ubrania. - uśmiecha się, siadając i przeciągając. Ma na sobie czarną koszulkę i bokserki tego samego koloru, co oznacza, że jest gotowy do snu. Umył dzisiaj włosy. Ma jeszcze mokre końcówki swoich białych kosmyków włosów. Prycham, zbliżając się do niego.

- Gdybyś kiedyś znalazł eliksir, który sprawi, że będę równie szybka co ty, daj znak. Z chęcią robiłabym wszystko w kilka sekund. - uśmiecham się, siadając obok niego. - Jednak to się w najbliższym czasie nie stanie, więc odpuść i przyjmij do wiadomości, że twoja przyjaciółka to żółw.

- Żółwie są piękne, nie obrażaj ich!

- Dobra, to ślimak.

- Do tego śluzującego stworzenia jesteś bardziej podobna. - walę go w ramię. Ten jak zwykle zaczyna głupio się uśmiechać, więc kładę się po prawej stronie łóżka. Chcę zakryć się kołdrą, ale napotykam rękę białowłosego.

- Pietro, idź spać. Jutro będziesz mnie obwiniać, że nie dawałam ci spać, a sama chcę spać. - łapię jego dłoń i uśmiecham się. - Będę obok, nie zniknę.

- Dobranoc. - kładzie się niepewnie na łóżku. Nie wydaje mi się, by był szczęśliwy z powodu pójścia spać, jednak nie mam siły na godzinne rozmowy na tematy, które są nudne. Nikomu nie chciało by się filozofować po tak długim biegu.

*jakiś czas później*

- Pietro, daj spać. - naciągam na siebie kołdrę, chcąc dalej spać. Jest środek nocy, a temu zebrało się na żarty. Moja prośba jednak nie skutkuje i białowłosy dalej wydaje z siebie dziwne dźwięki. - Możesz ty się zamknąć? - siadam, obracając się w jego stronę. Jak wielkie jest moje zdziwienie, gdy orientuję się, że chłopak śpi i wszystko robi przez sen, całkowicie nieświadomie. Przyglądam się mu. Ma mokre włosy i niespokojnie się wierci, jak gdyby coś się działo. Nie wiedząc co mogę zrobić, przykładam mu rękę do czoła. Nie ma gorączki. Ściągam mu włosy z czoła i trzymając rękę na jego policzku, przyglądam mu się, współczując w duchu. Nagle jego ręka ląduje na moją dłoń.

- Marry. - z oczu chłopaka zaczynają wypływać łzy. Nie wiele myśląc, przytulam go mocno do siebie. Zamykam oczy, delikatnie gładząc go ręką po głowie.

- Ciii... Jestem obok ciebie. - białowłosy oplata mnie rękoma i trzyma dosyć mocno, jak gdyby się czegoś bał. Nie mówię już nic, trzymając go równie mocno, jak on mnie. Chłopak potrzebuje bliskości, którą tylko ja mu mogę dać. Kocham go równie mocno jak brata, tego co zginął w wypadku.

- Obudziłem cię, przepraszam. - spogląda na mnie lekko czerwonymi oczami, zluzowując swój uścisk.

- Nic się nie stało. - zakładam mu kosmyk włosów za ucho i uśmiecham się do niego. - Co się stało? Mogę ci jakoś pomóc?

- Chyba nie masz takich mocy, by zniknąć moje koszmary.

- Nie mam, jednak mogę pomóc ci się ich pozbyć. Razem nam się uda. - podnoszę lekko jego głowę, tak by spojrzał na mnie. - Razem możemy robić rzeczy niemożliwe dla innych, zaufaj mi.

- Byłem w tym śnie dzieckiem. Miałem siostrę i rodziców. Wszystko było piękne. Rozumiesz? Miałem kochającą rodzinę. - cały czas patrzę mu w oczy, nie odrywając spojrzenia ani na chwilę. Dalej nie rozumiem dlaczego płacze... Nie wydaje mi się, by były to łzy szczęścia. - Wszystko zniszczyło się w ułamku sekundy. Byłem wtedy z siostrą na piętrze. W budynek walnęła rakieta. Rodzice zginęli, a my utknęliśmy. Przed nami była ona, broń, która zabiła naszych opiekunów. Nie mogliśmy się poruszyć, bo coś mogło się ruszyć, a ona by wybuchła, a my razem z nią... - podobnie spuszcza wzrok, spoglądając na poduszkę. - To było straszne.

- Pietro spójrz na mnie. - białowłosy podnosi na mnie zmęczone i zrozpaczone spojrzenie. - To był sen. Potrafisz nimi kierować. Rozumiesz? - chłopak kiwa głową. - Zawsze zostaję ja i moje zdolności. Gdy następnym razem będziesz mieć koszmar, zmienię go w coś przyjemnego... Bynajmniej spróbuję, ale nic nie obiecuję. - uśmiecham się. Zastanawia mnie jeszcze jedno. - Ile razy miałeś takie ataki, od kąd się znamy?

- Co noc. - spogląda na mnie nie pewnie. - Zawsze wtedy wstawałem i wychodziłem. Nigdy nie chciałem cię budzić z tak błahego powodu.

- Pietro. - łapię jego dłoń. - Nawet złamany paznokieć nie byłby błahy. - przybliżam się jeszcze bliżej do chłopaka. - Nie zawahaj się, gdy następnym razem będziesz mieć koszmar. Jestem tutaj po ty, by ci pomóc. Kocham cię Pietro i nie pozwolę nigdy skrzywdzić. Jesteś dla mnie jak brat.

- Dobrze. - przygląda się mi, uśmiechając lekko. Chyba moje słowa zadziałały. - Wyglądasz na zmęczoną. Pójdziemy spać. - podnosi kołdrę, poprawia ją i znowu kładzie na nas. - Śpij dobrze, mój Promyczku. - całuje mnie w czoło, po czym kładzie się, odwracając do mnie plecami. Nie wiele myśląc, robię to samo co mój przyjaciel. Jednak ja nie potrafię od razu zasnąć. Mimo zamkniętych oczy, wsłuchuję się w oddech towarzyszącego mi Pietra. Jego galopujące serce i niespokojny oddech, z każdą mijającą minutą, zaczynają się uspokajać i powracać tym samy do swojego normalnego tępa. Po kilku długich minutach, wydaje mi się, że już chyba zasnął. Chcąc się upewnić, otwieram oczy i unoszę lekko, by się mu przyjrzeć. Śpi. Gdy jest tak nie obecny, wydaje się taki bezbronny. Uśmiecham się szczęśliwa, że udało mu się ponownie zasnąć. Wracam na swoje miejsce i również się kładę. Mi nie potrzeba tak dużo czasu, jak leżącemu obok mnie białowłosemu. Wystarczyło tylko zamknięcie oczu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top