⟣ 𝒅𝒐𝒅𝒂𝒕𝒆𝒌 𝒘𝒂𝒍𝒆𝒏𝒕𝒚𝒏𝒌𝒐𝒘𝒚 ⟢

ostatnio mam ciężki czas — jak nie choroby, to zmęczenie. i ten nieustanny stres. nie planowałam tu nic wrzucać, ale potrzebowałam zająć myśli czymś niezobowiązujący. Sung-yi i Su-yeon sami wepchali się do głowy. a skoro już popełniłam tekst, to równie dobrze mogę się z nim podzielić. mam nadzieję, że miło spędzicie czas, czytając. a tymczasem ja zaraz zmykam do pracy.


          W żadnym wypadku nie był typem romantyka. Nie zgłębiał również właściwych pojęciu tematów, głównie przez wzgląd na to, że nie miał dla kogo. Cała jego wiedza ograniczała się do tego, iż na walentynki wypadało dać prezent obiektowi westchnień.

          Właśnie — prezent. Myśl ta spędzała mu sen z powiek.

          Opadł ciężko na kanapę w salonie. Naraz cały się spiął, gdyż przez zamyślenie nie rozeznał się w otoczeniu. A do szczęścia brakowało mu wyłącznie Min-gyu, który nie dałby mu spokoju pytaniami i podsuwaniem przypadkowych pomysłów.

          W pomieszczeniu przebywali jedynie zaczytany Jin Won-shik oraz Wang Chul-moo, który z opaską na oczach drzemał, cicho pochrapując. Pierwszy z nich tylko kątem oka zerknął na Sung-yi, po czym wrócił do przerwanej lektury.

          Żadnego zainteresowania.

          Zabębnił palcami o udo. Jeśli chodziło o tę dwójkę, która nie przepadała za wtykaniem nosa w nieswoje sprawy, mógł podzielić się z nimi trapiącym go problemie. Może oni posiadali jakiekolwiek pojęcie w spawie walentynkowych prezentów? Może coś mu doradzą? Może wspólnymi siłami coś wymyślą?

          Westchnął donośnie, a ten krótki gest poniósł się po pomieszczeniu. Chul-moo nawet się nie poruszył. a Won-shik nadal czytał książkę.

          Sung-yi wydał usta. Kiwał się to w przód, to w tył, a dłońmi lekko uderzał o nogi w chaotycznym rytmie. Rozglądał się po pomieszczeniu, jakby widział je po raz pierwszy i stanowiło ciekawy element. Ponowił akt zwrócenia na siebie uwagi, co i tym razem nie przyniosło pożądanych efektów. Tylko zaczytany kolega zmarszczył brwi, lekko poirytowany. Kang jednak dalej planował igrać z ogniem. Niestraszne były mu płomienie, więc westchnął po raz trzeci, wkładając w to tyle pasji, aż zaskoczył samego siebie, jak głośne wyszło ów działanie.

          Won-shik zamknął książkę, z mocą zatrzaskując stronice. Chmurnym spojrzeniem, w którym czaiło się również pytanie, zmierzył chłopaka.

          — Co ci się dzieje? — zapytał prosto z mostu, a w głosie wybrzmiała nerwowa nuta. — Boli cię coś?

          Sung-yi uśmiechnął się lekko, zadowolony, że infantylne zachowanie zaowocowało.

          — Właściwie... — uciął na krótki moment. — Mam taki mały problem.

          Won-shik uniósł brwi, jako że za pierwsza zawsze wędrowała ta druga.

          — Problem? — powtórzył. — Mogłeś mówić od razu, a nie wzdychać, jakbyś zaraz miał się przekręcić.

          — Oj, tam. Nie przesadzaj. Wzdychałem normalnie. Tyle że głośno. — Wzruszył ramionami. — A wracając do mojego problemu, tooo... chodzi o walentynki — wyrzucił szybko ostatnie słowa niczym wstydliwe wyznanie.

          — A z czym tu mieć problem? Walentynki jak walentynki. Święto zakochanych. Prezentów. Uroczystych kolacji — wymieniał.

