P. XX / ZAGROŻENIE DLA CAMELOTU I HIERARCHIA

- Czekamy na wyjaśnienia Merlinie - oznajmiła Gwen, zaplatając ramiona na klatce piersiowej i patrząc na przyjaciela dość chłodno.

Czarownik naprawdę nie chciał tam być. Wiedział, że nie zmieni ich zdania z dnia na dzień. Wiedział, że będzie tylko irytował się tym, że wszystkie te spotkania będą wyglądały tak samo. Wiedział, że będzie wychodził z nich wcześniej, a i tak wszyscy będą doskonale wiedzieli, że raczej z własnej woli tych drzwi nie przekroczył. Tylko, że jakaś część Merlina nie chciała zawieść Artura. Artura, który próbował zrozumieć. Artura, który popełniał błędy. Artura, który powoli uczył się wychodzenia ze strefy własnego komfortu dla dobra innych. Artura, który nie miał bladego pojęcia o magii, z którą walczył przez większość własnego życia, ale który równie mocno próbował teraz walczyć o prawa dla jej użytkowników tylko dlatego, że jego przyjaciel był jednym z nich. I może to beznadziejny motyw. Może to słabe wytłumaczenie i może to jest zauważanie problemu dopiero wtedy, gdy dotyka najbliższych ci ludzi, ale Artur był świadomie czy nieświadomie ślepy na problemy innych przez większość swojego życia i jeśli takie wytłumaczenie miało być pierwszym kamieniem milowym, podwaliną tego, kim ten chłopak może się stać, to Merlin nie zamierzał narzekać i brał, co dawali.

Ale siedzenie na tych obradach uświadamiało go tylko, raz za razem, jak bardzo się zmienił. Jak bardzo niedostrzegał pewnych rzeczy. Jak dziecinni, małostkowi a czasem wręcz głupi zdawali mu się ludzie, którzy go otaczali. Kiedyś widział w nich wszystkich kolegów. Nie przyjaciół, aż tak blisko nie byli i to nigdy nie miałoby szansy się wydarzyć. Większość z nich pochodziła przecież z domów o szlachetnym rodowodzie. Wszyscy byli wychowywani od najmłodszych, w przekonaniu, że są lepsi, niż inni. Że rolą niektórych jest walczyć, a rolą innych służyć. I jasne, Merlin wiedział, że w jakiś sposób wpłynął też na nich. Tudzież zaczął wpływać, po tylu wspólnych wyprawach. Wspólne żarty, zaufanie względem własnego bezpieczeństwa, krycie sobie nawzajem pleców. I tak, obiektem żartów najczęściej był Merlin, ale wtedy mu to nie przeszkadzało. 

Wtedy ten powolny proces ich oswajania się z nim i ich stających bardziej ludzkimi i dostrzegających człowieka w służącym, wtedy był dla Merlina wystarczający. Zmieniali się. Robili co mogli. Teraz powolość tego procesu tylko czarownika drażniła. A najbardziej drażnił go fakt, że przecież nie miał prawa wymagać od nich cudów, bo zostali zaklęci w czasie i pozbawieni możliwości zmiany. I że to on sam ich na to skazał nawet jeśli uratowało im to wszystkim życia. Nawet, jeśli przywróciło to Lancelota, który umarł tak chwalebnie, ale którego przecież Morgana wykorzystywała do swoich celów. Tylko, że to przecież Lancelot. Zawsze honorowy, dumny i lojalny Lancelot. Albo pozostali Rycerze naprawdę przez te lata zapomnieli o wydarzeniach, które łączyły go z Morganą, albo wybierali ignorancję, bo chodziło o ich przyjaciela. Czy tak samo potraktowaliby chociażby Gwaine'a? Lojalnego i dumnego rycerza, który tak wiele razy walczył u ich boków, ale pod koniec dnia przybłędę?

