2. Umiem poprosić o pomoc, Rhodes

#mlcwLS

Jeszcze godziny po całym tym wydarzeniu z Rhodesem i moimi zdjęciami wmawiam sobie, że to nie wydarzyło się naprawdę.

Bo nie mogło, prawda? Los nie mógł być aż tak złośliwy?

Zrobiłam te zdjęcia dobre dwa miesiące temu, kiedy jeszcze myślałam, że będą dobrym prezentem na Mikołajki, żeby trochę podnieść temperaturę w związku moim i Mitcha. Od tego czasu bezpiecznie leżały sobie na dysku mojego służbowego komputera, bo na mój prywatny laptop Mitch od czasu do czasu zaglądał i mógł je znaleźć. Nie mam pojęcia, jakim cudem tej kupie złomu udało się wydrukować akurat je, ale jakoś tak wyszło.

A świadkiem tego był nie kto inny, jak moje nemezis ze sklepu naprzeciwko.

Do tej pory krzywię się z krindżu, kiedy o tym myślę. Gdy przypominam sobie jego osłupiały wyraz twarzy, robi mi się niedobrze. Niby nie pokazałam na tych zdjęciach zbyt wiele, ale mimo wszystko to więcej, niż kiedykolwiek w moim przypadku widział. Pewnie nawet nie uświadamiał sobie do tej pory, że jestem kobietą z tyłkiem i cyckami, bo widział we mnie wyłącznie rywalkę. A teraz... teraz już wie. Mam tyłek i cycki, które chętnie pokazuję na zdjęciach w świątecznym zdzirowatym outficie.

Gdyby obchodziło mnie jego zdanie na mój temat, pewnie już totalnie bym panikowała, ale że obchodzi mnie jedynie, czy nikomu nie powie o tym incydencie, to jestem tylko odrobinę zaniepokojona.

No i jest mi wstyd, oczywiście.

– To wszystko twoja wina – oznajmiam, kiedy pod koniec mojego dnia pracy do Vintage Treasures wpada Aubrey.

Słysząc to oskarżenie, zatrzymuje się zdumiona w progu, poprawiając siatkę, którą trzyma w ręce, a w której z pewnością znajduje się nasza kolacja. Mruga, odrzuca na plecy długie blond włosy, które, jak przystało na fryzjerkę, ma doskonale ułożone, po czym stopą zamyka za sobą drzwi i przedziera się przez sklep do kontuaru, za którym stoję.

Znam się z Aubrey od dzieciństwa, bo chodziłyśmy do jednej szkoły i już wtedy się zaprzyjaźniłyśmy. Teraz ona prowadzi salon fryzjerski i ma narzeczonego, z którym planuje ślub za kilka miesięcy, a ja, cóż... straciłam ostatnie dwa lata życia na faceta, który absolutnie nie był mnie wart, i nie czuję się samotnie tylko wtedy, gdy przyjaciółka mnie odwiedza.

Ona albo ktoś z mojej licznej rodziny.

– Ale... co dokładnie jest moją winą, kochanie? – pyta łagodnie Aubrey, stawiając na ladzie nasze jedzenie.

To chińszczyzna na wynos, dziwi mnie jedynie fakt, że w siatce znajduje się także termos. Kiedy Aubrey otwiera go z chytrym uśmiechem, ze środka dociera do mnie zapach grzanego wina, na co nieco się rozluźniam. Naprawdę potrzebuję tego po długim dniu w pracy.

A zwłaszcza po incydencie fotograficznym z Rhodesem.

– Namówiłaś mnie, żebym zrobiła te głupie zdjęcia dla Mitcha – oskarżam ją. – A teraz wszyscy mogą się o tym dowiedzieć.

Aubrey robi jedynie nieco zaniepokojoną minę.

– A dokładnie w jaki sposób?

Opowiadam jej więc całą historię, nie zapominając o dokładnym opisaniu przerażenia, jakie malowało się na twarzy Rhodesa, gdy zobaczył, co wypluła moja drukarka. Aubrey zaczyna się śmiać gdzieś w połowie mojej mrożącej krew w żyłach opowieści, co przyjmuję z rosnącym niesmakiem.

– Nie rozumiem, co cię tak bawi – mamroczę na koniec, zabierając jedną parę pałeczek i otwierając pudełko z moim makaronem. – Jeśli on o tym komuś powie...

– A co dokładnie miałby powiedzieć, Pops? – przerywa mi Aubrey z rozbawieniem. – „Naprawiałem drukarkę naszemu lokalnemu aniołkowi i okazało się, że bliżej jej do diablicy, gdy maszyna wypluła jej półnagie fotki w stroju pomocnicy Mikołaja"? Proszę cię. Na pewno jest tak zażenowany, że już prawie o tym zapomniał.

– Prawie? – Unoszę brew.

– No – potwierdza z rozbawieniem Aubrey. – Bo totalnie zwali sobie do tego wspomnienia dzisiaj wieczorem pod prysznicem.

Z jakiegoś powodu myśl o masturbującym się Rhodesie sprawia, że moje policzki robią się czerwone; na szczęście mam dosyć ciemną karnację i rzadko kiedy to widać.

