21.
- Co to znaczy nie normalnie. - zjawiam się nagle przed Thor'em, przyglądają mu się dokładnie. Rozumiem, że najczęstszym sposobem podróży między moją planetą, a jego, był tunel świetlny, ale przecież nie był nigdy jedynym.
- Zabierz ją na jej planetę. - Odyn wpatruje się we mnie dziwnie. Jego spojrzenie jest pełne pomieszanych uczuć, od ciekawości, po strach.
- Ale... - Thor się stara, ale widać, że na dzień dzisiejszy nie zdziałamy za wiele.
- Synu, nie ma żadnego ale. Masz zabrać ją na Ziemię, rozumiesz? - Odinson kiwa głową, po czym łapie mnie i zaczyna prowadzić do wyjścia. Spoglądam cały czas w oczy wiekowego asgardczyka... On coś ukrywa...
- Wiesz coś! - wyrywam się blondynowi, kierując swoje kroki przed schody. Jestem pewna, że jest coś o czym nie chce nam powiedzieć. Ten mężczyzna skrywa tajemnice.
- Nie. - władczy ton i to srogie spojrzenie... Jak gdyby myślał, że zadziała to na mnie, tak jak na jego synów. Nie jestem asgardską dziewczyną, ani jego córką. Te triki na mnie nie działają, nie boję się go.
- Nie kłam. Wiem, że skrywasz coś na mój temat. - wchodzę o jeden stopień wyżej. - Powiesz mi to. Prędzej, czy później, prawda ujrzy światło dzienne. Przekonasz się jeszcze o tym. - lekko grożę mu ręką. Chwilę później otrzepuję swoje ubrania i obracam się, kierując w stronę zszokowanego Boga Piorunów. Chyba jeszcze nikt nie odważył się tak do niego mówić. Jednak ktoś musi być tym pierwszym. Ten mężczyzna jest zbyt pewny siebie, a ja takich osób nienawidzę i nie toleruję.
- Scar, wyjaśnisz mi o co chodzi? - Thor dostosowuje swoje tępo chodu do mojego, dzięki czemu idziemy teraz ramię w ramię.
- Dowiesz się wszystkiego wtedy, gdy nadejdzie na to pora. - nie zatrzymuję się, jednak mój przyjaciel tak. Chce wiedzieć... - Posłuchaj, on wie coś, czym nie chce się podzielić. - pokazuję ręką na zamknięte za nami wrota od wielkiej sali tronowej. - Jednak nadejdzie chwila, gdy się tym z nami podzieli.
- A skąd masz co do tego pewność? - ten mężczyzna musi mieć twarde dowody, jak ja go za to nienawidzę...
- Słyszałeś na Ziemi o tym, że oczy są zwierciadłem duszy? - blondyn kiwa głową, więc powiem mu co nie co. W końcu, lepsze to, niż bezsensowne tłumaczenia. - Widziałam to w jego oczach, a uwierz jestem w tym najlepsza. - asgardczyk chwilę myśli, jednak nie odzywa się. - Po prostu musisz mi zaufać, tak jak wtedy z tosterem. - wyciągam w jego stronę dłoń, którą on łapie. - Wracamy?
- Tak, zabierz nas. - robię to co o co mnie poproszono. Przenoszę nas z powrotem do domu Clint'a. Zjawiamy się w salonie, w którym odbywa się ciekawe zgromadzenie. Nikt chyba nawet nie zauważył naszego powrotu.
- Hyhy. - wszyscy w pomieszczeniu odwracają się w naszą stronę. - Ja też za wami tęskniłam.
- Już? Tak szybko? - do pomieszczenia wchodzi Tony z, zapewne, kolejnym kubkiem kawy. Popija ją, kierując na mnie wzrok.
- Ten czubek nic nam nie pomógł. - macham lekko rękoma, jak gdybym chciała pozbyć się całego napięcia w sobie, następnie kierując się do schodów.
- Scarlett, wyrażaj się! Ten czubek to mój ojciec. - Thor nie wydaje się zadowolony nowym określeniem Odyn'a. Jednak on sam na nie zasłużył swoim zachowaniem. Przecież mógł powiedzieć i nikomu nic by się stało. Od jednej, głupiej informacji jeszcze nikt nigdy nie zginął.
- W takim razie wyrażam ubolewanie z tego powodu i trzymam kciuki, że nie zostaniesz taki jak on. - po tych słowach szybko wbiegam na górę. Kątem oka zauważyła jak Książę Asgardu się wkurza, jednak mój brat go zatrzymuję. Wchodzę do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Nienawidzę tego typu wycieczek, z nich nigdy nie wynika nic dobrego. Kładę się na łóżko i zamykam oczy. Mogłam go złapać za rękę i wyczytać to, ale nie pomyślałam... Drzwi od pokoju nagle się otwierają, a w nich pojawia się Loki.
- Dobrze, że jesteś. - siadam, klaskając w dłonie. - Powiedz mi, ten wasz cały ojciec, to on zawsze taki nie fajny jest?
