P. XXI / OKRUCHY
Hejka naklejka buby, przepraszam za opóźnienia ♥ Miłego czytania ♥
- Czekaj, myślałem, że idziemy po Mordreda - zauważył z zaskoczeniem Gwaine, gdy czarownik skręcił niespodziewanie, ale grzecznie dostosował swój kurs i podreptał obok przyjaciela.
- No tak, idziemy - potwierdził z uśmieszkiem Merlin, nawet na sekundę nie zwalniając kroku i z absolutną pewnością siebie mijając kolejne korytarze i przejścia.
- Ale to nie jest korytarz prowadzący do lochów. Nie żebym wiedział dokładnie, jakie są drogi ucieczki z lochów tak na wszelki wypadek czy coś, ale no... - zaczął Gwaine, jak zwykle przesadnie gestykulując.
- Ale wiesz - skończył za niego przyjaciel z namiastką szczerego uśmiechu. Przy Gwainie tak łatwo było mu zapomnieć o wszystkim poza chwilą obecną. Tak łatwo było skupić się na chwili obecnej. Na najbliższej misji. A w przypadku Merlina była to cholernie groźna nieostrożność.
- Lepiej być przygotowanym. A z moim podejściem do słowa "nielegalne" to spodziewałem się, że raczej prędzej czy później tam wyląduję, więc wolałem znać swoje opcje zawczasu. Tylko wtedy bałem, się, że pociągnę cię nie daj bogowie za sobą - wytłumaczył się rycerz ze wzruszeniem ramion jakby mówił o najoczywistszej rzeczy świata. I w przypadku Gwaine'a to nie było aż tak trudne do uwierzenia.
- A teraz się nie boisz? - złapał go za słówko Merlin i dostrzegł kątem oka pełen samozadowolenia uśmiech przyjaciela, który ewidentnie tylko czekał aż to pytanie padnie.
- Teraz zrobisz wiesz co i nas wywiniesz nawet z najgorszych sytuacji, więc no, nie - odpowiedział chłopak, ciesząc się jak małe dziecko i przez chwilę udając, że rusza rękoma jakby rzucał zaklęcie.
- Jesteś absolutnie niemożliwy - skomentował to tylko Merlin nie wiedząc, czy ma na towarzysza patrzeć z rozczuleniem, czy jak na skończonego idiotę.
- Przyganiał kocioł garnkowi. Tak czy siak, jaki jest plan? - spytał Gwaine, gdy uznał, że skoro jego żart się uznał to można przejść do poważniejszych biznesów.
- Wiesz, nie możemy tak po prostu wparować do lochów, ogłuszyć strażników i uwolnić chwilowo jednego z najgroźniejszych przestępców na Camelocie - zaczął wybitnie logicznie wymieniać Merlin, a rycerz tylko kiwał głową co jakiś czas, że nadal go słucha i nadąża. - Chociaż biorąc pod uwagę, że to nasze lochy to cud, że ktokolwiek tam realnie siedzi. Miewałem czasem wrażenie, że jedyna rzecz, której nie zrobiliśmy żeby z nich można było jeszcze łatwiej zwiać to zostawienie otwartych na oścież drzwi od celi. Ale wracając do głównego tematu. Teoretycznie byśmy mogli zejść tam i użyć czarów, ale to nikomu nie pomoże. Bo jeśli do uwolnienia Mordreda zastosowana zostanie magia, Gwen na pewno użyje tego jako argumentu przeciw jej użytkownikom. To z kolei przełoży się na opóźnienie albo całkowite zablokowanie nowego planu Artura, na którego końcu magia teoretycznie miałaby stać się legalna, a co gorsze, może realnie zagrozić żyjącym w lasach druidom.
- Nie chcemy narażać niewinnych ludzi, czaję. Inne opcje? Bezpośrednia walka? - spytał Gwaine, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Merlin pewnie miał już wszystko przemyślane i bardziej tłumaczył całą sytuację jemu, niż oczekiwał porad, ale uznając, że gdyby miał się zamknąć to przyjaciel by mu to przecież otwarcie powiedział.
