1.

Właśnie czytam ostatni rozdział swojej nowej powieści. Mam ją może tydzień, a już kończę czytać. Przelatuje wzrokiem po ostatniej stronie i wreszcie kończę. Jak zwykle zostaję z masą pytań w głowie, ale i tym razem będą musiały wystarczyć mi moje domysły apropo dalszych losów bohaterów. Odkładam książkę na stolik przed sobą, a następnie łapię kubek z herbatą. Biorę łyka jeszcze ciepłego napoju, po czym rozglądam się po samolocie. Tony kazał mnie szybciej ściągnąć z wakacji, ale cóż, jakie mam wyjście? Przecież nie powiem mu nie, bo znowu zacznie mi robić kłótnię przez telefon. Ostatnio zaczął lekko panikować, a zwłaszcza jeśli chodzi o moją osobę. Jak widać mi nic nie jest, ale... Dobra mniejsza z tym. Dopijam herbatę, odkładam kubek na stolik, po czym wstaję by przejść się i rozprostować swoje kości. Nie lubię latać samolotami, mimo że to najszybszy środek transportu jaki do tej pory został wymyślony. Może moja niechęć do tego jest spowodowana moim lękiem wysokości, choć z naukowego punktu widzenia jest to lęk przed upadkiem z wysokości, ale sama nie wiem.

- Max. Kiedy lądujemy? - szturcham niewyspanego ochroniarza, a następnie siadam na fotelu tuż obok niego.

- Maksymalnie dziesięć minut i będziemy na lotnisku. - chłopak obraca się w moją stronę i z uśmiechem na twarzy się we mnie wpatruje. Po jego oczach widzę, że jedyne na co ma w tej chwili ochotę to sen.

- Nie no... Miałam nadzieję, że jeszcze maksymalnie minuta, a nie dziesięć. - robię nie zbyt zadowoloną minę, po czym zakładam kosmyk włosów za ucho. Nie lubię swoich włosów, są tak długie, że wpadają mi do oczu i ust.

- A ty jak zwykle chcesz już stanąć na ziemi. - Max przypatruje się mi dokładnie, uśmiecha się i dziwnie kiwa głową.

- Wiesz, ta podróż powrotna strasznie się przeciąga, a skończyłam swoją książkę, więc zaczyna mi się już nudzić. Poza tym ciekawi mnie jaki powód ma Tony, że ściąga mnie do domu i to już drugi raz. - przyciągam do siebie swoje kolana i opieram o nie brodę. Naprawę ciekawi mnie jego powód. Ostatnio wymyśla coraz ciekawsze rzeczy... Niedługo skończą mu się pomysły i zacznie gadać, że sardynki na mnie polują...

- Wiesz, tym razem ma powód... - nie dokańcza, ale już początek jego wypowiedzi, oraz mina mówią same za siebie. Teraz się nie wywinie, bo zaciekawił mnie tym bardziej, niż Bruce i jego artykuł o najnowszych wykopaliskach na terenie Egiptu.

- Mów co wiesz! - przekręcam się i siadam po turecku, wyczekując jego opowieści, która jakoś nie nadchodzi... - Max?

- Nie mogę powiedzieć, Pan Stark zabronił mi informować cię o czymkolwiek. Jestem pewny, że jeśli zapytasz go na miejscu, to ten ci wszystko opowie. - chłopak obraca się w drugą stronę i spogląda za okienko. Unika kontaktu wzrokowe... Kurde, jeszcze bardziej mnie zaciekawił.

- Max, a jak poproszę? - przybliżam się do niego i nagle się przechylam tak, że gdyby nie refleks chłopaka, jestem pewna, że przywitałabym się twarzą z podłogą. - Dzięki.

- Nie ma za co. A teraz proszę, pójdź na swoje miejsce i poczekaj na moment lądowania. - jego propozycja nie jest mi na rękę, ale tylko to mi pozostaje. Brunet ostatnio zachowuje się dziwnie, ale jest najmłodszy z całej ekipy, więc pewnie chce się zachować odrobinę dojrzalej. To ja go zatrudniłam, oczywiście po godzinnych namowach Tony'ego by się na to zgodził, bo mój kochany braciszek samych dziadków wolał zatrudniać. W samolocie znajduje się jeszcze dwóch starszych ochroniarzy. Nie zbyt wysoki Paul, który jest po czterdziestce, oraz Harry, który już chyba dawno przekroczył wiek młodzieńczy. Siadam na sofie, na której jeszcze kilka minut temu spędzałam miłe chwile z książką, po czym zamykam oczy i biorę głęboki wdech. To mój sposób na szybkie odstresowanie i pozbawienie się jakichkolwiek myśli.

- Panno Stark, za chwilę lądujemy.