          Zmrużył oczy. Uważnie przyjrzał się koledze, w szczególności z wolna różowiącym się policzkom. Wtem szeroko otworzył usta. Olśniło go!

          — Kim Su-yeon! — wykrzyknął.

          Sung-yi zaczerwienił się jeszcze bardziej.

          — Teraz już wszystko rozumiem. — Jin pokiwał głową.

          Odstawiwszy książkę, podszedł do Chul-moo i trącił go niezbyt delikatnie. Ten wyrwany ze sennych widziadeł, zerwał się jak oparzony. Wyprostował się niczym smagnięty batem i w amoku rozglądał się na wszystkie strony, choć oczy wciąż miał zasłonięte. W końcu umysł trochę przetrzeźwiał, więc chłopak sięgnął po opaskę I sprawnym ruchem podciągnął ją na włosy. Zlustrował otoczenie.

          — Co się stało? — Głos zabarwił lekki strach. Rozbiegane spojrzenie domagało się rychłej odpowiedzi.

          — Spokojnie, nie stresuj się tak. — Jin poklepał przestraszonego po ramieniu. Jeszcze tego brakowało, by ten zawału dostał! Jak wytłumaczyliby ten zgon menadżerowi? Na jednym trupie na pewno by się nie skończyło. — Do rzeczy. Zbliżają się walentynki, więc Sung-yi z tej okazji potrzebuje naszej pomocy.

          — Walentynki? To my je obchodzimy? — Przetarł oczy i ziewnął. Zażegnawszy chwile grozy, na powrót uczuł znużenie, gdy jego serce zaczęło wybijać spokojny rytm.

          — My nie, ale Sung-yi już tak. Kim Su-yeon! Mówi ci to coś?

          Wang zmarszczył brwi. Dumał. Dumał. Aż wydumał. Otworzył szeroko oczy i poruszał ustami niczym rybka, chcąc coś powiedzieć.

          — Ach! Więc to tak! — wykrzyknął w końcu.

          Ustaliwszy istotę problemu, usiedli jeden z jednej strony, drugi z drugiej, tak że Sung-yi znajdował się pomiędzy nimi.

          Kang skulił się nieznacznie. Nagle poczuł się osaczony. I choć sam chciał, by ci użyczyli mu swych głów, teraz ten pomysł wydał mu się niedorzeczny, aż najchętniej cofnąłby czas i nie zaczynał podobnego tematu. Niestety mleko się rozlało i należało je pościerać, pomimo iż policzki piekły chłopaka czerwienią.

          — Walentynkowy romantyczny wieczór — powiedział wolno Jin Won-shik. Mrużył oczy, pocierając przy tym palcem wskazującym podbródek.

          — Restauracja odpada — wciął się Chul-moo. — Z wiadomych powodów. Zresztą Kim Su-yeon może nie lubić tego typu rzeczy. — Zmarszczył brwi. — Właściwie to co lubi Kim Su-yeon?

          Kang Sung-yi lekko się spiął. Zadane pytanie uderzyło w niego niczym solidny cios w policzek. Boleśnie zdał sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele wiedział o Kim Su-yeon. Od świąt odnowili kontakt. Co prawda nie prowadzili długich, żywych dyskusji, bardziej krótką wymianę zdań na temat pogody czy samopoczucia. Z wolna zacierali dystans wywołany latami milczenia.

          Czy Kim Su-yeon ucieszy się, gdy podaruje jej prezent? A może będzie to dla niej krępujące?

          Przygryzł wargę.

          — Halo!

          Dotarł do niego głos niebezpiecznie blisko ucha. Odwrócił się błyskawicznie, przez co niemal stykał się nosem z Won-shikiem.

          — Czy ty w ogóle nas słuchasz? — Wyprostował się i skrzyżował ramiona na piersi, nie kryjąc się z oburzeniem. — My tu staramy się coś wymyślić, a ty odpływasz nie wiadomo gdzie.

          — Wybaczcie. — Posłał najpierw jednemu, później drugiemu przepraszający uśmiech. Następnie się przygarbił. — Tak sobie coś uświadomiłem — rzekł smutno. — A co jeśli ona nie chce żadnego prezentu? Co jeśli... źle się przez to poczuje?

