20. Prawdziwa wygrana

#mlcwLS

#sektabanff

O Boże, ale mam kaca.

Dawno nie miałam takiego kaca.

Z jękiem przekręcam się w łóżku na drugi bok, próbując odeprzeć wdzierające mi się do głowy wspomnienia wczorajszego wieczoru. Naprawdę przesadziłyśmy z winem. Zdarza mi się pić alkohol – przecież już raz Rhodes odprowadzał mnie do domu, gdy byłam wstawiona – ale już dawno nie takiej jego ilości. Jezu, głowa mi zaraz eksploduje.

Wszystkie członki mam dziwnie słabe, a w ustach czuję Saharę. Niewyraźnie pamiętam drogę do domu, to, jak chciałam iść na spacer z Winter do pensjonatu, i jak Rhodes złapał mnie w pół, przewiesił przez ramię i zaniósł do samochodu. Czuję, że moje policzki płoną z zażenowania na samo to wspomnienie.

Co on sobie o mnie pomyśli? Że jestem jakąś alkoholiczką? W końcu już drugi raz znalazł mnie w takim stanie, tym razem nawet gorszym!

Przekręcam się w łóżku na plecy i otwieram oczy, po czym mrugam kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić wzrok do światła. W pokoju jest jasno, najwyraźniej nastał już przynajmniej poranek. W pierwszej chwili nie rozpoznaję tego miejsca, bo sufit w mojej sypialni jest beżowy, nie biały. Gapię się w niego, jakby miał ukrywać odpowiedzi na wszelkie pytania, a potem w końcu z westchnieniem przenoszę wzrok na otoczenie wokół mnie.

Ach, tak. Nie znajduję się w swoim łóżku, tylko w sypialni Rhodesa. To wiele wyjaśnia.

Z jękiem zakrywam oczy przedramieniem. Przypominam sobie, że wczoraj między jednym kieliszkiem wina a drugim opowiedziałam dziewczynom o wszystkim. O całej mojej relacji z Rhodesem. Neva odwdzięczyła się tym samym, mówiąc o sobie i Drew (wcale bym się nie spodziewała, skąd), ale i tak przebiła nas Wendy, która najwyraźniej spotyka się z oboma swoimi ochroniarzami. To był naprawdę fajny wieczór, ale dużo mówiłyśmy o naszych facetach, co wcześniej raczej mi się nie zdarzało. W końcu była tam Sarah, żona mojego brata! To wydaje mi się... odrobinę dziwne.

Ale chociaż robi mi się niedobrze na to wspomnienie, niespecjalnie żałuję tego wieczoru.

Słyszę przybliżające się kroki i po chwili drzwi sypialni się otwierają. Nadal nie odsuwam przedramienia sprzed oczu, ale dobiega mnie westchnienie, a potem czyjś ciężar przechyla materac po prawej stronie łóżka. Drgam, gdy ktoś łagodnie odsuwa mi z czoła pasmo włosów.

Nie ktoś, tylko Rhodes, oczywiście. W końcu znajdujemy się w jego domu.

– Obudziłaś się wreszcie, pierniczku? – pyta czule. – Jak się czujesz?

Próbuję coś powiedzieć, ale wychodzi mi tylko niewyraźne mamrotanie. Rhodes śmieje się miękko.

– Spróbuj jeszcze raz, ale w jakimś zrozumiałym języku.

Wzdycham rozdzierająco, a potem biorę się w garść. Odsłaniam oczy, by spojrzeć na siedzącego przy mnie mężczyznę.

Rhodes ma na sobie czarną koszulkę i szare spodnie dresowe. Jego włosy są wilgotne, jakby tyle co wyszedł spod prysznica, a twarz ma gładko ogoloną, co zapewne też zrobił przed chwilą. Uśmiecha się jednym kącikiem ust, co wydaje mi się zaskakująco seksowne.

Przez chwilę po prostu na siebie patrzymy. Mam na końcu języka przeprosiny za wczoraj, ale Rhodes wcale nie wygląda, jakby się gniewał. Spojrzenie ma łagodne i pełne czułości.

Jezu, kocham go takim. Jakim cudem przez dwa lata ten facet wydawał mi się gburem, chociaż tak naprawdę jest największym pod słońcem słodziakiem?

– Czuję się doskonale – zapewniam. – Dawno nie byłam tak wyspana, świeża i wypoczęta. Mogłabym teraz wyskoczyć z łóżka i pobiec w maratonie albo coś.

Nienawidzę biegać, więc tym bardziej nienawidzę maratonów. Ale Rhodes o tym nie wie, prawda?

– To się świetnie składa – stwierdza, posyłając mi protekcjonalny uśmiech. – Bo za godzinę na rynku odbędzie się rozstrzygnięcie konkursu na najlepiej udekorowany sklep, pamiętasz? Mam dziwne wrażenie, że chciałabyś tam być.

Cholera.

Siadam gwałtownie, ale jęczę i chwytam się za głowę, kiedy pokój razem z Rhodesem zaczynają mi wirować przed oczami. Rhodes znowu gładzi łagodnie moje włosy, zupełnie nieprzejęty tym pokazem mojej niedyspozycji.

