P. XXX / JESTEŚ ZANIECZYSZCZONY
Mała adnotacja zanim życzę Wam miłego czytania - po pierwsze, przypadkiem napisałam kolejne pół rozdziału, więc można się go będzie niedługo spodziewać :D
Merlin musiał wykorzystać wszelkie dostępne mu siły żeby nie westchnąć ciężko, gdy pierwsi druidzi, których spotkali, praktycznie odbiegli od niego, jakby niósł ze sobą najgorszą plagę. Jakaś logiczna część jego mózgu wiedziała, że przecież mógł się tego spodziewać. Jeszcze za czasów oryginalnego Camelotu nie potrafił do końca złapać z druidami wspólnego języka, niezależnie od tego, jak bardzo by się nie starał. Wtedy nie zrzucał tego na swoje barki. Raczej na różnicę w ich wychowaniu czy w ich dostępie do magii. Zakładał, że ich okoliczności były zbyt różne żeby mogli ot tak porozumieć się bez najmniejszego problemu. Dopiero z czasem dowiedział się, że działo się tak raczej dlatego, że druidzi niejako szanowali go aż do krawędzi lęku tylko i wyłącznie dlatego, że był uosobieniem magii, z której oni mogli jedynie korzystać. Czyli już u samych podstaw nieco za bardzo się od siebie różnili.
Czarownik nie chciał nawet myśleć o tym, jak bardzo przez ostatnich piętnaście wieków musiała zmienić się jego aura. O ile bardziej przytłaczająca i przerażająca musiała się stać. Nie chodziło nawet o to, że różnił ich możliwy potencjał czy ograniczenia, które nakładała im magia. Raczej czarę przelewał fakt, że druidzi znali granice własnych zdolności. Rozumieli, które tematy są tabu i dlaczego. Wiedzieli, że nie mogli wpaść w niełaskę natury, bo bez niej ich umiejętności stałyby się niemalże bezużyteczne. Żadna z powyższych kwestii nie dotyczyła Merlina w najmniejszym nawet stopniu i to sprawiało, że w oczach druidów był nieprzewidywalny i niebezpieczny. Generalnie dobre założenie. Takie, które mogłoby wydłużyć nieco ich życia, gdyby okazało się, że Merlin nie miał już dobra w sercu. I tę część ich postawy czarownik starał się szanować, bo widział w niej resztki logiki. Tylko, że był zwyczajnie zmęczony i po prostu nie miał ochoty użerać się z brakiem zaufania z niczyjej strony. I gdyby ktoś w ogóle spytał Merlina jakie miał zdanie wobec całej tej sytuacji to czarownik przyznałby, że ma absolutnie dość poczucia, że nigdzie nie pasuje i naprawdę nie potrzebuje kolejnych zdarzeń, sytuacji czy ludzi do rzucania mu tą świadomością prosto w jego starczą twarz młodzieńca.
Gdy tylko znaleźli się w sercu obozu zostali praktycznie otoczeni przez druidów, na których twarzach malowało się ewidentne zmieszanie. Bo przecież ufali Gwaine'owi. Do tej pory Rycerz był godzien ich zaufania i z tego, co Merlin zrozumiał, odwiedził osadę co najmniej parę razy żeby sprawdzić, czy wszystko u druidów było w porządku. Taki człowiek raczej nie przyprowadziłby nikogo, kto życzyłby im krzywdy czy śmierci. Dodatkowo wyczuwali od Merlina magię. Podskórnie wiedzieli, że był Emrysem. Uosobieniem wszystkiego, w co wierzyli. Tylko, że był wybitnie zniekształconym uosobieniem, którego nie potrafili do końca zrozumieć, więc stali kawałek od niego i próbowali oszacować, czy stanie się ich problemem czy zbawieniem. To przynajmniej sugerowały ich marsowe miny, przymrużone oczy i dziecięca wiara, które nie powinny dobrze zgrywać się na niczyim licu, a jednak najwidoczniej najdziwniejsze sytuacje usprawiedliwiały najdziwniejsze reakcje.
- Masz dobre czy złe intencje? - spytała w końcu jedna z druidek ściągając tym samym na siebie uwagę Merlina i Gwaine'a.