- Nie możemy od tak wparować do podziemi z mieczami i zacząć się tłuc - storpedował ten pomysł czarownik, choć po jego głosie Gwaine wyraźnie poznał, że przez chwilę korciła go taka opcja. - Po pierwsze, każdy na tym zamku nas rozpozna, wieści przejdą z ust do ust i trafią do Rycerzy. Ty możesz stracić pozycję, ja wstęp na zebrania. I teoretycznie wiem, że obojgu nam to wisi. Bo ja nie chcę tam siedzieć, a ty i tak zamierzasz ruszyć ze mną w świat, gdy to wszystko się skończy. Tylko, że praktycznie jesteśmy jedynym, co opóźnia Gwen. Nawet nie chcę myśleć o tym, co mogłaby osiągnąć gdyby była otoczona tylko popierającymi ją Rycerzami. Przez nas zmuszeni są do rozmów na więcej tematów, niż sama magia.
- Wiesz, tam zawsze siedzi Artur jakby na to nie patrzeć - zauważył rycerz spokojnie, choć sam nie do końca wierzył w skuteczność władcy.
- I co nam to daje? Nikt nie wierzy w tego chłopaka bardziej, niż ja, serio. Dosłownie od wieków. Artur ma serce we właściwym miejscu i naprawdę stara się, jak tylko może - zaczął zadziwiająco szczerze Merlin, mając nadzieję, że nie usłyszy tego żadna przypadkowa para uszu. - Tylko, że on nie jest politykiem. Jest Rycerzem. I zawsze nim będzie. Jego spojrzenie na świat jest jeszcze mocno czarno-białe i absolutnie uproszczone. Widzi zło w tych, którzy go atakują i dobro w tych, których uważa za rodzinę. Szlachetna cecha, ale nieadekwatna do czasów i roli, które narzucił mu wszechświat. A Gwen świetnie sprawdza się w roli polityka. Potrafi płynnie przejść z niezręcznych tematów na te, które chce omówić. Potrafi obrócić twoje słowa przeciwko tobie. Artur nie ma z nią szans, bo nie potrafi i nie chce zobaczyć tej strony Gwen, którą my widzimy teraz tak dobrze. Nie założy, ot bez powodu, że mogą kierować nią niewłaściwe motywy, strach czy nienawiść. Już próbowałem z nim o tym rozmawiać i wiesz, co mi powiedział? Że jakoś przekona ją do stanięcia po mojej stronie.
- Czyli królewskie ułaskawienie też nam spadło ze stołu. A problem Gwen pozostał - zauważył spokojnie Gwaine nie wykazując praktycznie żadnego zaskoczenia, choć sporą dawkę rozczarowania.
- Moglibyśmy chwilowo odsunąć od siebie ten problem - skomentował to z krzywą miną Merlin już wyobrażając sobie wszystkie scenariusze, w których ten jeden beznadziejny i ugotowany na szybko plan odbije im się kosmicznie wielkąc czkawką.
- To zabrzmiało prawie jak wyrażenie chęci zamachu stanu - zauważył ze śmiechem Gwaine w pierwszej chwili nie sądząc, że Merlin mógłby coś takiego powiedzieć na poważnie, ale po chwili gubiąc radosny humor i powtarzając własne słowa, tyle że tym razem o wiele spokojniejszym tonem.
- Może nim właśnie było jeśli byłbyś chętny dołączyć - odbił tylko piłeczkę Merlin unosząc dłonie do góry i nieznacznie nimi machając jakby gestem chciał zaprosić Gwaine'a do dołączenia do siebie.
- Odwalenie czegoś nielegalnego z najlepszym przyjacielem? Wchodzę w to bez zastanowienia - przypomniał mu tylko rycerz, na co Merlin szczerze się uśmiechnął. - Ale coś czuję, że wiąże się to z Mordredem. Inaczej nie wspominałbyś o tym w tej sytuacji.
