3. Przygotowania do wojny
#mlcwLS
#sektabanff
Następnego dnia przed sklepem Rhodesa pojawia się kolejny renifer – ale tym razem nie przywieszony na szybie. Tym razem to duże, pełnowymiarowe zwierzę stojące na chodniku obok potykacza i przystrojone lampkami.
Chyba trochę zaczyna mi drgać powieka, gdy go zauważam.
Nie wiem, kiedy ten człowiek znalazł czas na wystruganie tego potwora, przecież nie mógł tego zrobić w jedną noc! Tak czy inaczej muszę się ratować podświetlonym zestawem sani z reniferami i Mikołajem, z którego zrezygnowałam w zeszłym roku, bo zajmował za dużo miejsca na chodniku.
Trudno, najwyżej przechodnie przestaną wchodzić do mojego sklepu. Zrobię wszystko, byleby wygrać z tym typem w konkursie.
Jestem już po odgarnięciu śniegu i w trakcie rozkładania reniferów, starając się zrobić to tak, by nie zagradzać przejścia, kiedy nagle słyszę przybliżające się kroki. Gdy podnoszę wzrok, z niechęcią stwierdzam, że Rhodes stoi oparty ramieniem o ścianę obok mojego sklepu i przygląda mi się z zaciekawieniem.
– Obczajasz konkurencję, Shepherd? – pytam nieco zasapana.
– Pomóc ci z nimi, Poppy? – proponuje, ignorując moje słowa. – Wyglądają na ciężkie.
Są. Są cholernie ciężkie. A w dodatku nie jestem przygotowana na wyciąganie ich, bo mam na sobie bardzo obcisłą czerwoną sukienkę i kozaki na obcasie. Ale prędzej padnę tu trupem, niż poproszę Rhodesa Shepherda o pomoc.
Najwyraźniej on jednak uznaje, że wcale nie muszę tego robić, i sam rusza do pomocy. Wyjmuje mi renifera z rąk, a potem bez trudu przestawia go w miejsce, w które próbowałam go zaciągnąć.
Nawet się przy tym nie zasapał.
– Wiesz... możesz sobie dać z tym spokój – mówi od niechcenia, gdy już odpowiednio ustawia renifera. – I tak mam wygraną w kieszeni.
Piorunuję go wzrokiem, z czego nic sobie nie robi. Nadal wygląda tak bezczelnie przystojnie i pewnie. Zdaje się, że ten facet ma zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie o sobie.
Nie, żebym tego wcześniej nie wiedziała. W końcu od większości ludzi w Banff trzyma się z daleka, zapewne uważając się za lepszego od nich czy coś.
– Ach tak? – pytam cierpko. – A co, dzisiaj w nocy wystrugasz gigantyczne popiersie Mikołaja do postawienia za sklepem?
I po co ja mu podsuwam pomysły?
– Poppy, miałem cały rok, żeby przygotować się do tego konkursu – zauważa Rhodes z rozbawieniem. – Naprawdę sądzisz, że muszę robić cokolwiek dzisiaj w nocy?
Zatrzymuję się w pół ruchu, a figurka Mikołaja spada mi na nogę. Prawie tego nie zauważam.
Dlaczego wcześniej nie przyszło mi do głowy, że on może mieć zrobione zapasy, zupełnie jak ja?
Być może dlatego, że... Dobra, nie sądziłam, że Rhodes może traktować ten konkurs równie poważnie co ja. Myślałam raczej, że robi mi jedynie na złość, a przecież nie chciałoby mu się z takiego powodu przygotowywać czegokolwiek wcześniej. Jednak to...
To całkowicie zmienia postać rzeczy.
Rhodes tymczasem, wyraźnie zadowolony z mojej zbaraniałej miny, kontynuuje spokojnie:
– Dwa lata temu byłem nowy w miasteczku i nie do końca jeszcze kumałem, o co w tym wszystkim chodzi. Rok temu przeceniłem swoje siły i uznałem, że nie muszę się wcześniej przygotowywać, a i tak z tobą wygram. Być może byłem zbyt pewny siebie – wyznaje niechętnie, a potem dodaje: – Jednak w tym roku jestem już odpowiednio przygotowany. Obserwowałem cię cały rok, Poppy Harris, i wiem, jak myślisz oraz w jaki sposób działasz. Opracowałem plan, dzięki któremu z tobą wygram, więc lepiej wycofaj się już teraz, żeby zachować twarz.
Przez chwilę jestem tak oszołomiona, że kompletnie nie wiem, co powiedzieć.
Nigdy wcześniej nie słyszałam tylu słów naraz z ust Rhodesa Shepherda. To facet, który jest znany z tego, że komunikuje się półsłówkami. Nikt nie posądzał go o umiejętność konstruowania takich skomplikowanych wypowiedzi, a co dopiero układania w głowie podobnych planów.
W dodatku Rhodes niemalże się przyznał, że jest stalkerem.
– Obserwowałeś mnie? – wyduszam z siebie, gdy w końcu jestem w stanie.
