10. Dwa lata czekania
#mlcwLS
#sektabanff
RHODES
Poppy Harris jest w moim sklepie.
Myślałem, że nigdy tego nie doczekam. Może ona nie zwracała na to uwagi, ale ja dokładnie wiem, że przez ostatnie dwa lata nie zajrzała tutaj ani razu. Wielokrotnie rozglądałem się po sklepie, próbując dostrzec go jej oczami; zastanawiałem się, czy wystrój i ozdoby by jej się spodobały. Denerwowało mnie, że nigdy nawet nie przeszło jej przez głowę, żeby mnie odwiedzić. Oczywiście wiedziałem, że uważa mnie za swojego rywala i wroga – do czego sam doprowadziłem – ale bez przesady.
A teraz, po tych dwóch długich latach, ona w końcu tutaj jest.
Uwolniona od tego dupkowatego byłego, z którym się umawiała, nie wiadomo dlaczego tak długo. W dodatku nastawiona do mnie dużo bardziej pozytywnie, niż mógłbym marzyć przez ostatnie dwa lata, w trakcie których jedynie patrzyła na mnie z niezadowoleniem i zbywała mnie bez odrobiny życzliwości, zupełnie inaczej niż całą resztę miasteczka.
Sam nie jestem pewien, czy dzisiejszy incydent z choinką pomógł naszej relacji, czy raczej jej zaszkodził. Zwłaszcza w moim przypadku: chociaż bardzo nie chciałem zaglądać Poppy pod sukienkę, mój wzrok sam powędrował w odpowiednim kierunku, a to, co zobaczyłem, sprawiło, że na nowo zacząłem sobie przypominać tamte zdjęcia. Strój Poppy, którego absolutnie nie chciała mi pokazać i którego pewnie nigdy bym nie zobaczył, gdyby nie zepsuta drukarka.
Jezu. Do tej pory mi staje na tamto wspomnienie.
Staram się skupić na chwili obecnej i na dziewczynie, która właśnie weszła do mojego sklepu i rozgląda się dookoła po półkach, zupełnie mnie ignorując. Towaru mam niewiele, bo przed świętami zawsze schodzi go dużo, a z zamówieniem Drew nie mam za bardzo czasu na nadrabianie braków, ale i tak zaczynam się stresować, co powie na to wnętrze.
Tak samo jak stresowałem się, gdy zaprosiłem ją wczoraj do siebie, zwłaszcza gdy pokazywałem jej moją pracownię.
Miałem wtedy na końcu języka pytanie, czy nie chciałaby zostać na noc, ale bałem się, że przesadzę. Muszę być ostrożny, jeśli chodzi o Poppy. Rozstała się ze swoim byłym raptem dwa miesiące temu, powinienem dać jej chociaż odrobinę czasu i przestrzeni, zanim zdecyduje, czy chce spróbować z kimś nowym.
A sądząc po tym, jak patrzyła na mnie, gdy złapałem ją przy choince, nie jestem tak całkiem bez szans.
Jej wzrok w końcu wędruje do mnie i twarz Poppy rozświetla się jak bożonarodzeniowa choinka. Nadal ma na sobie tę absurdalnie uroczą, obcisłą we wszystkich odpowiednich miejscach czarną sukienkę ze wzorem w pierniczki, pod którą – tak, wiem to dokładnie – włożyła pończochy. Narzuciła na nią rozpięty płaszcz, a włosy znowu ma częściowo związane tą czerwoną kokardą, którą zakłada zawsze w okresie okołoświątecznym. Uwielbiam te kokardy równie mocno, co ich nie znoszę.
– Cześć. – Poppy uśmiecha się do mnie nieśmiało, gdy podchodzi w końcu bliżej. – Czy to ma być twoja choinka?
Kiwa głową w odpowiednim kierunku, ale nie muszę patrzeć, by wiedzieć, o co pyta. Robię kwaśną minę.
Tak, mam w sklepie choinkę. Nie taką typową jak jej, ale z drewna. Ustawiam ją już drugi rok w nadziei, że ona kiedyś ją doceni, ale teraz zaczynam podejrzewać, że wcale jej się nie podoba. Poppy to tradycjonalistka, dlatego chciała mieć w swoim sklepie zwykłe drzewko. Płaska, wystrugana z drewna choinka obwieszona jednobarwnymi lampkami w chłodnym odcieniu jest bardzo w moim stylu, za to niespecjalnie w stylu Poppy.
A po naszych ostatnich interakcjach zaczynam rozumieć, że jeśli kiedykolwiek chcę mieć jakąś szansę u Poppy, muszę nie tylko polubić święta i okołoświąteczne przygotowania, ale wręcz je pokochać.
– Tak – odpowiadam z kamienną twarzą. – Sam ją zrobiłem. Nie podoba ci się?
Już zaczynam się zastanawiać, czy na farmie choinek znalazłaby się jeszcze jakaś dla mnie, która mogłaby zastąpić tę drewnianą, ale wtedy uśmiech Poppy jeszcze się poszerza.