Merlin milczał przez dłuższą chwilę przyglądając się królowej. Widząc podkrążone z niewyspania oczy, dumnie uniesiony podbródek i pewien chłód w jej spojrzeniu. Gwen tak bardzo kochała kiedyś Morganę. Lubiła być jej służką na tyle, na ile można lubić tę robotę. Przy czym Morgana traktowała Gwen niemal jak przyjaciółkę, a nie tak, jak Artur zwykł traktować Merlina. Nie wyśmiewała jej, nie żartowała jej kosztem, nie zrzucała na nią najbardziej upokarzających obowiązków czy kar. Morgana zresztą miała w sobie coś, co przyciągało do niej ludzi. Merlin nawet po piętnastu wiekach pamiętał, jak dziewczyna wyszydziła Artura i Uthera i ich nawyk do polowań, jak bardzo współczuła każdemu stworzeniu, które znalazło się na ich drodze. Jak wiele miłości, współczucia i zrozumienia miała w sobie dla świata. Tamta Morgana byłaby królową, której Gwen nigdy nie dorosłaby do pięt. Tylko, że tamtej Morgany już nie było. Samotność, złe wybory Merlina podyktowane radami Wielkiego Smoka i zaufanie nieodpowiednim ludziom sprawiło, że dziewczyna stała się naczelnym wrogiem Camelotu. I taki status odpowiadał Gwen. Ona mogła być królową, tak uwielbianą przez wszystkich, a Morgana mogła być tym straszakiem, którego można było użyć na tych, którzy z założenia nie kochali Gwen. Układ idealny. Dlatego tak bardzo bała się go stracić. I Merlin w tym wszystkim nie potrafił stwierdzić jednej rzeczy. Czy kiedyś był tak ślepy żeby tego nie widzieć, czy po prostu kiedyś Gwen była jednak lepszą wersją siebie.

- Mówiłem to już na ostatnim zebraniu, powtórzę się ten jeden ostatni raz tylko dlatego, że Artur mnie o to poprosił. I chciałbym tylko zaznaczyć, że będę raczej częstym członkiem obrad, równie często wyrzucanym zapewne. Uważam jednak, że mam pewną wiedzę, która pomoże wam uporać się z najróżniejszymi problemami - zaczął spokojnie chłopak wstając i spokojnie przechodząc wzrokiem po wszystkich obecnych w pomieszczeniu. - Nie zamierzam ruszać tematu druidów dopóki na Camelocie nie będzie dla nich bezpiecznego miejsca, gdzie nie zostaną potraktowani w sposób umniejszający żywemu człowiekowi. Uważam, że zwyczajnie nie ma to sensu, bo musiałbym składać im obietnice bez pokrycia, a na to nikogo w tym pomieszczeniu nie stać. Na razie waszym jedynym pomysłem na jakikolwiek pokój z nimi było zabranie im ogromnej części tego, co stanowi o ich istnieniu. Na razie nie istnieje przygotowane miejsce, w którym mogliby się osiedlić żeby żyć wystarczająco blisko ludzi, by zostać uznanym za mieszkańców Camelotu, ale jednocześnie na tyle blisko lasu, by nie stracić więzi z naturą, która jest dla nich tak ważna. Więc tak, w przeciągu najbliższych paru dni czy tygodni zamierzam udać się do nich i zacząć rozmowy. Muszę zdobyć ich zaufanie, nim zaproponuję im, by przenieśli się oficjalnie bliżej. Ale nie wprowadzę ich do miasta, gdzie będzie czekała ich pogarda i krzywe spojrzenia. A do tego potrzebna jest zmiana mentalności ludzi. Zmiana, która nie nastąpi dopóki, jak już chyba zresztą wspomniałem, nie uporządkujecie reszty bajzlu, który tutaj macie. Uznam więc, że możemy ten temat uznać za zamknięty. Jeśli będzie jakiś postęp w tej sprawie to od razu zostaną poinformowane odpowiednie do tego osoby.

- A co z Morganą? - spytała Gwen, gdy Merlin zaczął z powrotem siadać chcąc oddać głos Arturowi.