Czy mi się wydaje, czy twarz Rhodesa po tych słowach robi się nieco bardziej czerwona?
A może to od mrozu?
– Nie w taki creepy sposób – zapewnia pospiesznie. – Wiesz, co mam na myśli. Przygotowywałem się do konkursu.
– Ach, tak – rzucam z przekąsem. – Tak sobie to tłumaczysz?
Jeśli to możliwe, Rhodes robi się jeszcze bardziej zakłopotany. Równocześnie jego oczy zwężają się z niezadowoleniem, zapewne dlatego, że zepsułam mu jego przemowę czarnego charakteru.
Co nawet pasuje, bo dokładnie nim jest.
– Czy możesz skupić się na tym, jak świetnie jestem przygotowany do konkursu i jak łatwo z tobą wygram? – pyta po chwili marudnie.
Podnosi Mikołaja, którego wcześniej upuściłam sobie na stopę, a ja próbuję mu go zabrać. Z jakichś powodów Rhodes mi go nie oddaje, tylko próbuje sprawić, żebym to ja puściła. Nie mam takiego zamiaru.
– Coś ci się chyba przyśniło – prycham.
Rhodes obdarza mnie ponurym, ciemnym spojrzeniem.
– Och, nie masz pojęcia, o czym śnię w nocy, Poppy.
Robię głupią minę, bo właściwie się domyślam. Pewnie w tych snach rzuca mnie na pożarcie reniferom albo topi kocięta w przeręblu. Jedno z dwojga.
– Tak czy inaczej, możesz już się poddać – dodaje po chwili lekko. – A może chcesz się przekonać, jakie jeszcze ozdoby przygotowałem przez ostatni rok, i dać się pogrążyć? Mam całkiem spory zapas i gwarantuję, że jury będzie zachwycone.
– Idź do diabła – mamroczę, a potem w końcu wyrywam mu Mikołaja i stawiam go obok sani. – Nie masz pojęcia, na co mnie stać, Shepherd.
W jego ciemnych oczach zapala się jakiś podejrzany błysk.
– Może i nie – przyznaje. – Tym chętniej się dowiem. W takim razie niech wygra najlepszy.
Posyła mi jeszcze jedno wyzywające spojrzenie, a potem odwraca się i przebiega przez ulicę z powrotem do swojego sklepu. Odprowadzam go wzrokiem, dopiero po chwili przenosząc go na mój zaprzęg z saniami, reniferami i Mikołajem. Będzie wyglądał naprawdę uroczo, kiedy tylko podłączę go do prądu.
A Rhodes Shepherd może się wypchać swoimi własnoręcznie wystruganymi reniferami.
***
W porze lunchowej próbuję zmusić mój służbowy komputer do powstania z martwych, żeby móc wyszukać na moich ulubionych stronach nowe dekoracje świąteczne. Mam zamiar ustawić na środku sklepu ogromną choinkę, która będzie doskonale widoczna przez witrynę, i zastanawiam się, dlaczego nigdy jeszcze tego nie zrobiłam. Przecież to świetny pomysł. Nie muszę dekorować tylko witryny – mogę poszaleć w całym sklepie, bo Rhodes na pewno tego nie zrobi.
Prawda?
Kiedy dzwoni moja mama, uznaję, że to doskonały moment, by wprowadzić mój plan w życie.
– Cześć, kochanie – odzywa się, kiedy tylko odbieram. – Nick widział się właśnie z Mitchem i powiedział, że zerwaliście. To prawda?
Mrugam powoli. Jestem pewna, że mówiłam rodzicom o zerwaniu z Mitchem dwa miesiące temu, kiedy to faktycznie się wydarzyło.
– Tak – przyznaję. – Mówiłam ci.
– Nie, nie mówiłaś – protestuje z pretensja mama. – Wspominałaś tylko, że macie problemy, ale myślałam, że wszystko sobie wyjaśniliście.
Przewracam oczami.
– Tak, i w wyniku tego się rozstaliśmy – dopowiadam. – Możesz dać mi Nicka do telefonu? Potrzebuję kogoś, kto zataszczy mi do sklepu dużą choinkę.
– Nick jest zajęty, pomaga tacie w sklepie – oznajmia mama. – Mitch mógłby ci pomóc, gdybyś go poprosiła.
Jasne. Bo przecież to tak dobrze nam szło, kiedy jeszcze byliśmy razem.
– Dlaczego miałabym to zrobić?
– Mogłabyś zaprosić go na święta i przy okazji poprosić o pomoc – sugeruje niewinnie mama.
Wzdycham rozdzierająco i przez chwilę nie odpowiadam, zbierając wszystkie siły, żeby kontynuować tę rozmowę. Bo, prawdę mówiąc, jest idiotyczna.
