002

   Dzień drugi w nowej szkole. Lecil, dla której nie było nowością, czas wolny spędza w samotności, przesiaduje w klasie, pisząc w zeszycie. Porwana we własny świat, przelewa wydarzenia na papier, które kreuje w głowie. 

Kastiel korzystając z tego, że poza nią nie ma nikogo innego w pobliżu, postanowił zagadać jeszcze raz. Wczoraj mu nie wyszło, a teraz ma szansę. Podszedł do dziewczyny i usiadł w ławce przed nią. Uśmiechnął się do niej.

Ta oderwała wzrok od kartki, odwzajemniając uśmiech. Zadała sobie pytanie, czego mógłby on chcieć. Nie ma nic przeciwko, że usiadł przy niej, ale czuje, że miał ku temu powód.

Nadal miała przed oczami zagubiony wyraz twarzy chłopaka z wczoraj, nie to co teraz. Wygląda na bardziej pewnego siebie.

- Możesz mnie kojarzyć, wtedy w bibliotece. Trochę głupio wyszło. - Podrapał się po karku. - Chcę przeprosić.

- Nie ma za co, serio. Zestresowałeś się, rozumiem. 

- Masz rację ale to nie znaczy, że zachowuje się tak przy każdej. Wcale, na ogół idzie mi to zawsze gładko. Miałam wiele kontaktów z dziewczynami, od groma. Ale dlaczego ja ci o tym mówię. Znowu to robię. - Westchną, odwracając wzrok.

- Lecil, ale to już wiesz. - Wciągnęła do niego rękę, uśmiechając się przy tym miło.

Kastiel spojrzał na nią, a potem na jej dłoń. Po chwili uścisnął rękę. 

Ona przyciągnęła chłopaka bliżej siebie i powiedziała mu na ucho:

- Czasem wystarczy tylko się przywitać i przedstawić a potem zacząć jakiś oklepany temat, taka rada na przyszłość, bo mistrza podrywu z ciebie raczej nie będzie. - Poklepała go po ramieniu, zamknęła zeszyt, wstała i wyszła z klasy. Cały czas miała uśmiech na ustach.

Chłopak siedział chwilę, patrząc w jeden punkt. Cały czas widział jej obraz, piękne sarnie oczy patrzące na niego i urocze dołeczki przy uśmiechu. To do niego nie podobne, że podniecał się takimi drobnostkami. Jeszcze trochę i kompletnie zawróci mu w głowie, a może nawet straci, lecz jakoś się tym nie martwi.

***

   Lecil siedziała na ławce na korytarzu, trzymając na kolanach książkę. Korzystała z długiej przerwy aby dalej czytać powieść która ją tak zaciekawiła. 

- No witam. - Przed dziewczyna stanęła Rozalia z promiennym uśmiechem. Schyliła się, przybliżając do twarzy czarnowłosej. - Może by tak zagadać do innych ludzi, a nie z nosem w książkach siedzieć. Całe licealne życie tak spędzisz? A nie wyglądasz mi na nieśmiałą lub izolująca się od ludzi.

- Masz rację, większość izoluje się ode mnie.

- Bo są głupi. - Usiadła obok. - A tak w ogóle Rozalia. I znam twoje imię.

Lecil skinęła głową.

- To powiedz, jak to jest mieć słownego ojca?

To pytanie mocno uderzyło w dziewczynę. 

- Że co? - spytała, unosząc zdumiona brwi.

- Próbuję zacząć temat.

- Dobrze, ale skąd wiesz o moim ojcu?

- Ze zdjęć. - Wzruszyła ramionami, a na twarzy stoicki spokój. - Twój Facebook nie jest w pełni poblokowany.

- Stalkerka. 

- Może i tak, ale od czego się zaczyna. Słuchaj jest taka kawiarnia niedaleko, może wybierzemy się tam ekipą po szkole?

Lecil uśmiechnęła się do białowłosej. Musi przyznać, na brak atencji strony poniektórych nie ma co narzekać, a zwłaszcza tej dziewczynie gładko przychodzi nawiązywanie nowych znajomości.

- To miłe, tylko dziś nie będę mieć czasu, ale jestem wolna jutro, jeśli ci taki termin odpowiada.

- To super! - Klasnęła w dłonie.

Nagle zadzwonił dzwonek, zwiastujący, że czas wracać na lekcje.

***

   I pomyśleć że wystarczyła ingerencja Rozalii by stworzyć paczkę znajomych siedzącą razem na przerwie w klasie. Kastiel powinien bić pokłony przed dziewczyną za to że zwerbowała jego sympatię do grupy.

Wszyscy gadali, opowiadali żarty lub krótkie anegdotki ze swojego życia, śmiejąc się przy tym wesoło.

- Właśnie, Rozalia mówiłaś Lecil o naszych planach na dzisiaj? - spytał Alexy.

- Tak, ale odmówiła.

- Czemu? - Aleksy spojrzał na Lecil oczekując od niej odpowiedzi.

- Mam już plany.

- Jakie, siedzenie w pokoju i oglądanie seriali?

- Raczej siedzenie w sali muzycznej i opieprzanie przyjaciela za to że on opieprza mnie.

- Za co?

- Za wszystko i nic. Czasem po szkole idę do domu kultury i uczęszczam na zajęcia śpiewu. Teraz mamy przygotowania do występu.

