15.

- Lora! - nawołuję dziewczynkę, trzymając cały czas część bluzy jak maskę przeciwgazową. Niestety do moich uszu nie dobiega żaden odzew. Jedyne co mi pozostaje to bycie cicho i przeszukanie tego wszystkiego. Nagle, tuż za mną, upada płonący kawałek sufitu. Odskakuję. Mam mniej czasu, niż obstawiałam na początku. Chodzę od pokoju, do pokoju. Nie widzę nic, poza licznymi płomieniami. W chwili, gdy zaglądam do przedpokoju, do moich uszu dobiega cichy płacz, zagłuszany przez ogień. Kieruję się w stronę odgłosu, omijając palące się ściany i meble.Zaglądam pod krzesła i stoły, jednak nic nie znajduję. Nie zostały mi żadne meble, jednak odgłos jest słyszalny. Nie przesłyszałam się, to nie są omamy. Idę przed siebie, nie poddając się. Nie mam nawet takiego zamiaru. Kiedy przechodzę obok jednego z pomieszczeń, odgłos się uwydatnia, jest wyraźniejszy. Popycham drzwi, ale chyba się zablokowały, więc kopię w nie z całej siły. To pomogło. Wchodzę do środka, rozglądając się. Po chwili ją zauważam. Siedzi skulona pod zlewem, kurczowo trzymając w rękach lalkę. Pochodzę do dziewczynki i kucam obok niej.

- Gdzie jest moja mama? - spogląda na mnie swoimi dużymi, zapłakanymi oczami, kaszląc przy wypowiadaniu tych słów.

- Zaraz ją zobaczysz. Ale najpierw musimy stąd wyjść. - łapię pięciolatkę, biorąc ją na swoje ręce. - Zamknij oczy. Zaraz będzie po wszystkim, obiecuję. - mała blondynka robi to o co ją poprosiłam. Wtula się we mnie. Jej lalka wbija się mocno w moją szyję, ale w tej chwili to jedno z moich najmniejszych zmartwień. Zamykam oczy, a gdy znowu je otwieram jesteśmy przed palącym się budynkiem. Trzymając dziecko w rękach, kieruję się w stronę straży pożarnej. Strażacy idą w moją stronę, biorą Lorę ode mnie i zabierają do karetki, gdzie zapewne podadzą jej tlen. Uśmiecham się do kobiety, która przytula małą blondynkę z maską tlenową na twarzy. Wychodzę stamtąd, otrzepując ubrania. Moja bluza jest po przypalana, tak samo, jak moje ulubione jeansy. W dodatku wyglądam jak murzyn, nie obrażając osób o ciemniej karnacji skóry. Przecieram swój policzek, zapewne jeszcze bardziej się brudząc, ale kąpiel wezmę w domu. Zaczynam iść w stronę Wandy, gdy przed moją twarzą ląduje mikrofon, a chwilę później staje rudowłosa reporterka z resztą swojej ekipy telewizyjnej.

- Jak się nazywasz? - nawet nie spoglądam w jej stronę, idąc dalej przed siebie. - Powiedz nam coś o sobie! - nie zwracam na nią większej uwagi, omijam ich i idę dalej, nie zatrzymując się nawet przy Maximoff. Dziewczyna nie potrzebowała zaproszenia, idziemy obok siebie.

- Wiesz co się teraz stanie, prawda? - spoglądam na nią, a w mojej głowie zapala się lampka. Rząd... Badania...

- Nie. Nie dam się. Historia nie zatacza koła, na pewno nie u mnie. - odwracam wzrok z powrotem na drogę. Dopiero w tym momencie dociera do mnie jedna, istotna rzecz. Nie leci mi krew... Czyżby dzisiaj był ten dzień, kiedy to nareszcie zaczynam panować nad mocami? Łapiemy pierwszą taksówkę jaką widzimy. Wanda podaje adres i ruszamy. Mężczyzna siedzący za kierownicą tego pojazdu, próbuje nas zagadywać, jednak ja się nie daję. Nie mogę powiedzieć tego samego o siedzącej obok mnie brunetce. Kierowca właśnie opowiada jej o swoich wnukach. Czeka mnie bardzo ciekawa droga do domu.

