P. XXXV / ROZMOWA PRZED KOMNATAMI KRÓLOWEJ

Zobaczenie Gwaine'a czekającego tuż za zakrętem wcale nie zdziwiło Merlina. Czarownik zaczynał mieć wrażenie, które towarzyszyło mu również piętnaście wieków temu - że Rycerz poszedłby za nim nawet i do piekła. I to nie z jakiegoś konkretnego powodu czy przesłanek. Nie, on zrobiłby to tylko i wyłącznie dla dobrego towarzystwa. Nawet fakt, że Gwaine akurat z kimś rozmawiał nie był zaskakujący. Jakby nie patrzeć mężczyzna lubił pogawędzić z każdym, kto miał nieszczęście znaleźć się w zasięgu jego wzroku. Zaskoczeniem było jednak dla Merlina to, że rozmówcą jego przyjaciela okazał się sam Artur. Ten sam Artur, którego twarz rozświetliła się, gdy Merlin chrząknął znacząco dając im znać o swojej obecności. Widok tego nieznacznego uśmiechu, za którym nie stała nawet jota złej energii czy bezpodstawnej nienawiści sprawiła, że złość i rozczarowanie w sercu Merlina nieco stopniały.

- Merlinie! Z tego, co słyszę, to masz pełne ręce roboty - oświadczył Król próbując jakoś nawiązać rozmowę, ale jednocześnie zaczynając rozumieć, że naciskanie na czarownika miało tendencje do przynoszenia odwrotnych skutków od tych zamierzonych.

- Nie mogę narzekać. Aczkolwiek nowe oficjalne dostępy nieco ułatwiają mi życie - i niezależnie od tego, jak błahe by te dostępy nie były, bo przecież nie było na Camelocie takiej siły, która mogłaby skutecznie odmówić czegoś Merlinowi, chłopak wciąż doceniał starania. Bo jeśli patrzeć na ich obecną relację i starania Artura przez pryzmat czasów, z których obaj oryginalnie pochodzili to słowo "nietypowa" byłoby najdelikatniejszym mogącym opisać tę sytuację.

- Jesteś trochę bliżej znalezienia rozwiązania dla naszego problemu? - spytał Artur skupiając całą swoją uwagę na przyjacielu do tego stopnia, że Melin poczuł się aż nadto widoczny.

Czarownik przez chwilę zmrużył nieznacznie oczy i ściągnął brwi jakby trafił na naprawdę niezgorszą zagadkę. Bo Artur zdawał się być dokładnie w tym miejscu, w którym chciał być. Świadczyła o tym choćby względnie luźna postawa, w której stał i to, że poświęcał swoim rozmówcom całą swoją uwagę. A jednocześnie zdawał się być nieustannie zaskoczony tym, że któryś z nich się odezwał. Niemniej patrząc na Artura, który szczerze się starał, Merlin uświadomił sobie, że gdy tylko znajdzie wolną chwilę to będzie musiał go przeprosić. I to nie przeprosić za okłamywanie go czy przypadkowe przedłużenie jego życia o piętnaście wieków. Raczej za to, że chciał zrobić z niego jednowymiarową postać, którą mógł wcisnąć między strony ksiąg z legendami i nie dopuszczał do siebie myśli, że Artur też ma pełne prawo się zmienić. 

- Jest trochę bliżej spowodowania paru kolejnych problemów - prychnął ze śmiechem Gwaine, przez co Artur przenosił przez chwilę między nimi wzrok próbując zrozumieć, co ten komentarz miał znaczyć. Merlinowi przypominał w tamtym momencie zdezorientowanego szczeniaka i było to tak niezwykle urocze porównanie, że czarownik musiał przetrzeć nieco twarz by zakryć rozkwitający na niej uśmiech,

- Robimy niewielkie postępy. Bardzo niewielkie - wytłumaczył ze słabym uśmiechem i machnięciem ręki Merlin. - O tyle gorzej, że cały czas coś albo ktoś nas opóźnia.