Moi rodzice są naprawdę kochani, ale chociaż mam raptem dwadzieścia pięć lat i jestem najmłodsza z całego rodzeństwa, mama przejawia jakąś dziwną fiksację na tle znalezienia mi odpowiedniego partnera i „ustatkowania się". Z pewnością ma z tym związek fakt, że zarówno mój brat Nick ma żonę, Sarah, która pracuje z Aubrey w salonie fryzjerskim, jak i moja siostra Pearl ma męża, Jeremy'ego. Jestem obecnie jedyną niesparowaną członkinią klanu Harrisów, co najwyraźniej uwiera moją mamę.
Czy jednak to wystarczający powód, żeby na siłę wciskać mi Mitcha, od którego dwa miesiące temu z ulgą w końcu odeszłam? Nie sądzę.
– Dlaczego miałabym go zapraszać na święta, mamo? – pytam w końcu z frustracją. – Rozstaliśmy się, a ja nie zamierzam mu dawać złudnej nadziei.
– Mitch nie ma swojej rodziny w Banff – przypomina mi łagodnie. – Będzie sam jak palec.
A mnie nie mogłoby to mniej obchodzić.
– Wiesz co? To sama do niego zadzwoń i go zaproś – sugeruję. – Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Czy teraz mogę prosić mojego brata?
– Jest zajęty – ucina mama. – I na pewno nie będzie miał czasu pomagać ci z jakąś choinką. Ale jestem pewna, że Mitch będzie miał sporo czasu. Widzimy się w weekend, pa!
Po tych słowach się rozłącza, a ja dochodzę do wniosku, że nie ma sensu dzwonić do mojego brata, bo ona zapewne już biegnie go uprzedzić, że gdybym prosiła o pomoc, to nie ma dla mnie czasu. Jezu.
Po prostu świetnie.
Piszę więc do Aubrey, żeby sprawdzić, czy nie chciałaby się ze mną wybrać po choinkę, ale okazuje się, że ma już plany ze swoim narzeczonym, co sprawia, że zaczynam się zastanawiać, czy jestem ostatnią samotną osobą w Banff. Potem jednak przypominam sobie, że jest jeszcze Mitch, którego absolutnie nie zamierzam prosić o pomoc...
I Rhodes, którego tym bardziej nie zamierzam prosić o pomoc.
Podchodzę do witryny i zerkam przez nią na fasadę sklepu mojego nemezis. Skrzy się licznymi światełkami, a drewniane ozdoby wyglądają na niej naprawdę uroczo. Zauważam, że Rhodes udekorował je także czerwonymi kokardami...
Wyglądającymi podejrzanie jak ta, którą znowu spięłam dzisiaj włosy.
Przez chwilę przyglądam się temu podejrzliwie, ale potem dochodzę do wniosku, że to albo przypadek, albo inspiracja moim wyglądem. Równocześnie nabieram ochoty, żeby zajrzeć do sklepu Rhodesa – on w moim kiedyś chyba był, za to ja w jego nigdy. Obiecałam sobie, że moja noga w nim nie postanie, ale nagle dochodzę do wniosku, że może rzeczywiście lepsze poznanie mojego wroga wyszłoby mi na dobre.
Zakładam płaszcz, po czym wychodzę na ulicę. Uśmiechami pozdrawiam kilku przechodniów, zdeterminowana, by wykonać moją misję poznania sklepu wroga i nie dać się rozproszyć, ale jestem już prawie na jezdni, gdy słyszę znajomy męski głos.
– Poppy! Poppy, zaczekaj!
Odwracam się, by dostrzec biegnącego w moją stronę Mitcha. Jest dziwnie ożywiony, aż odruchowo krzywię się na jego widok. Obiektywnie jest dosyć przystojny: trochę ode mnie wyższy, dobrze zbudowany, z wiecznie rozczochranymi blond włosami i uroczym uśmiechem, które nadawały mu zawsze aurę niegrzecznego chłopca. Na mnie jednak ten wygląd już dawno przestał robić wrażenie.
– Poppy! – drze się znowu, po czym zatrzymuje tuż przy mnie. – Gloria dzwoniła i powiedziała, że potrzebujesz pomocy z transportem choinki. Chętnie ci pomogę!
Och? Nagle chce mi pomagać, po dwóch latach kompletnego olewania moich potrzeb?
I co miała w głowie moja mama, że do niego zadzwoniła?!
– Nie, dziękuję – odpowiadam chłodno. – Nie potrzebuję pomocy.
Mitch wygląda na zdezorientowanego.
– Ale... przecież nie poradzisz sobie sama – protestuje. – Ktoś musi z tobą pojechać. Nie dźwigniesz sama dużej choinki. Jesteś za mała.
Jeżę się, ale zanim zdążę odpowiedzieć, tuż za sobą słyszę inny znajomy męski głos:
– To prawda, dlatego nie pojedzie sama. Zgodziłem się już pomóc Poppy.
Odwracam się, by ze zdumieniem zobaczyć patrzącego na nas ponuro Rhodesa. Stoi nieopodal, z rękami w kieszeniach kurtki, i krzywi się z niesmakiem, jakby cały ten pomysł mu się nie podobał, chociaż to on sam to tyle co zaproponował.
Mój arcywróg właśnie zasugerował, że pojedzie ze mną po pieprzoną choinkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top