- Dziękuję za informację. - uśmiecham się do Harry'ego. Ten mężczyzna jest jednym z zabawniejszych ochroniarzy, jakich do tej pory miałam. Bo któż normalny ubrał by kolorowe skarpetki do garnituru? Oczywiście nikt oprócz Harry'ego! Kiedy mężczyzna odszedł, spoglądam za okienko. Widok za nim jest nieziemski. Tylko to, w całej podróży samolotem, jest najbardziej interesujące. Od małego uwielbiam patrzeć jak lądujemy, więc i tym razem z zaciekawieniem się temu przyglądam. Po chwili, stoimy już na lotnisku mojego brata, bo kogo by innego? Wstaję powoli, a następnie kieruję się do wyjścia z samolotu. Biorę wdech świeżego powietrza i zaczynam schodzić na dół, wypatrując przy tym samochodu, który ma mnie zawieść do domu.

- Nareszcie. - uśmiecham się stając na ziemi. W końcu ukochane podłoże, a nie podłoga w samolocie. Mimo, że tam jest dywan, wole ziemię.

- Jak minęła podróż? - obok mnie zjawia się Happy z bagażami w rękach i szerokim uśmiechem. Zastanawia mnie, co jest źródłem tego jego ciągłej radości. Temu mężczyźnie nigdy nie znika uśmiech z twarzy!

- Tak jak zwykle. - podchodzę do czarnego samochodu i otwieram drzwi, ale nie wsiadam, tylko opieram się o nie i wpatruję w Happy'ego.

- Czyli jak mam rozumieć, nie były zbyt udane - mężczyzna zamyka bagażnik. Facet zna mnie na wylot, ale czego by się spodziewać po tak długiej znajomości. Happy podchodzi do drzwi od strony kierowcy, więc wsiadam do środka i zamykam za sobą drzwi. - Gdzie teraz?

- Kawiarnia, ta co zwykle. - wymuszam uśmiech i zaczynam zapinać swoje pasy. Jedyne na co zawsze mam ochotę po przylocie do Nowego Jorku, to moja ukochana gorąca czekolada ze Starbucks'a. - Gdzie jest Max? - rozglądam się za oknem, bo bez chłopaka się nie ruszymy nigdzie, a nie chcę czekać na niego za długo. Można wierzyć lub nie, ale taki lot męczy człowieka. Zauważam, że w naszym kierunku wreszcie idzie Pan Zawsze Się Spóźniam.

- Już jestem. - Max wsiada, zapina pasy i nareszcie ruszamy. Wyciągam telefon z tylnej kieszeni spodni... Mam ochotę zadzwonić do Tony'ego. Ale zapytać go mogę na miejscu i przy tym się pośmiać, jednocześnie widząc jego minę, gdy opowiada swój kolejny ważny "powód". Kieruję swoją rękę na przycisk na drzwiach i, po chwilowym zastanowieniu, naciskam go, otwierając tym samym okno. Kiedy szyba opadła już maksymalnie, wystawiam rękę poza granice samochodu. Lekko ruszam palcami, tym samym bawiąc się przelatującym pomiędzy nimi powietrzem. Nagle słyszę jak coś nad nami przelatuje, a kątem oka dostrzegam cień przesuwający się po masce i znikający poza jej granicami. Przysuwam się bliżej okna, przyglądając się temu czemuś. To wygląda... Boże, to jedna z tych przeklętych maszyn Tony'ego. Sama uwielbiam majsterkować, ale ten przesadza. Czasami warto by się ograniczać w tym co się robi...

- Oszalał. - mamroczę pod nosem, kolejno zamykając okno i opierając się wygodnie.

- Zrozum Scarlett, Tony ma powody by się o ciebie martwić. - Happy się odzywa, a w jego głosie słychać pewność. Ten mężczyzna wie co mówi, a mnie to zaczyna powoli przerażać. Znam historię swojego brata na tyle, by wiedzieć że szykują się kłopoty. Nie dam tego jednak po sobie poznać. Lęk to słabość, a ową trzeba eliminować.

- Nie powiesz mi, prawda? - nie warto się poddawać, może chociaż ten się złamie, a przecież spróbować nie zaszkodzi. Max był cicho, ale nigdy nic nie wiadomo, może z Happy'm mi się uda?

- Tony powie ci wszystko na miejscu, wytrzymasz te kilkanaście minut. - mężczyzna nie kieruje nawet na sekundę wzroku na moją osobę. W tym samym momencie wjeżdżamy na parking przed kawiarnią. Otwieram energicznie drzwi samochodu, wysiadam, trzaskam drzwiami i szybszym krokiem idę w stronę wejścia do Starbucks'a, nie czekając nawet na Max'a. Zamawiam gorącą czekoladę oraz kawę, płacę zbliżeniowo telefonem i staję na chwilę z boku, by poczekać na swoje zamówienie.

- Poczekać nie mogłaś, prawda? - chłopak podchodzi do mnie, po drodze się rozglądając.

