005
Kastiel przeglądał się w lustrze, oceniając swój wygląd. Ubiór niewiele różnił się od codziennego. Trampki zamienił na glany, prawilna koszulka jak na fana metalu przystało i ramoneska.
Przeczesał palcami włosy. Przeszło mu przez myśl aby znowu je pofarbować, bo czarne odrosty robią się coraz większe. Kiedyś, mając na myśli czasy gimnazjum, nie myślał o swoich odrostach ponieważ ich nie miał. Jego włosy miały być po prostu długie, pasujące idealnie do jego wyszukanych kreacji. Ćwieki, łańcuchy, rzemyki, pentagramy, obwieszony od stóp do głów. Nawet nie zauważył kiedy zaczął przywdziewać tego mniej. Ale może by do tego wrócić? I to nie z powodu pewnej osoby, nie... Już dla nikogo nie będzie się zmieniał.
Z rozmyśleń wyrwał go ciągły dźwięk klaksonu. Wyjrzał przez okno. Na podjeździe stał van łudząco przypominający ten ze Scooby-doo. Uśmiechnął się pod nosem.
'Pora się zbierać'
Chwycił za plecak kostkę, zgasił światło w pokoju. Wychodząc zamknął drzwi frontowe na klucz i odszedł w stronę samochodu.
Od środka drzwi otworzyła mu Lecil, witając go z uśmiechem.
- Wsiadaj - powiedziała, przysuwając się bliżej kierowcy, którym jest Marco. Poklepała zwolnione miejsce.
Chłopak usiadł, zamknął drzwi.
- A co z Alexym? - Kastiel spojrzał na Lecil.
- Heeej - Czyjaś ręka przejechała Kastielowi po twarzy i włosach.
- Kurwa - Rudzielec obejrzał się na tył napotykając rozbawione fioletowe oczy. Alexy na ten wieczór też się odstawił, pomarańczowy t-shirt i fioletowa marynarka. Jedyna kolorowa osoba w tym towarzystwie.
- Skoro Wehikuł Tajemnic jest już pełny, to jedziemy - Marco przekręcił klucz w stacyjce, odjechał.
Szatyn wywiózł ich na nieznane im miejsce w mieście. Chociaż nie są pewni czy wciąż są u siebie. Podróż chwilę trwała, ale w końcu dotarli. Zajechali na prawie zapełniony parking przed starym barem. Z zewnątrz budynek obwieszały czerwono-żółte lampki, a na dachu widniał duży, podświetlony napis- Mars.
- To tu? - spytał Alexy.
- Yhm - Lecil skinęła głową. Poklepała Kastiela po udach, nie zachowując delikatności. - Rusz się.
Kastiel wysiadł z samochodu. Lecil wyskoczyła na drobne kamyczki i zaklęła szpetnie pod nosem.
Rudzielec się uśmiechnął.
- Miłego wydłubywania - powiedział.
Spojrzała na jego buty.
- Wzajemnie.
Chłopak przyjrzał się jej nogom w kabaretkach i krótkich spodenkach, obwieszonych trzema łańcuchami. Uważnie też zlustrował jej tyłek, gdy się odwróciła. W tej chwili jego umysł przyswajał zbyt dużo sprośnych myśli naraz i gdy nie przestanie, to mózg przeżuci je w inne miejsce jego ciała. Byłby problem, choć nie ma w tym nic złego, że podoba mu się jego koleżanka i wpływa na niego w szczególny sposób. Ta stara kobyła dojrzewa, nic nie poradzisz.
- Teletubisie, za mną - zawołał Marco, prowadząc ich do wejścia.
Mężczyzna przywitał się z jakimś łysym gościem o bujnej, siwej brodzie. Uścisnęli sobie dłonie. Wszyscy weszli do środka.
Pomieszczenie okazało się duże, oświetlone licznymi lampkami. Przy stolikach ludzie, pijący i przekąszający coś, oddając się zabawnym rozmowom. W tle, jak wcześniej wspomniała Lecil, grał stary, dobry rock. Stoi też scena i kurtyna, za którą zapewne są kulisy dla artystów.
Chłopcy dotychczas takie miejsca widzieli na filmach, a teraz czują się jak w jednym z nich.
- Chodźmy najpierw po coś do picia - zaproponowała Lecil.
Chwyciła Kastiela za rękę, prowadząc go w stronę baru. Spodobał mu się ten gest, lecz chwila podniecenia była krótka, bo z Alexym zrobiła to samo. Pomimo że wie jakiej jest orientacji i sam z Rozą podjął próbę zeswatania go z Lecil, i tak poczuł lekką zazdrość.
