12.

- Scar? - łagodny dotyk Tony'ego, oraz jego ton, budzą mnie.

- Nie śpię! - gwałtownie podnoszę się do pionu, stając prosto, niczym zapałka, przed bratem.

- Właśnie widzę. - wzdycha. - Co tutaj robiłaś? - spogląda na probówki, które nie zasłoniłam. Nie wiedziałam, że tu przyjdzie. Nie za często tutaj przychodzi, prawie wcale. Wzrok mężczyzny mówi tylko jedno, będzie draka...

- Nic ciekawego, takie naukowe sprawy. - spoglądam w bok. Peter śpi, więc o tyle łatwiej, że sama sobie będę tyłek ratować.

- Czy to krew? - Tony unosi probówkę, przyglądając jej się pod światło.

- Tak, to krew słonia. - zabieram z jego reki probówkę i odkładam na miejsce. - Bruce przywiózł mi ją z Afryki, bo bardzo go o nią prosiłam. - w głębi serca bardzo proszę, by w to wszystko uwierzył.

- Przyniosłem jedzenie. Cheeseburgera? - unosi, trzymaną w lewej dłoni, torbę z Burger King'a.

- Nie jestem głodna, ale dziękuję za pamięć. - uśmiecham się, siadając na stołek. - A teraz, jeśli pozwolisz, powrócę do swoich badań. - ciemnowłosy zabiera torebkę z jedzeniem i powolnym krokiem wychodzi z pomieszczenia.

- Wiem, że kłamałaś. Rozmawiałem z Bruce'em. - obracam się zdziwiona. Dlaczego nie wytknął mi, że kłamię? Dlaczego nie zaczął krzyczeć? Gdzie jest ten wkurzający Tony, którego znam z domu? Będę się cieszyć puki mogę.

- Zabije zielonego! - śmiejąc się, mężczyzna wychodzi z laboratorium.

*kilkanaście godzin później, może kilkadziesiąt*

- Dobra, Scarlett przesadzasz z tymi badaniami. Rozumiem wszystko, ale ty nie śpisz w ogóle od dwóch dni, a przy tym pijesz tylko kawę. To nie jest zdrowe. - przede mną staje Tony, ze złą miną.

- Znawca się znalazł. Myślisz, że nie wiem? - obracam się i podchodzę do niego. - To, że nie spałeś kilka dni pod rząd? Że nie wiem o skutkach tego? - wzdycham. Powiedziałabym mu coś jeszcze, jednak zachowam to dla siebie.

- Ja, to nie ty. - jego mina, nie daje mi szans na wygranie.

- Idź stąd. - zasiadam do stanowiska i wracam do badań. Niestety mój mikroskop znika sprzed mojej twarzy, zabrany przez Thor'a. - I ty też przeciw mnie? - wstaję, machając rękoma. - Czego ode mnie oczekujecie? Że wyjdę stąd i, jak dziecko, pójdę spać w swoim łóżku? - obram się i spoglądam na nich.

- No, mniej więcej. - głosu zabiera Tony, przybierając tą swoją pewną siebie pozę.

- Pomijając punkt z samodzielnym opuszczeniem pomieszczenia.- po tych słowach ląduję w ramionach blondyna, który wziął mnie z zaskoczenia. - Czy ty się w ogóle dobrze czujesz? Chyba zieleniejesz!

- Haha... Śmieszne. - opieram głowę o jego ramię. - Nie nadajesz się na komika. Skąd ten kawał, z neta?

- Sam go wymyśliłem... No wiesz Bruce i jego zmiana w zielonego Hulk'a...

- No i jeszcze obraża mi Banner'a! - asgardczyk się peszy. - Mam cię!!! - po moich słowach, Tony zaczyna się śmiać, a gdy Odinson zaczyna rozumieć o co chodzi, też zaczyna się śmiać. Jak widać, bogowie mają opóźnione rozumienie.

*jakiś czas później*

Budzę się w swoim miękkim łóżku. Siadam, przeciągam się i rozglądam. Jest dzień... Ale dzisiaj, czy to już następny dzień? Oto pytanie na tą chwilę. Sięgam po telefon na szafce nocnej. Naciskam przycisk zasilania z boku i dostrzegam, że jest już dwunasta dnia, jak się okazuje, następnego. Wstaję powoli i, jeszcze sennym krokiem, udaję się do kuchni.