          — Co ty wygadujesz?! — Czul-moo aż podniósł głos. — Lubisz ją, tak? — Sung-yi potaknął. — No więc nie widzę problemu. Spraw jej drobny prezent. Pokaż jej tym, że nie jest ci obojętna.

          — Właśnie! Drobny prezent! — ożywił się Jin. — Może jakąś biżuterię? Kobiety lubią błyskotki. Coś małego... Naszyjnik?

          — Taki w kształcie serca!

          — Właśnie, właśnie!

          Sung-yi uważnie przysłuchiwał się kolegom. Mały wisiorek zdawał się nie takim złym pomysłem.


⟣⋆✧⋆⟢


          Kang Sung-yi otworzył jedną z szuflad. Jej zawartość ukazała mu bródkę i wąsy, a obok — w sam kąt — wciśniętą czapeczkę z daszkiem. Uśmiechnął się lekko na ten widok. Wróciły do niego wspomnienia z minionych świąt. Miło spędził czas z rodziną, z którą w końcu mógł posiedzieć dłużej, pośmiać się, poprzepychać z braćmi. Te parę dni uświadomiło mu, jak bardzo za tym tęsknił, sprawiło także, że teraz, częściej niż wcześniej, wracał myślami w strony, w których się wychował. Do twarzy ludzi, których znał. Do Kim Su-yeon, do której uczucia na nowo zaczynały pulsować przyjemnym ciepłem.

          Zastanawiał się, czy postąpił słusznie, wybrawszy karierę muzyka. Ale czy byłby szczęśliwy, gdyby nie spróbował? Gdyby na starcie porzucił marzenia?

          Westchnął głośno.

          Obecnie dręczyło go coś zgoła gorszego. Jak miał niepostrzeżenie opuścić apartament? Wiedział, że koledzy w razie potrzeby wykażą się pomysłowością, aby go kryć, ale przecież menadżer Nam nie był głupi. Co jeśli dowie się o jego samowolnym wyjściu? Wystarczyło jedno słowo Nama, a ochroniarze już nigdy nie wypuściliby Sung-yi poza budynek.

          Serce jednak wygrało. Nie potrafił ugasić pragnienia ujrzenia dziewczyny, a także wręczenia jej prezentu.

          Przed dużym lustrem w łazience starannie przykleił zarost. Założył prosty, czarny garnitur, stwierdziwszy, że tym razem przebierze się za jednego z tych, co ich pilnują Nałożył czapkę. obejrzał się z każdej strony, po czym delikatnie się skrzywił. Chyba ta czapka niezbyt pasowała do prezencji, lecz bez niej jego tożsamość była łatwiejsza do odgadnięcia. Trudno, najwyżej stworzy wygląd ochroniarza na luzie.

          Wyszedł z pokoju i podreptał do salonu. Stanąwszy przed Won-shikiem i Chul-moo, okręcił się wokół własnej osi.

          — I jak wyglądam? — zapytał, rozkładając ręce na boki. Kąciki ust drgały mu w uśmiechu zadowolenia z siebie.

          — No, no. — Czul-moo pokiwał głową z uznaniem. — Dodałbym może jeszcze jakieś okulary... A jak założysz płaszcz, to spokojnie możesz być pracownikiem biurowym. Chociaż ta czapka tak średnio pasuje... ale cóż, trudno, musi zostać.

          — Tak, czapka psuje efekt — potwierdzi Won-shik. — Ale lepsze to, niż bycie rozpoznanym.

          Sung-yi jeszcze chwilę prezentował się kolegom. Wtem cały dobry nastrój runął niczym domek z kart. Obawy uderzyły w niego dwakroć bardziej niż na początku. Opadł na kanapę, pomiędzy chłopakami, kompletnie wyzuty z energii.

          — To się nie uda — zasępił się. — Przecież menadżer Nam na pewno się zorientuje, a wtedy... a wtedy... — Brakło mu tchu. Nawet nie chciał domniemywać kary, która nań spadnie. Może powinien zadzwonić i zapytać o zgodę? Co jeśli przez tę głupotę już nigdy nie zaczerpnie oddechu wolności?