- Jak widzę, podróż nie była udana. - ciemnowłosy zasiada obok mnie. Jak on dobrze mnie rozumie. Nawet nie muszę mówić o co mi chodzi, a on już dobrze wie o co się rozchodzi mojej osobie.
- Sam pobyt byłby fajny, gdy nie ten stary zgred. - muszę chyba opanować słownictwo, bo wyrażam się gorzej, niż zazwyczaj. Emocje na wodzy Scarlett. Biorę kilka głębszych oddechów by się uspokoić i móc dalej kontynuować. - On kłamał nam w żywe oczy. Wie co mi jest, ale nie chce tego powiedzieć. - opieram się o Boga Kłamstw i kładę głowę na jego ramieniu. - Nie pozwól mi tam więcej wracać.
- Przypilnuje tego, obiecuję. - kieruję spojrzenie na jego zielone oczy i uśmiecham się. Niespodziewanie drzwi znowu się otwierają. Bucky chyba chciał wejść do środka, ale gdy nas zauważa, chce odejść.
- Zostań. - brunet wchodzi do środka, a ja odwracam się do szatyna. - Możesz pójść. Porozmawiamy później. - Loki kiwa głową i wstaje. Podchodzi do wyjścia, odwraca się, spoglądając na chwilę na mnie, po czym łapie klamkę od drzwi i zamyka drzwi, opuszczając pokój. James zasiada obok mnie. Zapada między nami cisza, jedna z tych bardziej trudnych do przerwania. Ani ja, ani on nie potrafimy nic powiedzieć. Wypadek z rana ciągle tkwi w naszych umysłach i nie pozwala żadnemu z nas zabrać słowa. Chcę coś powiedzieć, jednak mój umysł nie działa, mój kompas wewnętrzny został rozregulowany przez siedzącego obok mnie mężczyznę.
- Scar...
- Bucky... - przerywam mu, choć nie było to zamierzonym ruchem. Obracam głowę, chcąc spojrzeć w jego oczy, jednak dzieje się coś niespodziewanego. Nasze usta stykają się, sprawiając, że przez chwilę można powiedzieć, że się całujemy. Przechodzi przeze mnie ciepło, którego dotąd nie znałam. Dostaję gęsiej ciarki, a najgorsze w tym wszystkim, że mi się to podobało... - Przepraszam. - zakładam kosmyk włosów za ucho, czując zażenowanie. Mój wyraz twarzy jednak zmienia się gwałtownie, gdy kątem oka zauważam w oknie trzy postacie. Nie chcąc pokazać im, że wiem o ich obecności i w ten sposób wykorzystać, jako jeden krok przed nimi, przytulam się do Barnes'a. - Udawaj. - szepczę mu do uch. - Na zewnątrz jest kilku gości, którzy nie wyglądają na przyjaźnie nastawionych.
- Kto to? - nie obraca się, jest bardzo profesjonalny, jak na taką nagłą sytuację.
- Nie wiem, ale na pewno nie rząd. - po moich słowach okno znika, a do środka wpada zamaskowany mężczyzna, a za nim reszta.
- Nie chcę przerywać waszych romansów, ale musisz wyjść. - puszczam Barnes'a i obracam się w kierunku niebezpieczeństwa. - Zrobisz to po dobroci, albo użyjemy do tego innych środków. - wyjmuje pistolet do którego wsadza strzałkę z jakimś płynem, po czym przeładowuje. - Kolega nie jest nam potrzebny. - celuje w niego i nim zdążam cokolwiek zrobić, wbija się ona w stojącego obok mnie Bucky'ego.
- Buck. - James pada na kolana, a następnie do tyłu na plecy. - Coś ty mu zrobił?! - kieruję się w jego stronę i nie mam najmilszych zamiarów wobec niego. On chyba to zauważa, bo ładuje nową strzałkę.
- To samo co reszcie. - przeładowuje broń. - Środek nasenny. Pośpią kilka godzin, tak jak ty. - kiedy jestem już blisko niego, w moim ramieniu ląduje strzałka. Wyciągam ją i spoglądam na niego. Świat zaczyna się kręcić, tak samo jak na karuzeli w lunaparku. Próbuję opanowywać zawroty i senność, starając się myśleć o czymś z adrenaliną. Jednak nic nie pomaga, upadam na kolana, a gdy chcę jeszcze raz spróbować, przewracam się na twarz. Ostatnie co pamiętam, to jak ściągają mi smartwatch od Tony'ego, a potem już tylko ciemność...
*kilka godzin później*
Budzę się na tyle samochodu. Od mojej strony wygląda, jak wóz do przewożenia więźniów. Jedziemy dokądś, choć jestem tą jedyną, która tego nie chce. Chcę podeprzeć się o swoje ręce, ale nie mogę, bo połączone są jakimiś dziwnymi kajdankami. Już raz je widziałam. Świecą na czerwono, czyli nic nie pomoże. Moje moce są neutralizowane przez ten dziwny rodzaj urządzenia. Wstaję, nie używając rąk i zbliżam się do małego okienka z przodu.
