017
dwa tygodnie wcześniej
Miał przesrane. Czuł to z każdym krokiem zbliżającym go do domu. Mógł się spodziewać solidnego lania i bluzgów.
Wchodzenie po schodach dłużyło się niemiłosiernie, ale w końcu stanął przed drzwiami do mieszkania. Próbował otworzyć drzwi kluczem, ale coś go blokowało. Zapewne drugi klucz. Nacisnął więc dzwonek i nie puszczał. Denerwujące brzęczenie nie ustało dopóki drzwi nie stanęły otworem, a w nich jego matka. Zgorzkniały wyraz jak zawsze, z odrobiną odrazy na widok Ronalda.
Chciał wejść do środka, ale zagrodziła mu drogę.
− Nie masz tu już czego szukać − powiedziała. − Wynoś się stąd.
A więc posunęła się do wyrzucenia go z domu.
− Naprawdę porzucisz swojego synka? − Uśmiechnął się złośliwie.
− Idź stąd − wycedziła. Od zawsze wiedział, że matka nie pałała do niego sympatią, a teraz nawet nie kryła nienawiści.
Zrozumiał, że i tak nie ma co już u niej szukać. Może to i lepiej.
− Chociaż zabiorę swoje rzeczy − powiedział.
Matka rzuciła mu pod nogi torbę. Ronald prychnął.
− Wszystkie rzeczy. − Nachylił się, patrząc ponuro na matkę. Nigdy jej nie uderzył, ale symulowanie takich zamiarów przynosiło korzystne efekty. W końcu bała się go jak demona.
W te wszystkie rzeczy wchodził cały jego dobytek na jaki sam sobie uzbierał, pracując dorywczo. Szybko spakował swoje ciuchy, książki, płyty, biżuterie i kosmetyki, które chował pod łóżkiem. Czuł, że taka sytuacja może kiedyś nadejść, więc nie zbierał za dużo rzeczy, by móc wszystko zabrać i nie zostawić po sobie śladu istnienia.
W ten dobytek dodatkowo wchodził samochód. Wyrobił sobie prawko i dorwał jakiegoś taniego mercedesa. Ważne, że jeździł.
Wychodząc z mieszkania, rzucił matce krzyż, który ona kiedyś powiesiła w jego pokoju.
− Swojego diabła ty nigdy nie kryłaś pod skórą.
Była noc, a w dodatku padał deszcz. Ronald stał w budce telefonicznej. Wystukał numer i poczekał na połączenie.
− Halo... − ze słuchawki dobiegł zmęczony głos.
− Max, obudziłem cię?
− Czego chcesz?
− Byś kogoś dla mnie znalazł.
− Nie ma mowy. Na razie.
− Nie zapominaj o co mnie prosiłeś. Zrobiłem to, choć niezbyt miałem ochotę.
Chwilowa cisza.
− Jak się nazywa?
− Auguste Rose.
− To przypadkiem nie ten prawnik?
− Powiedz mi gdzie mieszka.
***
− Niezła chata − mruknął Ronald.
Stał pod drzwiami domu rodzinnego. Okolica wyglądała na porządną. Nie miał pewności czy kogokolwiek zastanie, ale i tak zadzwonił dzwonkiem. Stał tak chwilę, aż drzwi uchyliły się, a zza nich wyjrzał wysoki mężczyzna w średnim wieku. Miał długie, ciemne włosy, w dodatku strasznie potargane.
− Tak? − zapytał. Wyglądał jakby dopiero co wstał. − Yvonne?
− Eee... Nie.
Mężczyzna natychmiast oprzytomniał, słysząc męski głos. Przyjrzał się uważniej Ronaldowi.
− Znamy się? – zapytał.
− Mogłeś znać moją matkę Alice.
− Alice? Alice Morel? To twoja matka?
Chłopak pokiwał głową.
− Jakim cudem jesteś moją małą kopią? Przypominasz moją córkę.
− Bo pieprzyłeś moją matkę, logiczne. − Skrzyżował ręce na piersi.
− O kurwa... − Potarł nasadę nosa. − Po co tu jesteś? Chcesz pieniędzy?