          — Nie martw się. — Chul-moo położył mu rękę na ramieniu. — Menadżer Nam jest obecnie chory, więc wątpię, żeby się tu osobiście fatygował. Co najwyżej zadzwoni na kamerce, żeby nas skontrolować.

          — Na kamerkach?! — Głos przybrał nieprzyjemnie niski ton. Z oczu Kanga powoli wyzierała panika. — Jak niby udamy moją obecność?

          — Spokojnie. — Wang uśmiechnął się chytrze. Jego głowa pracowała na najwyższych obrotach. — Akurat kiedy będzie dzwonił, powiemy, że siedzisz na kiblu.

          Sung-yi rozdziawił usta. W pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał. Chul-moo nie mógł mówić poważnie. Przecież ten pomysł to katastrofa. Menadżer zorientuje się natychmiast. Kolega jednak nie wydawał się wątpić w swą wspaniałość. Patrzył na Kanga pewnie. Usta nawet mu nie drgały w świadectwie żartu.

          — Nie spinaj się tak. — Jin przerwał ciszę. — Naprawdę wszystkim się tu ładnie zajmiemy. Ty tylko uważaj, żeby cię nikt nie złapał.

          Sung-yi miał jeszcze parę słów na końcu języka, lecz z nich zrezygnował. Jeśli naprawdę chciał się spotkać z Kim Su-yeon, musiał zdać się na chłopaków i całkowicie im zaufać. Co innego mu pozostało? Musiał więc upchnąć obawy w najdalszych zakamarkach umysłu.


⟣⋆✧⋆⟢


          Do Yongin dotarł niewiele po godzinie siedemnastej. A jako że z Kim Su-yeon umówił się na osiemnastą, miał dla siebie sporo czasu. Trzymając więc kurczowo torebkę prezentową, stwierdził, że to idealny moment, aby pozwiedzać. Wybór miejsca docelowego przyszedł mu naturalnie. W końcu nie mógł przepuścić okazji do zobaczenia uczelni dziewczyny.

          Dotarłszy do celu, zajrzał tylko przez bramę. Za nią ujrzał rozległy kampus z liczną zieleniną. Wiele lamp oświetlało ścieżkę prowadzącą na główny dziedziniec. Nie odważył się jednak wejść na plac. W zupełności wystarczyło mu oglądanie sporej budowli z oddali.

          Myśli mimowolnie uciekły mu do wyobrażania sobie innej rzeczywistości, gdzie wraz z Kim Su-yeon uczęszczałby na uniwersytet. Spędzaliby wspólnie wolne chwile pomiędzy wykładami. Chodziliby na randki. Nie musiałby się ukrywać.

          Wtem na horyzoncie pojawiła się mała grupka młodych osób. Zapewne studentów.

          Sung-yi niczym poparzony wycofał się z pramy pod kamienny mur i oparł się o niego plecami. Przechodzące obok dziewczyny nie omieszkały obdarować go uważnym spojrzeniem. Oczy zatrzymały na dłużej na czerwonej torebce w odbijające światło serduszka. Rzucały uwagami, że również chciałyby otrzymać prezent, znaleźć jakiegoś przystojniaka oraz jak to wspaniale być zakochanym. I choć zdania wymieniały między sobą, robiły to na tyle głośno, że chłopak również je usłyszał.

          Kang zaczerwienił się po same cebulki włosów. Poczekał, aż tłumik się oddalił, po czym ruszył już prosto do mieszkanka Su-yeon.


⟣⋆✧⋆⟢


          Wspiął się po schodach w dzielnicy mieszkaniowej. Uważnie śledził mijane numery i gdy dotarł już pod ten właściwy, szybko skontrolował go z nadesłanym przez Kim adresem. Przysiadł na stopniu. Do godziny osiemnastej zostało dwadzieścia minut, jednak nie miał odwagi, aby powiadomić dziewczynę o swoim wcześniejszym przybyciu.

