20.
O dziwo konie mnie nie zabiły, a mi się nawet podobało. Pięć minut przekrzykiwałam się z Loki'm, że ja nie wejdę, ale w końcu wsiadłam i nie żałuję. Było świetnie. Wiatr rozwiewał moje włosy, a asgardczyk opowiadał żarty. Nie słyszałam ich nigdy, ale to pewnie dlatego, że nie pochodzą stąd. Cała przejażdżka trwała godzinę, może dwie, albo i więcej... Szczęśliwi czasu nie liczą.
- I jak, zmieniłaś zdanie do koni? - Laufeyson zatrzymuje konia, po czym schodzi na ziemię.
- Było genialnie. Może kiedyś spróbuję sama, ale to kiedyś. - schodzę, z jego pomocą, na dół. O dziwo, moje nogi nie trzęsą się jak wtedy, gdy to Clint wsadził mnie na konia. Miła odmiana. Jednak jestem pewna, że obecność mężczyzny mi teraz pomogła. Czułam się bezpiecznie, trzymając go. Poza tym pewność, że w każdej chwili mogę nas przeteleportować, dodawała mi odwagi.
- Czas na obiad. - spogląda na swój zegarek. - Odprowadzę konia i cię dogonię, idź. - kiwam głową i zaczynam iść do domu. Nie mija chwila, a bóg zjawia się obok mnie. Równym tempem idziemy do reszty. Nie powiem, jestem głodna. Moim śniadaniem była tylko jedna kanapka i to w dodatku z serem, którego szczerze nie lubię. Ciemnowłosy otwiera drzwi, wpuszczając mnie pierwszą. Uśmiecham się do niego. Udaję się do kuchni, może będzie potrzebna pomoc.
- Scarlett, dobrze, że jesteś. Rozłóż talerze. - kiwam głową, łapię naczynia i niosę je do salonu. Kładę wszystko na stole i zaczynam układać. Kiedy chcę wziąć następny talerz, moja ręka napotyka dłoń Clint'a.
- Pomogę. - łapie naczynie i odkłada na jego prawowite miejsce.
- Nie potrzebuję pomocy. - odkładam ostatni talerz.
- Jak zawsze samowystarczalna.
- Gdzie jest Bucky? - rozglądam się, szukając naszej zguby. Nie zaczniemy bez niego, nie ma nawet najmniejszej szansy na to.
- Pewnie śpi. - głos zabiera wchodząca do pomieszczenia Laura, niosąca w rękach wazę z zupą.
- Pójdę po niego. - pokazuje palcem, by chwilę poczekali, a następnie szybko udaję się do pokoju w którym spałam. Otwieram drzwi i wchodzę. Brunet, przez całą noc, nie zmienił pozycji do spania. Podchodzę i szturcham go, mając nadzieję, że to pomoże go zbudzić.
- Nie! - zaczyna się wiercić, jak gdyby łóżko było wrzącą lawą.
- Buck, wstawaj. - dalej go szturcham. Teraz reaguje, niestety nie w taki sposób jaki oczekiwałam. W ułamku sekundy ląduję na ścianie, a jego ręka zaciska się na mojej szyi. Jego spojrzenie jest pełne negatywnych emocji, od złości, po chęć mordu. Jednak tam głęboko da się zauważyć nutkę strachu, jak gdyby bronił się. - James. - próbuję do niego dotrzeć, wypowiadając jego imię ostatkami tchu. Zaraz mnie zabije...
- Scarlett. - trzeźwieje na umyśle i, z prędkością światła, zabiera metalową rękę z mojej szyi. Biorę głęboki oddech. Próbuję dotlenić mózg, mając nadzieję, że chwilowy brak powietrza nie zepsuł w nim za dużo neuronów. - Przepraszam. - chce do mnie podejść, ale pokazuje ręką by został na swoim miejscu.