- A dlaczego wracamy do tego tematu? Mało masz na głowie Gwen? Dlaczego tak żeś się jej uczepiła? - spytał Merlin, wyjątkowo nie siląc się na żadne emocje. Znał motywy Gwen. Tylko co z tego? Co z tego, skoro uwierzyłby mu tylko Gwaine? Gdyby powiedział o tym choć słowo Arturowi, ten zapewne by się wściekł, a to tylko wszystko by opóźniło. To Gwen musiała palnąć przy wszystkich głupotę, a i wtedy Merlin nie miałby pewności, że nie wybroni się złym doborem słów.

- Bo stanowi zagrożenie - odpowiedziała krótko Gwen, na razie nie dając wciągnąć się jeszcze w gierkę Merlina.

- Morgana stanowi tyle samo zagrożenia, co widły wbite w stog siana. Dopóki nie jesteś idiotą, który na nie wlezie to raczej nic ci nie będzie - uznał Merlin, a Gwaine zakaszlał cicho usiłując w ten sposób zamaskować krótkie parsknięcie śmiechem.

- Tak twierdzisz ty, ale gdzie są na to jakiekolwiek dowody? - spytała królowa, a czarownik miał ochotę skrzywić się słysząc to nieszczere zmartwienie w jej głosie. Zmartwienie, na które nabrali się rycerze, którzy spojrzeli w jej stronę współczująco i pokiwali twierdząco głowami na znak, że zgadzają się z jej obawami.

- A to, że ośli mózg tu jest i żyje nie jest wystarczającym dowodem? Gdyby Morgana miała siłę, pewnie by go zabiła. Nie zabiła. Jaki masz z tego wniosek Gwen? - spytał szczerze Merlin, gestem dłoni leniwie wskazując Artura, który tylko spojrzał na niego jak na skończonego idiotę.

- Że była za słaba żeby to zrobić, a nie że nagle porzuciła te plany - odpowiedziała królowa, sądząc, że Merlin właśnie się jej podłożył.

- Brawo, w końcu coś ogarnęłaś. Jestem dumny - odpowiedział chłopak, leniwie bijąc przez chwilę brawo i napawając się zaskoczonym wzrokiem byłej przyjaciółki. - Morgana jest ranna, samotna, bez armii, bez wsparcia, a jej stanu psychicznego to nawet sobie nie wyobrażam. Nie jest zagrożeniem. Poradzę sobie z nią. W odpowiednim czasie. Tak czy siak nie jest to i nie będzie twoim problemem.

- Ma smoka, to zawsze zagrożenie - zauważyła Gwen.

- Camelot miał smoka na bogów. Uther trzymał tu jednego, centralnie pod tą salą przez ładnych kilka, jak nie kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. I nikt się nie zorientował - odbił piłeczkę Merlin, tracąc na chwilę cierpliwość i mając ochotę wziąć rozbieg i wyrżnąć w najbliższą ścianę, gdy usłyszał kolejne pytanie.

- Ten smok dalej tam jest? - wtrącił się do rozmowy Leon, nagle mocno zaniepokojony i ukradkiem badający stopą kamienną posadzkę dookoła siebie.

- A co, wysłałabyś kogoś żeby go zabił? Smoki nie umierają tak łatwo - odparł spokojnie Merlin doskonale zdając sobie sprawę z tego, że tak by było. Wysłaliby całą armię gdyby musieli.

- Jeśli byłby zagrożeniem dla Camelotu to owszem - zauważył szczerze Leon i Merlin przez chwilę chciał docenić jego wierność i oddanie dla zamku i ludzi, ale rzeczywistość w której obaj się znajdowali mu na to zwyczajnie nie pozwalała.