          Wcisnął ręce w kieszenie. Zima nie hulała pełną piersią, lecz jej oddech nadal był odczuwalny. Ziąb wcisnął się Kangowi pod płaszcz, a następnie garnitur. Wstrząsnął jego ciało dreszczem. Pupa powoli zaczęła przymarzać mu do betonowego podłoża, więc wstał. Podreptał w miejscu, aby rozruszać skostniałe nogi, co nie przyniosło upragnionych efektów.

          Gdy już zupełnie stracił czucie w palcach u stóp, usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a następnie znajomy głos.

          — Kang Sung-yi?

          Obrócił się natychmiast. Niemal stracił oddech.

          Kim Su-yeon pięknie się pomalowała, głównie podkreślając usta. Lekko podkręciła włosy. Na czarną, sweterkową sukienkę, przyozdobioną paskiem w talii, narzuciła długi płaszcz w tym samym kolorze. Do tego założyła czarne kozaki za kolano.

          — Wyglądasz... — zaczął rozmarzonym tonem. Przełknął ślinę. — Wyglądasz wspaniale.

          — Dziękuję. — Dziewczyna założyła kosmyk za ucho, a jej policzki delikatnie się zaróżowiły. — Długo czekasz?

          — Nie, dopiero co przyszedłem.

          Pociągnął nosem, co zapaliło u dziewczyny lampkę podejrzeń. Uważnie przyjrzała się jego czerwonej twarzy oraz skurczonej posturze. Czy jej się wydawało, czy on lekko drżał?

          — Na pewno?

          — Oczywiście! Przecież nie siedziałbym na takim zimnie. Trzeba dbać o zdrowie.

          Ciało Kanga wyrażało głośny sprzeciw wobec brania udziału w kłamstwie. Najpierw ponownie pociągnął nosem, a później kichnął.

          Jeśli się pochoruję, menadżer Nam nie będzie zadowolony, przemknęło Sung-yi przez myśl

          — Czekałem dwadzieścia minut — wymamrotał.

          — Ile? — Wybałuszyła oczy. — Czy ty oszalałeś? Dlaczego nie napisałeś albo zadzwoniłeś? Będziesz chory!

          Nie odpowiedział. Spuścił tylko głowę.

          Su-yeon złapała go za ramię i pociągnęła w stronę domu. Tam przykryła chłopaka kocami, zaparzyła herbatę i zamówiła jedzenie z dostawą.

          — Oszalałeś! Naprawdę oszalałeś! — marudziła dalej, kręcąc się po niewielkim pomieszczeniu służącym zarówno za salon, jak i sypialnię.

          W końcu opadła na poduszkę naprzeciwko kolegi.

          — Mam nadzieję, że się nie pochorujesz — powiedziała szczerze zmartwiona.

          Sung-yi puścił jej uwagę mimo uszu, podobnie do poprzednich narzekań.

          — Przepraszam, że przeze mnie nie wyszliśmy zjeść.

          — Zjeść zawsze możemy w domu. I zaraz właśnie to zrobimy.

          — Ale ubrałaś się tak ładnie... umalowałaś. — Zasępił się.

          — I co z tego? Najważniejsze to spędzić czas razem.

          Utkwiła wzrok w stole. Poczuła się jak naiwna nastolatka, w głowie której obijały się wyłącznie infantylne i proste rzeczy. Ale przecież nie powiedziała nic niezgodnego z prawdą. Najbardziej zależało jej na rozmowie z Sung-yi w miłej atmosferze, szczególnie że wcześniej nie liczyła na to, iż uda im się spotkać. Czy on nie czuł tego samego?

          — Nie zależy mi na wyjściu — rzekła cichutko, jakby wstydziła się owego wyznania. — Wystarczysz mi tylko ty.

          Kangowi aż zabrakło tchu. Wstrzymał oddech, a serce zdawało się, że na moment zaprzestało bicia. Mrugał szybko i wielokrotnie, nie mogąc uwierzyć, że siedząca przed nim Kim Su-yeon była prawdziwa. Bał się, że za chwilę się obudzi, a jej piękna, rumiana twarz okaże się tylko sennym majakiem.

          Ruszył delikatnie ręką. Gdy na swej drodze napotkała przeszkodę, Sung-yi przypomniał sobie o prezencie. Że też tak łatwo zapomniał! Su-yeon na pewno musiała zauważyć czerwony pakunek, a on jak ostatni głupiec przez cały czas trzymał go przy boku, zamiast od razu wręczyć podarunek Kim.

