17.
- Dzień dobry Scarlett. - do pokoju wchodzi Peter, trzymając na rękach tacę ze śniadaniem. Jest uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Hej? - patrzę na niego zdezorientowana. Nigdy nie było sytuacji, gdzie Peter przynosi mi śniadanie. Czy stało się coś o czym nie pamiętam? Błagam, nie...
- Dziś szef kuchni serwuje naleśniki ze śliwkami i lodami. - chłopak podaje mi tacę, której bacznie się przyglądam. Nie mamy kucharza, bynajmniej ja o żadnym nie wiem. Od kąd Tony się tu wprowadził, czasami wpadnie tu gosposia, ale nikt inny nie pracuje już w tym domu, bo on ich pozwalniał.
- A kto jest szefem? - uśmiecham się do niego, choć już znam odpowiedź.
- Ja.
- Nowy zawód, na wypadek gdyby superbohaterstwo nie wyszło? - wyjmuję sztućce z serwetki i zabieram się za jedzenie. Parker przygląda mi się bacznie, jak gdyby wyczekiwał reakcji. - W razie co, sprawdzisz się na tym. To jest świetne. - kroję sobie następny kawałek i wkładam do buzi. To jest nieziemskie. Uwielbiam naleśniki, a połączenie ich z lodami to mistrzostwo świata.
- Cieszę się, że ci smakuje. - chłopak wstaje przede mną. - Życzę smacznego i do zobaczenia później. - kiwam głową, bo przez jedzenie w buzi, nie mogę nic powiedzieć. Brunet wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samą. Powoli zjadam śniadanie, ciesząc się każdym kęsem, jak gdyby był to mój ostatni. Wreszcie je kończę, a naczynia na tacy odkładam na szafkę nocną. Z racji, że przydało by się wziąć prysznic, wstaję i podchodzę do szafy, by wziąć ubrania. Przesuwam drzwi i wpatruję się w nią, jak gdyby nic tam nie było, a jednak jest wypchana po brzegi. Zdaję się na swoje ręce. Wkładam je i wyciągam pierwsze, lepsze ubrania. Wypadło na krótkie spodenki z wysokim stanem i koszulkę z napisem Life is like rainbow, beautiful. Z wszystkim co mam wchodzę do łazienki, gdzie biorę szybki prysznic. Umyta i przy okazji rozluźniona, idę do salonu. Może uda mi się kogoś spotkać przed tym piekielnym balem? Przecież nie wszyscy szykują się godzinami.
- Loki. Cieszę się, że cię widzę. - siadam obok niego na kanapie.
- Coś się stało, czy to tak po prostu? - uśmiecham się, co asgardczyk odwzajemnia. Nie do końca jednak wie o co mi chodzi, może nawet uznaje za wariatkę.
- Nie mogę się cieszyć? - unoszę pytająco brew. - Ale tak w ogóle idziesz na bal? - mężczyzna kręci przecząco głową, czym mnie poniekąd dziwi. Rozumiem, że nie ma najlepszej opinii, ale mogli by go wziąć. Ten facet też ma uczucia, choć ich nie ukazuje. Wiem to, bo byłam w jego umyśle. - Zabrałabym cię, ale nie wiem z kim mnie ustawiono, więc no przykro mi.
- Nic nie szkodzi. Zostanę w domu i poczytam książki. - unosi książkę, która leży oparta na jego nogach. Nawet nie zdążam przeczytać tytułu, czy nawet przyjrzeć się okładce, bo Loki odkłada ją z powrotem. - Macie ich tak wiele, że na pewno wystarczy mi ich na jakiś czas.
- Cieszę się, że będziesz miał zajęcie. - spoglądam na niego. Zauważam, że pod oczami ma worki. - Nie spałeś, prawda?
- Nie. Zajęty byłem.
- Myślałeś o tamtym, tak? - nie wydaje się zadowolony z tego, że zadałam mu to pytanie. Może lepiej jeśli dam już mu z tamtym spokój? Niech myśli co chce, w końcu to jego życie. - Nie będę drążyć tematy, ale idź się połóż. Brak snu szkodzi zdrowiu.
