34.


Weszliśmy do szpitala i od razu pokierowałem chłopaków gdzie mamy się udać. Szybko doszliśmy pod salę, w której jeszcze niedawno leżała dziewczyna, lecz tam jej nie było. Kazałem zaczekać chłopakom na korytarzu, a sam poszedłem do gabinetu doktora Grassiego. Gdy stanąłem przed drzwiami zapukałem w powłokę, a po usłyszeniu "proszę" wszedłem do pomieszczenia. 

- O, witam Pana, faktycznie szybko się Pan zjawił, proszę usiąść. - wskazał na krzesło, kiwnąłem głową i usiadłem.

- C-co z dziewczyną?- zapytałem łamiącym się głosem.

- Proszę się nie martwić, sytuacja została jak najszybciej opanowana, a dziewczyna leży ponownie na sali pooperacyjnej, jej stan jest stabilny, ale nadal jest w śpiączce.

- Panie doktorze? Czy Hope się obudzi?

- Panna Shitappend jest bardzo silną kobietą, proszę być dobrej myśli.

- Ale to już kolejny tydzień jak ona tutaj leży.

- Wiemy i robimy co w naszej mocy. Naprawdę my też chcemy by się obudziła.

- A jak to się stało, że dostała krwotoku, przecież tyle czasu minęło od tamtego feralnego dnia.

- My również się zastanawiamy. Nie było powikłań po poprzedniej operacji, szwy również były pościągane po uprzednim zagojeniu się, możliwe, że to był mikrouraz, którego wcześniej nie byliśmy w stanie wykryć, mógł się powiększać, aż w końcu mógł uledz pęknięciu.

- Dobrze, dziękuję Panie doktorze. Jeśli Pan pozwoli to ja już pójdę.

- Oczywiście, jeżeli Pan chce wejść do panienki, a sądzę, że tak właśnie jest, to proszę nie przemęczać pacjentki, ona musi teraz odpoczywać.

- Jeszcze raz dziękuję, do widzenia.

- Do zobaczenia.

Wyszedłem na korytarz i skierowałem się od razu do chłopaków. Gdy chłopaki mnie zobaczyli od razu podbiegli do mnie.

- I co z twoją laską?- od razu zapytał się mnie Cal.

- Ona jeszcze nie jest moja i ma imię.

- Oj Luke, dobrze wiemy, że i tak będzie twoja.- potwierdził Ashton.

- Tego nie jestem pewien, a co jeśli straci pamięć i nie będzie mnie kojarzyć, wtedy na pewno już moją nie będzie.

- Nawet tak nie myśl. To mów co z nią.- tym razem głos zabrał Mike.

- Leży na sali pooperacyjnej, jej stan jest stabilny.

- Tylko tyle ci ten lekarz powiedział?

- No mówił jeszcze, że Hope jest nadal w śpiączce i że powinna się obudzić, bo jej organizm jest silny. 

- Ale wiesz kiedy się obudzi?

- Nie wiem.- w tym momencie ponownie głos mi się załamał, nie daje rady, to dla mnie za dużo. Poczułem na sobie oplatujące mnie ramiona, po chwili tkwiliśmy na środku korytarza przytulając się całą czwórką. Nie no dość tego...- chłopaki, chciałbym zobaczyć Hope.

- Dobra, ale idziemy z tobą.- powiedział Mike

- Nie zostawimy cię samego. - dodał Cal.- oni na prawdę do siebie pasują. 

- Okay, to chodźmy. 

Pod salą dziewczyny znaleźliśmy się dość szybko, od razu zauważyłem ją podpiętą do aparatury. Nałożyłem zielony fartuch i poprosiłem chłopaków by zostali na korytarzu na co oni z niechęcią się zgodzili.

Podszedłem do Hope, która była blada, miała sine i suche usta oraz potargane włosy. 

- Hope, proszę obudź się, daj mi jakiś znak, albo cokolwiek, proszę, nie zostawiaj mnie. Nie chcę Cię stracić, nie mogę. Proszę.- siedziałem tam jeszcze jakieś 15 minut ciągle płacząc do jej ręki, póki Mike nie wszedł na sale również w zielonym fartuchu.

- Luke, nie załamuj się. Nie możemy patrzeć jak się tak marnujesz.- No właśnie, zapomniałem o nich. Spojrzałem w stronę drzwi i ich nie zobaczyłem. Zwróciłem pytający wzrok na chłopaka.

- Kazałem im jechać do domu. Będziemy tu z tobą, ale bez sensu wszyscy na raz bo będzie tylko tłok więc powiedziałem im, że będziemy się zmieniać. A no i Cal miał pogadać z dyrektorem o całej sytuacji, żeby w szkole nie było za bardzo zamieszania i o usprawiedliwienia twoje oraz Hope. Bo wiesz jak on teraz będzie się rzucał na to, że maturzyści opuszczają lekcje. 

- O rany, dzięki, jesteście najlepszymi przyjaciółmi. 

- No wiadomo.- odpowiedział poprawiając swoją niebieską grzywkę. Chłopak po jakimś czasie przyniósł sobie drugie krzesło i razem siedzieliśmy czuwając przy dziewczynie. 

- Nie wiem co bym bez was zrobił.- odezwałem się po dłuższej chwili ocierając kolejną łzę. 

- Zawsze możesz na nas liczyć, stary. 

Długo tak trwaliśmy w ciszy dopóki Mike nie powiedział, że idzie rozprostować kości i po coś do picia. Ja nie miałem siły odpowiadać, więc tylko pokiwałem głową na znak, że zrozumiałem. 

*Mike POV* 

Pojechałem windą na parter do baru, gdzie zamówiłem sobie herbatę i jakieś ciastko, myślałem czy by też Luke'owi nic nie zamówić, ale i tak pewnie by nie chciał nic jeść, był zbyt załamany, dlatego wziąłem mu tylko kawę na wynos, bo wiem jak ją uwielbia. 

Gdy przyszedłem w końcu do sali, w której leżała dziewczyna zobaczyłem, że chłopak śpi oparty głową o jej łóżko. Po cichu z niej wyszedłem i od razu wyciągnąłem telefon by zadzwonić do Caluma. 

- Hej skarbie.- zacząłem.

- Hej, jak tam Luke?

- Zasnął przy jej łóżku, myślę, że trzeba będzie go stąd zabrać, niech się chłopak wyśpi.

- Masz rację, ale jak to zrobić, przecież on się obudzi jak będzie czuł, że ktoś go przenosi.

- Czekaj, postaram się coś wykombinować, ale Ash by musiał mi pomóc.

- Czemu Ash, a nie ja?

- Nie obraź się, ale Ash jest silniejszy od Ciebie. 

- Ehhh.. no dobra.- chyba go uraziłem. 

- Kocham Cię, ale mógłbyś przekazać Ash'owi by przyjechał?

- Przekaże.- odpowiedział chłopak smutnym tonem.

- Kocham Cię.

- Ja Ciebie też.- po tych słowach się rozłączyłem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top