– Aubrey...!

– No co? – Przyjaciółka uśmiecha się do mnie niewinnie. – Może być Grinchem, ile tylko chce, ale założę się, że nie wykopałabyś go z łóżka, gdybyś go tam jakimś cudem znalazła. I założę się, że to nie jest drugi Mitch z małym fiutkiem. Widziałaś jego ręce?

Widziałam. I nie powiem, że nie przemknęło mi przez głowę to, co ona właśnie sugeruje, ale nigdy nie mówiłam o tym tak otwarcie jak ona. Normalnie nie miałabym z tym żadnych problemów, ale przecież chodzi o Rhodesa Shepherda. Mojego arcywroga. Faceta, który chce mnie pozbawić mojego zasłużonego tytułu właścicielki najlepiej udekorowanego na święta lokalu usługowego. Tutaj nie może być mowy o żadnych ludzkich uczuciach.

Nawet o przyznaniu, że mój arcywróg jest gorący jak cholera.

– Czy możemy, proszę, przestać rozmawiać o fiucie Rhodesa Shepherda? – jęczę. – Obiecałam sobie nienawidzić tego faceta, pamiętasz?

– Jedno drugiemu nie przeszkadza. – Aubrey wzrusza ramionami. – Seks z nienawiści też jest spoko.

Jeszcze chwila, a jej walnę.

– Nie zamierzam uprawiać seksu z Rhodesem Shepherdem – syczę. – Ani z nienawiści, ani z żadnego innego powodu. Dlaczego właściwie mielibyśmy to robić, bo on jest atrakcyjny? No jest. I co z tego? Nie chodzę do łóżka z każdym facetem, który jest atrakcyjny.

– A z takim, który wodzi za tobą wzrokiem? – pyta Aubrey podstępnie, a kiedy przewracam oczami, dodaje: – Daj spokój, widziałam, jak on się na ciebie gapi. Chętnie by ci pokazał swój interes, gdybyś tylko poprosiła, i nie mówię tu o sklepie.

Taa. Jasne.

– Pewnie się gapił, żeby się upewnić, że nie zamierzam podpalić mu lokalu – odpowiadam uprzejmie. – Albo przekabacić sędziów konkursu na swoją stronę. Dzisiaj, kiedy rozmawiałam z burmistrzem, specjalnie wyszedł przed sklep, żeby zobaczyć, czy nic nie knuję. Pomożesz mi z girlandą, jak zjemy?

Aubrey krztusi się łykiem wina, które akurat pije, więc zapobiegawczo zabieram jej termos i sama dopijam jej porcję. Jest słodkie i gorące, dokładnie takie, jak lubię.

– A co to za nagła zmiana tematu? – pyta. – I z jaką girlandą?

– Nad drzwi – wyjaśniam spokojnie. – Świąteczną. Ten Grinch z naprzeciwka siedzi po nocy i struga renifery, więc muszę zrobić coś, żeby moja witryna prezentowała się lepiej od jego. Chcę zawiesić nad drzwiami girlandę z jemiołą. Zjemy, przyniosę drabinę i uwiniemy się z tym raz-dwa. Co ty na to?

Aubrey wzdycha rozdzierająco, ale oczywiście w końcu się zgadza, bo to przecież moja najlepsza przyjaciółka. Dojadamy więc nasz makaron i dopijamy wino, którego jest całkiem sporo jak na moje rozmiary i możliwości, dzięki czemu zaczyna mi przyjemnie szumieć w głowie i jedno jest pewne: nie wrócę dzisiaj do domu moim samochodem.

Na szczęście nie mam do niego daleko, spacer dobrze mi zrobi.

Wynoszę potem drabinę i razem zabieramy się za wieszanie girlandy. W praktyce polega to na tym, że Aubrey podaje mi ją z dołu i mnie asekuruje, a ja staram się ją przywiesić na trytytki i taśmę klejącą, próbując równocześnie nie spaść z drabiny. Na zewnątrz robi się już ciemno – w końcu dochodzi piąta po południu – a ja mam do dyspozycji jedynie światło docierające ze środka sklepu, ale upieram się, że jakoś dam radę.

Do momentu, gdy nie słyszę za sobą znajomego męskiego głosu.

Przysięgam, że ten facet mnie śledzi i zjawia się w najmniej odpowiednich momentach.

Ten pomiot szatana, który znalazł się na Ziemi, żeby patrzeć na moje porażki.

– Wszystko w porządku? – pyta Rhodes, wyraźnie zbliżając się w naszą stronę. – Może jednak potrzebujesz pomocy, Poppy?

Aubrey szczerzy się do mnie i unosi kciuk, a ja odwracam się na moment, by stwierdzić, że mój arcywróg rzeczywiście idzie w naszą stronę. Jest już prawie na chodniku i gapi się na mnie w ten oceniający sposób, przez który czuję się jeszcze mniejsza, niż naprawdę jestem. Na pewno przyszedł szpiegować, jakie ozdoby dodaję do mojej witryny, żeby móc potem w nocy wystrugać kolejny pierdylion drewnianych reniferów i...

