23.

Ze snu wyrywa mnie dźwięk tłuczonego szkła. Zrywam się z łóżka, przyjmując pozycję bojową.

- Ja tylko ze śniadaniem. - odkłada powoli tacę z jedzeniem na biurko. W oczach ma strach, byłam zbyt nie miła. - Jesteś nowa, prawda? - kiwam głową, nie spuszczając wzroku z zielonowłosego chłopaka. - Jestem John i mam dzisiaj dyżur śniadaniowy. - wystawia w moją stronę dłoń i posyła uśmiech.

- Marry. - łapię jego rękę, lekko nią potrząsając.

- Szczęściara, nie masz w tym tygodniu dyżuru. Nie widziałem twojego imienia na kartce. - wzruszam ramionami, nie za bardzo wiedząc co mam powiedzieć. Zapada na chwilę cisza. Nagle zielonooki rzuca spojrzenie na podłogę. - To ja może wezwę służbę sprzątającą. - zaczyna lekko gestykulować. - Do zobaczenia później Marry.

- Cześć. - chłopak znika za drzwiami, a ja korzystając z tego, że zaraz ma przyjść ktoś posprzątać potłuczone szkło, wezmę poranny prysznic. Wchodzę do łazienki i rozglądam się z zaciekawieniem. Po lewej stronie, na końcu pomieszczenia, znajduje się wanna z prysznicem. Dzięki bocznej szybie, woda, która będzie się lała, nie zmoczy podłogi obok. Po drugiej stronie znajduje się ubikacja, a trochę bliżej mnie, zlew z szafką i lustrem. Całe pomieszczenie jest bardzo jasne i nowoczesne. Czuję się trochę, jak gdyby ktoś przeniósł mnie w czasie do dwutysięcznego sto dwudziestego. Nie wydaje mi się, bym widziała już gdzieś takie nowości technologiczne. Zaglądam z ciekawością do szafek, szukając potrzebnych mi przedmiotów. W wiszącej szafce znajduję płyny, a pod zlewem ręczniki. Układam wszystko tak, by było mi łatwo po nie sięgnąć. Odkręcam wodę, kierując ją do prysznica, po czym staję na tapczanie i zaczynam się rozbierać. Ubrania, które miałam na sobie, ściągam i wrzucam do kosza na pranie. Wchodzę do wanny i biorę prysznic, używając wszystkiego co znalazłam. Po niecałych piętnastu minutach, wychodzę. Z mniejszego ręcznika robię sobie turban na głowie, a większym okrywam się, mając w zamiarze udanie się do pokoju, po jakieś czyste odzienie. Wycieram stopy w długowłosy tapczan, po czym kieruję się do sypialni. Trzymając, dla bezpieczeństwa, ręcznik, podchodzę do dużej czarnej szafy. Gdy tylko staję przed nią, oboje drzwi się przesuwa, a ja widzę wiszące czarne kombinezony, wysunięte szuflady z bielizną i na samym dole buty treningowe. Wyciągam wszystko, co jest mi potrzebne, po czym wracam do łazienki. Ubieram wszystko. Jako, że jestem już odziana, przydało by się jeszcze wysuszyć włosy. Po prawej stronie, z boku pomieszczenia znajduje się dziwne urządzenie, wygląda , jak gdyby miało się tam włożyć głowę. Niewiele myśląc, staję pod tym, wkładając tylko głowę. Czuję się, jak gdybym miała na sobie wielką kulę. Nagle wyświetlają się różne rzeczy, których nie za bardzo rozumiem.

