7. Powód, by polubić święta
#mlcwLS
#sektabanff
RHODES
Dwa lata wcześniej
Nie znoszę świąt.
Nie lubiłem ich już będąc dzieckiem, bo widziałem w nich jedynie więcej okazji do kłótni dla rodziców, którzy nigdy nie potrafili się wobec siebie zachowywać cywilizowanie. Potem, kiedy wreszcie się rozstali, prowadzili ciągłe wojny o to, u którego z nich spędzę kolejne. To tylko dokładało mi stresu, przynajmniej dopóki nie dorosłem i nie postawiłem na swoim.
Kocham moich rodziców. Naprawdę. Osobno są bardzo fajni. Ale kiedy zbliżają się do siebie na odległość mniejszą niż kilkadziesiąt metrów, wybucha piekło.
Obecnie tata pracuje w Europie, a mama ze swoim nowym mężem mieszka na Florydzie i jak co roku spędza święta na zagranicznych podróżach, więc zostałem sam jak palec. I teraz, gdy wreszcie mógłbym czerpać jakąś radość ze świąt, nie mam z kim tego robić.
Zwłaszcza że nikogo nie znam w pieprzonym Banff.
Dlaczego przeprowadziłem się akurat tu? Trudno powiedzieć. Zobaczyłem ten dom na sprzedaż, w którym z miejsca się zakochałem, głównie ze względu na obłędne widoki na góry, i zdecydowałem, że chcę go mieć. Już dawno myślałem o wyprowadzce z miasta w jakieś spokojniejsze miejsce, bo tłumy mnie męczą, i ta oferta wydawała się idealną okazją. Dużą część mojego biznesu i tak prowadzę online, wysyłając dostawy moich produktów do różnych sklepów w wielu rejonach Kanady, więc to bez różnicy, gdzie się osiedlę. Kupiłem więc ten dom...
...a dopiero potem zorientowałem się, że Banff w okresie przedświątecznym zamienia się w pieprzoną wioskę Świętego Mikołaja.
Serio, wcześniej wyglądało w miarę normalnie. Dopiero teraz, kiedy nastał grudzień, zewsząd powyłaziły jakieś szalone świąteczne ozdoby, drzewka, światełka i cholera wie co jeszcze. Rynek zamienia się w paradę tandety, ludzie dostają jakiegoś przedświątecznego szału, a ja już mam dość, chociaż otworzyłem sklep wczoraj.
Skoro już wynająłem ten lokal, muszę tu spędzać przynajmniej część dnia, prawda?
W ciągu tego pierwszego dnia zeszły mi ze stanu wszystkie renifery, które przygotowywałem przez ostatnie tygodnie. W weekend muszę zrobić kolejne, bo już kilka osób o nie pytało, co nie mieści mi się w głowie. Jasne, są ładne, ale żeby aż tak? Święta naprawdę robią z ludzi wariatów.
Siedzę właśnie za kasą, ukrywając się w moim lokalu przed tym szaleństwem, które dzieje się na zewnątrz, gdy zauważam, że ktoś obczaja z chodnika mój sklep. Przez chwilę to ignoruję, ale kiedy nieznajoma nie przestaje i ciągle gapi się na moją witrynę, z westchnieniem sięgam po kurtkę, wstaję i wychodzę na zewnątrz.
Kobieta, która kręci się w pobliżu, ma może czterdziestkę, blond trwałą na głowie i okulary, które spadają jej z nosa. Na mój widok uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę.
– Cześć, mam na imię Melody, jestem asystentką burmistrza – oznajmia z entuzjazmem. – Ty jesteś Rhodes Shepherd, prawda? Tyle co przeprowadziłeś się do naszego miasteczka.
Wzdrygam się, podając jej dłoń.
– Śledzicie mnie? – mamroczę.
Nieznajoma się śmieje.
– Kochany, mamy w Banff tylko kilka tysięcy mieszkańców – uświadamia mnie. – Pojawienie się kogoś nowego to zawsze atrakcja. Kiedy zamierzasz udekorować fasadę swojego sklepu na święta?