          Obecnie nie był na to odpowiedni moment, ale pochwycił torebkę i wyciągnął przed siebie, spuszczając ciemną czuprynę.

          — Myślałem, że właśnie tego chciałaś. Gdzieś wyjść. Ale skoro wystarczy ci czas we dwójkę, nieważne, w jakim miejscu, to cieszę się ogromnie. — Odchrząknął, gdyż gula, z wolna rosnąca w gardle, zaczęła go dławić. — Chciałem po prostu wypaść jak najlepiej. Sprawić ci przyjemność. Wiesz: kolacja, prezent. Ale nie ukrywam, że nie obchodziłem walentynek i niewiele wiem o romantyczności. A też nie wiem, co lubisz.

          Zerknął na dziewczynę, unosząc jedynie wzrok. Wpatrywała się w niego z lekko rozchylonymi ustami.

          — Jesteś dla mnie ważna. — Czuł pieczenie policzków oraz uszu. — Dlatego kupiłem ci prezent. Mam nadzieję, że się spodoba.

          W ciszy sięgnęła po niespodziankę. Ostrożnie rozchyliła boki torebeczki. W środku znajdowało się czerwone puzderko. Wyjęła je, a przed otworzeniem obrzuciła Sung-yi szybkim spojrzeniem.

          Jej oczom ukazał się srebrny wisiorek w kształcie serca.

          — Otwiera się — podpowiedział Kang.

          Trzęsącymi się dłońmi, po paru nieudanych próbach, wreszcie dobrała się do wnętrza przywieszki. Aż wstrzymała oddech. Umieszczone w nim zdjęcie przedstawiało nastoletnich Sung-yi i Su-yeon, w szkolnych, mokrych mundurkach. Doskonale pamiętała ten dzień. Po zajęciach rozpadało się nagle. Nie mieli ze sobą parasola, więc oboje zgodnie stwierdzili, że pobiegną od zadaszenia do zadaszenia. Za ochronę robiły im reklamówki. Wkrótce jednak, przemierzając ścianę deszczu, zaczęli się śmiać. Poniosły ich wygłupy. Skakali do każdej napotkanej kałuży. Bawili się przednio. W końcu przystanęli pod wysuniętym dachem jednego ze sklepików. W przypływie chwili pstryknęli zdjęcie. Na pamiątkę.

          Łzy przysłoniły widok Su-yeon. Sama nie wiedziała, dlaczego płacz wtargnął bezpardonowo. Może to z tęsknoty za swobodą? Beztroskimi dniami spędzonymi na wygłupach? Gdy jeszcze wszystko było takie proste...

          — Lepszego prezentu nie mogłam sobie wymarzyć — wyszeptała. — Trochę jestem zdziwiona, że zachowałeś to zdjęcie.

          — Zachowałem je wszystkiem. Nie mógłbym pozbyć się ot tak cennych wspomnień. — Uśmiechnął się. — Wahałem się, które wybrać, ale to... To jakoś do mnie przemówiło.

          — Jest idealne.

          Sung-yi chciał powiedzieć coś jeszcze. Już nawet otwierał usta, lecz przerwał mu dzwonek do drzwi. Jak się okazało — przybyło jedzenie w mig wypełniające pomieszczenie cudownymi zapachami, od których ślina weszła w stan nadmiernej produkcji.

          Miło spędzili resztę wieczoru. Zjedli, puścili film i pogrążyli się we wspomnieniach, przeglądając zdjęcia na telefonie zarówno Sung-yi, jak i Su-yeon.

          Kang czuł, że powrót do życia gwiazdora przyniesie mu jeszcze więcej tęsknoty oraz żalu.

__________

#merrysungyimasJH

życzę Wam cudownych walentynek! (nie ważne, czy dzisiaj, w końcu data, to tylko data). a kto nie obchodzi walentynek — cudownego dnia! trzymajmy się ciepło!

— niezmiennie zwariowana na punkcie kotów Justine Hale

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top