014

          Jeszcze miesiąc do rozpoczęcia wakacji, by mógł poczuć nieco luzu. Nadchodzące wakacje miał zamiar spędzić inaczej. Nie w swoim pokoju, ani na wyjazdach do koleżanek matki. Spędzi je po swojemu, jak on zechce. Ale na razie musiał zmierzyć się ze szkołą.

          Jak każdą przerwę spędzał na czytaniu książki. Siedział w bibliotece, która jako jedyna była dla niego azylem przed gnębicielami.

– Miałem rację, że tutaj będziesz. – Do stolika przysiadł się Jax z Victorem. – Rozmawiałeś z mamą? Przyjdziesz do mnie? – Chłopak rozłożył się na stoliku.

– Nie. I tak by mi nie pozwoliła. Moja matka jest... trudna.

− Jest aż tak surowa? – zapytał Victor.

          Ronald pokiwał głową.

− To beznadziejnie − skwitował Jax.

          Ronald widział, że chłopcy chcą się z nim zaprzyjaźnić, lecz na przeszkodzie stała matka, która wolałaby by jej dziecko nie miało kontaktu z nikim. A jeszcze lepiej by nie miała go wcale.

− Chyba, że się o tym nie dowie − powiedział Ronald.

          Chłopcy uśmiechnęli się na te słowa.

− To po szkole idziemy do mnie.

***

          Niemal każda matka kategorycznie zabroniłaby kolegowania się z takim dzieckiem jak Jax. I problem nie był w samym dziecku, co w jego ojcu- szefowi gangu motocyklowego. To już pierwszy powód, dla którego nie sympatyzowało się do Jaxa. Drugim jego muzyczne zainteresowania, które dla tak zagorzałej katoliczki, jak matka Ronalda z automatu zdyskwalifikowałby go. Subkultura metalowców była czymś, przed czym przestrzegała Ronalda matka, a dokładniej przed złymi satanistami, co było absolutną głupotą. Podczas gdy inne matki mogą się martwić, że ich dzieci w przyszłości skończą w gangu, ta boi się, że jej dziecko wyrobi sobie gust muzyczny.

          Ci co spotykali ojca Jaxa zawsze czuli niepokój. Spotkanie niemal dwumetrowego szweda, zarośniętego, o bladych wilczych oczach budziło niepokój. Ronald już wiedział jak Jax będzie wyglądać w dorosłym życiu. Ronald był zafascynowany jego wyglądem. Zdobył się nawet na komplement określenia go wikingiem, na co mężczyzna zareagował donośnym śmiechem.

− Już młodego lubię.

− Jakby ktoś pytał, Ronalda nigdy tu nie było − powiedział Jax. − Dochowasz tajemnicy. − Zmrużył oczy, mierząc w ojca palcem.

          Ojciec schylił się do syna.

− Ja nigdy nie sprzedaję swoich. − Wyprostował się, poczochrał włosy syna i ruszył do wyjścia. − Wrócę wieczorem! − Rzucił na odchodne.

− Twój tata jest fajny − przyznał Ronald.

− Co ty gadasz? Jest okropny. Ciągle zjada moje przekąski. Zawsze je chowam, ale i tak je znajduje, a potem zjada bezczelnie patrząc mi się w oczy. Jak urosnę wtedy wyrwę je mu z rąk!

− Wysoko mierzysz marzeniami − odparł Victor.

          Jax zaprowadził chłopców do salonu. Podszedł do szafki z płytami i wyjął nowy album.

− Słuchałeś kiedyś Metallici?

− Nie słucham żadnej muzyki poza tą niedzielną.

− Współczuje − odparł Jax. − Pora byś poznał prawdziwą muzykę. − włączył odtwarzacz i podkręcił głośność.

          To był moment, w którym Ronald odnalazł siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top