- No proszę - powiedział barman o czerwonych, długich włosach związanych w koka i zabójczym uśmiechu. - Kogóż to przyprowadziłaś w moje skromne progi?
- Nikogo pomiędzy twoje nogi - odparła.
- Ja nikogo pomiędzy nogi nie wpuszczam, chyba że na klęczkach.
Lecil potarła nasadę nosa.
- Ta przeciętnej urody ślicznotka, to mój brat - przedstawiła chłopaka. - A to moi przyjaciele, Alexy, Kastiel.
- Łał, siostra, idziesz na całość. - Uniósł brwi, uśmiechając się. - Inne dziewczyny przyprowadzają swojego chłopaka do domu i tam zapoznają z rodziną, ty zaprowadzasz do baru i to dwóch.
- I już brat ci robi siarę - Kastiel zerknął na nią.
- Ja to jeszcze nic. Niech Lecil przemyśli dobrze czy chce was przedstawić ojcu. Ja się ograniczam do siostry, on, jak już jeździć to po wszystkich. - Schylił się pod ladę, wyciągając trzy butelki piwa bezalkoholowego. Otworzył je. - Rozpijać młodzieży nie będę. Bierzcie to i krzyżyk na drogę. - Nakreślił w powietrzu odwrócony krzyż. - Siedzi tam. - Wskazał miejsce z kanapami kilka stolików dalej.
Zabrali napoje i odeszli we wskazane miejsce.
Na kanapie siedział Marco razem z Jaxem. Mężczyźni spojrzeli na dzieciaki.
- Co tak stoicie i modlicie się przed tym stolikiem? Siadajcie - powiedział Jax.
Kanapa tworzyła półokrąg, więc wszyscy się zmieścili. Lecil usiadła obok ojca, co go ucieszyło, mniej uradował się faktem, że miejsce obok niej zajął rudzielec.
- A co to za koleżanki? - spytał.
- Kastiel i Alexy, przyjaciele ze szkoły. - odparła. - Oszczędź ich - dodała po cichu.
- Miło, że masz w końcu towarzystwo w swoim wieku. Może trochę zdziecinniejesz.
Lecil spojrzała na niego.
- Zacznij przebywać wśród dorosłych, może wydoroślejesz.
Jax uchylił usta.
- Ty już nie bądź taka mądra.
- Ja jestem mądra.
- Poszła mi. Już cię nie lubię. Ukradnę ci znajomych - Odepchnął ją na oparcie, mając lepszy widok na chłopaków. - Tego już lubię za koszulkę. Zobaczymy czy zdobędziesz moje serce. Jaki jest twój ulubiony zespół?
Kastiel powstrzymał się przed błędną odpowiedzią. Nie może tego spieprzyć. To nie jest pytanie z dowolną odpowiedzią, zwłaszcza że zadał je ojciec jego sympatii.
- MurderCrows.
Jax zarechotał.
- Dobrze... Ale jaki z ciebie fan, skoro nie piszczysz na mój widok?
- Pan nie jest Jastinem Biberem i okazuję szacunek dla uszu wszystkich tu obecnych.
- Mogłeś chociaż stanik rzucić - bąknął, popijając piwo bezalkoholowe.
Nagle po sali rozbrzmiał głośny gwizd. Wszystko ucichło, nawet muzyka w tle. Oczy wszystkich powędrowały na scenę, gdzie w świetle reflektora stał starszy mężczyzna.
- Cóż, witam tu wszystkich tego magicznego wieczoru. Zapewne stali klienci znają historię tego miejsca i gwiazd, które teraz robią karierę. - Mężczyzna zerkną na Jaxa. - To były wspaniałe czasy, i kto wie, może niejedna osoba dzięki tej scenie - Tupnął w deski. - Wespnie się na szczyt. Cieszę się z ich sukcesu, ale bardziej się cieszę jak wracają do domu, w którym się narodzili. A pewna osoba wraca częściej i wy już wiecie o kim mowa. Nie przedłużając już tej ckliwej gatki, przedstawiam wam jedyną w swoim rodzaju, uwodzącą głosem i spojrzeniem, przed państwem Rona!
Zza kurtyny odrzuconej na boki, wyszła kobieta w mocnym makijażu, długiej, czarnej sukni, uroczych kruczych lokach. Przywitała wszystkich z pięknym uśmiechem. Uniosła mikrofon.