Cóż, zapytać było najprościej, a dziewczyna ewidentnie starała się wyglądać na odważniejszą siebie, niż realnie się czuła. Chciała obronić swoich ludzi. Merlin widział to jako całkowicie niepotrzebne, ale niezwykle urocze działanie. Jak na dłoni widzieli jego duszę. Musieli zdawać sobie sprawę z tego, że jednym pstryknięciem palca mógłby zmieść z powierzchni ziemi nie tylko ich niewielką osadę, ale też cały znajdujący się niedaleko Zamek. Merlin mógł w tamtym momencie przyjąć dowolną postawę, którą tylko by sobie wymyślił. Mógł być oschły, mógł trzymać się faktów, mógł odejść stamtąd tylko po dostarczeniu wieści i nawet nie poświęcić sekundy na zabawianie swoich rozmówców aktualnymi odpowiedziami. Mógł nawet być radosnym, beztroskim dzieciakiem, niezależnie od tego jak karykaturalnie wyglądałoby to w zestawieniu z jego dobitną aurą. Tylko, że w oczach tej dziewczyny dostrzegł przebłysk samego siebie sprzed wielu, wielu lat. I może nie potrafił uratować już swojej duszy, ale w tamtej sekundzie zyskał pewność, że zrobi, co tylko może, by ta druidka i ludzie, których uznała za wartościowych, byli bezpieczni i mieli swoją przestrzeń do praktyk.
- Gdybym miał złe intencje to wasza duchowa brama nie wpuściłaby nas nawet na teren obozu - zauważył z lekkim uśmiechem czarownik wkładając dłonie do kieszeni spodni i stojąc w wyjątkowo zrelaksowanej pozie. Teoretycznie jasny sygnał dla wszystkich dookoła, że nie stanowił zagrożenia. W końcu jak miałby użyć magii bez inkantacji, dokładnej gestykulacji czy magicznego przedmiotu w dłoniach? Czy Merlin wspominał już, że nie za bardzo po drodze było mu z zasadami? Cóż, nie było.
- Oboje wiemy, że to nie do końca prawda - odbiła piłeczkę druidka, która wciąż próbowała oszacować, czy Merlin był wrogiem, czy przyjacielem, choć z całej jej postawy powoli znikały ochronne tarcze.
- Nie zamierzam umniejszać Twojej inteligencji zaprzeczeniem bez pokrycia - potwierdził Merlin, a Gwaine skakał wzrokiem między druidami i przyjacielem, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie dzieje i będąc w absolutnym szoku, że nie dogadali się od pierwszej sekundy, nie skoczyli pleść sobie warkoczy i razem rzucać zaklęć. Rycerz spodziewał się czegoś zupełnie innego, niż dostał i wiedział, że będzie musiał o tym z Merlinem porozmawiać. Miał na tyle oleju w głowie by nie poruszać tak delikatnych kwestii, gdy wciąż tkwili w samym centrum tychże, więc przez pewien czas postanowił tylko zamknąć jadaczkę i mentalnie wspierać przyjaciela.
- Najwidoczniej nie zamierzasz również odpowiadać na moje pytania. A w takim wypadku ten dialog może okazać się niezwykle krótki. No chyba, że zamierzasz zmusić mnie do mówienia. Nie byłby to pierwszy raz, gdy podniosłeś rękę na kogoś ze swoich - w słowach druidki Merlin nie odnalazł nawet śladu złości czy chęci ukrzyżowania go na najbliższym świętym drzewie. Znalazł natomiast ciekawość i chęć zrozumienia, które w jej sercu najwidoczniej właśnie decydowały, czy powinna się go obawiać.
- To dlatego, że nie mogę udzielić ci odpowiedzi, którą próbujesz ze mnie wydobyć - odpowiedział zgodnie z prawdą czarownik z lekkim wzruszeniem ramion. - Czy w ciągu najbliższych pięciu sekund zamierzam usmażyć wszystkich w tej osadzie piorunem? Otóż nie. Czy przyszedłem dla zabawy zatruć Wam zapasy? Też nie. Ale czy wszyscy wyjdziemy z tego spotkania żywi i czy ja nie będę miał jeszcze większego długu u wszechświata to już kwestia zależna od was. Nie ode mnie.
Gwaine coraz mniej w tym wszystkim rozumiał, choć starał się robić dobrą minę do złej gry. Zupełnie nie wiedział, dlaczego druidzi, którzy wobec niego byli ostrożni w swojej przyjaźni, nagle traktowali Merlina jako być może najgorszego wroga. Nie rozumiał, dlaczego on nie dostał tak szorstkiego powitania, gdy pierwszy raz przywędrował przypadkiem do ich osady. Na jakimś poziomie zdawał sobie sprawę z tego, że zapewne była to kwestia magii i pewnego sposobu, w który druidzi potrafili ocenić, czy ich rozmówca był taki, jak oni, czy też nie. I zdawał sobie sprawę z różnic dzielących druidów z Camelotu od Merlina. Ale jednak coś w tym wszystkim mu zgrzytało. A najbardziej nie pasowało mu to, z jaką łatwością Merlin wpadał w narzuconą mu rolę możliwego nuklearnego zagrożenia.