- Nic mi nie jest, muszę tylko pobyć sama. - pokazuję, że nic mi nie jest, wstając. Wychodzę z pomieszczenia, zostawiając go samego. Nie powiem, jego napad mnie wystraszył, ale to nie jego wina. Nie wiem nawet kiedy zaczynam biec. Wybiegam z domu, udając się w swoje bezpieczne miejsce. Nie zatrzymuję się, nie tłumaczę. Po kilku minutach biegu, staję pod dużym dębem. Unoszę głowę do góry, po czym przenoszę się na jedną z wyższych gałęzi. Opieram się plecami o pień, dysząc. Prawie zginęłam... Trzyma mnie przy zdrowych zmysłach tylko to, że to nie mój pierwszy raz, gdy prawie umieram. Wiem, że nie jest jego winą to co się stało, przecież tego nie chciał. Będzie trzeba znaleźć sposób, by pozbyć się z niego tej gorszej części, albo chociaż trochę ją osłabić. Czeka mnie wiele pracy, ale najpierw odpoczynek od tego wszystkiego.
*jakiś czas później*
Teleportuję się z powrotem na dół. Przez cały ten czas, kiedy spokojnie siedziałam i rozmyślała na gałęzi, szukało mnie troje przyjaciół. Nie uważam się za najdojrzalszą osobę na świecie, ale zrozumieją dlaczego tak szybko opuściłam budynek i nie wróciłam na obiad. Każdy potrzebuje chwili spokoju, odpoczynku dla duszy i ciała. Oni też, choć nie często się do tego przyznają. Przechodzili obok mojego dębu, słyszałam ich krzyki. Z racji, że jestem i czuję się już jak nowa, spokojnym krokiem wracam do domu. Może i nie przywitają mnie z ciepłą herbatką i ciasteczkami, ale każdy dostaje to na co zasłużył. Zatrzymuję się przed drzwiami, chwilę się zastanawiam. Kilka przelotnych myśli o możliwych rozwojach sytuacji, nie za bardzo zachęca mnie do wejścia, jednak naciskam klamkę i wchodzę do środka.
- Gdzieś ty była tyle godzin? - podchodzi do mnie Clint, przyglądają się uważnie. Martwi się, widzę to po rodzaju spojrzenia, którym mnie obdarowuje.
- Musiałam pobyć sama. - nagle zauważam swojego brata, siedzi na fotelu i pije kawę. - Musieliście go ściągać? Przecież nie uciekłam na niewiadomo ile. - podnoszę głos, lekko gestykulując.
- Dzwonił, a gdy odebrał Loki i powiedział, że cię nie ma, przyjechał. - wchodzę w głąb salonu, chcąc powiedzieć Tony'emu, że może już wracać. Nagle zauważam Thor'a. W momencie w którym go zauważam, czuję, że o czymś zapomniałam. Wiem, że coś miało się zdarzyć, ale nie wiem co, gdzie i jak. To dziwne uczucie, ale pewnie zaraz mini, gdy ktoś mi przypomni.
- Lecimy? - spoglądam na niego jak na ufo, ale na prawdę nie pamiętam gdzie mamy lecieć. Jakieś wakacje, a może misja bojowa...
- Lecimy... Gdzie? - robię pytającą minę. Thor patrzy się to na mnie, to na mojego brata. Jest zdziwiony. Bo przecież ja nigdy nic nie zapominam. Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
- Lecimy do Asgardu na spotkanie z moim ojcem. - i w tej chwili coś mi świta. Wyjazd związany z moim dziwnymi widzeniami kryształów! Jak mogłam o nim zapomnieć? Pierwszy raz opuszczę Ziemię. Nie mogę się doczekać, aż zwiedzę nowe miejsce. Może nawet uda mi się zebrać próbki do badań? Taki wyjazd jest rajem dla naukowca.
- No to ruchy, na co czekamy? - opanowuję swoją radość, udając, że w środku nie wybucham z nadmiaru emocji. Chce zobaczyć dom przyjaciela. Może w ten sposób zrozumiem to, o czym tak dużo mi opowiadał. Chce zobaczyć ten pałac, ciekawi mnie, czy jest tak wielki, jak mówił.