- Śpiąca królewna wstała? - do moich uszu dobiega głos Peter'a, który tak samo jak ja, wchodzi do pomieszczenia.

- Nie spałam wcale tak długo. - wyciągam z szafki szklankę, a następnie nalewam do niej wody. Z napojem siadam, zgodnie ze swoim zwyczajem, na blat kuchenny.

- Możemy porozmawiać? - Parker opiera się o blat, wpatrując we mnie.

- Jasne. - schodzę z blatu i odkładam naczynie do zlewu. - Tylko wezmę prysznic i się ubiorę, bo śmierdzę jak Shrek. - brunet kiwa głową, pijąc wodę. - To, do za chwilę w salonie! - wychodzę z pomieszczenia i wracam do swojego pokoju. Z szafy wyciągam, pierwsze z brzegu ubrania. Dobieram jeszcze bieliznę i wchodzę do łazienki. Rozbieram się i biorę szybki prysznic. Po kilku minutach, zwarta i gotowa wchodzę do salonu. - Dziesięć minut! Rekord! - wchodzę i z uśmiechem na twarzy, siadam obok chłopaka. - To o czym chciałeś porozmawiać?

- Tony powiedział, że idę z wami na przyjęcie, jako twój ochroniarz. - bierze oddech. - No więc nasuwa się pytanie, z kim idziesz?

- Szczerze? - Parker skina głową. - Nie mam zielonego pojęcia. - opieram się plecami, a głowę kładę na końcówce kanapy. - Chciałam zaprosić Steve'a, ale jakoś nie było jeszcze kiedy z nim rozmawiać... - spoglądam w stronę bruneta nie zbyt pewna, czy aby nie pójdę sama.

- I ty jeszcze czekasz? - patrzę na niego zdziwiona. Chłopak łapie moją rękę i ciągnie tak, że wstaje z twarzą przed jego twarzą. - Jedziemy do niego! - chwilę później, zaczyna ciągnąć mnie do garażu. Nie widząc swojego samochodu, biorę czarne bmw Tony'ego, którego nie używa za często, więc nie powinien się pogniewać. Wsiadamy i jedziemy. Po drodze Peter, próbował przerwać ciszę, zagadując mnie, jednak ja się nie zbyt dawałam. Jeden jedyny raz, zaczęłam go słuchać i pożałowałam. Opowiadał historię swojego życia. Miał wtedy pięć lat i zjadł dżdżownice, czy jakoś tak. Aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl, że takie coś miało miejsce. Parkuję w wolnym miejscu, przed budynkiem Roggers'a. Wyjmuję kluczyk ze stacyjki i wysiadam. - Stresik? - z drugiej strony wyskakuje Parker, lustrując każdy mój ruch.

- Nie mam się czym stresować, więc wiesz. - zamykam za sobą drzwi, a gdy dźwięk trzaskania dochodzi też z drugiej strony, naciskam guzik na przywieszce przy kluczach.

- Wyjaśnij mi więc, dlaczego to ściskasz swoje rękawki. - staje obok mnie, spoglądając w moje oczy.

- Tik nerwowy? - wzruszam ramionami i zaczynam iść w stronę wejścia do budynku.

- Jasne. Stresujesz się, jesteś spięta, ale pamiętaj, że jestem obok. - obejmuje mnie ramieniem, przez co czuję się nie co pewniej. Gdybym spotkała Barnes'a, zawszę mogę poprosić Parker'a, by zabrał mnie stamtąd. Razem, w ciszy, stąpamy po schodach, aż na piętro, na którym mieszka Steve. Na miejscu wchodzimy, a raczej ja pierwsza, jak to mam w zwyczaju, bez pukania.

- Kto tam? - głos blondyna dobiega z salonu. Jest wesoły i zrelaksowany.

- Ja i Peter. - wchodzimy do salonu, gdzie wita nas, stojący z kubkiem herbaty, Pan Ameryka.

- O witam. - macham w jego kierunku, lekko stremowana. Nigdy nie zapraszałam go na przyjęcie, bo zazwyczaj szłam z Happy'm i piłam z nim sok pomarańczowy, nie przejmując się zbytnio co się tam dzieje, oraz tym co o mnie myślą inni. - W jakiej sprawie dzisiaj? - siada na fotelu, popijając swoją herbatę.

