013
1984
Msza. Jedna z wielu rzeczy, za którymi Ronald nie przepadał. Nie lubił tego miejsca. Nie lubił tych obrazów, rzeźb. Kto normalny ozdabia ściany główkami małych dzieci? Zastanawiał się, czy jak będzie niegrzeczny, to czy jego głowa też tam spocznie.
Nie znosił co niedzielę ubierać niewygodny garnitur i wysłuchiwać gadaniny księdza, którego także nie znosił. Starzec miał dziwny, świdrujący wzrok. Każde jego spojrzenie przyprawia Ronalda o ciarki.
- Ronaldzie, uklęknij - upomniała go matka.
- Nie mam zamiaru się uniżać. - Mocne słowa jak na siedmiolatka.
Rozgniewał matkę do czerwoności. Ścisnęła jego ramię i siłą posłała na kolana. Przyzwyczaił się już do tych ostrych reakcji. Od dawna już rozumiał, że podejście jego matki do wiary nie było zdrowe. A jego bunt jeszcze bardziej to podsycał, ale nie miał zamiaru ograniczać swej wolności, której i tak miał niewiele.
Po mszy zawsze wracali do domu. Matka wymiarzała mu karę za jego krnąbrność i zamykała w pokoju, aż nie ugotowała obiadu.
Podczas, gdy spędzał ten czas samotnie, uczył się lub czytał. Brak kontaktu z rówieśnikami sprawił, że odizolował się i nie miał chęci zawierać przyjaźni. Często z tego powodu mu dokuczano, co jeszcze bardziej utrudniało znalezienie przyjaciela. W szkole uważany był za wyrzutka, który zawsze siedzi z nosem w książce.
Do tej izolacji przyczyniła się matka, która zamiast pozwolić dziecku wyjść i pobawić się z innymi dziećmi przed blokiem, zamykała go w formie kary. Własny pokój był czymś co znał najlepiej.
O tyle dobrze, że surowość matki nie upośledziła w nim samodzielności i nie bał się iść sam do sklepu. Ronald po obiedzie wyszedł z domu z małą listą zakupów. Był to jego obowiązek, który miał nauczyć go samodzielności. Miał dokupić tylko kilka produktów. Na większe zakupy zwykle szła matka lub brała go ze sobą do pomocy. Zdawała sobie sprawę, że jej dziecko jest jeszcze małe a dodatkowo chuderlawe. Noszenie ciężkich siat połamałoby dzieciaka w drodze powrotnej. Dodatkowo liczyła się także opinia sąsiadów. Nie chciała by plotkowano o niej, że wysługuje się synem. Choć pewne pogłoski już od dawna krążyły. Na przykład, że ma dziecko z nieprawego łoża i brak męża przy boku. Co było oczywiste, Ronald nawet nie przypominał matki, więc spekulowano, że pewnie wdał się w ojca. Podczas gdy jej włosy były mysiego blondu, a oczy pięknie zielone, Ronalda i oczy i włosy były intensywnie czarne. Był bardzo uroczym chłopcem.
Wszedł do marketu, zabrał koszyk i ruszył pomiędzy alejki. Na liście były podstawowe produkty jak mleko, jajka, płyn do naczyń. Nie lubił spacerować po sklepie. Jego budżet był ograniczony, więc nie mógł pozwolić sobie na kupienie na przykład słodyczy. To co miał na liście szybko znalazł, kupił i zapakował do papierowej torby. Wychodząc, niósł zakupy w rękach, gdy nagle ktoś pchnął go na beton. Chłopak zdarł sobie kolana, resztę zamortyzowała torba z zakupami, które po części wyleciały. Za plecami rozbrzmiał znany mu śmiech.
Ronald obejrzał się na trójkę chłopaków. Znał ich ze szkoły. To oni najczęściej mu dokuczali.
- Co tak patrzysz? Rozryczysz się?
- Hej! - krzyknął ktoś z oddali. W ich stronę podbiegł niski blondyn. Był znany, głównie z powodu ojca. Z tego względu trzech oprawców spłoszyło się i uciekło. Nie chcieli narażać się na poważne problemy.
- No! Wiejcie! Tylko tchórze atakują słabszych! - krzyknął blondyn.
- W porządku? - Do Ronalda zbliżył się drugi chłopiec o krótko ogolonej głowie. Miał przyjazne spojrzenie, ciepłe o barwie bursztynu.
Brunet popatrzył na niego szklistymi oczami. Pokiwał głową.
Blondyn odgarnął włosy z twarzy i odwrócił się.
- Dupki - warknął pod nosem. Przykucnął i pomógł zbierać rozrzucone zakupy. Kilka jajek potłukło się, przez co torba przemokła i rozerwała się. Ignorując protesty Ronalda, chłopcy podzielili zakupy, by każdy mógł coś nieść. Ronald niósł tylko płyn do naczyń, a chłopcy resztę, na co się uparli.
Z ich trójki Ronald był najdrobniejszy, i choć mieli po tyle samo lat, czuł się jak wśród starszaków.