- Gdybym mógł jakkolwiek pomóc to powiedz tylko słowo a zorganizuję wszystko, czego będziesz potrzebował. Zrobię wszystko, czego będziesz potrzebował- oświadczył Artur bez wahania, a siła tych słów i intensywność jego spojrzenia sprawiły, że Merlin miał ochotę cofnąć się o krok.

- Doceniam Arturze. Naprawdę. To wiele dla mnie znaczy - oznajmił po zdecydowanie dłuższej chwili dość niezręcznej ciszy.

Gwaine patrząc na całą tę sytuację z boku i leniwie podrzucając jabłko w dłoni miał ochotę się śmiać. Oczywiście miał kiedyś silne przeczucie, że gdyby czasy na to pozwalały to pewne relacje wyglądałyby zupełnie inaczej. Nie podzielił się tym przeczuciem z nikim, bo lubił posiadać własną głowę na własnym karku, ale ta dziwna iskra nie opuściła go nawet na chwilę. I jasne, część relacji Artura z Merlinem można było zrzucić na przeznaczenie. Że jeden bez drugiego nie mógł osiągnąć najlepszej wersji siebie. Że byli gotowi oddać za siebie życia, bo wierzyli w lepsze jutro dla ich ludu. Tylko co jeśli z tego równania zabrać poddanych i obcych ludzi? Co jeśli Artur i Merlin byli całkowicie gotowi oddać życia za siebie nawzajem ot po prostu i bez większych, bardziej szlachetnych powodów? I Artur mówiący, że zrobi dla Merlina wszystko tym swoim doniosłym, poważnym tonem, w którym słychać było czyste oddanie i chęć pomocy, zdecydowanie dokładał swoją cegiełkę do konspiracyjnych rozważań Rycerza.

- Wychodzisz od Gwen? Udało wam się w końcu dojść do porozumienia? Mam nadzieję, że tak. Skłócona rada będzie tylko opóźniać pewne rzeczy - zauważył Artur chwytając się pierwszego lepszego tematu byleby nikt nie zakwestionował tego, że jest gotów zrobić absolutnie wszystko dla własnego sługi.

- Udało nam się porozmawiać. Jednakże oboje jesteśmy zbyt uparci by zmienić swoje zdania, więc będziesz jeszcze przez chwilę musiał znosić nasze słowne przepychanki - w głosie Merlina słychać było pewne zawahanie i smutek, gdy to mówił. Zupełnie jakby dobierał słowa z największą możliwą ostrożnością. - Ale spokojnie, skończą się, gdy tylko przestanę być Camelotowi potrzebny i zniknę z zamku - dodał z cichym śmiechem.

- Camelotowi być może przestaniesz być potrzebny - stwierdził nagle i zadziwiająco ostro Artur.

I tyle. To zdanie nie zostało w żaden sposób kontynuowane, choć cała trójka zdawała się być w stanie dokończyć je we własnych myślach. No przynajmniej dwójka z nich, bo pewien czarownik spodziewał się raczej żartu, niż poważnych deklaracji. Nawet jeśli niewypowiedziane przez Artura "ale mnie nie przestaniesz być potrzebnym" zawisło nad nimi niczym burzowa chmura. I nawet jeśli w Gwainie powoli zaczynała rodzić się rezygnacja, że nie będzie mógł zasiąść w najwygodniejszym miejscu w ich przyszłym pojeździe, który zabierze ich przez meandry współczesności.

- Jeśli tam na końcu nie ma "ale" to przyznam szczerze, że mogę się obrazić - próbował obrócić sytuację w żart Merlin oferując tym samym wyjście z twarzą Arturowi.

- Nie, nie chciałem cię urazić - oświadczył cicho król, ale temat tak czy siak nie został dalej pociągnięty. Czarownik nie potrafił jednak przegonić tego dziwnego, ciężkiego uczucia, które osiadło na dnie jego serca. Czuł to na końcu języka, na skrawkach świadomości, jednak gdy próbował na tym przeczuciu zacisnąć palce to przesypywało mu się ono między nimi niczym piasek.

- Arturze spokojnie to był tylko żart - zauważył zadziwiająco delikatnie Merlin. - Te ciągłe obrady muszą naprawdę dawać ci w kość, że już nie widzisz ewidentnego sarkazmu i żartów.