- No witam - przemówiła niskim, męskim głosem. - Dziękuję wszystkim za przyjście. - dodała tym razem bardziej kobiecym głosem. - Miło jest mi tu gościć starych jak i nowych widzów. Szczerze uwielbiam to miejsce i atmosferę tu panującą. Ale nie przyjechałam tu gadać a śpiewać. Wykonam utwór, który jest bardzo bliski mojemu sercu, i nie tylko mnie. To dla ciebie mój drogi przyjacielu - Posłała słodki uśmiech widowni.
I tylko jedna osoba z widzów znała głębszy sens jej słów.
Po chwili zaczęła lecieć muzyka i w tym samym czasie rozbrzmiały pierwsze słowa piosenki La vie en rose- Edith Piaf.
Ludzie na sali oniemieli głos. Jej śpiew tak podobny do autorki utworu. Tak niski i brzmiący, a zarazem delikatny i kobiecy. Widzowie widzący jej występ po raz pierwszy nie dowierzają, że na scenie stoi mężczyzna w przebraniu. Widzą kobietę dającą całe serce w ten utwór. Trzeba przyznać, że Rona to wyjątkowa wokalistka.
Muzyka ucichła. Na widowni cisza, oszołomiona magią jaka miała miejsce. Widok szczerego uśmiechu Rony i zeszklonych oczu, sprawił, że ludzie aż wstali z krzeseł klaszcząc i gwiżdżąc. Artystka skłoniła się i odeszła za kurtynę.
Po występie Jax zagadywał Kastiela i Alexyego, kompletnie ignorując swoją córkę. Zaczynał powoli się do nich przekonywać.
Do ich stolika podszedł mężczyzna ubrany w czarne spodnie i golf. Jego długie, kruczoczarne, kręcone włosy opadały swobodnie na ramiona. Opisując jego twarz, określenie 'przystojny' pasuję, ale nie oddaje w pełni jego wyglądu. Jest po prostu piękny. Ma po prostu pieprzoną kobiecą urodę.
- Można się przysiąść? - zapytał, nie czekając na odpowiedź. Po prostu usiadł obok Marco. Oparł łokcie o blat, spoglądając na młodsze towarzystwo. Widział dwie nowe twarze. Zmrużył oczy. - Widzę, że przyprowadziłaś znajomych. Hmm... Niech zgadnę. Ty jesteś Kastiel, a to musi być Alexy - Wskazał na chłopców.
Ci unieśli brwi w zdumieniu, że zna ich imiona.
- Skąd wiesz jak się nazywamy? - spytał Kastiel.
- Lecil opowiadała mi o swoich przyjaciołach, i przyznam, że moja dociekliwość też grała rolę. A tak w ogóle jestem Ronald - Uśmiechnął się miło.
- No tak! - wyrwał Alexy. - Ty jesteś Rona!
- Na scenie i przebraniu, tak. Prywatnie Ronald. Spostrzegawczy jesteś.
- Łatwo rozpoznać tak charakterystycznie uroczy uśmiech.
- Ho, ho. Dziękuję. Rośnie ci konkurencja komplemenciarza Jax. - Zerknął na brodacza, oczekując jego reakcji.
- Jesteś najlepszą drag queen jaką znam. I nikt ci nie dorównuje do talentu i urody.
- Ooo. Przestań, bo cukrzycy dostanę. - Machnął ręką.
Dołączenie Ronalda sprawiło, że towarzystwo rozkręciło się jeszcze bardziej.
Wesołą zabawę opuściła Lecil, wyszła na zewnątrz chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Objęła się ramionami, spoglądając na nocne niebo.
- Ładnie to tak uciekać? - Usłyszała za sobą.
Obok niej stanął Kastiel, posyłając jej uśmiech. Ostatnio zauważył, że przy niej często gości on na jego twarzy. Rozwesela go.
- Chciałam się przewietrzyć. - Ruszyła powolnym krokiem wzdłuż baru.
Chłopak dołączył do niej.
- Masz naprawdę fajnych znajomych i rodzinę.
- Wszyscy to moja rodzina, wliczam w nią najbliższych przyjaciół.
- Jak długo znasz Ronalda i Marco?
- Cóż... Od zawsze. Przyjaźnią się z moim ojcem, gdy ja się urodziłam zostali też moimi. - Uśmiechnęła się. - A najbliższy jest mi Ronald. - dodała ciszej. - Po śmierci mamy w jakimś stopniu wypełnił pustkę po niej.
- Przykro mi.
Nic nie odpowiedziała. Skinęła tylko głową.
Dzieliła ich cisza. Spacerowali powoli, okrążając budynek. Odcięci od muzyki i ludzi. Tylko oni. We dwoje.
Delikatnie, zdawać się przypadkowo, zetknięcie ich dłoni sprawiło, że serce dziewczyny zabiło mocniej w piersi, a jej policzki oblał róż.