- Poniekąd tak. Musimy uśpić strażników żeby dostać się do tego dzieciaka. Tylko, że uśpienie tylko kilku rycerzy przy lochach wyda się cholernie podejrzane. Więc musimy uśpić prawie cały zamek - zaczął tłumaczyć towarzyszowi Merlin.
- Gdybym opowiedział o tym komukolwiek to nikt, dosłownie nikt, nie uwierzyłby mi, że to był twój pomysł. Mój? Jasne, każdy. W końcu beznadziejne pomysły to moja domena. Rycerze by mnie wyśmiali, gdybym chociaż spróbował im to opowiedzieć. Tak czy siak, co nam da zwalenie z nóg tylu ludzi? - spytał Gwaine, korzystając z każdej okazji do posłuchania Merlina. Rycerz nie musiał nawet do końca rozumieć ich planów, cała ta kwestia magii mogła wydawać mu się absolutnym szachrajstwem, ale pod koniec dnia nie liczyły się słowa, ale czas, który spędził z przyjacielem. I słuchanie Merlina było dla Gwaine'a wystarczająco zajmującym zajęciem.
- Będziemy mogli zrobić podmiankę w celi Mordreda na spokojnie - kontynuował Merlin.
- Podmiankę? O nie Merlinie, może i zgodziłem się pomóc typa wypuścić, ale siedzieć to ja za niego nie będę, nawet na niby - zaperzył się z miejsca Gwaine, przyjmując teatralnie wyolbrzymioną i zranioną pozę.
- Spokojnie Gwaine, nie prosiłbym cię o to przecież - uspokoił go z miejsca przyjaciel, choć musiał przyznać, że mały teatrzyk rycerza sprawił, że krótko się zaśmiał. - Aczkolwiek będziesz miał do przeniesienia ładnych kilkadziesiąt kilogramów gliny.
- To mogłoby zwrócić niechcianą uwagę, gdyby ludzie byli przytomni - zauważył największą możliwą oczywistość Gwaine takim tonem, jakby właśnie odkrył nowe prawo fizyki.
- No, mogłoby - przyznał mu rozbawiony Merlin.
- Tylko jak chcemy to zrobić? Zgaduję, że nie ma czaru, który od tak pozwoliłby ci na uśpienie absolutnie wszystkich. A nawet jakby był to nie możemy użyć magii. Wyrżnęliśmy buźką o mur w twoim planie - Gwaine dalej próbował zrozumieć plan Merlina zamiast po prostu poprosić o podanie mu go na tacy, co chłopak ogromnie doceniał.
- Magii nie, ale zawsze zostają zioła. Możemy zatruć studnię. Delikatna mieszanka, dzięki której z jednej strony wszyscy zasną, a z drugiej, nikomu nic się nie stanie i obudzą się po paru, parunastu godzinach, jakby nic się nie stało - Merlin dorzucił do całej historii kolejny fragment układanki.
- To zadziała? - spytał z niedowierzaniem Gwaine, przekręcając lekko głowę i próbując wyobrazić sobie, jak mogłoby to przebiec.
- Już raz zadziałało, tylko w niższych częściach miasta - zauważył spokojnie Merlin.
- Okay, to rozwiązuje część naszego problemu, ale co z resztą? Jedzenie? Wiesz, jak trudno jest przemycić cokolwiek do kuchni? Przecież wiesz - Gwaine sam sobie odpowiedział na zadane pytanie.
- Będziesz musiał robić to, w czym jesteś najlepszy - rzucił tylko przez ramię Merlin.
- Pić? - spytał z niejaką nadzieją, ale i niezrozumieniem Gwaine.
- Prawie. Tworzyć największe możliwe zamieszanie. Taki chaos jaki tylko dasz radę - naprostował czarownik, mimo że nie mógł obwiniać przyjaciela za jego, wyjątkowo logiczny, tok myślenia.