- Muszę przyznać, że jestem zmęczony - stwierdził szczerze król i każdy, kto był szczęśliwym posiadaczem oczu, mógł śmiało uznać powyższe stwierdzenie za prawdziwe.

Nieco przygarbiona postawa, ogromne ciemne wory pod oczami i nieco rozłechstana koszula, przy której poprawianiu Artur zdawał się po prostu poddać zdecydowanie świadczyły za szczerością zdania wypowiedzianego przez Króla. Merlin widział w Arturze siebie sprzed piętnastu wieków. Osobę, która musiała dorosnąć zdecydowanie zbyt szybko i na barkach której, wbrew własnej woli, pozostawiono zbyt wielki ciężar. Ten widok w niezwykle dziwny sposób sprawiał jednak, że Merlin miał ochotę się szczerze uśmiechnąć. Bo tak powinien w takich sytuacjach wyglądać władca. Nieidealnie, nieco roztrzepanie. Bo nieprzespane noce świadczyły o tym, że usilnie szukał rozwiązania, które byłoby idealnym dla każdego. Bo wydawał się bardziej ludzki, więc wzbudzał większe zaufanie w przeciętnym, szarym człowieku. Bo zdawał się naprawdę egzystować tylko dla własnych podwładnych i ze świadomością, że bez nich nie byłby królem. Nawet jeśli sam coś przebąkiwał, że byłby gotów pozbyć się korony to nie oznaczało to nagle, że zamierzał wykonywać robotę na pół gwizdka jeszcze przed możliwą abdykacją.

- Korona bywa ciężką - przyznał sztucznie zadumanym tonem Gwaine. - Dlatego na zawsze będę wdzięczny, że urodziłem się we względnie nijakiej rodzinie. Ja za siebie nie mogę być odpowiedzialny, a co dopiero za innych ludzi. W sumie to mamy trochę do zrobienia jeszcze dzisiaj, nie? - spytał patrząc na Merlina dość wymownie. Jakby nie patrzeć pora obiadowa minęła, wszyscy niedługo mieli pójść spać, a oni musieli zabezpieczyć nową, co prawda złotą i z oknami, celę dla Mordreda.

- Fakt. Napięty grafik - przyznał mu rację czarownik pstrykając lekko palcami i obracając się nieco na pięcie żeby ruszyć ku jednemu z miliona zadań, które miał na głowie i by jednocześnie ruszyć jak najdalej od tej rozmowy, która miała ogromne szanse na zejście na bardzo dziwne tory. A on naprawdę nie potrzebował chaosu, który dalsza próba prowadzenia tej konkretnej konwersacji mogłaby wprowadzić.

- Aż tak, że pięć minut rozmowy go wam zaburzy? - spytał Artur i choć chłopak próbował to ukryć to pewien smutek i rozczarowanie wdarły się do jego głosu. A Merlin musiał naprawdę mocno zacisnąć zęby żeby ironicznie nie skomentować tego, że Artur smutny to powinien być, bo opóźniali jego dotarcie do jego własnej żony.

- Pewnie nie, ale nie chcę szukać Morgany po nocy. To byłoby zbyt upierdliwe. Nie mówiąc już o tym, że po prostu głupie - zauważył z ciężkim westchnięciem Gwaine.

- Ale będziecie jutro na obradach, prawda? Czy jeśli się nie pojawicie to mam wysyłać po was straże do jej chatki? - spytał od razu Artur nawet nie dając sobie sekundy na bycie zdziwionym, że planowali wybrać się do jego siostry.

Sekundy, na którą Merlin zdecydowanie sobie pozwolił. Bo przecież nie rozmawiał z Gwainem za bardzo o Morganie. Sam jeszcze nie wiedział, co chciał w tej kwestii zrobić i jak to rozegrać. Pierwotnie miał nadzieję, że może uda się przywrócić dziewczynę do życia na zamku, gdzie było jej pierwotne i słuszne miejsce. Pomysł ten poszedł w zapomnienie, w sekundzie, w której czarownik uświadomił sobie, że Morgana potrzebuje przestrzeni względnie pozbawionej wzbudzających niepokój czynników, które mogłyby wywołać w niej wspomnienia wojny czy bólu. A z Gwen chodzącą po zamkowych korytarzach to siostra Artura nigdzie nie znalazłaby ukojenia czy wytchnienia. I traktowana jak dzikie zwierzę pewnie w końcu by kogoś ugryzła. I cała gadka o tym, że magia jest zła rozpoczęłaby się na nowo.