– Gdybyś jednak nie czuła się tak dobrze, jak deklarujesz – mówi – to na stoliku zostawiłem ci wodę i tabletki. Połknij je, idź pod prysznic, a ja w tym czasie przyrządzę nam śniadanie. Potem razem pojedziemy do centrum. Zgoda?

Kiwam z roztargnieniem głową, bo cały czas mam wrażenie, że o czymś zapomniałam. A potem to do mnie dociera. Oprócz gadania wczoraj o facetach, zrobiłyśmy coś jeszcze...

Cholera.

– List! – wykrzykuję, po czym krzywię się na kolejną eksplozję bólu w głowie.

Rhodes mruga zaskoczony.

– Jaki list, pierniczku?

– Napisałam wczoraj list – wyjaśniam gorączkowo. – Do Mikołaja. Wszystkie je napisałyśmy. Po pijaku. I... one nie były... były trochę...

Nieprzyzwoite.

I nawet więcej niż trochę.

Rhodes, który chyba się domyśla, jak chciałabym skończyć to zdanie, robi zaciekawioną minę.

– I gdzie masz ten list, Poppy?

– Właśnie nie wiem! – Chwytam się za włosy, zaniepokojona. – Chyba został z resztą w Little Dreams. Mam nadzieję, że Neva się nimi zaopiekowała...

– Ta Neva, która była jeszcze bardziej pijana niż ty i spała na podłodze, gdy po ciebie przyjechałem? – Rhodes unosi pytająco brew.

Cholera.

Naprawdę spała, kiedy wychodziłam?

Rhodes chwyta mnie za tył głowy i pochyla się, by wycisnąć szybki pocałunek na moich ustach. Potem ponownie się odsuwa.

– Zajmiemy się tym później, kiedy pójdziemy na otwarcie Little Dreams – obiecuje. – Na razie konkurs. Bierz tabletki i idź pod prysznic. Założę się, że chcesz wyglądać jak najlepiej, kiedy z tobą wygram.

Robię oburzoną minę, ale on już podnosi się z łóżka i ucieka z pokoju. Sięgam po poduszkę i rzucam nią w niego, ale niestety trafiam tylko w drzwi. Wydaje mi się, że zza nich dociera do mnie jeszcze śmiech Rhodesa.

Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że ja sama też się uśmiecham.

***

Rozstrzygnięcie konkursu na najlepiej udekorowany sklep odbywa się na głównym rynku Banff, gdzie obecnie naprawdę dużo się dzieje.

Gdy w końcu docieramy z Rhodesem na miejsce, na scenie, na której punktualnie w południe pojawi się burmistrz, występuje jakiś lokalny zespół grający świąteczne piosenki. Poza tym znajdują się tutaj także stragany ze świątecznymi przysmakami, grzanym cydrem, czekoladą, ale też różnymi lokalnymi wyrobami. Na środku placu znajduje się ogromna choinka, wokół której ganiają się dzieci. Jest tu sporo ludzi, głównie rodzin z dziećmi, bo w jednym z rogów placu znajduje się tu także chata świętego Mikołaja, z którym maluchy chętnie robią sobie zdjęcia.

Chwytam Rhodesa za rękę, gdy tylko wchodzimy w ten cały rozgardiasz; po jego minie widzę, że natychmiast chce się stąd ewakuować, a nie zamierzam mu na to pozwolić. On posyła mi przerażone spojrzenie, na co odpowiadam mu szerokim uśmiechem. Po tabletkach, prysznicu i śniadaniu czuję się już nieco lepiej, więc mogę przechylić się, by wyszeptać mu do ucha:

– Wytrzymaj, a przed pójściem do Little Dreams spełnimy tę twoją fantazję o warsztacie.

Na te słowa jego oczy rozbłyskują, a chwyt na mojej dłoni staje się mocniejszy, i już wiem, że go przekonałam. Ponieważ mamy jeszcze chwilę do ogłoszenia wyników, ciągnę go między stragany, zdeterminowana, by kupić sobie coś słodkiego i bardzo niezdrowego.

Spędzamy dobre pół godziny, przechadzając się po rynku; Rhodes ani na chwilę nie puszcza mojej ręki, nawet gdy musimy zapłacić za nasze zakupy. Nie protestuję, bo jest mi naprawdę dobrze z jego bliskością i dotykiem, i pławię się w jego zainteresowaniu i czułości. Mimo woli przypominam sobie, że zawsze przychodziłam na ogłoszenie wyników sama, bo Mitch narzekał, że nie znosi komercjalizacji świąt i nie będzie łaził po żadnym rynku, ale szybko odsuwam od siebie te myśli. Nie zamierzam więcej zajmować sobie głowy moim byłym, bo teraz mam przy sobie kogoś, kto jest tu ze mną, mimo że nawet tego nie lubi. Ale robi to dla mnie.

Jak mogłam nie dostrzegać Rhodesa aż przez dwa lata?