- Dobra, nie będę owijać w bawełnę. Nie chcę zająć dużo czasu. Tony zabiera mnie na przyjęcie, na które muszę mieć osobę towarzyszącą, a z racji, że jesteś jedną z bliższych osób, postanowiłam zabrać ciebie. - wyrzucam z siebie słowa tak szybko, jak szybkie są strzały ze snajperki.

- A kiedy to przyjęcie? - Steve spogląda na nas znacząco, więc siadam wraz z Peter'em na sofę.

- Za cztery dni. - spoglądam speszona. Kto normalny szuka partnera na przyjęcie cztery dni, przed uroczystością? Nikt, poza mną.

- Przykro mi Scarlett, ale właśnie w ten dzień jadę załatwić bardzo ważną sprawę do Waszyngtonu. - blondyn odkłada kubek na stół, spoglądając na nas tajemniczo. - A Bucky?

- Co Bucky? - nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi, przybliżam się bliżej Roggers'a.

- Może pójdziesz z James'em? - przełykam nerwowo ślinę na słowa Steve'a, na chwilę przy tym zastygając.

- Nie zaczynaj, błagam. - wstaję, podchodząc do okna. Łapię ręką swój lewy łokieć, spoglądając na panoramę miasta.

- Pamiętasz, jak raz zwyzywałaś mnie od szczurów laboratoryjnych, oraz tym podobnych rzeczy i kazałaś mi spadać? - Steve kładzie swoje ręce na moje ramiona. Obraca mnie w swoją stronę.

- To była nasza pierwsza sprzeczka i szczerze powiedziawszy, jedyna. - lekko unoszę kącik swoich ust.

- Tak, jak ja wtedy ci wybaczyłem, tak i Buck ci wybaczy. Daj mu czasu. - spogląda w moje oczy, tak jak to robił zawsze, gdy próbuje mnie pocieszyć.

- Dobra skończmy to, bo Parker przyśnie na tej kanapie. - omijam Roggers'a, stając za kanapą. Nie mam ochoty ciągnąć tej gatki. - Herbaty?

- Po proszę. - Peter obraca się w moją stronę, uśmiechając się szeroko.

- Mi też możesz zrobić. - Steve uśmiecha się w moją stronę, wystawiając rękę z kubkiem. Łapię naczynie, a następnie idę do kuchni. Brudny kubek wstawiam do zlewu, łapię czajnik, wlewam wodę, po czym go nastawiam. Z szafek wyciągam kubki i do każdego z nich, wrzucam po jednej torebce early grey. Kiedy tylko woda jest już gotowa, zalewam wszystko wrzątkiem. Biorę dwa z kubków do rąk i niosę do salonu. Kiedy tylko herbaty lądują w rękach swoich właścicieli, wracam do kuchni po swój napój, biorąc przy okazji pojemniczek z cukrem. Wracam do salonu, odstawiam rzeczy na stół i zasiadam na kanapę. Łapię łyżeczkę z cukru i zaczynam sypać sobie.

- Nie szalej z cukrem, bo jeszcze cukrzycy dostaniesz. - Peter uśmiecha się, po czym bierze łyka herbaty.

- Nie sądzę. Choć... Gdybyś zabrał mnie do sklepu gdzie obsługują seksowni mężczyźni w ręcznikach. Wtedy, któż to wie. - zaczynamy się śmiać. Mieszam w tym samym momencie herbatę, a następnie cukier zabiera Roggers.

- Co powiecie na zagranie w coś? - Steve miesza łyżeczką zawartość kubka, a następnie podchodzi do szafy. - Zostało mi kilka gier. Chińczyk, Scrabble, młynek...

- O tak, młynek! - biorę łyka herbaty, a blondyn wyciąga pudełko z grą z szafy. Siada na podłodze i stawia pudełko obok siebie. - Tak jak za dawnych lat staruszku? - uśmiecham się w jego stronę. Łapię kubek i siadam obok niego na dywanie. Peter po chwili siada obok nas.

- Scarlett, niebieskie jak mniemam. - wystawia w moim kierunku dłoń z niebieskimi pionkami.