Zerknęła na niego. Starał się zakryć twarz za włosami, które idealnie maskowały czerwień jego twarzy.
Lecil uśmiechnęła się. Spojrzała na jego dłoń i splotła najmniejszy palec ze swoim.
Kastiel popatrzył na nią zaskoczony. Jej twarz wykrzywiona przez uśmiech jest najlepszą rzeczą, którą pragnie widywać każdego dnia.
Stanął, zatrzymując też dziewczynę.
- Co jest? - spytała.
W milczeniu przybliżył się do niej, patrząc w jej oczy. Ich czerń go fascynuje. Są skierowane na niego. Tyko na niego. Powoli nachylił się, zbliżając swoje usta do niej.
Obawia się jej reakcji. Może zaprotestuje, odepchnie, coś powie. Nic z tych rzeczy nie zrobiła. Szarpnęła tylko delikatnie poły jego kurtki, jakby chciała go ponaglić. Jeszcze trochę a ich usta...
- No! Tutaj jesteście!
Odskoczyli od siebie jak oparzeni słysząc Jaxa.
Blondyn podszedł do nich, cały w skowronkach.
- Późno już, zbieramy się - powiedział, obejmując córkę ramieniem. Odwrócił ją w stronę baru. - Już, idź po rzeczy. - ponaglił ja. Obejrzał się na Kastiela pokazując mu palcami, że go obserwuje. Jego twarz nie wyglądała przyjaźnie. Przypominał teraz wiernego wyznawcę Szatana, opętanego przez demony, który poświęci gówniarza jeśli ten tknie jego córeczkę.
- A właśnie - Lecil odwróciła się do nich.
Ojciec spojrzał na nią z uśmiechem, odrzucając na bok swoją mroczną stronę.
- Kastiel, co powiesz na nocleg u mnie? Marco ma strasznie daleko by was odwieźć i jest późno. A rano odstawię ciebie i Alexyego do domów.
- Jego pytaj - Rudzielec wskazał na jej rodzica.
Lecil przeniosła wzrok na ojca. Jax pomimo promieniującej radością skorupy, w środku gotował się niesamowicie. Ciężko jest mu odmówić córce, zwłaszcza, że patrzy na niego z niemą prośbą w oczach.
- Niech będzie. - powiedział w końcu.
- Super, idę powiadomić Alexyego. - Odeszła w stronę baru.
Jax jeszcze raz spojrzał na chłopaka. Przejechał kciukiem po swoim gardle dając jasno do zrozumienia, co grozi Kastielowi gdy ten nie będzie przestrzegać zasad brodacza.
***
Wstało dziś piękne słońce, a domownicy wciąż spali w swoich pokojach. Kastiel i Alexy razem z Lecil siedzieli do późna. No Alexy i Lecil. Kastiel musiał spać na kanapie z wiadomych powodów.
Jako pierwszy obudził się Alexy. Wyszedł z pokoju Lecil, kierując się do łazienki. Gdy miał już chwycić za klamkę, drzwi nagle otworzyły się a w nich stanął Tobio. Bez koszulki i roztrzepanych włosach, które sprawiły, że stał się jeszcze przystojniejszy.
Alexy otaksował wzrokiem sylwetkę mężczyzny. Nie był jakoś specjalnie umięśniony, ale wystarczająco by przyciągnąć spojrzenie. Spostrzegł, że jego sutki przekuwają srebrne kolczyki.
- Cześć - powiedział Tobio.
- Cz-cześć - odpowiedział lekko poddenerwowany. - Też dopiero wstałeś?
- Dopiero wróciłem z roboty - mruknął.
Tobio nie przypominał teraz tego zabawnego faceta na barem. Widać po nim zmęczenie i kompletny brak humoru. Zmrużone oczy i zmarszczone brwi dodawały mu bardziej mrocznego charakteru.
- Idę i kimę - powiedział beznamiętnie. Wyminął Alexyego i odszedł w swoją stronę.
Chłopak obejrzał się by tylko spojrzeć na jego tyłek. Dodatkowo zobaczył wytatuowaną mandalę na jego plecach. Wszedł do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Skrył twarz w dłoniach, opierając się o drzwi. Czuł jak bardzo łomocze mu serce. Doznał nowych uczuć, które były mu znajome, ale nie tak silne.
- O boże...
*****************
Ah, jak ja marzyłam aby w końcu napisać ten rozdział. I jestem z niego dumna. Nareszcie pomysły, na które wpadłam już szmat czasu temu, zostaną zrealizowane.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top