- Chyba zacznę lubić te twoje plany Merlinie. Powiedz mi tylko, po co zeszliśmy na boczny dziedziniec? Myślałem, że musimy zgarnąć jakieś zioła po drodze - zauważył rycerz o wiele radośniejszym tonem, niż wcześniej, gdy jeszcze nie znał swojej roli w całym tym planie.
- Właśnie po to idziemy na boczny dziedziniec - zabrał się za tłumaczenie Merlin, nie zwalniając nawet na chwilę. - Gajusz nie posiada wystarczającej ilości tych ziół, zresztą, ostatnim, czego bym chciał, byłoby zrzucenie podejrzeń na jedną z najbliższych mi niegdys osób. A naprawdę nie chcę sprawdzać, do czego mogłaby posunąć się Gwen, nawet w kwestii ludzi, których zwykła szanować. Przecież obaj wiemy, że sprawdzą jego zapasy. Po tym, jak podejrzliwy bywał Uther, po tym jak poprzedni król patrzył na własnego medyka z pewną niepewnością tylko dlatego, że Gajusz popierał magię, wolę nie ryzykować, że Gwen dałaby radę ten grunt wykorzystać. Zebranie tych ziół też zajęłoby nam zdecydowanie zbyt długo. A potem czekałaby nas ich obróbka. Nie możemy marnować aż tyle czasu. Znaczy możemy, ale ja tego nie chcę. Więc weźmiemy je z mojego prywatnego, podręcznego zapasu.
- Masz przy sobie zioła w takiej ilości? - spytał zaskoczony Gwaine próbując przypomnieć sobie, w jaki sposób Merlin powrócił na Camelot i pamiętając jedynie wzlędnie sprawnego konia i stary, drewniany powóz.
- Nie aż tak przy sobie. W sensie, nie w kieszeni. Ale wiesz, nie teleportowałem się na Camelot, jakoś musiałem się tu dostać - potwierdził jego tok myślenia czarownik.
- Nie wmówisz mi, że przyjechałeś praktycznie z innego świata starym, drewnianym wozem, na którym leży sterta siana. No chyba, że to ona przykrywa te twoje magiczne zapasy. Jesteś pewien, że się nie przepracowujesz? Nie potrzebujesz odpocząć czy napić się czegoś? Może tak wygląda twój kac. Czy ja jestem pierwszym świadkiem twojego kaca? - zaczął pytać Gwaine, teatralnie przykładając rękę do klatki piersiowej jakby spotkał go największy z największych zaszczytów.
- Przestań gadać i się przyjrzyj - uciszył go tylko Merlin, przewracając oczami.
Więc Gwaine próbował się przyjrzeć. Naprawdę próbował. Ale cały czas widział tylko stary, rozklekotany powóz. Przynajmniej do momentu, w którym Merlin podszedł do niego i odciągnął jedną z desek. I nagle w środku wygląd zmienił się całkowicie. Rycerz zupełnie nie rozumiał tego, co widział. Dziwnie powyginane płaszczyzny, nietypowe kształty, materiały, o których Gwaine'owi nawet się nie śniło. Chłopak nie wiedział, na co patrzy, ale patrząc przez dziwny, przezroczysty materiał z przodu i machając ręką kawałek dalej, doskonale widząc ją, mimo że z zewnątrz wyglądało to, jakby jego dłoń opierała się o deskę, miał absolutną pewność, że był to przedmiot sprowadzony z nowego świata. Świata, który po samych opowieściach Merlina wydawał mu się niezwykle ciekawy, ale świata, który zaczął nabierać realniejszych kształtów po tym, jak zobaczył tę jedną, pierwszą rzecz. Nagle jego chęć ruszenia poza granice Camelotu wzrosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Nagle jego dusza wędrowca poczuła chęć wyrwania się ku wolności, która wydawała się na wyciągnięcie ręki.