- Tylko streszczajcie się. - Tony wstaje, popijając zawartość swojego kubka. W wolnym tłumaczeniu, znaczy to tyle co martwię się. Nie potrafi mówić w prost tego co czuje, a bynajmniej według mnie. Nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha, czy, że się martwi. Po latach zrozumiałam, że tak naprawdę mówił je, ale w swoim własnym języku. Czuję się, jak gdybyśmy wykształcili inny rodzaj ukazywania uczuć względem drugiej osoby.
- Wrócę tutaj szybciej, niż trwa mrugnięcie oka. - używam przenośni, chcąc poprawić panujący w pomieszczeniu nastrój. Chyba nikt nie rozumie mojego humor, bo zaczynają dziwnie mi się przyglądać.
- Mrugnąłem, to znaczy, że już zostajesz? - mały brunet podchodzi do mnie, przyglądając mi się swoimi, dużymi oczami. Lekko stukam go w nos, uśmiechając się.
- Nie dosłownie mały Einstein'ie. - kucam tak, by mieć jego oczy na wysokości swoich. - Jednak wrócę. Ja zawsze wracam. - Laura zabiera chłopca, zapewne prowadząc do jego pokoju. Wstaję więc, przyglądając się pozostałym. - Tak jak mu powiedziałam, wrócę. Jestem waszym bumerangiem. Nie ważne jak daleko mną rzucie, wrócę.
- Idziemy. - Thor przerywa ciszę, która zapanowała po mojej wypowiedzi. Korzystając z okazji, spoglądam w umysł blondyna, chcąc zobaczyć gdzie chcemy się znaleźć. Gdy tylko pojawia się, znany mi z umysłu Loki'ego, tęczowy most. Łapię mężczyznę za rękę. - Witamy w sieci lotów międzyplanetarnych Scarlett Stark. Dzisiejszy lot będzie najszybszy na świeci. Trzymaj się. - macham do wszystkich wolną ręką, po czym, bez zamykania oczu, przenoszę nas na asgardzką budowlę. Rozglądam się. Jest o wiele piękniej, niż wyglądało to we wspomnieniach dwójki braci. Patrzę pod swoje stopy, ciesząc się jak dziecko. Każdy mój krok, zostawia białą smug, która po chwili znika.
- Jak to zrobiłaś?
- Prosta teleportacja. - nie odrywam wzroku od mostu, który aktualnie zawładnął całą moją uwagę. Gdyby takie produkowali na Ziemi, zamieszkałabym pod nim, choćby dla samego widoku.
- Będziesz mogła przyglądać mu się później, choć już. - zaczynam iść, jednak chyba nie o to chodziło blondynowi. Zatrzymuję się, czekając na niego. - Tak będzie szybciej. - wyciąga swój Mjolnir, łapie mnie i zabiera mnie na lot. W mgnieniu oka znajdujemy się na olbrzymim tarasie. Krajobraz rozciągający się z niego jest nie do pobicia. Nawet Niagara przy tym wymięka. Odwracam się w stronę wnętrza budowli. Zauważam ludzi ubranych w tutejsze stroje. Będę wyjątkowa, bo jako jedyna kobieta będę mieć jeans... Nie jestem pewna, czy produkują tu nawet taki materiał. - Później się przebierzesz. Czeka na nas. - kiwam głową i idę za nim. Wysokie i długie korytarze. To wystarczy, by zgubić się po pierwszych trzech skrętach. Po krótkim spacerze, mężczyzna otwiera wielkie wrota i wchodzimy do wielkiej sali. Idę za asgardczykiem, rozglądając się. Tutejsze zdobienia są obłędne, a architektura nie odbiega od nich za bardzo. Nagle się zatrzymujemy, a dopiero teraz zauważam tron i siedzącego na nim starego mężczyznę. Przybieram poważną postawą.