- Proszę zamknąć oczy, automatyczne suszenie zacznie się za trzy... - zamykam oczy. - Dwa, jeden... - po tych słowach, z każdej możliwej strony opatulają mnie ciepłe wiatry. Trwa to może kilkanaście sekund. - Suszenie zakończone. - wychodzę z urządzenia. Spoglądam w lustro i zaczynam się śmiać. Wyglądam, jak gdyby piorun we mnie strzelił. Wyciągam z górnej szafki szczotkę i szybko przeczesuję włosy. Gotowa wracam do pokoju, zjadam szybko śniadanie. O dziwo sałatka nie jest taka zła, na jaką wygląda, choć brakuje mi w niej trochę soli i pieprzu. Zostawiam naczynia na stole, bo nie wiem za bardzo, gdzie miałabym je zwrócić. Łapię swój plan i przyglądam mu się, chcąc zapamiętać co dzisiaj mam. Siłownia, zajęcia obronno-bojowe, strzelanie i bieżnia. Wydaje się, że tak mało, jednak wszystko trwa do kolacji o osiemnastej i wygląda na istną katorgę. Sala A dwadzieścia cztery, tam odbywają się pierwsze zajęcia. Spoglądam na zegarek i zamieram... Spóźniłam się i to już pierwszego dnia! Szybko wybiegam z pomieszczenia i zatrzymuję się na korytarzu, szukając w którą stronę rosną liczby pomieszczeń. Biegnę w prawo, szukając mojego numeru. Po niecałej minucie jestem już na miejscu. Przykładam plakietkę do czytnika i wchodzę do środka.

- Jak mniemam Marry. - kiwam głową, podbiegając do wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyzny. - Musisz zapamiętać, że nie możesz się spóźniać na zajęcia, a zwłaszcza te ze mną. - mierzy mnie wzrokiem, ale ani się nie uśmiecha, ani nie ma wrogiego wyrazu twarzy. Nie wydaje mi się, by potraktował mnie miło, choć nie powiem, mam na to głęboką nadzieję. - Zrobisz teraz pięćdziesiąt pompek i tyle samo brzuszków, a potem zobaczymy się przy maszynach i zaczniemy dzisiejszy trening. - obraca się na pięcie i odchodzi do innej osoby. Rozglądam się, lekko zdezorientowana. - Na co czekasz, już! - podchodzę do drabinek i zaczynam robić brzuszki. Robię je dość szybko, jednak przy czterdziestym zaczyna wysiadać mi brzuch. Kończę mozolnie, kładąc się na plecy, teraz tylko pompki, a potem dwugodzinne zajęcia. Zabieram się za robienie pompek. Zabiera mi to krótko, choć wydaje mi się, jak gdyby trwało to wieczność. Zmęczona i spocona, staję przed instruktorem. - Teraz będziesz podchodzić do każdej z maszyn i ćwiczyć na nich prze dwadzieścia minut. - spogląda na zegarek. - Zaczynasz teraz i bez marudzenia. - kiwam głową i podchodzę do jednej z maszyn. Już nie lubię tych zajęć, to istne piekło, a nie trening.

*jakiś czas później*

Koniec zajęć. Już nie mogę się doczekać kolejnych... Wychodzę z pomieszczenia szybszym krokiem, chcąc jak najszybciej stamtąd zniknąć. Jeśli dobrze pamiętam to kolejne miało być zajęcia obronno-bojowe i są indywidualne, co wywołuje we mnie mieszane uczucia. Nie wiem, czy mam się cieszyć, czy bać. Otwieram drzwi z pomocą plakietki i wchodzę do środka. Witam mnie rozciągająca się rudowłosa.

- Dzień dobry Panno Robbinsom. - łapie teczkę, rzuca na nią szybkie spojrzenie i odkłada. - Zajęcia obronno-bojowe. Gotowa? - niepewnie kiwam głową. - W takim razie zaczynajmy. - ustawia się pozycję wyjściową, czekając na mój ruch. Nie wiem skąd, ale wiem co mam robić. Całe ćwiczenia są bardzo agresywne i nie zbyt przyjemne. Mało kto chyba lubi dostawać w brzuch, czy gdziekolwiek indziej. Upadam kilka razy, nie rozumiejąc, gdzie popełniam błąd. Jestem dobra, jednak ona szybsza. Zapamiętuję jej ruchy i wykorzystuję jej schemat. Gdy ona chce mnie walnąć w brzuch swoją stopą, łapię ją za piętę i wywracam, tym samym zwyciężając pierwszy raz. Kobieta jest zaskoczona, jednak mi nie gratuluje, jak gdyby pochwała była czymś złym. Nauczona, zaczynam bronić się lepiej, upadając bardzo rzadko. Zajęcia, mimo, że nie ją najlżejsza, są o wiele przyjemniejsze, niż trener z poprzedniej sali. Po dwóch godzinach kończymy.