- Dziękuję. - łapię je szybko i ustawiam na niebieskich polach. Spoglądam na Parker'a, który chyba się nad czymś zamyślił. - Ej, Peter?! - macham mu przed twarzą ręką, próbując zwrócić tym jego uwagę.

- Czerwone mogą być. - uśmiecha się do mnie, jednak szybko odwraca wzrok. Steve podaje mu pionki, które Parker szybko ustawia na pola.

- Czy wszyscy znają zasady, czy mam czytać instrukcję? - w ręce blondyna znajduje się czterostronna kartka, która zawiera wszystkie informacje odnośnie reguł panujących w tej grze.

- Możesz przeczytać. - Peter patrzy się na kartkę, a gdy widzie nasze zdziwione miny zaczyna się śmiać. - Ludzie, co wy, na żartach się nie znacie?

- Tsaa... - nie za bardzo wiedząc co powiedzieć, z moich ust wydostaje się tylko takie coś.

- Sztywniaki. - lekko stuka mnie w ramię pięścią. Patrzę na niego zdziwiona... Czyli tak się bawimy.

- Sam jesteś sztywniak. - oddaję mu mocniej niż zamierzałam.

- Osz ty. - zaczynamy się śmiać. Steve patrzy na nas zdezorientowany, przez co zaczynamy się jeszcze bardziej śmiać.

- Może zaczniemy grać? - blondyn spogląda na nas, popijając swoją herbatę.

- Prze... Przepraszam. - wycieram mokre policzki rękawem swojej bluzy. - Możemy grać. - łapię swój czarny kubek i biorę łyka herbaty.

- Kto zaczyna? - Peter spogląda na mnie. - Może Pani Twarda Pięść?

- Aż tak cię bolało? - łapię kostkę leżącą na planszy. - Jak chcesz mogę poprawić. - uśmiecham się, a następnie rzucam kostki na planszę.

- Żeby bardziej bolało? Podziękuję. - przesuwa mój pionek o cztery pola. - Słabeuszka. Patrz jak to mistrz robi. - chłopak łapie kostkę i rzuca nią. Wypada jedna kropka.

- Nie no, mistrz nad mistrzami. - zaczynam się śmiać, a Steve się do mnie dołącza. Blondyn łapie kostkę i jak zwykle wyrzuca sześć oczek. - Czy ty kiedyś przegrasz jakąś grę? - jednocześnie patrząc na Stev'a, łapię kostkę.

- Mam dzisiaj dużego rywala, więc obawiam się, że tym razem mogę przegrać. - wiedząc, że chodzi o Parker'a, zaczynam się śmiać, niechcący wylewając przy tym swoją herbatę.

- Pójdę po ścierkę. - Roggers zrywa się z podłogi i idzie do kuchni dosyć szybkim krokiem. Ja w tym czasie przysiadam się bliżej Peter'a.

- Uśmiechnij się. - stukam go lekko w bok. Unoszę lekko kącik ust, co chłopak odwzajemnia.

- Czy możecie przestać się nabijać?

- Sam się o to prosiłeś. Mistrzu z ciebie taki, jak ze mnie modelka. - Parker wydaje się zaciekawiony, więc zaczynam ciągnąć dalej historię. Może owa poprawi mu humor? - Pewien projektant... Szczerze, to nawet nie pamiętam jego imienia, ani nazwiska. Wracając, zostałam zaproszona, by zaprezentować jedne z jego kreacji. Tony zgodził się za mnie, a ja o wszystkim dowiedziałam się pół godziny przed wyjściem. Jakie było ich zdziwienie, gdy dowiedzieli się, że nie umiem chodzić w szpilkach, a moje ruchy, przypominają zdychającą rybę. Nie wyszłam, na szczęście.

- Nie mogło być, aż tak źle.

- Chcesz się przekonać?

- Dajesz. - wstaję, podchodzę do końca pokoju i spoglądam na bruneta. Zaczynam iść, próbując odwzorować swoje kroki z za kurtyny pokazu mody. Peter na początku patrzy zdziwiony, ale jakieś pięć sekund później zaczyna się śmiać.

- Tylko się nie uduś. - siadam na swoje miejsce. Steve w czasie mojego pokazu nie talentu posprzątał, więc zaczynamy już grać.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top