Zerkam przelotnie na witrynę, która wygląda całkiem normalnie i bardzo porządnie. O co właściwie jej chodzi?
– Nie zamierzam? – poddaję.
Melody robi przerażoną minę.
– Nawet sobie tak nie żartuj – prycha. – Musisz wiedzieć, że w Banff bardzo dbamy o świąteczny nastrój. To jeden z powodów, dla których zjeżdża się do nas tyle turystów, a turyści są dobrzy dla lokalnego biznesu. Nasza główna ulica musi wyglądać maksymalnie świątecznie. Dlatego co roku organizujemy konkurs na najlepiej przystrojony na święta sklep i teraz, kiedy jesteś częścią naszej społeczności, musisz wziąć w nim udział. Poza tym jeśli tego nie zrobisz, Poppy prawdopodobnie spali cię na stosie.
Wskazuje za siebie, na sklep po drugiej stronie ulicy, ze staromodnym, uroczym szyldem z nazwą Vintage Treasures. Miejsce rzeczywiście jest bardzo mocno udekorowane świątecznymi ozdobami. Stoi przed nim nawet zaprząg reniferów z Mikołajem w saniach, choć zastawia pół chodnika, co musi być bardzo niewygodne dla przechodniów. Zaczynam już jednak łapać, co jest w tym miasteczku priorytetem.
Może jeszcze nie za późno na odstąpienie od kupna domu?
– Skoro to konkurs, to chyba powinno jej zależeć, żeby to jej sklep wyglądał najlepiej, prawda? – Unoszę brew.
Melody wzdycha i kiwa głową.
– Tak, ale uwierz mi, Poppy nie zamierza tolerować w bliskości swojego sklepu innego, który w ogóle nie jest udekorowany – zapewnia, a ja dochodzę do wniosku, że kimkolwiek jest, ta Poppy to jakaś wariatka. – O, właśnie wychodzi. Chodź, poznam was. Poppy, tutaj!
Zanim się obejrzę, Melody już chwyta za rękaw mojej kurtki i ciągnie mnie przez ulicę ku sklepowi naprzeciwko, choć drogą akurat jedzie jakiś samochód, który na nasz widok hamuje gwałtownie i trąbi. Melody w ogóle się tym nie przejmuje, tylko prze przed siebie, aż docieramy bezpiecznie na chodnik po drugiej stronie ulicy. Dopiero wtedy spoglądam w górę i dostrzegam dziewczynę, która właśnie wyszła ze swojego sklepu.
I staję jak wryty na środku chodnika.
Jest młoda, ma najwyżej dwadzieścia trzy, może cztery lata, co sprawia, że czuję się nagle strasznie staro z moją trzydziestką na karku. Jest niedorzecznie mała, gdyby podeszła bliżej, sięgałaby mi pewnie do ramienia, i drobna. Ma na sobie ciemnoczerwoną welurową sukienkę, która opina się łagodnie na jej biodrach, a wygięte w szerokim uśmiechu usta ma pomalowane szminką w pasującym odcieniu. Narzuca właśnie na siebie płaszcz i podnosi ramiona, by wyciągnąć spod kołnierza długie, lekko zakręcone ciemnobrązowe włosy spięte czerwoną kokardą.
Jest śliczna.
Może chodzi o ten promienny uśmiech, może o radość błyszczącą w jej wielkich piwnych oczach, a może o to, w jaki sposób spogląda na mnie spod rzęs, gdy tylko nas dostrzega; coś jednak sprawia, że moje serce zdaje się zatrzymać na moment, a potem zaczyna walić jak szalone, a w dodatku czuję nieznany uścisk w klatce piersiowej. Z trudem przełykam ślinę, śledząc wzrokiem idealne rysy twarzy dziewczyny. To nie może być prawda.
Ona nie może być prawdziwa.