*jakiś czas później*

Po piętnastu minutach, dowiedziałam się o jego wnukach i o nim samym więcej, niż bym chciała. Mężczyzna nazywa się Tom. Pali papierosy, czasami wypije. Ma troje wnuków, z czego dwie bliźniaczki. Nazywają się Glorietta, Patrice i Nathan. Wanda daje kierowcy pieniądze za przejazd, a ja w tym samym czasie przemieszczam się w kierunku domu. Niepewnie łapię za klamkę i ją naciskam, wchodząc do środka. Moje marzenie na tę chwilę to gorąca kąpiel w bąbelkami, więc nie wiele myśląc, kieruję swoje kroki od razu do swojego pokoju, a dokładniej do mojej łazienki. Niestety, nie udaje mi się dotrzeć nawet do drzwi od pokoju.

- Scarlett, poczekaj. - zatrzymuje mnie głos mojego brata. Jego ton nie zapowiada najprzyjemniejszej rozmowy, ale da się przeżyć. Obracam się w bok i uśmiechając się, zaczynam iść do niego.

- Co? - zatrzymuję się kilka metrów przed nim. Utrzymanie odpowiedniej odległości pozwoli mi na szybkie zniknięcie stąd w razie złego rozwoju sytuacji.

- Czy możesz mi to wytłumaczyć? - kieruje dłoń w stronę wyświetlanych wiadomości. Szybcy są...

- Dnia dzisiejszego, około godziny trzynastej, doszło do pożaru na jednaj z ulic na obrzeżach miasta. Jeden z bloków mieszkalnych stanął w płomieniach, których straż pożarna nie potrafiła okiełznać. Na pomoc przybyła im ta młoda dziewczyna. - reporterka znika, a zamiast tego pojawia się moje zdjęcie. - Dziewczyna, której tożsamości nie jesteśmy w stanie aktualnie ustalić, wyniosła z palącego się budynku pięcioletnią córkę jednej z mieszkających tam osób. Kim dokładnie jest? Czy to kolejna superbohaterka Nowego Jorku? Być może wkrótce się tego dowiemy. Teraz... - Tony wyłącza wiadomości, przerywając monolog reporterki. Brunet spogląda na mnie pytającym wzrokiem.

- Dziewczyno. Czy ty wiesz coś narobiła?

- Jak mniemam uratowanie dziecka to jakieś zło. W końcu lepiej żeby ono zginęło, prawda? - spoglądam na niego, trochę zdenerwowana. Nie można przedkładać swoich potrzeb, nad potrzeby innych. - Tony, tu nie liczę się ja. Oni w końcu i tak dowiedzieli by się o mnie. Czas leci, a oni nie są ślepi.

- Skończymy na tym tę rozmowę. Idź się umyj, nie wyglądasz naj... Świeżej? - mężczyzna wyciąga komórkę i wychodzi, natomiast ja idę nareszcie wziąć prysznic. Wchodzę do łazienki, odkręcam wodę i się rozbieram. Wchodzę pod prysznic i zaczynam się myć. Nie wiele się dziwiąc, siedzę w łazience o wiele dłużej niż zawsze. Brud z twarzy i zadymione włosy, muszą być umyte. Gotowa, po godzinnym posiedzeniu w jednym pomieszczeniu, udaję się do pokoju, ubrana w piżamę, która leżała wyprana na szafce. Zmęczona padam na łóżko. Chwilę po tym, do pokoju wchodzi Peter.

- Nic ci nie jest? Słyszałem co się stało. - chłopak siada obok mnie, nerwowo mi się przyglądając. Siadam, dalej zdziwiona pojawieniem się tutaj jego osoby.

- Żyję. Poradzę sobie.

- Chcesz o tym porozmawiać. - delikatnie łapie moją lewą dłoń, niepewnie spoglądając w moje oczy. Zabieram rękę i obejmuję się za brzuch.

- Wiesz wszystko, nie będę powtarzać.