Ups.

Gdy próbuję bez słowa wrócić do pracy, drabina kołysze się nagle, a zajęta podziwianiem Rhodesa Aubrey nie zdąża jej złapać na czas, żeby ją ustabilizować. Chwieję się, z przerażeniem chwytam jedyną rzecz, którą mam dostępną pod ręką, czyli girlandę, i próbuję się jej przytrzymać. Niestety kiedy lecę do tyłu, girlanda odrywa się i szybuje wraz ze mną, a mnie przemyka przez głowę, że może przynajmniej zniweluje ból przy upadku.

Nie upadam jednak na ziemię.

Zamiast tego wpadam prosto w ramiona Rhodesa Shepherda, który z niejasnych powodów chwyta mnie, cofając się o krok od impetu, ale nawet nie traci równowagi, mimo że następnie na nas oboje spada moja girlanda.

Zerkam na Aubrey, która gapi się na nas z rozchylonymi w szoku ustami, a potem szeroko się uśmiecha. Przyjaciółka znowu pokazuje mi uniesiony kciuk, za co ja próbuję ją zamordować spojrzeniem.

Nie wychodzi.

Mam na sobie tylko bordową aksamitną sukienkę, bo uznałam, że do stania w drzwiach nie potrzebuję płaszcza, która obecnie podwija mi się na nogach, pozwalając Rhodesowi zobaczyć stanowczo zbyt wiele. On wydaje się jednak tak zaskoczony tą sytuacją, że po prostu mnie trzyma i gapi się, nawet nie próbując mi zaglądać pod sukienkę czy w dekolt, ani nic.

Jezu. Ten facet jest tak wielki i tak dobrze zbudowany, że nie wygląda na to, by trzymanie mnie sprawiało mu w ogóle jakiś kłopot. Zero oznak wysiłku na jego przystojnej twarzy.

– Teraz cię puszczę – mruczy gdzieś tuż obok mojego ucha. – Postaraj się tym razem stanąć na nogach o własnych siłach, okej?

Kiwam głową, niezdolna do żadnej ciętej riposty, a Rhodes powoli opuszcza mnie na ziemię. Chwieję się nieznacznie, gdy w końcu na niej staję, a potem pospiesznie poprawiam sukienkę, zakrywając kolana.

Dlaczego moje serce wali tak szybko?

– Ja... przepraszam – bąkam, a potem natychmiast przechodzę do kontrataku. – Co tu właściwie robisz? Przyszedłeś szpiegować?

W jego ciemnych oczach błyska zaskoczenie, w które nie wiem, czy wierzyć.

– Szpiegować? – powtarza z niedowierzaniem. – Przyszedłem jedynie dlatego, że widziałem, że zaraz zlecisz z tej drabiny. Może i nie poprosiłaś o pomoc, ale i tak chciałem jej udzielić.

Cofam się o krok. Jasne. Bo jest takim dobrym samarytaninem.

– Poprosiłam o pomoc – protestuję, wskazując na Aubrey. – Moją przyjaciółkę.

– Aha – komentuje, krzywiąc się. – Czyli potrafisz prosić o pomoc, tylko nie mnie, tak, Poppy?

Stanowczo kiwam głową.

– Potrafię prosić o pomoc, Rhodes – zapewniam. – Ale niekoniecznie kogoś, kto wcale nie chce, żeby mi się udało.

Aubrey daje mi na migi jakieś znaki, których nie rozumiem, więc ją ignoruję. Cofam się o kolejny krok i wpadam na tę cholerną drabinę, a w dodatku zaplątana między nami girlanda sprawia, że Rhodes zostaje pociągnięty z powrotem w moją stronę. Krzywi się, wyplątując się z niej, a potem mi podaje.

– Myślisz, że sabotowałbym twoje przygotowania do konkursu? – pyta z pretensją. – Wolę wygrać dlatego, że jestem lepszy, Poppy.

Dlaczego on musi w kółko powtarzać moje imię? To takie... ugh!

Irytujące!

– Tak, cóż... powodzenia. – Obdarzam go protekcjonalnym uśmieszkiem. – Wyrzeźb jeszcze parę reniferków, to może ci się uda.

Rhodes przekrzywia głowę i zwęża oczy, zanim odpowie:

– A ty może wytapetuj witrynę słodką pomocnicą Mikołaja, to będziesz mieć zwycięstwo w kieszeni.

Otwieram w zdumieniu usta, ale zanim uda mi się coś odpowiedzieć, on już odwraca się i odchodzi z powrotem do swojego sklepu. Wobec tego zerkam na Aubrey, która nadal szczerzy się idiotycznie i robi głupie miny.

– Mówiłam? – pyta teatralnym szeptem. – Totalnie będzie o tobie myślał dzisiaj pod prysznicem.

Cóż, najwyraźniej moja przyjaciółka jest nienormalna.

A ten pomiot szatana, moje nemezis, wcale nie zapomniał o tym, co zobaczył, i z pewnością jeszcze wykorzysta to przeciwko mnie w najmniej oczekiwanym momencie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top