− Chwilowego utrzymania, zanim sam coś znajdę?
− Co? Trzeba było zostać u Alice, zanim zacząłeś szukać mieszkania.
− Wyrzuciła mnie z domu.
Auguste zaśmiał się, jakby właśnie usłyszał najlepszy żart w swoim życiu.
− Znałem ją od podstawówki, ona zawsze garnęła się do pomocy. Nie skrzywdziłaby muchy.
− Nie wiem o kim mówisz, bo to na pewno nie ona. Alice jaką ja znam od ostatnich siedemnastu lat była chodzącym terrorem.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Co do łączących ich genów nie miał już wątpliwości, ale nie mógł uwierzyć w słowa chłopaka. Nie wykazał żadnych oznak, że mógłby kłamać. Mówił całkowicie szczerze.
Jego uwagę zwrócił mały szczegół. Sięgnął dłonią do Ronalda, odgarniając włosy z policzka, na którym widniał siniak.
− Ona ci to zrobiła?
Ronald zacisnął usta w kreskę. Odwrócił wzrok by ukryć zbierające się łzy, ale te za szybko zaczęły płynąć. Nienawidził w sobie tej wrażliwości.
Mężczyzna zrobił krok w tył, otwierając zapraszająco drzwi.
Auguste nie wiedział co o tym myśleć. Odwiedził go syn, o którego istnieniu nie miał pojęcia, i to w obecnej sytuacji. Błędy przeszłości lubią się na nim znęcać.
Ronald siedział przy stole w kuchni. Nie odezwał się słowem. Patrzył tylko w kubek gorącej herbaty.
− Za co cię wyrzuciła? − zapytał Auguste, siedząc naprzeciw.
− Prawda może być odrażająca.
− Co, zrobiłeś jakiejś pannie bachora?
− Bo okazałem się synem jakiego nie chciała. Wcale mnie nie chciała. Gdy dowiedziała się, że jestem gejem po prostu mnie wyrzuciła. Zapewne od zawsze chciała to zrobić i teraz dostała dobry powód.
− I uderzyła cię, gdy się dowiedziała?
− Nie, to... − Przełknął ślinę. − Całowałem się z jednym gościem nieopodal bloku, w którym mieszkałem. Byłem nieostrożny i każdy mógł nas zobaczyć. Padło akurat na matkę. Tak się dowiedziała. A to... − Wskazał siniak. − Pamiątka po tamtym gosciu. Oberwałem za to, że wolałem uciec niż zrobić mu laskę.
Zapadła między nimi cisza. Ronald nie miał już nic więcej do powiedzenia. Zastanawiał się czy Auguste zareaguje tak samo. Popatrzy na niego jak na ścierwo i wyrzuci za drzwi?
− Wyrzuciła cię za to, że wolisz mężczyzn? − zapytał. Nie odrywał wzroku od blatu.
− Tak.
− I przyjechałeś tutaj by prosić mnie bym cię przetrzymał na jakiś czas?
− Szybko coś znajdę. Tak samo jak zarabiałem.
Nie trzeba było mu tłumaczyć znaczenia tych słów. Ten dzieciak miał w planie zrujnować sobie życie. Auguste wiedział jakie potrafią być stare oblechy, a Ronald wpasowywuje się w typ każdego.
− Nie będę ci mówił kogo masz kochać − powiedział w końcu. − Tylko nie przynoś mi wenery do domu.
− O czym ty...
− Dopóki będziesz się uczyć, zapewnię ci dach nad głową. I nawet nie myśl sobie by rozkładać przed kimś nogi za pieniądze.
− Skąd...
− Znam twoje plany? Umiem czytać ludzi. Wiedz, że mnie nie okłamiesz, więc nie masz co próbować kręcić. Idź po swoje rzeczy.
I skończyło się na tym, że Ronald zamieszkał u Augusta i poszedł do nowej szkoły. Mężczyzna dzięki swojej pracy załatwił co trzeba, by nie było problemu z zatrzymaniem Ronalda i daniu mu normalnego dachu nad głową.
Od tamtej pory co nieco zaczęło się układać w życiu Ronalda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top