- Przepraszam za tamto, nie powinienem. - odzywa się po chwili przerwy, wpatrując się w moją białą pościel.

- Peter, nic się nie stało. Co było, to było. Nie musimy się martwić czasem przeszłym, bo czeka nas jeszcze długa przyszłość. - uśmiecham się do niego, jednak ten nie podnosi na mnie wzroku. Jest zawiedziony. Nie wiem czy bardziej sobą, czy mną. Nie wiele myśląc, przytulam się do niego. - Nie musimy niszczyć przyjaźni, tylko dlatego, że jedno z nas miało chwilę słabości. - opieram głowę o jego ramię. - Przyjaciele...

- Na zawsze. - opiera głowę o moje ramie. Siedzimy tak chwilę, nie odzywając się. Nie potrzebujemy słów, by wiedzieć co siedzi w naszych głowach. Jest cicho i spokojnie, a tego nam trzeba. - Masz planszówki? - unosi głowę, przerywając panującą kilka minut ciszę. Uśmiecham się, spoglądając na niego.

- Coś się znajdzie. Zobaczę co dokładnie mam. - wstaję z łóżka i podchodzę do szafy. Siadam na podłogę, po czym przesuwam lewą ręką drzwi od mebla. Spoglądam do środka, lustrując wszystkie gry jakie posiadam. - Mam grzybobranie, warcaby, szachy, hipopotamy, młynek, statki...

- Mogą być statki. - odskakuję wystraszona, gdy orientuję się, że Peter'a głowa znajduje się tuż obok mojej.

- Błagam, bo zawału dostanę. - wyciągam grę, podaję ją brunetowi i wstaję. - Zaraz wrócę, możesz rozstawić. - Parker kiwa głową. Wychodzę z pomieszczenia i udaję się do kuchni. W końcu gra bez jedzenia, to jak kino bez popcornu. Otwieram pare szafek, wyciągam kilka paczek chrupek i sok pomarańczowy w kartonie.

- Nie! Nie! Nie! - Tony przechodzi nerwowo krzycząc do telefonu. Najwidoczniej jego rozmowa nie przebiega najlepiej. Nie stąpa zbyt cicho, jestem pewna, że słychać go nawet w pracowni, bo kroczy niczym słoń. Kiedy znika z mojego pola widzenia, dobieram jeszcze dwa kubki, po czym wracam do pokoju. Obładowana, mozolnie otwieram drzwi i wchodzę do środka. Nawet gdy jestem już w środku, muszę radzić sobie sama, bo Peter wczytał się w instrukcję i nawet nie zauważył, że już jestem.

- Jestem i mam co potrzeba. - rzucam wszystko na łóżko, po czym siadam na podłogę na przeciw bruneta. Chłopak nie odzywa się, ciągle wodząc wzrokiem po kartce papieru. - Daj sobie z nią spokój. Po pierwszej grze zrozumiesz o co w tym wszystkim chodzi. - wyrywam mu instrukcję z rąk i kładę ją za swoimi plecami. Łapię paczkę, otwieram ją, a gdy już chcę wziąć jednego czipsa, Peter zabiera mi paczkę.

- Odwdzięczam się. - uśmiecha się, a po chwili wsadza sobie do buzi ziemniaczaną przekąskę. - A teraz możemy grać. - odkłada opakowanie koło siebie. Zabieram swoje statki i na reszcie zaczynamy grę.

*dwie godziny później*

Ta gra mogła by się nigdy nie kończyć. Żarty i śmiech, jaki nam ona funduje jest więcej warta, niż cokolwiek na globie. Nie zwracam nawet uwagi na to, czy wygrywam, czy przegrywam, choć aktualnie Peter wygrywa i to pierwszy raz. Unosi zwycięsko ręce i zaczyna swój siedzący taniec zwycięstwa.

- No i nareszcie zrozumiałeś! Po dwudziestu ośmiu rundach musiałeś wreszcie ogarnąć tą grę. - uśmiecham się, a następnie dopijam swój sok pomarańczowy. Spoglądam za okno, odkładając szklankę na podłogę. - Ale już późno.