- Więc zadaj swoje pytanie - wtrącił się dość ostro i stanowczo inny druid, na którego Merlin spojrzał z niejakim rozbawieniem, które zniknęło z jego twarzy tak szybko, jak się na nim pojawiło.
- Czy na chwilę obecną stanowicie zagrożenie dla Camelotu? Czy na chwilę obecną posiadacie ludzi, środki i chęci żeby zagrozić Koronie? - spytał spokojnie czarownik, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że choć pytania same w sobie wydawały się proste to ich odpowiedzi z pewnością do takowych nie należały. I zazwyczaj nie były jednymi z tych, których dało się udzielić na biegu, pod wpływem chwili. Cała ich rozmowa do tej pory była praktycznie szopką i Merlin wiedział, że ktoś prędzej czy później będzie musiał ustąpić i wykazać się minimum dobrej wiary i nadziei. Miał tylko nadzieję, że nie będzie to on, bo wtedy tylko niepotrzebnie dołożyłby kolejne obowiązki na własne barki.
- Uther zadbał o negatywne nastawienie druidów względem władców Camelotu - zauważyła spokojnie druidka, z którą czarownik konwersował wcześniej.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie - odbił piłeczkę Merlin, ewidentnie doceniając samo tempo wymiany zdań i dyskusji i nie biorąc sobie do serca zbytnio jej wyniku.
- Jesteśmy świeżo po niezwykle wyniszczającej wojnie - dorzuciła kolejny aspekt nieznana mu dziewczyna i Merlin musiał przyznać, że szanował jej umiejętność do obejścia tematu i zwrócenia uwagi na ważne aspekty w taki sposób, który nie wymagał od niej kłamstwa. Może jej słowa były szorstkie i ostre na krawędziach na tyle, że można było się o nie przypadkiem pokaleczyć, gdy próbowało się je złapać z niewłaściwej strony, jednak przy odpowiednim treningu i obyciu Merlin widział w niej ogromny potencjał. Potencjał, od którego Gwen mogłaby się naprawdę wiele nauczyć.
- To również nie brzmi jak odpowiedź, na którą czekam - kontynuował Merlin, a w niewielkim uśmieszku druidki odnalazł to samo rozczulenie ze względu na pewne wyższe pojęcie danej sytuacji, w której się znaleźli, a które sam powoli zaczynał odczuwać.
-Nie dostaniesz odpowiedzi, którą chciałbyś usłyszeć. A tak jak ty, ja również nie zamierzam kłamać. Dotychczasowi władcy Camelotu nie dawali nam zbyt dużych podstaw do wiary, że nasze dobro leży im na sercu. Poprzedni Król całkowicie zakazał magii i tępił nas niczym najgorsze robactwo. Tak, jak ty nie zamierzasz odpowiedzieć nam, jakie są twoje zamiary tutaj, tak my nie możemy odpowiedzieć, jakie są nasze zamiary wobec Camelotu - druidka zakończyła ich drobną słowną potyczkę dość dobitnie, choć wciąż nadzwyczaj delikatnie.
Gwaine widział ogromną różnicę, gdy zestawiał obecne spotkanie ze swoimi wszystkimi poprzednimi wizytami u druidów. Jasne, zdawał sobie sprawę z tego, że tym razem nie opuści boku przyjaciela niezależnie od tego, czy sprawy potoczą się w dobry, czy w zły sposób. Chciał jednak pokazać Merlinowi coś pięknego, coś przyjaznego. Kogoś, kto być może lepiej zrozumiałby go ze względu na większą ilość podobieństw między nimi. Gwaine po cichu liczył, że szybko załatwią oficjalne sprawy Camelotu i że będzie mógł pokazać przyjacielowi kilka osób, z którymi się zakolegował. Przedstawić go dwóm małym dziewczynkom, które ostatnim razem uparły się żeby zrobić mu wianek z polnych kwiatów i wpleść ich resztę w jego włosy tak gęsto, że wyglądał jak chodząca łąka. Ta wizja zdawała mu się jednak coraz mniej realna z każdą mijającą sekundą.
- To uczciwe podejście. Camelot... - zaczął Merlin, nim jedna z dziewczynek ze wspomnień Gwaine'a praktycznie wbiegła na polanę i wyhamowała dopiero zderzając się z czarownikiem.