- Tak wyglądają nowe pojazdy? Szybkie są? Możemy gdzieś pojechać? - spytał natychmiast rycerz z tymi typowymi dla siebie ognikami w oczach, które miał, gdy nie mógł doczekać się nowej przygody, którą miał dzielić z przyjacielem.
- Gwaine, mamy na głowie trochę większe problemy. Otrucie całego Camelotu? - ściągnął go z powrotem na ziemię czarownik, choć widok takiej fascynacji nieznanym obudził w nim tę melancholijną nutę. Sam przecież kiedyś też tak był. Bardzo, bardzo dawno temu.
- Czy my w sumie powinniśmy mówić o tym aż tak otwarcie? W sensie, ktoś mógłby nas przypadkiem usłyszeć i posądzić o prawdziwą zdradę - zauważył Gwaine wykazując się posiadaniem jednej szarej komórki, którą czasem dzielił na dodatek z Merlinem.
- Kiedyś powiedziałem Leonowi prosto w twarz, że idę zastrzelić Artura, a on pomógł mi wybrać kuszę - odpowiedział na to Merlin z krótkim śmiechem, otwierając bagażnik samochodu i przeszukując go.
- Czekaj, co? CO? Merlinie opowiadaj natychmiast. Czemu ja nie znam tej historii? - zaperzył się natychmiast Gwaine, stając obok przyjaciela i opierając się o auto, patrząc pospieszająco.
- Bo była dość długa tak szczerze. I trochę obrzydliwa - kontynuował Merlin, przerywając poszukiwania i uśmiechając się z pewną melancholią. - Miałem w karku takiego małego robaka, którego podrzuciła mi Morgana licząc, że naprawdę zabiję Artura. Tak centralnie pod skórą, niewielkie stworzenie, ale kontrolowało mnie całkowicie. Wiele wieków później odzyskałem te wspomnienia zupełnym przypadkiem, bo tak bezpośednio po całej akcji to miałem czarną wyrwę. Niemniej usilnie próbowałem pozbyć się naszego cudownego króla. Gwen i Gajusz próbowali mnie równie usilnie powstrzymać. Ale reszta Rycerzy czy osób na zamku nie miała bladego pojęcia, co się działo. Chyba nawet chciałeś mi wtedy podkraść jedzenie z tacy, na co normalnie ci pozwalałem, ale wtedy niosłem zatrute a ty spojrzałeś na mnie taki zraniony.
- To było wtedy? Serio? - spytał zaskoczony chłopak, przypominając sobie tę jedną sytuację, gdy Merlin rzeczywiście nie pozwolił mu podkraść czegoś z tacy.
- Właśnie wtedy - potwierdził czarownik. - Tak czy siak to nie zadziałało i uznałem, że ustawię zasadzkę. I zszedłem po kuszę do zbrojowni. Nie dość, że Leon pomógł mi ją wybrać to jeszcze spytał, po co mi ona. I ja wtedy dosłownie powiedziałem, że chcę zabić Artura na co Leon zażartował o tym, jak bardzo Artur musi mnie w takim wypadku irytować. Piękna konwersacja.
- Będę mu to wypominał jak diabli, oj będę - skomentował to ze śmiechem rycerz.
- Podejdź tu, bo potrzebuję kogoś, kto mi to wszystko przytrzyma - uspokoił go Merlin, wciskając mu w dłonie kilka różnej wielkości pudełek, na które Gwaine patrzył, jakby ktoś mu właśnie wcisnął w ręce rozryczonego bobasa. Z absolutnym przerażeniem.
- To wszystko naprawdę wygląda jak nie z tego świata - zauważył chłopak, próbując zacząć zachowywać się bardziej naturalnie, a nie jakby bał się, że trzymane przez niego paczki wybuchną mu w rękach.
- W sumie nawet takie właśnie jest. I jest tu coś też dla ciebie - dodał Merlin, skinięciem głowy wskazując na opakowanie, które leżało kawałek dalej.