- No rzeczywiście. - spoglądamy na siebie. - Czas spać, prawda?

- Przydało by się. - łapię śmieci i wrzucam je do śmietnika w swoim pokoju. Po chwili odwracam się i zatrzymuję się przed Peterem. - Dobranoc pajęczynko. - przytulam go, a w chwili gdy się odrywam ziewam.

- Dobranoc czekoladko. - uśmiecha się i wychodzi z pomieszczenia, zostawiając mnie samą. Nie mam na nic siły, nawet na prysznic, który można by było wziąć, mimo, że już się dzisiaj myłam. Podchodzę do swojego łóżka, a następnie padam na nie teatralnie. Leżąc tak, wpatruję się w sufit. Brakuje mi normalności, którą daje mi Parker. Może kiedyś coś się zmieni, ale dzień dzisiejszy jesteśmy tylko i wyłącznie przyjaciółmi. Moje serce należy do innego, niestety Parker to nie jesteś ty...

*rano*

Budzi mnie słońce, które wpada do mojego pokoju przez niezasłonięte okna. Nie dam jednak tak łatwo za wygraną, bo jest dość wcześnie, można jeszcze trochę pospać. Przewracam się na drugi bok, jednak promienie słoneczne mnie nie opuszczają. Odbijają się głupie od lustra na szafie. A mówiłam Tony'emu, że to będzie tylko problem, to uparł się na swoim i je zamontował. Naciągam kołdrę, zakrywając się cała i próbuję dalej spać, oddychając przez mały otwór, który robię. Niestety jak widać, możliwość dalszego snu nie jest mi dana. Słyszę głośny wybuch i przez chwilę odczuwam lekkie trzęsienie. Wstaję, nakładam kapcie i zbiegam na dół do pracowni. Wpisuję kod zabezpieczający i wchodzę do środka. Gdy zauważam co się tam wydarzyło zaczynam się śmiać. Tony'emu zachciało się majsterkować, a skutkiem tego są stojące, w różne strony świata, włosy. Nawet człowiek, którego piorun strzelił nie ma tak powalającej fryzury.

- Przyszłaś się śmiać? Bo jak tak to możesz wyjść. - zbiera zrzucone na ziemie narzędzie, nie podnosząc się ani na chwilę. Pewnie poprawia włosy. Pochodzę do niego.

- Przyszłam zobaczyć co się tu dzieje. - kładę się na blacie, tak by zobaczyć kucającego brata, który zbiera swoje narzędzia. - Co robisz?

- Nic. - wstaje, a ja wracam do pozycji stojącej przy blacie.

- To mi nie wygląda na nic. - spoglądam na małe, niedokończone urządzenie na blacie z po podłączanymi kabelkami. Nie wygląda to najlepiej. - Jeśli chcesz, mogę dać ci kilka rad. Tak po znajomości. - spoglądam na niego, wyczekując odpowiedzi.

- Nie potrzebuję.

- I tak ci powiem. - uśmiecham się, łapię śrubokręt i zaczynam oglądać to dokładniej. - Brakuje śrubki. - stukam w metalową blaszkę. - Tutaj musisz mocniej przykręcić, bo ci odpadnie. - wskazuje na kolejną wadę. - Tony starzejesz się. - odkładam narzędzie i odchodzę z zamiarem wyjścia.

- Dzięki za twoje mądrości. - nie zbyt zadowolony ton, jednak zatrzymuję się i obracam.

- Tylko nie spal procesora. Widziałam te inne, które leżą już w śmietniku. - wskazuje ręką na pojemnik znajdujący się blisko biurka. - A co do rdzenia, to uważaj, bo skończy się gorzej niż te twoje włosy. Szanuj to, a jeszcze trochę pożyjesz. - odwracam się i wychodzę, uśmiechając się pod nosem. Niestety, ale czasu nie zatrzymamy. Mój brat nie będzie wiecznie młody. Zaczyna zapominać o najdrobniejszych rzeczach, a potem zrzędzi na cały świat, wylewając na mnie swoje żale. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top