– Jest świetna – oznajmia z entuzjazmem, na co robi mi się dziwnie ciepło w środku. – Jednocześnie prosta i oryginalna. Pasuje mi do ciebie.
Odwraca wzrok od choinki do mnie, a spojrzenie jej piwnych oczu sprawia, że zamieram. Na chwilę zapominam też, jak się mówi.
Jezu, jestem tak mocno zakochany w tej dziewczynie, że jej nieobecność boli równie mocno co jej bliskość. Bo chociaż tu jest, wiem, że nie mogę jej dotknąć, pocałować i powiedzieć, co do niej czuję. Muszę chociaż udawać cywilizowanego mężczyznę.
– Dziękuję – wykrztuszam z siebie w końcu.
Obserwuję, jak Poppy z figlarnym uśmiechem buszuje mi po sklepie. Serce podchodzi mi do gardła, gdy palcami przesuwa po jednej z figurek, i przypomina mi się, jak wczoraj to samo zrobiła w mojej pracowni i jak bardzo chciałem wtedy, żeby przeniosła ten dotyk na mnie. Potem interesuje się talerzami, które w zeszłym miesiącu wykonałem z gliny, i ogląda je tak uważnie, jakby szukała wad, których nie znajdzie.
Może i jestem nadmiernie pewny siebie, ale po prostu wiem, że znam się na tym, co robię.
– Je też sam wykonałeś? – pyta, wskazując na talerze, a ja mruczę potakująco. – Są niesamowite. Masz tyle talentów, że aż mi przy tobie głupio. Sama na niczym się nie znam.
Marszczę brwi, bo to przecież nieprawda. W dodatku Poppy nie wygląda na kobietę, która fałszywą skromnością wymuszałaby komentarze, więc zakładam, że mówi szczerze.
– Aubrey twierdziła, że nie ma lepszej od ciebie łowczyni antyków w okolicy – odpowiadam łagodnie. – Moim zdaniem to równie dobry talent co każdy inny.
Ona znowu na mnie spogląda i tak promiennie się uśmiecha, aż serce podskakuje mi chyba do przełyku. Wraca do oglądania stojącej na półce Kolekcji Banff – czyli rzeźbionych z drewna niewielkich łosi, reniferów i niedźwiedzi – a ja wreszcie zauważam, że z każdą kontrolowaną przez nią półką coraz bardziej się do mnie zbliża. To normalne, skoro kontuar, za którym stoję, znajduje się na końcu pomieszczenia, ale z jakiegoś powodu robię się tym faktem podekscytowany.
Kiedy Poppy milczy przez dłuższą chwilę, w końcu nie wytrzymuję.
– I jak ci się podoba? – pytam, a gdy ona unosi brew, dodaję: – Mój sklep. Jesteś tu pierwszy raz, prawda?
Udaję, że nie jestem pewien, jakbym wcale nie czekał na jej wizytę przez dwa lata.
– Tak – potwierdza Poppy z roztargnieniem. – I żałuję, że nie wpadłam wcześniej, bo wygląda świetnie. Nie dziwię się, że ludzie lubią cię odwiedzać, wszystko tutaj jest niesamowite. To jak grzebanie w sklepie z zabawkami dla dorosłych.
Tłumię śmiech i zaciskam wargi, bo sformułowanie „zabawki dla dorosłych" kojarzą mi się zupełnie inaczej, niż ona zamierzała przekazać. Po chwili, gdy Poppy robi pełną zażenowania minę, orientuję się, że ona też wreszcie pojęła, jak mogłem zrozumieć te słowa.
– Z zabawkami dla dorosłych, co? – mamroczę.
Ona pospiesznie kręci głową.
– Zapomnij, że to powiedziałam – prosi. – Bo teraz wyobrażam sobie, że strugasz drewnianego...
Zasłania usta dłonią, w końcu orientując się, że powiedziała za dużo, a ja znowu nie jestem w stanie powstrzymać uśmiechu. Parskam śmiechem, chociaż pewnie perspektywa rzeźbienia drewnianego kutasa nie powinna mnie bawić.
Z jakiegoś powodu jest jednak zupełnie inaczej.
– Tak czy inaczej – podejmuje pospiesznie, podchodząc do lady i opierając na niej łokcie – świetnie urządziłeś to miejsce. Może powinnam wpadać częściej.
– Może powinnaś – zgadzam się, starając się zachować pokerową twarz.
Przez chwilę oboje milczymy, wpatrując się w siebie z pewnym napięciem, które od jakiegoś czasu się między nami pojawia. Wsuwam ręce do kieszeni spodni, bo inaczej na pewno zrobiłyby coś głupiego i dotknęły jej bez pozwolenia zarówno Poppy, jak i mojego mózgu.
Nic dziwnego, że Poppy rozstała się ze swoim byłym. On nigdy na nią nie zasługiwał i co gorsza, nie robił nic, żeby ten stan zmienić, co jedynie dowodzi, że w dodatku jest idiotą. Jak można wypuścić taką kobietę z rąk?