- Śpieszy mi się do domu. - kieruje na bruneta krótkie spojrzenie, tupiąc nogą. Chwilę później słyszę młodą dziewczynę, która wymienia głośno moje imię. Podchodzę do niej, zabieram zamówienie i bez żadnego słowa "dziękuję", kieruję się w stronę wyjścia. - To dla ciebie. - podaje chłopakowi kawę, na co ten chwilę wygląda na zdziwionego, ale po chwili bierze łyka.

- Dzięki. - najpierw otwiera drzwi dla mnie, a dopiero później dla siebie. Wsiadam, już z lepszym humorem, do pojazdu. Znowu ruszamy, ale tym razem już do domu. Droga tam zajmuje nam o wiele mniej czasu, niż do kawiarni z lotniska. Z zamyśleniem patrze w zagłówek pasażera, gdy nagle, bez żadnego uprzedzenia, samochód hamuje. Patrzę zdezorientowana na około siebie, po czym orientuję się, że Happy zaparkował na podjeździe. Max otwiera mi drzwi, a ja wysiadam i spokojnym krokiem podchodzę do drzwi. Otwieram je, następnie kierując się w stronę głosów, które dobiegają z kuchni.

- Przyjechałam! - lekko macham wolną ręką pewna, że w pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Posyłam bratu pytające spojrzenie... Jestem ciekawa kogo tym razem przyprowadził. Jego ostatni pomocnik jakoś nie zbyt się spisał, a był nim ciemny, dosyć wysoki mężczyzna. Biedak nie wiedziałam o co chodzi i dlaczego musiał uczestniczyć w tamtej rozmowie.

- Scarlett - do pomieszczenia wchodzi... Boże, to Steve. Ale co tu do cholery robi Roggers? Przecież on i Tony się pokłócili. Nie powiem to było dziecinnie z ich strony, ale no bywa, tacy są ludzie. Czyżby była szansa, że się pogodzili? To by mi życie ułatwiło i to nawet bardzo, bo blondyn jest moim przyjacielem i to dosyć bliskim. Szczerze mówią, jako jedyny zgadzał się testować moje wynalazki, bo znając mnie, zaraz bym się połamała. I dlatego ten facet to istne złoto.

- No witam Pana Amerykę. - uśmiecham się, odkładam kubek z napojem na blat, rozkładam ręce i kieruję się w stronę olbrzyma. Przytulam go mocno. Nie widziałam go dosyć długo... Jakiś tydzień? Nagle słyszę chrząkanie swojego brata. - Zazdrosny? Też bym cię przytuliła, ale no przepraszam, sama się nie ściągnęłam ponownie z wakacji! Więc czekam... Jaki powód tym razem miał Pan Szanowny Stark, by ściągać mnie do domu?

- Chodźmy do salonu porozmawiać. - brunet bierze łyka kawy ze swojego białego kubka, nie spuszczając naszych osób ze swojego wzroku. Kiwam tylko głową i idę do salonu, bo co innego mi pozostaje?

- No, a teraz mów. - siadam na kanapie obok Steve'a. Mój wzrok jest wbity w mojego brata. Wyczekuje jakiegokolwiek ruchu z jego strony, choćby drgnięcia powieki przy wywodzie, który mógłby świadczyć o jego nie pewności, czy choćby kłamstwie, ale ten się nie odzywa. - Tony!

- Od tej pory Max nie będzie odstępować cię na krok. Tym razem już jestem pewny, że ktoś, abo coś ciebie chce... - mężczyzna tuż po powiedzeniu tego zdania wstaje, spuszcza wzrok na podłogę i obraca się na chwilę do nas plecami, jak gdyby myślał co powiedzieć dalej. - Niestety, ale nie mam jak ci tego udowodnić, bo nie wziąłem papierów z bazy. Ale...

- I ja mam ci uwierzyć? Znowu? Człowieku, mogę się założyć, że te papiery nawet nie istnieją! Wymyślasz ciągle. Weź ty się w garść, albo se psychologa znajdź, bo jak tak dalej pójdzie, to ty zejdziesz na jakąś zgryzotę, czy wykończysz się psychicznie. Po bitwie w centrum ci już odbijało, ale teraz już przesadzasz... - biorę głęboki wdech, by się opanować. Ludzie w przypływie złości mówią głupoty, a ja nie mam zamiaru owej chlapnąć. Zakończmy tę rozmowę jak na szanujących się ludzi przystało, bez kłótni. - Teraz, jeśli to koniec, udam się do pokoju by odpocząć po podróży. - obracam się na pięcie, nie czekając na jakiekolwiek odzew Tony'ego, czy Steve'a i odchodzę. Wchodzę do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Rzucam się na łóżko. Przyciągam do siebie poduszkę, w którą wyrzucam swoje emocje w postaci krzyku, którego nikt nie usłyszy. Już spokojniejsza, obracam się na plecy i wpatruje w biały sufit. Tęsknię za starymi czasami. Za tymi, gdy nie było zmartwień gorszych niż to, gdzie tym razem wyciągnie mnie Tony. Brakuje mi tego, ale to nie wróci, za dużo się wydarzyło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top