13.
- Dzięki Steve. Do zobaczenia niedługo. - przytulam blondyna. Po krótkie chwili puszczam go, ostatni raz na niego spoglądam i zaczynam schodzić na dół.
- Masz może w domu planszówki? - spoglądam lekko zdziwiona na Parker'a. Czyżby spodobały mu się takie gry? Nie wiedziałam, że ktoś może pokochać gry planszowe tak, jak ja i Rogers.
- Coś się znajdzie. Steve dużo mi ich dawał jako prezenty. - wyciągam z kieszeni klucze od samochodu. Brunet otwiera drzwi puszczając mnie pierwszą. Wychodzę, naciskam przycisk na breloczku, otwieram drzwi od samochodu i wsiadam. Drzwi zamykam powoli, zapinam pas, a gdy Peter wsiadł i zapiął już swój pas, jedziemy do domu. W końcu ktoś tu chciał grać w gry planszowe.
*kilkanaście minut później*
- Planszówki! Planszówki! - wysiadam z samochód, lekko kołysząc się na boki. Peter dołącza do mnie. Razem, śmiejąc się i kołysząc jak palmy na wietrze, wchodzimy do domu. Nasze entuzjastyczne wejście przerywamy w momencie, kiedy dostrzegamy dość dziwnego mężczyznę na kanapie. Mimo, że odwrócony jest do nas tyłem, przypomina mi urzędnika, albo jakiegoś nowego służącego mojego brata. Miło było by z mojej strony, gdybym poinformowała go o przyjściu jego gościa. - Tony!!!! Ktoś do ciebie!
- Scarlett. - do pomieszczenia wchodzi Thor... Tego to się nie spodziewałam. Grubsza sprawa się szykuje. - To mój młodszy brat, Loki. - pokazuje na czarnowłosego mężczyznę, który obraca się w naszą stronę.
- To ona? Jej mam pomóc? - Loki wstaje i nie spuszczając mnie z wzroku, podchodzi do nas. Nie wydaje się szczęśliwy z powodu dla jakiego tutaj jest, zresztą tak samo jak ja.
- Jakiej pomocy? Thor... - kładę ręce na biodra i spoglądam trochę zdenerwowana na blondyna. - Czy to kolejny pomysł Tony'ego?
- Tym razem jest mój, a twój brat się na niego zgodził. - tymi słowami blondyn zdziwił mnie bardzo. Od kiedy to, Pan z Asgardu wtrąca się w moje życie? Nie było go bardzo długo na Ziemi i od tak nagle może się wtrącać w nie swoje sprawy? O nie, nie ma mowy!
- Nie bierz tego do siebie... - przybliżam się bliżej młodszego asgardczyka. - Ale sama sobie poradzę, więc wracaj do swojego królewskiego Asgardu. - ciemno włosy patrzy to na mnie, to na brata. - A ty Thor? Zawiodłam się na tobie. Dałeś się jak dziecko Tony'emu. A niech cię piorun strzeli! - wymachuję nerwowo rękoma, łapię Parker'a i wychodzę, zostawiając braci samych. Kiedy tylko Peter wchodzi do środka, zamykam za nami drzwi. Nerwowym krokiem podchodzę do łóżka i padam na nie. - Świat oszalał. Mam dość. Może zamieszkamy razem, gdzieś z dala od tych wariatów, z psami i kotami? - obracam głowę w kierunku bruneta.
- Pomysł dobry, ale Scar, oni mają rację. Ten Loki może ci pomóc. - podnoszę się i już chcę coś powiedzieć, gdy głosu znowu zabiera Peter. - Wtedy możemy zamieszkać z kotami i psami.
- Wtedy to sama ucieknę, ale na drugi koniec świata. Będę się włóczyć po kosmosie z jakimiś kosmitami i będzie gitara. Nikt mnie nie znajdzie, chyba, że Pet... - nie dokańczam, bo do pokoju wchodzi Loki. Nie zamknęłam drzwi na klucz. Przez zdenerwowanie na asgardczyka, wypadło mi to z głowy.
- Możemy porozmawiać? - siadam, a następnie kiwam głową. Pewna siebie spoglądam na niego, nie odwracając wzroku na sekundę. - Wolał bym bez niego.
- Peter, zobaczymy się później. - brunet skina w moją stronę głową, wstaje, spogląda na mnie by się upewnić czy wszystko gra i wychodzi. Siadam po turecku, nie spuszczając czarnowłosego ze swojego wzroku. - Zrobimy tak, ty udajesz, że coś tu się działo, a ja idę na dół. Rozumiemy się? - mężczyzna łapie mnie za rękę, czego w ogóle się nie spodziewałam. Chcę tylko zejść na dół i udawać, że coś się działo. Nagle przez mój umysł przelatuje wiele wspomnień Loki'ego. Jakieś korytarze i piękny, długi, tęczowy most. Wyrywam swoją rękę. - Nie baw się na mnie. Masz nie używać na mnie magi, kapujesz? - zaczynam wygrażać mu ręką, którą jeszcze chwilę temu trzymał. Nie pozwolę by, byle jaki tam książę asgardu, który chciał zgarnąć moją planetę, bawił się mną niczym kukiełką.
- Ale... - otrząsa się z chwilowego zdziwienia, po czym siada na moje łóżko. - Czytasz w myślach, tak?
- Nie rób ze mnie wróżbity Macieja. Słuchaj, albo się przyznasz do stosowania na mnie magi, albo porozmawiamy sobie inaczej. - zakładam ręce na sobie i stoję przed nim. Facet zgrywa na zwłokę, tylko zobaczyć kiedy zniknie, jak para wodna.