Rycerz mógł wyczuć zmianę nastawienia w powietrzu. Praktycznie palcami mógł chwycić moment, w którym druidzi, którzy do tej pory niejako bali się Merlina, nagle byli skłonni go zaatakować jeśli tylko zrobiłby coś nie tak z jednym z ich najmłodszych. Gwaine wiedział, że Merlin nigdy nie skrzywdziłby dziecka. Że nigdy nie skrzywdziłby nikogo dobrego, kogo nie musiałby skrzywdzić. Druidzi z obozu nie znali go jednak tak dobrze, jak znał go Rycerz. Dlatego niemalże ze wstrzymanymi oddechami obserwowali, jak dziewczynka ze zmarszczoną miną obserwuje Emrysa, by w końcu pociągnąć go nieśmiało za rękaw, niemo prosząc by nieco się zniżył. Merlin z cichym śmiechem przyklęknął na jedno kolano i spojrzał na dziewczynkę z zadziwiająco ciepłym i spokojnym uśmiechem, gdy ich twarze znalazły się na mniej więcej tym samym poziomie.
- Jesteś zanieczyszczony - oznajmiła dziewczynka dźgając lekko Merlina w policzek.
- Zaprzeczanie temu byłoby poniżej godności któregokolwiek z nas. I tobie również życzę miłego dnia - odparł lekko czarownik, nie odrywając czujnego wzroku od ciekawego świata dziecka. Wiedział, że później będzie żałował tej wizyty. Że zderzenie z tak niewinnym podejściem do magii sprawi, że obudzą się te części jego duszy, które dla własnego spokoju, zakopał pod płaszczem ubiegłych wieków.
- Dlaczego dopuściłeś do tego żeby otaczający cię świat cię zanieczyścił? - spytała zaciekawiona mała druidka, nim lekceważąco machnęła ręką w stronę kilku swoich starszych pobratymców, którzy próbowali odciągnąć ją od Merlina poprzez wołanie jej imienia.
- Możesz mi uwierzyć na słowo, że nie zrobiłem tego w ramach durnego żartu czy dla samego siebie - oznajmił w aż karykaturalnie poważny sposób czarownik, na co dziewczynka szczerze się zaśmiała.
Gwaine, który lubił druidów, ale nie lubił ich bardziej od swojego najlepszego przyjaciela, odetchnął niejako z ulgą. Gdy atmosfera zrobiła się nieco napięta, automatycznie sięgnął dłonią w stronę miecza. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na wcześniejszą rozmówczynię Merlina, która stała kilka kroków dalej i obserwowała całą tę scenę z rozczuleniem i nadzieją wymalowanymi na twarzy. Dziewczyna wciąż zdawała się niepewna i ostrożnie podchodziła do całej sytuacji, ale sama w sobie nie zamierzała zaatakować Merlina. A tylko to się dla Gwaine'a liczyło. Gwaine'a, który widział już tak wiele oblicz swojego przyjaciela. Widział go jako nieroztropnego kolegę, wiernego poddanego Korony, kogoś kto był w stanie zrobić wszystko dla przyjaciół. Kogoś, kto doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak mroczne potrafią być ich dni, więc obracał wszystko w żart i pozwalał innym by śmiali się nawet z niego, byleby nie skupiali się na druzgoczących niekiedy okolicznościach. Widział Merlina broniącego tego, co kochał i widział Merlina walczącego przeciwko nawet byłym najbliższym jeśli tylko go zawiedli. Widział go jako wojownika i przyjaciela. Nie widział jednak wcześniej Merlina w towarzystwie jakiegokolwiek dziecka. I na wszystkich istniejących bogów, cóż to był za widok. Gwaine miał wrażenie, że nie zapomni tej beztroskiej mimiki przyjaciela aż do końca swojego życia.
- Jeśli uosobienie magii jawi się w ten sposób to zgaduję, że nie ma dla nas zbyt wielkich nadziei - zauważyła dziewczynka przekrzywiając lekko głowę i uważnie obserwując Merlina niezwykle uważnie.
- Jest - poprawił ją z miejsca czarownik, pochylając się i zniżając głos do szeptu, jakby mówił jej jakiś sekret, gdy delikatnie chwycił jej dłoń i położył na własnym sercu. - Przyjrzyj się dokładnie. W całym tym chaosie, tak w mrocznych jak i w najbardziej oblanych słońcem dniach, pod warstwami nienawiści i miłości znajduje się to jedno, czyste jak łza wspomnienie. Ten punkt zahaczenia dla całej magii sprzed wieków. Nieskalanej czasem, rzeczywistością i historią. Nieskalanej mną. Ten jeden moment zawieszony w czasie musi być wystarczającym dla całej nadziei.
- Rzeczywiście, jest - potwierdziła dziewczynka śmiejąc się szczerze, a Gwaine mógłby przysiąc, że widział jak pewne niewytłumaczalne napięcie znika z barków jego przyjaciela razem z cichym westchnieniem ulgi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top