007

Lecil otworzyła swoją szafkę i zaczęła pakować do niej niepotrzebne książki. Zostały jej dwie godziny do końca lekcji, a potem musi lecieć do Domu Kultury. Musi się przygotować na jutrzejszy występ. 

Ciekawe czy Kastiel przyjdzie? - pomyślała.

- Jesteś Lecil, prawda? - Usłyszała za plecami. Nie kojarzyła głosu, zwłaszcza tak nieprzyjaznego.

Odwróciła się do dziewczyny o blond lokach i niebieskich oczach, którymi, jakby mogła, zabiła tego na kogo spojrzy. Jej cienkie jasne brwi zmarszczyły się, gdy Lecil na nią spojrzała. Najwyraźniej dziewczyna nie jest mile nastawiona do niej.

Lecil przypomniała sobie, że chodzi z nią do klasy. Zawsze, gdy przesiadywała w klasie z paczką znajomych, ta czasem spoglądała na nich zawistnie lub mruczała coś pod nosem do swoich koleżanek. 

- A ty jesteś? - spytała, nie pamiętając jak miała na imię.

- Amber - Zrzuciła z ramienia pukiel loków. - Widzę, że ty i Kastiel ostatnio dobrze się dogadujecie. 

- I co z tego? - Odparła nie wiedząc o co chodzi, choć wiedziała, że szykuje się burda.

Amber uderzyła dłonią o szafkę tuż obok głowy Lecil. Z jej strony miało to wyglądać groźnie, ale na ciemnowłosej nie zrobiło to wrażenia.

- Lepiej uważaj, on jest mój - wysyczała.

- Twój - Uniosła brew. - W jaki sposób? Podpisałaś go sobie, może przeoczyłam jakąś metkę?

- Nie żartuj sobie. Byłam pierwsza. Znam go o wiele dłużej i lepiej od ciebie. 

- I może mam się trzymać od niego z daleka?

- Byłoby najlepiej - Złożyła ręce na piersi.

Lecil się zaśmiała.

- Nie będziesz mną dyrygować, dziecko. Kastiel nie jest przedmiotem, który należy do ciebie, nikt nie jest. Jest człowiekiem i posiada coś takiego jak uczucia. Można do niego podejść bez kija i pogadać. Jeżeli się w nim zakochałaś, to mu to powiedz, a nie odwalasz jakieś podchody. A teraz sory - Zamknęła szafkę. - Idę na lunch. - Wyminęła czerwoną ze złości Amber. - I jeśli zbierzesz się do tego by mu to powiedzieć i ci odmówi, uszanuj jego decyzję.

- Czemu miałby mi odmówić?

- Może nie podzielać twoich uczuć, bywa. I nie ma co nad tym płakać. - dodała i odeszła.

***

Kastiel trochę spóźniony dosiadł się z tacką do stolika, przy którym siedzieli już jego przyjaciele.

- Gdzieś był? - spytała Roza z buzią pełną jedzenia. 

- Amber wyznała mi miłość - Rudzielec wzruszył ramionami.

Na to Rozalia zadławiła się swoją kanapką, zaś Alexy zachłysnął się sokiem. Oboje zanieśli się kaszlem. Roza wyrwała mu z ręki butelkę i wypiła łapczywie do dna. Po chwili uspokoili się i spojrzeli na Kastiela.

- I co powiedziałeś? - spytali jednocześnie.

- Grzecznie powiedziałem, że nie jestem nią zainteresowany.

- A ona?

- Powiedziała "aha" i sobie poszła. 

- Nie rozważyłeś innej odpowiedzi? - spytała Lecil, nawet na niego nie spoglądając. 

Rozalia i Alexy zgromili ją wzrokiem, że zadaje takie głupie pytania.

- Wiedziałem, że się we mnie buja od podstawówki. Jako dzieciak mnie to jarało, ale z czasem stawała się coraz bardziej irytująca. A zresztą zostawmy ten temat - Machnął ręka i zabrał się za jedzenie.

- Lecil, pamiętasz, że mamy do zrobienia projekt na poniedziałek? - Alexy zmienił temat.

- Jutro odpada bo mam występ, ale sobota i niedziela też może być. Śmiało możesz do mnie wbijać, o ile ci pasuje.

- Hmm... Mógłbym też u ciebie przenocować, dopracowalibyśmy projekt.

- Gdybyś nie był homo pomyślałbym, że ta propozycja ma głębszy sens - wtrącił Kastiel, uśmiechając się zza kanapki.

- Wiem, że chciałbyś być ze mną w parze i to bardzo - odparł zalotnie Alexy.

- Cholera, przejrzałeś mnie - jękną.

Chłopcy zaczęli wydawać z siebie warknięcia i jęki, a dziewczyny tylko na to patrzyły umierając w środku.

- Lecil, przypomnij mi, na którą jutro mamy być w Domu Kultury? - spytała Rozalia.

Chłopaki natychmiast przerwali wygłupy, odwracając się do brunetki.

- Na osiemnastą. Wstęp wolny. Strój w miarę galowy. Zrozumiano? - spojrzała na Kastiela.

- Co patrzysz na mnie? Przecież przyjdę.

- Pytam czy zrozumiano. Na miejscu staruszek i Tobiasz posadzą was w jakieś konkretne miejsce, byście mieli najlepszy widok na mnie, suki - Wskazała na siebie.

***

ALEXY

Dzień występu. Tego wieczoru on i jego przyjaciele po raz pierwszy usłyszą jak Lecil śpiewa. 

- Nie możesz się doczekać, co? - Usłyszał niski, przyjemny i tak znany głos. Z uśmiechem spojrzał na jego właściciela.

- Każdy, kto zna Lecil nie słyszał jak śpiewa. No, poza rodziną.

- A ty masz jakieś zainteresowania? - Tobio uśmiechną się w ten swój pociągająco specyficzny sposób, który sprawiał, że Alexyemu miękły kolana. 

- N-No cóż... - Nie mógł skupić się na odpowiedzi, przez niego. Tobio odgarnął mu za ucho kosmyk włosów i na dłuższą chwilę zatrzymał rękę przy jego policzku, który niesamowicie się czerwienił. Nieśmiało zerknął na niego.

Tobio zagryzł wargę, sycząc cicho. Pchnął chłopaka na ścianę, grodząc mu drogę ucieczki rękami po obu stronach jego głowy.

- Co ty ro... 

Tobio nie pozwolił mu dokończyć, przywierając ustami do jego ust. Całował go czule i zmysłowo. 

Alexy zacisnął powieki, nie mogąc w to uwierzyć. Tobio go całuje. Bez słowa po prostu zaczął go całować. Jak? Dlaczego? Tyle myśli kłębi mu się w głowie.

Nie wieży. Musi wiedzieć czy to się dzieje na prawdę. Gdy uchylił powieki zobaczył sufit swojego pokoju. 

- Więc to sen - wymruczał. Nakrył oczy dłonią, wykrzywiając usta w uśmiechu. - Co za beznadziejna sytuacja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top