- Dla mnie? Coś z nowego świata? Co to? Pokażesz mi to? Kiedy to dostanę? - znowu posypała się lawina pytań ze strony Gwaine'a, który próbował doszukać się prezentu, o którym wspomniał jego przyjaciel, ale dla niego wszystko znajdujące się w bagażniku wydawało się magiczne i wszystkiego miał ochotę dotknąć.
- Uspokój się, bo jak przypadkiem upuścisz te fiolki to będziemy w poważnych tarapatach - oznajmił czarownik, na co rycerz nieco mocniej przytrzymał to, co miał w dłoniach. - Tak, dla ciebie. Widzisz to białe pudełko? W środku znajduje się urządzenie, dzięki któremu będziemy mogli zostać w kontakcie nawet, jeśli nie będziemy gdzieś razem.
- Przecież nie zamierzamy się rozdzielać w twoim świecie, nie? - spytał, nagle przerażony mężczyzna.
- Jasne, że nie. Będziemy podróżować razem, spokojnie - skomentował to tylko Merlin. - Po prostu następnym razem, jak wdasz się w bójkę w barze to będziesz mógł dać mi znać, że mam przyjść ci na ratunek.
- Po pierwsze brałem udział w tylu bójkach, że nie musisz mnie rycersko wybawiać z ciężkiej sytuacji - oburzył się Gwaine. - Po drugie dziękuję. Naprawdę dziękuję. Widzę, że cały czas wachasz się, czy zabranie mnie to dobra decyzja. Nie wiem dlaczego i nie będę naciskał żebyś powiedział mi absolutnie wszystko, bo to nie miałoby najmniejszego sensu. Cieszę się, że nawet jeśli ostatecznie zdecydujesz się mnie nie zabierać, i tak, spokojnie, wiem, że mi to obiecałeś, ale obaj doskonale wiemy, że nie zrobię niczego wbrew tobie i twojemu poczuciu komfortu, to nawet w takiej sytuacji będziemy mieć ze sobą jakiś kontakt. Jakąś możliwość rozmowy.
- Gwaine...
- Nic nie musisz mówić, naprawdę - powstrzymał go przyjaciel, patrząc na niego z niejakim smutkiem, ale i z taką dawką zrozumienia, jaką Merlin odnajdował do tej pory tylko w oczach Pani Jeziora.
- Jednak muszę - uparł się chłopak z dość krzywą miną, biorąc ostatnie pudełka w dłonie i zamykając za sobą bagażnik. - Ja zdaję sobie sprawę z tego, że na razie zostawiam po sobie okruszki. Że nie słyszysz całej historii, że poznajesz tylko urywki. Ale na razie nie jestem w stanie przełamać się by opowiedzieć ci coś więcej. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę tak szczerze, a zdaję sobie sprawę z tego, że będę ci winien pełen obraz jeśli zdecydujesz się ze mną jechać. I to zanim się na to zdecydujesz tak naprawdę. Więc to nie jest kwestia tego, że nie chcę cię ze sobą zabrać, bo nawet nie śmiałbym marzyć o tym, że miałbym towarzysza do podróży. Po prostu wolę nie zakładać, że będziesz chciał ruszyć ze mną, gdy poznasz wszystkie historie i fakty. Z własnego doświadczenia wiem, jak bardzo można znienawidzić człowieka, który odebrał ci możliwość wyboru, więc nie zamierzam robić tego tobie. Nie byłbym w stanie, jesteś dla mnie po prostu zbyt ważny.
- Merlinie...
- Cóż, zrobiło się strasznie poważnie, więc sądzę, że na razie może wróćmy do otrucia całego Camelotu, a dopiero potem zacznijmy martwić się przyszłością, okay? - obrócił kota ogonem czarownik i ruszył przed siebie przez dziedziniec, nie dając Gwaine'owi nawet chwili na kontynuowanie tematu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top