- Szkodzi, gdy osobnik nie śpi kilku dni, albo tygodni. Nie spałem tylko tej nocy. Nic mi nie będzie. - przewraca kartkę od książki, nie odwracając od niej wzroku ani na sekundę. Biorę sprawy w swoje ręce. Macham lekko ręką, a książka wylatuje z rąk asgardczyka i ląduje na półce z innymi książkami.
- Idziesz spać, albo nie ma książek. - mężczyzna wstaje, nie jest zadowolony. Gdybym nie była mną, za pewne źle by się to skończyło.
- Moja Królowo. - kłania mi się, po czym omija mnie, kierując się do swojego pokoju. Zdezorientowana, po chwili zaczynam się śmiać. Asgardczycy i ich maniery, czasami są żałosne, jednak miło usłyszeć takie słowa, choć wiadomo, że nie są one szczere. Przez salon przechodzi Thor, nawet nie odezwawszy się słowem. Przygotowanie do balu wciągnęły już wszystkich. Nikt inny nie został wolny. A gdybym tak przeteleportowała się na inny kontynent? Nikt by nawet nie zauważył, a ja miałabym z głowy tandetne przyjęcie, gdzie wszyscy sztucznie się do siebie uśmiechają. Wstaję i wracam do pokoju. Na wieszaku obok szafy wisi moja sukienka, a na podłodze leży pudełko z butami. Nie wybierałam ich, bo Tony z Pepper zamówili je miesiąc temu. Jeśli mi się nie spodobają, nakładam trampki. Pewnie będzie to dziwnie wyglądać, ale buty to buty, bynajmniej dla mnie.
*jakiś czas później*
Leżę na łóżku, rozmyślając nad sensem istnienia, gdy nagle do pokoju wchodzą Natasha i Wanda. Obie trzymają w rękach swoje rzeczy. Czyżby Tony zapamiętał, że nie ufam publicznym fryzjerom, ani kosmetyczką i poprosił je o pomoc? Mam nadzieję, bo jak znowu przyjdzie ta blond kobieta od tych wszystkich spraw, to znikam stąd szybciej, niż trwa mrugnięcie okiem.
- Cześć. - wypowiadają niemal równocześnie, kładąc swoje rzeczy na moim łóżku.
- Hej. - uśmiecham się, wiedząc co mnie czeka. Może jest jeszcze odwrót? Może zdążę jeszcze stąd znikną?
- Gdzie masz rzeczy? - Wanda staje przede mną, czekając, aż je wskażę. Kiwam głową w kierunku sukienki i butów. Nie ma odwrotu, zginę marnie. Dziewczyny wiedzą, jak bardzo nie znoszę nosić sukienek, więc na pewno jeśli się nie zgodzę, to wbiją mnie w nią siłą. Brunetka podchodzi do wieszaka i rozpina etui sukienki. Jest zdziwiona. Też bym była. Nigdy nie miałam czerwonej sukienki i to w takim mocnym kolorze. Jak już to były to ciemne kolory, jak czarny, granatowy, czy ciemna zieleń.
- Jest świetna. - Natash'a przysuwa krzesło obrotowe bliżej łóżka, po czym otwiera kufer. - Siadaj.
- Muszę? - spoglądam na nią i już po samym wyrazie jej twarzy widzę, że nie ma szans, że pójdę tam w takim stanie. Wstaję i siadam na fotel. - Postaraj się nie przesadzić. Nie chce być klaunem.