W końcu zespół kończy grać, a gdy na rynku chwilowo zapada cisza, Rhodes wzdycha z ulgą. Kieruję nas w stronę sceny, gdzie zbiera się już trochę ludzi – głównie właścicieli sklepów na głównej ulicy – oraz organizatorzy konkursu i jury. Stajemy gdzieś z tyłu, ramię w ramię, a Rhodes posyła mi szybkie spojrzenie.

– Nie ześwirujesz, jeśli wygram, prawda?

Przewracam oczami.

– Nie, nie zeświruję – zapewniam. – Po prostu wmówię sobie, że to dlatego, że masz w jury aż dwóch kumpli.

Rhodes mruga zdziwiony.

– Co?

– Johna i Henry'ego – przypominam mu. – Przecież ich lubisz, prawda? Więc to oczywiste, że choćby z tego powodu mogą pozwolić ci wygrać. Jeśli tak się stanie, właśnie to będę sobie powtarzać.

Rhodes kręci głową.

– Jesteś niemożliwa.

Uśmiecham się do niego promiennie.

– No wiesz co! Przecież sam się przyznałeś, że bierzesz udział w tym konkursie tylko ze względu na mnie – przypominam mu. – Nawet nie zależy ci na wygranej. Skoro już mnie masz, mógłbyś w ogóle odpuścić.

Rhodes robi powątpiewającą minę.

– Ja już wygrałem, Poppy – mówi ciepło. – Bo cię mam. Ale uznałem, że skoro to mi się udało, to muszę też pokochać święta, skoro ty je kochasz. Nie chodzi o konkurs, tylko o... całą resztę.

Z niedowierzaniem kręcę głową. Odwracam się do niego przodem, wspinam na palce i obdarzam go długim, słodkim pocałunkiem.

– Nie musisz kochać świąt tylko dlatego, że ja je kocham – zapewniam stanowczo. – Nie dlatego z tobą jestem i z pewnością nie podobałbyś mi się mniej, gdybyś stał się jeszcze większym Grinchem. Różnimy się od siebie w pewnych kwestiach i to dobrze. To zupełnie normalne. Lubię cię takim, jakim jesteś.

Właściwie chciałabym powiedzieć, że go kocham, ale... chyba żadne z nas nie jest na to gotowe.

Rhodes obejmuje moją twarz dłońmi i też mnie całuje, nie zważając na to, że John właśnie wychodzi na scenę i zaczyna coś mówić. Tłum wokół nas klaszcze, ale my jesteśmy zamknięci w naszym własnym świecie, w którym liczy się tylko nasza wzajemna bliskość.

– To dobrze – szepcze Rhodes prosto w moje usta. – Bo naprawdę mogę nie być w stanie udawać, kiedy przyjdę do twojej rodziny na święta.

Chichoczę.

– Będzie dobrze – zapewniam. – Moja rodzina jest fajna. Sam zobaczysz.

– Ważne, że ty tam będziesz – odpowiada, a potem znowu mnie całuje.

Wokół nas głosy stają się jeszcze głośniejsze, ale nadal nie zwracamy na nie uwagi. John mówi coś do mikrofonu... chyba brzmi na rozbawionego... a potem nagle do mojej świadomości wdziera się jego głos, gdy niemalże krzyczy:

– POPPY HARRIS I RHODES SHEPHERD! Oderwiecie się od siebie na chwilę, żeby do mnie podejść?!

Oboje zdziwieni spoglądamy na scenę, gdzie czeka szeroko uśmiechnięty John, który pokazuje Rhodesowi uniesiony kciuk. Potem zauważam, że gapi się na nas również cała reszta obecnych na rynku osób.

Mam dziwne wrażenie, że coś nas ominęło.

– Co? – pytam bezmyślnie.

– Wygraliście konkurs – powtarza rozbawiony John. – Oboje. Jury zdecydowało się nagrodzić oba wasze sklepy pierwszym miejscem. Ale chyba... już nie jesteście tym specjalnie zainteresowani, co?

Tłum wokół nas się śmieje, a ja czuję, że zaczynają mnie piec czubki uszu. Rhodes jednak, zupełnie niewzruszony, chwyta mnie za rękę, przyciąga bliżej do swojego boku, a potem wraz ze mną rusza w kierunku podium. Nagrodą za wygraną w konkursie jest symboliczny dyplom i znaczek do przyklejenia na witrynie, a w tym roku najwyraźniej jury musi nam wydać dwa zestawy.

– Rzeczywiście nie – przyznaje Rhodes, kiedy w końcu wchodzimy na scenę, a on wymienia z Johnem uścisk dłoni. – Ja już wygrałem wszystko, na czym mi zależało.

Spogląda na mnie, kiedy również witam się z Johnem. Uśmiecham się szeroko.

– A ja zrozumiałam, że nie zależy mi na konkursie tak bardzo, jak myślałam – dopowiadam.

A potem Rhodes ponownie bierze mnie w objęcia i całuje na samym środku sceny.

Momentalnie zapominam o wszystkich otaczających nas ludziach i o tym, gdzie się znajdujemy. Liczy się tylko on: jego bliskość, jego dotyk i jego pocałunki. Liczy się tylko ten facet, którego kocham, a nie jakiś głupi konkurs.

Oboje rzeczywiście wygraliśmy już wszystko, co najbardziej się liczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top