- Witaj Ojcze. - Thor klęka na kolano. Lekko się dezorientuje. Mam robić to co on? A może lepiej nie, bo wyjdzie, że kopiuję go?
- Witaj Synu. - staruszek spogląda na mnie swoim jednym okiem. Z tą zasłonką na oku, wygląda jak pirat. Oby mój przyjaciel nigdy tak nie wyglądał, bo obiecuję, że wtedy już nie będę taka poważna. - Jak mniemam, to ona. - spogląda w stronę swojego syn. Thor kiwa głową. - Podejdź do mnie dziecko. - spoglądam na Odinson'a, nie wiedząc co mam zrobić. Blondyn kiwa głową, wskazując na schody. Teleportuję się obok tronu. Wszechojciec jest z lekka zaskoczy, ale jego mina szybko zmienia się na tą samą, którą nas przywitał. - Możesz mi powiedzieć co widzisz?
- Widziałam przedmiot, który wygląda jak sześcian, ale do końca nim jest. Thor powiedział, że nazywa się Tesseract. W tamtym widzeniu chciałam go dotknąć, jednak nim zdołałam to zrobić, wróciłam rzeczywistości. - biorę głęboki wdech. Trzeba powiedzieć wszystko, tylko tak będą mogli mi pomóc zrozumieć to wszystko. - Ostatnio... - przerywam, zastanawiając się, czy właśnie tak chcę to przekazać. - Ostatni jednak widziałam co innego. - obracam głowę, spoglądając na Thor'a. Przepraszam go w myślach, bo nie powiedziałam mu tego. - Znajdowałam się wtedy w białej komnacie, a na około mnie stało sześć osób w różnokolorowych odzieniach. Gdy chciałam się rozejrzeć, zniknęli, ale pojawiły się kamienie. One zaczęły wirować, tworząc tęczową skorupę na około mnie. Wszystko zniknęło, tak samo jak za pierwszym razem. - spoglądam w oczy staruszka. On mi wierzy. Gdyby nie fakt, że żyję wśród ludzi, którzy widzieli już dziwactwa, pewnie uznano by mnie za wariatkę. Nikt normalny tego nie widział. Takie zachowania podchodzą od osób chorych psychicznie, a nie od normalnych ludzi. On musi mi to wyjaśnić.
- Kim ona jest? - białowłosy spogląda na swojego syna. Nie wiem, czy coś go zdenerwowało, ale chyba coś jest nie tak, bynajmniej tak mi się wydaje. Jego barwa i ton głosu, mówią za siebie. Coś się szykuje i to chyba nie najlepszego...
- Siostra Stark'a z planety Ziemi. - Thor melduje wszystko, zachowując książęcą postawę. Wiem, że w środku dobija go ciekawość. Jego oczy zdradzają wszystko. Macham głową, patrząc to na przyjaciela, to na jego ojca. Próbuję zrozumieć, ale nie potrafię. Myśląc, że to może jakiś sen, szczypię się w rękę, jednak nie budzę się. Wiadomość, że to dzieje się teraz i na prawdę, nie poprawia mi jakoś humor. Siedzący obok mnie staruszek zaczyna nad czymś myśleć, gdy głosu znowu zabiera Thor.
- Jest jeszcze jedna sprawa. - kieruję na niego zdziwione spojrzenie. Nie wiedziałam, że jest coś więcej, niż moje widzenia. Nie obgadaliśmy, jak będzie wyglądać całe spotkanie i właśnie mam tego konsekwencje. Następnym razem wszystko zaplanuje. Nie chcę znowu niespodzianek, tak jak ta teraz.
- Mów. - mężczyzna macha dłonią, ponaglając swojego syna. Nie powiem, sama jestem ciekawa co jest kolejną sprawą.
- Nie przybyliśmy tutaj tak, jak zazwyczaj się zjawiałem. - moje oczy robią się automatycznie większe, gdy tylko słyszę jego słowa. Co ma na myśli, mówiąc, że nie przybyliśmy tutaj w normalny sposób? Przecież teleportacja jest normalna...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top