A jednak stoi tutaj, przede mną, i spogląda na mnie z zaciekawieniem, jakie wobec nowych przybyszy może okazywać tylko ktoś mieszkający całe życie w małym miasteczku. Kładzie dłoń na biodrze, przez co nie sposób przestać się gapić na to miejsce na jej ciele, chociaż wiem, że to coś, czego absolutnie nie powinienem robić.
Dzieje się ze mną coś dziwnego. Pocę się w mojej ciepłej zimowej kurtce i chyba właśnie nabawiłem się arytmii serca.
– Poppy, właśnie mówiłam twojemu nowemu sąsiadowi o naszym corocznym konkursie na świątecznie ozdobioną fasadę sklepu – mówi Melody, zupełnie nie zauważając mojego stanu, po czym dodaje: – Poznajcie się. Poppy Harris prowadzi tutejszy sklepik z antykami i różnymi szpargałami, które wyszukuje, gdzie tylko może. Poppy, to jest właśnie Rhodes Shepherd, zajął lokal naprzeciwko ciebie.
Poppy obdarza mnie kolejnym uśmiechem, podchodzi bliżej i podaje mi rękę. Chwytam ją odruchowo, nadal nie mówiąc ani słowa, ale wyrywam dłoń bardzo szybko, bo sam jej dotyk przyprawia mnie o ciarki. Ma taką miękką, ciepłą skórę i...
I zdecydowanie nie będę o tym myśleć.
– Cześć – odzywa się beztrosko Poppy. – Melody już opowiedziała ci o naszym konkursie, co?
– Oczywiście – potwierdza natychmiast asystentka burmistrza. – Wyobraź sobie, że powiedział, że nie zamierza brać w nim udziału.
Poppy robi przerażoną minę, z którą wygląda dziwnie słodko. Moje serce z jakiegoś powodu znowu przyspiesza bieg.
– Naprawdę? – pyta ze zgorszeniem. – Już myślałam, że wreszcie dostanę jakiegoś godnego konkurenta w tej dziedzinie. Kocham święta i kocham dekorować mój sklep. Wygrywam co rok i to już staje się nudne.
Coś przeskakuje w moim mózgu.
Poppy Harris chce konkurencji. Pragnie, żeby ktoś rzucił jej wyzwanie i żeby naprawdę musiała walczyć w tym głupim konkursie. Więc chociaż zżymam się wewnętrznie na samą myśl o ustawieniu w mojej witrynie czegokolwiek, co będzie wydawało się choć odrobinę świąteczne...
Cóż, z drugiej strony nagle mam ogromną ochotę to zrobić.
Na usta ciśnie mi się sto pytań, których nie powinienem zadawać, więc milczę. Dlaczego Poppy jest takim świątecznym świrem? Co robi, kiedy już zamyka sklep? Gdzie mieszka? Czy lubi zwierzęta? Czy lubi Banff? Czy ma tu rodzinę? Czy przyjęłaby faceta, który nie lubi świąt, czy raczej musiałbym je dla niej polubić (co już zacząłem rozważać)?
Chcę wiedzieć wszystko, więc oczywiście nie pytam o nic. Za to dochodzę do idiotycznego wniosku, że mógłbym się tego dowiedzieć, zbliżając się do niej w nieco mniej konwencjonalny sposób, czyli tak, jak lubię. Mógłbym na przykład...
Serio wziąć udział w tym konkursie.
– Tylko żartowałem – odzywam się w końcu pospiesznie. – Oczywiście, że wezmę udział w konkursie i udekoruję witrynę. Nie wyobrażam sobie tego nie zrobić przed świętami.
Coś musi być ze mną nie tak, bo w życiu nie wypowiedziałbym tych słów, gdyby nie rozbawione spojrzenie utkwionych we mnie piwnych oczu.
Melody klaszcze w dłonie.
– Cudownie! – wykrzykuje. – W takim razie ja was już zostawię, spieszę się na lunch z Johnem. Wpadnę za parę dni zobaczyć, jak tam twoje dekoracje, Rhodes. Udanego dnia!