- Jest pora obiadowa. Idź do stołówki. - kiwam głową, a gdy chcę ją zapytać o coś jeszcze, ta znika. Normalnie, jak gdyby rozmywał się w powietrzu. Widząc, że tłum porusza się tylko w jednym kierunku, zaczynam podążać za nimi. Po kilku minutach docieram na stołówkę. Staję, tak jak inni, w kolejkę, czekając na swój obiad. W tym samym czasie, korzystając z okazji, rozglądam się. Jest tutaj dużo miejsca. Prostokątne stoły stoją porozstawiana, a przy każdym z nich siedzą ludzie. Dużo ich tutaj, jak mrówek w mrowisku.

- Zamierzasz wziąć obiad, czy dalej wpatrywać się w innych. - kobieta z siatką na włosach, trochę zniecierpliwiona, trzyma w rękach tacę z jedzeniem.

- Przepraszam. - zabieram od niej wszystko i odchodzę w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca. Do moich uszu dobie niemiłe określenie, Nowa. Nie wydaje mi się, że będę tutaj najbardziej lubianą osobą, więc udaję się jak najdalej. Nagle dostrzegam białowłosego chłopaka na którego wpadłam na korytarzu. Nie wydaje się najgorszy. Podchodzę niepewnie do jego stolika. - Wolne? - chłopak podnosi na mnie wzrok, po czym kiwa głową. Kładę tackę na stół i siadam na przeciw niego. - Jestem Marry. - wystawiam w jego stronę dłoń.

- Wiem. Wszyscy już wiedzą. - nie spuszcza wzroku ze swojej zupy. Nie wydaja się zbyt zainteresowany rozmową ze mną, więc zabieram swoją dłoń i zrezygnowana zabieram się za jedzenie. - Pietro, jeśli cię to interesuje. Do niedawna, to ja byłem nowy, wiem jak się czujesz. - uśmiecham się. Spoglądam na to co dostałam. Zupa pomidorowa, sałatka i szklanka wody. Jeśli to nie jestem na diecie, to chyba jakiś żart. Nie jestem królikiem, by się warzywami żywić. Zupy nie ruszę, to jest pewne. Nie lubię jej.

- Jeśli mogę cię zapytać, czy tutaj prowadzony jest jakiś jadłospis dietetyczny, czy tylko mi się tak wydaje.

- Wątpię. Zdrowe żywienie ma nam dostarczyć potrzebnej energii na treningi, tym samym redukując możliwość tycia. - bierze łyżkę zupy do buzi. - Bynajmniej tak mi tłumaczył Sam.

- Rozumiem.

- No właśnie nie rozumiesz, albo nie chcesz tego rozumieć. - patrzę na niego zdezorientowana. Czyżby Pietro był jakimś świrusem? - Uważaj na siebie Panno Marry, świat nigdy nie jest takim na jaki wygląda. - uśmiecha się, zbierając swoje rzeczy. - Jeśli będziesz chciała, to wpadnij, pokój A2. - po tych słowa znika, zostawiając mnie samą. Nie mając apetytu, wmuszam w siebie sałatkę i wodę. Resztę odnoszę do okienka, gdzie okłada na taśmę, która gdzieś to zabiera. Teraz mam strzelanie. Przypominam sobie numer sali, który był napisany na planie i kieruję do niej. Wchodzę do pomieszczenia pewnym siebie krokiem. W środku znajdują się sami chłopacy. Podchodzę do wolnego stanowiska i rozglądam się. Na ostatnim stanowisku, na drugim końcu pomieszczenia, stoi Pietro. Ze skupienie strzela w manekina, za każdym razem trafiając w serce.