- Grasz w musicalu?- spytała podekscytowana Roza. - Zaśpiewaj coś, proszę.

- Nie ma mowy, śpiewam tylko na scenie lub gdy jestem sama. Zaciekawionych zapraszam na występ.

- Czyli, że mamy wydać kasę na bilety by usłyszeć twój głos? - spytał Lysander.

- Na to akurat nie trzeba wydawać kasy, ale jakby coś kiedyś, to mogę załatwić darmowe wejściówki.

- To tak można? 

- Po znajomości owszem, ale zależy na co.

- A w ogóle, co wystawiacie?

- To nie jest żadna sztuka tylko Wieczorek Muzyki. Ludzie przedstawiają tam covery lub swoje autorskie dzieła. 

- To kiedy mamy przyjść? - spytała Rozalia.

- Za dwa tygodnie, w piątek o osiemnastej. Ubiór w miarę galowy. 

- A więc postanowione! Idziemy, ty też Kastiel. - Wskazała palcem na chłopaka. 

- Mogę wyrazić sprzeciw? - spytał.

- Przeciwko Rozie? Nie. - Alexy potrząsł głową. 

***

   Mały metalowiec wrócił do swojego niemetalowego a drewnianego domku przy lesie. Dzisiejszego dnia ustanowiła rekord w zdobyciu ilości znajomych, nie to co przez większość jej życia. 

Gdy zabrała się za zdejmowanie glanów, siedząc na skrzyni w przedpokoju, podszedł do niej husky. Pies usiadł i cierpliwie czekał za swoją panią, aż ta skończy.

- Hej Luna - Uśmiechnęła się i pogłaskała psinę po łbie. 

Radosny nastrój dziewczyny uleciał, gdy usłyszała jak ktoś krząta się po kuchni. Zdjęła ramoneskę rzucając ją na skrzynię, wzięła plecak i poszła w głąb domu a pies za nią. Weszła do salono-kuchni, jak to nazywała za dzieciaka. Za blatem kuchennym zobaczyła swojego starszego brata. 

Czerwonowłosy zajadał się płatkami z mlekiem. Dopiero po chwili spostrzegł siostrę.

- Lecil, wróciłaś! I jak było w szkole? - spytał wesoło z głupkowatym uśmiechem. 

- Przypomnij mi, jaki dziś mamy dzień? - Jej nie było do śmiechu. Marszczyła brwi, co pokazywało, że jest zła.

- Środę?

- Właśnie! - ryknęła. Tobio podskoczył zaskoczony. - Wczoraj myślałam, że mnie zawieziesz rano do szkoły, ale ciebie nie było, bo okazało się, że nie wróciłeś z pracy. Dzwoniłam i pisałam, ale od ciebie ani znaku życia! Czekałam w domu, myśląc, że wrócisz i cię za to opieprzę, ale nie wracałeś. Dzisiaj znowu zapieprzałam do szkoły w deszczu i zmokłam.

- Powinnaś kupić parasolkę. - zasugerował spokojnie.

- Nie przerywaj mi! - krzyknęła. - Czekałam na ciebie i odganiałam myśli, że mogło ci się coś stać. - Do jej oczu zapłynęły łzy. - Bałam się, bo nie odpowiadałeś. I wracam, a ty spokojnie żresz płatki i zachowujesz się jakby nic się nie stało. A co jakby właśnie coś się stało. Zupełnie jak... - Jej głos zaczął się łamać. 

- Kurwa. - mruknął Tobio i szybko podszedł do siostry. 

- J-jak tamtego wieczora gdy...

- Ciii... - Przytulił ją, głaszcząc po głowie. - Przepraszam. 

Dziewczyna załkała.

- Wystarczyłaby tylko jedna wiadomość. Głupia wiadomość! - Uderzyła pięścią w jego klatkę piersiową. - Jak miała na imię?

- Kto?

- Dziewczyna, z którą spałeś.

- Ashley, Tiffany i Judy. 

Lecil odepchnęła chłopka i spojrzała na niego z pogardą.

Tobio otworzył szerzej oczy.

- Od złości po żal, a teraz przyszedł czas na focha. Nie masz przypadkiem okresu?

Dostał z kopa po łydce.

- Ał. Musisz być taka brutalna? - Pomasował bolącą nogę. - Przepraszam, to się już nie powtórzy, obiecuję. - Westchną. - Lecil. - Kolnął ją palcem w ramię. - No chłopie, no! Odpowiedz coś.

Spojrzała na niego z mordem w oczach.

- Jutro idziesz do pracy i wracasz normalnie po zmianie. Jeśli jeszcze raz coś takiego się powtórzy, dzwonię do ojca.

- Oj, daj spokój. - Wywrócił oczami.

- Nie daj spokój, tylko czy rozumiesz! Jesteś już dorosły a zachowujesz się jak nastolatek. Obiecałeś już coś podobnego ojcu, a gdy będziesz robił to dalej znowu wpakujesz się w gówno. Od niewinnych rzeczy się zaczyna, dobrze o tym wiesz. Jeszcze jeden taki wybryk i wychodzisz za drzwi, bo domu dla ciebie tu już nie będzie. 

Wyminęła go i poszła do swojego pokoju. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top