- No i tutaj się mylisz. Nie zastosowałem na tobie magi. - na jego słowa opuszcza mnie zdenerwowanie, ale zastępuje je zmieszanie i zdziwienie. Nie użył magii, bo już uwierzę...
- Ta jasne, a ja jestem królową krasnoludków. - patrzę się na niego, nie dowierzając w nic co mówi.
- W takim razie, miło mi cie poznać Wasza Wysokość. - skina głową, przez co unoszę brew. Koleś oszalał. - Może jednak, zamiast się zachowywać jak dziecko, wymienisz mi twoje aktualne zdolności?
- Telekineza, teleportacja. Potrafię też wytworzyć taką kapsułę obronną. No, a teraz dołącza czytanie w myślach. - siadam obok niego. Loki nad czymś myśli. Jego wzrok jest pusty, a mina pokazuje, że się nad czymś mocno skupia.
- Podnieś tą książkę. - pokazuje palcem na książkę, która leży na biurku. Chwilę się w nią wpatruję, a następnie wykorzystuję każdy znany mi sposobu, ale ta nie drga. Nawet ruchy, które widziałam w filmie o czarownicach nie zadziałały. W końcu wkurzona macham ręką.
- Głupia książka. - przedmiot z całą siłą odbija się o ścianę i upada. Zaczynam się uśmiechać, udało się! Ale, żeby moc działała tylko gdy się wkurzę? To nie dorzeczne!
- Spróbuj jeszcze raz. - skupiam się na przedmiocie, unoszę powoli rękę. Książka zaczyna się podnosić. Kiedy znajduje się na wysokości mojej głowy, zaczynam odczuwać silny ból w skroniach. Nie wiele myśląc, łapię się za głowę, kuląc się na łóżku. - Nic ci nie jest? - jego głos przebija się echem po mojej głowie, sprawiając mi jeszcze większy ból.
- Głowa... B... Boli. - ściskam mocno swoją głowę, mając pustą nadzieję, że to pomoże złagodzić ból. Po chwili czuję jak jakaś ciepła substancja spływa mi z nosa. Podnoszę się i wycieram ręką miejsce nad ustami. Zauważam krew. Loki podnosi paczkę chusteczek, wyjmuje jedną i mi podaje. Nic nie mówiąc, łapię ją i przystawiam pod nos.
- Musisz odpocząć. Twój organizm nie przywykł jeszcze do twoich mocy, przez co tracisz za dużo energii. - kiwam głową, a czarnowłosy po chwili wychodzi. Na jego miejscu pojawia Peter.
- Jak się czujesz? - siada obok mnie, patrząc na mnie, jak gdybym miała zaraz umrzeć.
- Coś jak rozjechany ślimak. - wstaję, podchodzę do śmietnika i wyrzucam czerwoną od krwi chusteczkę. Wracam do przyjaciela, siadam obok niego i opieram głowę o jego bark.
- To może połóż się spać? - spoglądam na niego zdziwiona. Tak się chłopak jeszcze nie zachowywał. Czyżby włączył mu się jakiś troskliwy tryb? Oby nie, nie mam zamiaru mieć drugiego Tony'ego w domu.
- Jesteś troskliwy... Co ci? - przyglądam mu się. Chłopak pociera kark. To jawna oznaka, że coś próbuje ukryć. Mam nadzieję, że to nic poważnego. A z resztą, spróbuję to od niego wyciągnąć.
- Nic mi nie jest. - jego wzrok, na krótką chwilę ląduję na mnie. - Zachowuję się jak przyjaciel. Wyglądasz nie najlepiej, to źle, że się tak zachowałem?
- Nie. - obracam się, tak, że siedzę cała skierowana w jego stronę. - Nie chodzi mi tylko o to. Peter, ostatnio zachowujesz bardzo dziwnie.
- Co masz na myśli, mówiąc, że dziwnie się zachowuję? Coś źle robię? - jego spojrzenie sprawia, że po prostu moje serce się roztapia. Chłopak stara się być jak najlepszy. Jest taki, ale... Jego zachowanie jest bardzo dziwne. Tak się nikt nie zachowuje, a bynajmniej nikt, kogo poznałam do tej pory.
- Chodzi mi o to, że twoje zachowanie nie jest normalne. Masz momenty, gdy siedzisz cicho, albo patrzysz na mnie, jak na posąg w muzeum. - spoglądam na niego troskliwym wzrokiem. Mam nadzieję, że nie wpakował się w nic poważnego.
- Nic mi nie jest. Pleciesz głupoty, pewnie masz gorączkę. - przykłada mi do czoła dłoń, którą bardzo szybko łapię w swoją rękę i kładę na swoim udzie.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko? Absolutnie wszystko. Nawet najgorsze zło, jakie jest.
- Wiem, ale nie. - patrzy na mnie, zabierając swoją dłoń. Jego gest bardzo mnie dotknął. Peter się tak nie zachowuje. Teraz był bardzo szorstki, jak nie on.
- Wyjdź. - twarz mam skierowaną w kolana. Czuje jednak na sobie zdziwione spojrzenie Parker'a. - Wyjdź! - pokazuje mu ręką drzwi. Brunet lekko podskakuje, zaskoczony moim podwyższonym tonem. Wstaje, odchodzi kilka kroków ode mnie, a następnie obraca się w moją stronę. Nagle przyspiesza kroku, kładzie ręce na moich policzkach i całuje mnie. Przez mój umysł przelatuje wiele informacji, a moje uczucia sprzeczają się ze sobą...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top