- Marry? - odwracam się w kierunku głosu. Dostrzegam bruneta o zielonych, jak liście klonu, oczach. - Jestem Jack. - unoszę na chwilę kącik swoich ust, by wydawało się, że bardzo cieszę się z poznania go. W końcu, nie ładnie być nie miłym. - Na dole jest skrytka, do której musisz wpisać kod.

- A skąd mam go znać?

- Jest na plakietce, z tyłu nad niebieskim znakiem. - łapię swoją kartę dostępu i obracam ją, szukając kodu. Dostrzegam cztery cyfry, więc kucam i je wpisuję. Osiem... Cztery... Siedem... Jeden... Po wpisaniu tych licz, drzwiczki same się otwierają. - Wyjmij wszystko. - łapię każdą z rzeczy i wykładam na blat. - Za chwilę nałożysz zatyczki wygłuszające, ale przed tym, pokażę ci jak strzelać. - brunet łapie broń, sprawdza magazynek i przeładowuje. Daje mi broń do rąk, po czym obejmuje mnie i zaczyna pokazywać, co nie za bardzo mi się podoba.

- Puść mnie. - Jack odchodzi, patrząc na mnie zdziwiony. - Poradzę sobie. - wkładam sobie zatyczki do uszu, po czym celuję i zaczynam strzelać. Pięć strzałów, wszystkie w głowę. Obracam się i wyciągam jedną z zatyczek. - Może być, czy jednak dalej uważasz, że potrzebne mi nauczanie? - chłopak unosi ręce i odchodzi, a ja uśmiecham się pod nosem. Kątem oka zauważa, że Pietro na mnie spogląda również się uśmiechając. Nie wiem skąd to potrafię, może byłam żołnierzem, albo służyłam gdzieś. Jednak jedno wiem, nie będę Nową, będę sobą, Marry Robbinsom.

*jakiś czas później*

Chodzę w kółko po pokoju, wyczekując dogodnej godziny na odwiedziny. Pół godziny temu była kolacja, więc może, póki nie ma jeszcze dziewiętnastej, odwiedzę go? Może akurat nic nie robi? Kiedy zegar wybija osiemnastą trzydzieści, wychodzę. Pokój białowłosego znajduje się obok mojego, więc daleko nie musiałam iść. Pukam, chcąc zachować się kulturalnie, jednak nikt nie otwiera. Gdy za trzecim razem nikt nie otwieram, wchodzę za pomocą swojej karty dostępu. Drzwi za mną się zamykają, nie ma już odwrotu.

- Cześć Pietro, to ja. - wchodzę w głąb pokoju, szukając wzrokiem chłopaka.

- Marry, przyszłaś. - uśmiecha się, ściągając ręcznik z ramienia. Nie ma koszulki, na szczęście ma całą resztę, co bardzo mnie cieszy. Nagle mój wzrok przykuwają blizny na jego plecach. Nie wiele myśląc, podchodzę do niego.

- Skąd to masz? - dotykam jednej z blizn. Pietra przechodzi dreszcz, czuję to.

- Powiedzieli mi, że to skutek jednej z misji, które cudem przeżyłem. - odwraca się w moją stronę.

- Czy to czasem, nie są strzały śmiertelne? - białowłosy ma na plecach rozległe blizny i duże ich ilości, co mówi, że były to strzały z pistoletu, a czegoś o większym kalibrze.

- Czyli nie tylko mi się wydaje, że coś jest nie tak. Jaka ulga. - Pietro siada na łóżko, a następnie spogląda na mnie. Ma rację, jest coś dziwnego. Nie pamięta, czy aby na pewno są to strzały z misji, a ja nie pamiętam wypadku. Ciekawi mnie, kto jeszcze tutaj zapomniał swoją przeszłość.

- Pietro, nie zapominajmy, że nam pomogli. Nawet jeśli coś śmierdzi, to możemy stąd wyjść. Nikt tutaj nie trzyma nas wbrew naszej woli...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top