Dlatego Merlin patrzył na przyjaciela z wyraźnym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. A Gwaine miał czelność tylko przewrócić oczami i lekko wzruszyć ramionami, jakby jedno wypowiedziane przez niego zdanie odnosiło się do zakupienia owoców na targu, a nie obcowania i ratowania kogoś, kogo większość Camelotu uznawała za naczelnego zdrajcę i głównego wroga publicznego. No cóż, ale czarownik zgadywał, że o szczegółach porozmawiają, gdy Artura nie będzie już w pobliżu.

- Właściwie to nie będzie nas jutro na obradach - zaważył Merlin, co zatrzymało oddalającego się w stronę komnat Gwen Artura w pół kroku. - Przez parę dni nas prawdopodobnie nie będzie. Musimy szybko skoczyć do rzeczywistości sprawdzić parę rzeczy. Bo o ile Gajusz nie znalazł rozwiązania na naszą sytuację to obawiam się, że trafiliśmy na dość masywną przeszkodę i będę potrzebował współczesnej wiedzy to naprawienia dawnego problemu.

Przez twarz Artura przeleciało na raz tyle emocji, że Merlin miał ochotę spytać go, czy od tego nadmiaru inteligencji emocjonalnej król przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy. Ponieważ jednak nie miał najmniejszej ochoty na rozproszenie się w tamtym momencie i na dawanie samemu sobie durnej, złudnej nadziei to po prostu uznał, że mu się przywidziało. Że to cień czy promień słoneczny dziwnie zatańczył na twarzy Króla Camelotu. Bo przecież na pewno nie dostrzegł tam rozczarowania i chęci do rzucenia wszystkiego byleby tylko jechać z nim do współczesności. Prawda? Prawda.

- Oh. Rozumiem. Życzę wam więc bezpiecznej drogi - oznajmił Artur i bogom dziękować, że Gwaine powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza, bo stwierdzenie, że "król wyglądał jak smutny, zbity szczeniak" zaprowadziłoby każdego prosto w dyby.

Gwaine i Merlin ruszyli dziarsko w stronę komnat, które czarownikowi wydzielił Artur. I przez chwilę szli w ciszy. Czarownik nie zdążył jednak spytać o powód ich wspólnego milczenia, gdy Rycerz zorientował się, że znaleźli się tak daleko od byłego rozmówcy, że ten nie miał najmniejszych szans na usłyszenie tego, co zamierzał powiedzieć do przyjaciela.

- Bardziej formalnie nie mogliście się do siebie odezwać? - prychnął ze śmiechem Gwaine klepiąc Merlina w przyjacielskim geście po ramieniu.

- Nie rozumiem, o czym mówisz - odparł Merlin samemu nie wiedząc, czy naprawdę nie wie, czy może oszukuje się, że nie wie czy że po prostu wie. A Gwaine wyglądał jakby fakt, że to on posiada konkretne odpowiedzi bawił go na tyle, że nie zamierzał się nimi w najbliższym czasie dzielić z publicznością.

- O tym, że jak gadasz z Arturem to wygląda to tak jakby ktoś właśnie wsadził cię w dyby - oświadczył Rycerz po czym odstawił całą krótką pantomimę "wsadzania kogoś w dyby". - Nawet go nie zwyzywałeś w żaden sposób. Nawet w ramach przyjacielskiego żartu. Nic. Rozmowa z Gwen poszła tak źle czy Artur znów coś zepsuł?

I tak, jak Merlin chciał odpowiedzieć zgodnie z prawdą, tak w tym wypadku był pewien, że nie jest jeszcze gotów do przyznania się do niej nawet przed samym sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top