- Ojciec niedawno dał mi nowy album Metallici - zagadał blondyn.
- Super. Dasz przesłuchać?
- Przyjdź do mnie to przesłuchamy razem. Jeszcze nie miałem okazji. A ty? - Obejrzał się na Ronalda, który szedł nieco z tyłu. - Chcesz przyjść do mnie?
- Ee... - Nie wiedział co odpowiedzieć. Nikt nigdy go nie zapraszał. - Nie. Mama mi nie pozwoli - odparł nieśmiało.
- No to sam ją o to poproszę i będzie musiała się zgodzić. - Jego pewność siebie aż raziła po oczach.
- Tak w ogóle to jestem Viktor, a ten narwaniec to Jax. A ty jak się nazywasz?
- Ronald - odpowiedział cicho.
- Do jakiej szkoły chodzisz? - Viktor pytał dalej.
- Do tej samej co ci idioci - wtrącił Jax. - Co tak patrzysz? Przecież dokuczają mu od dawna.
- Ja tu próbuję dialog nawiązać i ośmielić go trochę. Z tobą u boku marne będą efekty.
- A więc mam sobie iść!?
Nadchodzącą kłótnię przerwał cichy chichot. Chłopcy popatrzyli na Ronalda, którego najwyraźniej rozbawiły ich słowa. Uśmiech natychmiast zniknął, gdy tylko został na tym przyłapany.
Jax rozdziawił usta.
- Nie! Ja chcę tamto!
***
Wcześniejsze plany Jaxa o poproszenie matki Ronalda by ten z nimi wyszedł, szybko zostały rozwiane. Cała śmiałość z niego uleciała. Jego matka była za straszna, nawet od jego ojca.
Stała w progu mieszkania i patrzyła ze zgrozą na trójkę chłopców z zakupami w rękach. Dodatkowo jej syn miał całe zakrwawione nogi od ran na kolanach.
- Co się stało? - zapytała. Wyczuć się dało, że tłumi w sobie gniew.
- Przewróciłem się - odpowiedział Ronald.
Chłopcy popatrzyli dziwnie na bruneta, a potem na siebie. Nie rozumieli dlaczego chłopak zataił prawdę.
Matka westchnęła.
- Dziękuję za waszą pomoc - powiedziała, zabierając od Viktora część zakupów. Drugą zabrał Ronald od Jaxa. - Co się mówi? - Popatrzyła na syna.
- Dziękuję - mruknął, wchodząc do mieszkania.
- Do wiedzia - powiedziała, powoli zamykając drzwi.
- Przepraszam, psze pani... - wyrwał się Jax.
- Do widzenia - odparła bardziej dosadnie i zamknęła drzwi.
Przeszła do kuchni, gdzie Ronald już chował część zakupów do szafek.
- Żeby się wysługiwać innymi - mruknęła.
Ronald trzasnął drzwiczkami od szafki.
- Nikim się nie wysługuje! To, że tobie pomoc się nie przytrafia nie znaczy, że masz mnie za to karcić! Nie ujmuj jednej dobrej rzeczy, która mi się przytrafiła! - Wyminął matkę, uciekając do łazienki.
- To ja cię tu karmię i utrzymuję! - Szarpnęła za klamkę, ale drzwi były zamknięte. - Oczekuję posłuszeństwa i szacunku!
- Na to trzeba sobie zasłużyć!
- Nie tym tonem do mnie, gówniarzu! - Uderzyła dłonią w drzwi. - Gdy wyjdziesz, porozmawiamy.
Rozmowa miała polegać na ostrym laniu. W takim przypadku nie miał ochoty nigdy opuszczać łazienki.
Gdy matka odeszła, zaczął cicho łkać, a potem przerodziło się to w histerię. Nie przepadał za wieloma rzeczami, ale matka była tym czego nienawidził.
Jak nieco się uspokoił, zaczął opatrywać rany. Po przemyciu i odkażeniu, przyłożył gazę i zabandażował.
Siedział skulony w kącie jeszcze długi czas. Miał dużo czasu na przemyślenie wielu spraw. Marzył o ucieczce, ale był świadom jakie niebezpieczeństwa czyhają na samotne dziecko. Wiedział, że matka mu nigdy nie odpuści. Nie zmieni się. Dalej będzie go traktować tak samo, chyba, że on się zmieni. Marzył o wolności, której nigdy nie miał. Chyba, że tę wolność zdobędzie, przy nieświadomości matki. Dlatego musi grać rolę, która zaważy na jego przyszłym życiu.
Zacznie od następnego dnia. Na razie musi się zmierzyć z czekającym na niego pasem.
****************
Magicznie cofnęłam czas byście lepiej poznali niektóre postaci.
Tam na górze to Ronald (trochę za staro mi wyszedł jak na siedmiolatka, ale dzieciaki w tamtych czasach i tak jakoś dojrzalej wyglądały niż obecnie)
KOLEJNA CZĘŚĆ W NIEDZIELĘ! ALBO JUTRO. NIE WIEM. ZOBACZĘ.
i jakby co jest jeszcze książka z talksami, więc zapraszam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top