- Wypuśćcie mnie! - walę skutymi rękoma w ten mały otwór z całej siły jaką w sobie mam. Kiedy nikt nie reaguje, próbuję znowu. - Wypuście mnie! - znowu nic. Zrezygnowana siadam na podłogę, kładąc poobijane ręce na nogi. Przyszli po mnie, bo chłopak z wypadku nie dostarczył mnie. Ale dlaczego zwlekali, aż tyle czasu? Czyżby czekali do chwili, gdy ureguluję się? Zostaje jednak jedno pytanie... Po co mnie chcą? By wykorzystać do złych celów, to jest pewna, ale jakich? Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. W tym wypadku, nie wiem jednak, czy chcę znać na nie odpowiedź. Nagle się zatrzymujemy. Cofam się do tyły, by być jak najdalej od wyjścia tego pojazdu. Drzwi otwierają się nie wiele później. Przed pojazdem stoi potężny mężczyzna. Łapie mnie za stopę i przyciąga do siebie, po czym bierze na ręce. Od razu zaczynam się wyrywać, stosując wszystkie znane mi triki. Nic na niego nie działa, jak gdyby żaden cios nie sprawiał mu bólu.
- Nie rzucaj się tak. - próbują mnie uspokoić, jednak nie poddam się bez walki. Zamaskowany osobnik, który we mnie trafił, chyba bardzo się zdenerwował, bo ściąga kominiarkę. - Zrobimy inaczej, bo jak widzę, nie chcesz się poddać. - okłada czarną część odzieży, a następnie łapie strzykawkę z białym płynem i wstrzykuje mi to w nogę. Automatycznie opuszczają mnie jakiekolwiek siły i staję się jak wiotka, jak gdyby nagle mnie sparaliżowało. Kiedy widzą, że zastrzyk zaczął działać, idą ze mną do windy. Próbuję zapamiętać jak najwięcej, jednak gdy świat kręci się, jak wiatraczek, nie jest to już takie łatwe. Zjeżdżamy na niższe piętro i wychodzimy do dziwnego pomieszczenia. Gdyby nie brak morskich akcentów, uznałabym to za pokój dentystyczny. Mężczyzna, który cały czas miał mnie na rękach, sadowi mnie do jakiegoś fotela i zapina pasy na rękach, nogach i brzuchu. Po nie krótkiej chwili, dołącza do nas dziwnie wyglądający doktor. Chcę mu się przyjrzeć, jednak jego twarz jest rozmazana, tak jak reszty załogi.
- To ona? - odwraca głowę w stronę blondyna, ale swoje spojrzenie szybko kieruje na moją osobę. Czuję się strasznie dziwnie i to nie tylko chodzi o wstrzykniętą substancję, jego wzrok jest tak intensywny i dociekliwy.
- Scarlett Stark we własnej osobie. - oboje podchodzą do mnie. - Musiałem wstrzyknąć jej środek zwiotczająco-ogłuszający, bo za bardzo się rzucała.
- Rozumiem. Możecie wyjść. - macham w ich kierunku ręką, wyganiają w ten sposób niepotrzebnych mu ludzi. - Witaj Scarlett.
- Przywitałabym się, ale... Porwaliście mnie! - pochylam się do przodu, po czym pluje mu w twarz. - To za wstrzykiwanie mi badziewnych substancji w ciało.
- Rozumiem twoje zbulwersowanie. - wyciera twarz, po czym odwraca się ode mnie i podchodzi do małego, metalowego stolika. Łapie strzykawkę, po czym sprawdza ją.
- Co to? - zaczynam cofać się coraz bardziej w metalowe siedzenie, chcąc uciec jak najdalej od igły. - Co zamierzasz zrobić?
- To nic takiego. I tak zapomnisz o całym zdarzeniu, obiecuję. - zaczyna się do mnie zbliżać.
- Nie chce. - wciskam się z całej siły w krzesło, chcąc uciec. Nie chce zapomnieć... Dlaczego w ogóle mam nie pamiętać? To jakiś ich kolejny etap? - Zostaw mnie! Słyszysz?! Zostaw mnie w spokoju!! - zaczynam się szarpać, chcąc tym sposobem poluzować trzymające mnie pasy.
- A mogło być tak miło i przyjemnie. - odkłada strzykawkę z powrotem na metalowe stolik, po czym podchodzi do mnie. Zaczynam mu się bacznie przyglądać, próbując domyślić się co ma zamiar zrobić. Łapie pasy i zaczyna ściągać je mocniej, ale nie tak by krew przestała docierać do wszystkich kończyn. - Teraz jest o wiele lepiej. - łapie z powrotem strzykawkę, podstawia sobie taboret i siada obok mojej ręki. - Zaboli tylko trochę. - mówi tak jak te wszystkie pielęgniarki w szpitalach. Zawsze boli, nie ważne co powiedzą. Łapie moją rękę na wysokości ramienia, po czym wkuwa mi igłę. Chce się ruszyć, ale mężczyzna trzyma mocno moją rękę. Wyjmuje pustą strzykawkę. - Śpij dobrze Scarlett... - ostatnie co zapamiętuje, to jego oliwkowe oczy i zadowolenie na twarzy z powodu dobrze wykonanej roboty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top