Odchodzi, a we mnie nagle budzi się panika, bo zostałem na chodniku sam na sam z Poppy. Z tą śliczną, uroczą dziewczyną, której pasmo ciemnobrązowych włosów wyślizgnęło się właśnie spod trzymającej je kokardy i opadło na jej czoło, a mnie aż swędzi ręka, żeby je poprawić.
Ponieważ nie mogę tego zrobić, wsuwam dłonie do kieszeni kurtki i zmuszam się, żeby je tam przytrzymać.
– Gdybyś potrzebował pomocy z dekoracjami, daj znać. – Poppy uśmiecha się figlarnie. – Nie wyglądasz jak ktoś, kto ma w tym duże doświadczenie.
Też lubię rywalizację – choć niekoniecznie akurat na polu ozdób świątecznych – więc te słowa z jakiegoś powodu sprawiają, że chcę jej udowodnić, że się myli.
Nawet jeśli totalnie ma rację.
– Ja... – zaczynam, ale w tej samej chwili słowa umierają mi na języku, bo ktoś pojawia się nagle między nami.
Koleś albo wyrósł spod ziemi, albo byłem tak zafiksowany na Poppy, że nie zauważyłem, co się dzieje wokół mnie, i nie zamierzam rozstrzygać, która z tych opcji jest prawdziwa. Podchodzi do nas, staje obok Poppy, nonszalancko obejmuje ją ramieniem i całuje w policzek w taki sposób, jakby mu się to należało. Nie widzę w tym za dużo uczucia, raczej przyzwyczajenie.
Zastygam.
Facet jest mniej więcej w jej wieku, może ciut starszy, niewiele od niej wyższy i dosyć szeroki w barach. To blondyn o szerokim uśmiechu, w którym nie ma ani odrobiny ciepła widocznego w całej postawie Poppy, i nie podoba mi się, jak zaborczym gestem przyciąga ją do siebie.
Ale ona nie protestuje.
Zerkam na jej dłoń; nie widzę tam żadnego pierścionka ani obrączki, ale to jeszcze nic nie znaczy. Uścisk w mojej klatce piersiowej się zwiększa. Los musi ze mnie drwić, skoro podsuwa mi kobietę idealną, by chwilę później okazało się, że jednak ma ona jedną wadę.
Jest, kurwa, zajęta.
– Cześć, kochanie – mówi Poppy do typa, obdarzając go promiennym uśmiechem, od którego serce trochę mi pęka. – Poznajcie się! To jest Rhodes, wynajmuje lokal naprzeciwko mojego, a to Mitch, nasz lokalny kurier i mój chłopak.
Jej chłopak.
Jej, kurwa, chłopak.
Mitch od niechcenia podaje mi dłoń, mierząc mnie takim spojrzeniem, jakbym był brudem pod jego butami. Znam ten typ: teraz będzie udawał, że nie pamięta mojego imienia, za każdym razem, gdy mnie zobaczy, i spróbuje oznaczać teren tak często, jak się będzie dało, bo ma zero pewności siebie i czuje się zagrożony samą moją obecnością.
I słusznie, fagasie.
Nie mam w zwyczaju odbijać zajętych dziewczyn, nawet jeśli są moimi ideałami. Powstrzymam się od flirtowania z Poppy i prób zdobycia jej, choćby miało mnie to zabić, bo porządna kobieta nie obejrzy się za innym facetem, będąc w związku. Ale będę cierpliwie czekał, jak długo będzie trzeba, bo jedno jest pewne.
Już teraz wiem, że ten typ na nią nie zasługuje. A ona prędzej czy później to dostrzeże i kopnie go w dupę.
Wtedy ja będę obok. Do tego czasu mogę z nią rywalizować na ozdoby świąteczne i spróbować przynajmniej zachowywać się jak cywilizowany facet, choć w środku trochę umieram na widok tej dwójki razem.
Wszystko w swoim czasie.
Póki co mogę iść wystrugać kilka reniferów, które ozdobię czerwonymi kokardami.
Jak ta w jej włosach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top