- Dobrze, a teraz zamknij oczy. - robię to co karze. Ufam jej i wierzę, że nie skrzywdzi mnie. Nagle czuje na sobie coś mokrego. Jej ręce rozmasowują to na całej twarzy. Chwilę później kolejna porcja mokrego płynu ląduje na moją buzię. I to ma być lekki makijaż... Dziewczyna robi mi jeszcze powieki, coś z brwiami i chyba z twarzą, bo miata po niej jakimś pędzlem. Przydałby się Thor i jego pioruny. Jeden mógł by mnie w tym momencie walnąć, tym samym wyzwalając od tego. Może przesadzam, ale w ogóle nie używam kosmetyków. Dla mnie to strata czasu, a poza tym nie rozumiem po co to. Wystarczy się myć! Po kilkunastu minutach, kończy dekorować moją twarz i zabiera się za włosy. Po godzinie siedzenia na krześle, nareszcie kończą, a ja mogę wstać. Tyłek mnie boli od siedzenia. Chcę podejść do lustra, ale zatrzymuje mnie Natash'a. - Najpierw ją ubierz. - kiwam głową i łapię sukienkę. Wchodzę za parawan, który rozłożyła Wanda. Wcześniej był w łazience, ale pewnie chciały żeby lustro mnie nie kusiło. Nakładam na siebie czerwoną sukienkę. Ubrana, wychodzę na przeciw dziewczyny. - To teraz buty. - Natash'a trzyma w rękach pudełko z obuwiem. Tak bardzo chcę, by to nie były szpilki, że zaczynam się nawet o to modlić. Dziewczyna zdejmuje górę, a ja czuję ulgę. W środku znajdują się czarne, koronkowe baleriny. Wyjmuję je, ściągam skarpetki i nakładam obuwie. Staję gotowa i pochodzę do lustra. Gdy tylko siebie widzę, zamieram. Nie wyglądam tak na co dzień. To odbicie to zupełnie inna osoba. Wyglądam tak ładnie...
- Nikt ci się nie oprze, nawet twój partner. - Wanda kładzie ręce na moje ramiona i uśmiecha się do odbicia.
- Dziękuję wam. - obracam się i uśmiecham do obu. Jestem tak wdzięczna, że się wzruszam.
- Tylko bez płaczu, bo makijaż rozmażesz. Tusz wodoodporny, ale reszta już nie. - dziewczyny zaczynają zbierać swoje rzeczy. - Musimy się przygotować. Do zobaczenia na balu. - po tych słowach, wychodzą, zostawiając mnie samą. Siadam na łóżko wpatrując się w drzwi. To już nie długo. Poznam swojego partnera. Czuję się jak księżniczka, która czeka by poznać swojego męża. Może to nie mąż, ale jestem pewna, że wolałabym pójść z Happy'm, mimo, że jest dużo ode mnie starszy. Ze stresu zaczynam ściskać tiul sukienki. Dawno nie było żadnego przyjęcia i to w dodatku tak uroczystego. Wiem, że każdy mój krok będzie obserwowany. Każde potknięcie wytknięte. Takie już jest życie osób publicznych, jaką stałam się w chwili urodzenia. Nagle drzwi od mojego pokoju się otwierają, a do środka wchodzi Tony. Staje zaskoczony, wpatrując się we mnie jak w obrazek.
- Wiem, że nie zachwycam. - wstaję z zamiarem udania się już do samochodu, jednak mój brat łapie mnie za ramie, zatrzymując, gdy jestem obok niego.
- Wyglądasz świetnie. - może się nie uśmiecha, ale wiem, że mówi to szczerze. Jego słowa poprawiają mi humor i sprawiają, że odrobinę mniej się stresuję. - Mogę? - kładę rękę na jego przedramieniu i razem udajemy się do samochodu, gdzie czekają na nas nasi towarzysze.
*trzydzieści minut później*
Siedzę w pojeździe, znowu nerwowo ściskając materiał sukienki. Moim partnerem okazał się Peter. Nie powiem, bardzo przystojnie wygląda w tym garniaku. Jego czerwona muszka bardzo pasuje kolorystycznie do mojej sukienki, jak gdyby to właśnie pod jej kolor ją kupował. Z tym chłopakiem wszystko jest możliwe, ale serce nie sługa, nie da się nad nim zapanować i dobrze o tym wiem. Zatrzymujemy się przed dużym budynkiem. Wszędzie stoją fotografowie, cykający tysiące zdjęć na minutę. Ich widok sprawia, że jeszcze bardziej zaczynam się stresować.