– Rozmawiałam z dostawcą wieńców, które sprzedaję u siebie w sklepie – odzywa się znienacka Poppy. – Robi je takie starsze małżeństwo za miastem. Zepsuł im się samochód i nie będą w stanie dostarczyć ich na czas, to znaczy na tę imprezę na otwarcie księgarnio-kawiarni Drew i Nevy. Pomyślałam, że może... chciałbyś ze mną jutro po nie pojechać.
Och.
Ona naprawdę prosi o pomoc i towarzystwo... właśnie mnie?
Spoglądam na nią ze zdziwieniem, co Poppy interpretuje w zupełnie inny sposób, niż powinna, bo cofa się o krok i kręci głową.
– To znaczy... wcale nie musisz – dodaje pospiesznie. – Wiem, że masz mnóstwo swoich obowiązków, a ja nie pomogę ci w struganiu reniferów, bo się na tym nie znam. Poradzę sobie sama, po prostu pomyślałam...
– Poppy, oddychaj – przerywam jej, bo zauważam, że Poppy nakręca się coraz bardziej. – Jasne, że z tobą pojadę, jeśli tylko tego chcesz. Pewnie będziesz chciała się tam wybrać po pracy, będzie ciemno, jedziesz za miasto, więc lepiej, żebyś nie robiła tego sama. A skoro mamy współpracować przy dekoracji tego lokalu, to chyba nawet lepiej, żebym uczestniczył w przygotowaniach, prawda?
Poppy uśmiecha się z wdzięcznością, jakby cieszyła się, że dałem jej idealną wymówkę dla mojej obecności. Przyglądam się temu z rosnącą fascynacją, bo zaskakuje mnie, że ona denerwuje się w moim towarzystwie. Że w ogóle czuje potrzebę, żeby szukać wymówek. Nie sądziłem, że to się kiedykolwiek wydarzy. Poppy zawsze była przy mnie dużo bardziej swobodna niż ja.
Czy to może oznaczać, że... ona zaczyna widzieć mnie w innym świetle?
– Masz rację – odpowiada po chwili z ulgą. – Wyjedziemy po pracy? Pojedziemy moim autem czy twoim?
– Moim – decyduję bez namysłu. – Uwiniemy się raz-dwa.
Chociaż wolałbym, żeby wcale tak nie było.
Nie wiem, gdzie znajduje się dom tego małżeństwa, ale może uda mi się namówić Poppy, żeby potem znowu do mnie wpadła? Na czekoladę, kolację albo grzane wino, albo cokolwiek?
Zawsze warto spróbować.
– Dzięki. – Uśmiech Poppy zdaje się rozjaśniać cały sklep, aż moje serce zaczyna szybciej bić. – Naprawdę nie chciałam tam jechać sama. To kawałek za miastem i będzie już ciemno, a na jutro zapowiadają kolejne opady śniegu... Przepraszam, że cię fatyguję, ale...
– Nie fatygujesz mnie, Poppy – zapewniam stanowczo, marszcząc brwi. – Dlaczego sądzisz, że to byłaby fatyga? Przecież to żaden problem.
Poppy wygląda na szczerze skonfundowaną. Właściwie dlaczego?
– No tak – bąka. – Dziękuję, naprawdę. Mitch zawsze mówił, że jestem świetnym kierowcą i że sama dam sobie w takich sytuacjach radę.
No tak. Jej były facet dupek popieprzył jej w głowie. Mogłem się tego domyślić.
– Oczywiście, że dałabyś sobie radę sama, Poppy – zapewniam miękko. – Ale po co masz to robić, skoro masz mnie?
Jeszcze przez chwilę Poppy patrzy na mnie dziwnie, aż w końcu jej twarz rozjaśnia się w kolejnym uśmiechu, od którego zapiera mi dech. Wygląda na to, że jej były naprawdę jest gnojkiem, który przyzwyczaił ją, że nie mogła na niego liczyć w żadnej sytuacji. Nienawidzę go za to jeszcze bardziej.
Ale na szczęście ona wreszcie się go pozbyła. Nareszcie, po tylu miesiącach mojego oczekiwania na ten moment, zrozumiała, że jest warta więcej, niż ten typ mógł jej dać. Bo Poppy jest warta wszystkiego.
Rozumiem to zdecydowanie lepiej od Mitcha, który nigdy jej nie doceniał.
– W porządku – odzywa się łagodnie, a potem robi krok wstecz. – W takim razie... do zobaczenia jutro.
– Do zobaczenia – odpowiadam. – Już nie mogę się doczekać. Chętnie poznam ludzi, którzy tworzą takie piękne ozdoby.
Dodaję to drugie zdanie tylko po to, by nie zauważyła, że tak naprawdę nie mogę się doczekać kilku godzin w jej towarzystwie. Poppy na szczęście nic nie zauważa, tylko macha mi na pożegnanie i opuszcza sklep, po drodze raz jeszcze przyglądając się niektórym z moich wyrobów.
Odprowadzając ją wzrokiem, obiecuję sobie, że na jutrzejszej wycieczce w końcu wykonam jakiś ruch.
Czekałem na to dwa lata.
Tyle chyba wystarczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top