- Jestem obok. Będzie dobrze. - szepcze Peter, pochylając się w moją stronę. Biorę głęboki oddech. Tony i Pepper wychodzą. Wydycham powietrze i biorę następny wdech. Nasza kolej. Nie zapominając o oddychaniu, wychodzę. Staję obok mojego partnera i dumnie zaczynamy kroczyć schodami do sali, w której odbywa się całe przyjęcie. Kiedy tylko przekraczamy próg pomieszczenia, mój brat i jego towarzyszka znikają. Łapię bruneta za dłoń, rozglądając się po wnętrzu. - Może usiądziemy na chwile? - kiwam głową, po czym udajemy się do wolnego stolika na boku sali, tuż obok drzewka.
- Czy tylko ja nie lubię takich imprez? - rozglądam się po wszystkich, próbując uspokoić swoje serce, które bije szybciej i głośniej, niż zazwyczaj.
- Bale są fajne. - gdy tylko to słyszę, odwracam na niego zdziwione spojrzenie.
- Człowieku, co z tobą nie tak? - łapię szampana z tacy kelnera, po czym biorę łyka. - Ten pająk musiał ci uszkodzić komórki w mózgu, bo gadasz głupoty.
- Mam się bardzo dobrze. Dziękuję, że się martwisz. - bierze łyka szampana, który chwilę temu wziął. Przez chwilę patrzę się na niego dziwnie, jednak po minucie to na nas się dziwnie patrzą, bo zaczynamy się śmiać.
- Będziemy tak całe przyjęcie siedzieć? - patrzę w jego oczy, mając nadzieję, że jego odpowiedź będzie twierdząca.
- Może zatańczymy. - wstaje i kieruje w moją stronę swoją dłoń.
- Czemu by nie? - kładę dłoń na jego ręce i idziemy w stronę parkietu, oddając po drodze kieliszki kelnerowi. Stajemy na środku sali, wśród innych tańczących osób. Leci wolny kawałek, więc zakładam mu ręce za szyję, a on swoje kładzie na moich biodrach. Powoli kołyszemy się w rytm muzyki. - Dziękuję. - uśmiecham się. Pierwszy raz od bardzo dawna, bal nie jest tylko nudnym przyjęciem.
- Jeszcze nie masz za co. - spoglądam na niego zaskoczona, nie rozumiejąc co ma na myśli, wypowiadając te słowa. Brunet zatrzymuje nas, a w jego oczach widzę ból. Bije się z czymś, ale jednak po chwili się uśmiecha. - Obróć się. - robię o co poprosił. Odwracam się do niego plecami i rozglądam się. Na około nas tańczą inni. Nagle dostrzegam go... Stoi ubrany w garnitur, który nie za chętnie nosi. Muszę podziękować później Perker'owi. Powolnym krokiem, udaję się w jego stronę. Razem idziemy na taras. Pełno jest na nim kwiatów i lampionów. Można by uznać, że jest jak z tych wszystkich komedii romantycznych, które ogląda Pepper. Zatrzymujemy się na jego krańcu.
- Scar...
- Buck... - przerywamy sobie na wzajem, przez co na chwilę odwracamy wzrok. - Chcę cię przeprosić za tamto. - spoglądam w jego niebieskie oczy. Moje oczy szklą się, jestem bliska rozpłakania się.
- To ja przepraszam. Nie powinienem wtedy tak reagować. - odwraca ode mnie wzrok. W tym momencie, z moich oczu wypływają pojedyncze łzy. - Nie płacz. - wyciera kciukiem moje łzy. - Byłem idiotą. Wiem o tym dobrze. Dobra, Peter i Steve pomogli. - uśmiecham się, łapiąc jego dłoń, która zatrzymała się na moim poliku.
- Tęskniłam za tobą.
- Ja za tobą też. - przytulam go, mocną obejmując rękoma, bojąc się, że to tylko cholerny sen, który zaraz się skończy. Brunet odwzajemnia gest. Obejmuje mnie swoimi rękami i stoimy tak, nie zwracając uwagi na nic. W tej chwili liczy się tylko to, że jesteśmy razem, obok siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top