- Był zagrożeniem dla Camelotu. Był zagrożeniem, którego nie zrozumiałem na czas. W pewien sposób dalej jest, mimo że sam nie żyje już od wieków. Burza nienawiści, która wpłynęła na jego otoczenie ciągle nad nami wisi - odpowiedział powoli Merlin, uważnie dobierając słowa, które z jednej strony nie wydałyby jego udziału w całej sprawie, a z drugiej nie oczerniły w pełni smoka. W końcu to jego zrozumienie przepowiedni zawiodło, a nie zwierzę, które mu ją przekazało. I Merlina w tym momencie nie obchodziło, że Wielki Smok mógł celowo przekazywać mu przepowiednię tak, by spełnić własną zemstę na rodzie Uthera, to nie była odpowiednia chwila na takie uwagi. To nie byli odpowiedni ludzie.

- Uther nie rządził wieki temu - zauważył Percival.

- To było retoryczne, na bogów. Nie czepiajmy się słówek - prychnął Gwaine, gdy Merlina na chwilę zamurowało, że wpadł na czymś tak banalnym, jak upływ czasu.

- Moment. Czyli twierdzisz, że wiedziałeś o bezpośrednim zagrożeniu dla Camelotu, ale postanowiłeś je zignorować, bo była to istota magiczna? Jak w takim wypadku mamy zaufać ci w kwestii druidów czy Morgany? Skoro najwidoczniej nie jesteś zbyt wiarygodnym źródłem informacji czy zabezpieczenia, gdy chodzi o magię? - nadgoniła konwersację Gwen i postanowiła, że skoro nie potrafi wygrać na argumenty, podkopie wiarygodność Merlina.

- Wtedy nie wiedziałem, że było to zagrożenie - przyznał szczerze chłopak, jakby to nie było nic wielkiego. Żadna z osób obecnych w tej sali nie poradziłaby sobie wtedy ze smokiem lepiej od niego i to był fakt, za który nie zamierzał przepraszać.

- Ale wtedy można było zareagować siłą odpowiednio wcześnie. Skoro pomyliłeś się wtedy, dlaczego mamy zaufać ci teraz? Dalej uważam, że powinniśmy sprowadzić Morganę i druidów do Camelotu na naszych warunkach, w celu przesłuchania i jeśli okażą chęć dostosowania się, będą mogli tu zostać pod warunkiem zakazu korzystania z magii - kontynuowała królowa, pewna swojego zwycięstwa.

- Niby progres, niby regres. Ale dałaś radę mnie zaskoczyć. Po tylu latach sądziłem, że to moje serce jest zimne. Że to moim pierwszym instynktem będzie reagowanie siłą i zduszanie problemu w zarodku. Nie twoim. Choć lepszym słowem, niż "zaskoczenie" byłoby prawdopodobnie "rozczarowanie" - zauważył czarownik z wyjątkowo smutnym uśmiechem, który zmroził krew w żyłach obserwujących go Artura i Gwaine'a.

- Twoje zdanie Merlinie nie znaczy dla mnie zbyt wiele. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę różnicę w naszych pozycjach w hierarchii - Gwen próbowała docisnąć Merlina uznając jego smutek i pewne rozżalenie za słabość, a nie za jedyne emocje, na które w jej kierunku mógł pozwolić sobie czarownik.

- Oh, ale nie masz jak nas porównać w kwestii hierarchii Gwen. Ty w niej jesteś, ja nie - zauważył spokojnie Merlin, splatając dłonie i opierając je o blat okrągłego stołu. 

- Przydałoby się żebyś o tym pamiętał Merlinie, gdy wchodzisz na salę obrad. Jesteś tylko służącym, którego przytachał za sobą Artur - dodała Gwen, na co nawet rycerze, którzy do tej pory się z nią zgadzali, spojrzeli na nią z zaskoczeniem.

- Wow. Po prostu. Wow - uznał Merlin, a Gwen zrobiło się aż nieswojo na widok pewnej melancholii wymalowanej na twarzy dawnego przyjaciela. - Dla mnie to znak, że nadszedł mój czas. Nie za bardzo chcę tu siedzieć, wy też nie chcecie żebym tu był. I tak jedynym tematem, który będziemy niepotrzebnie wałkowali będzie magia i jej użytkownicy. Serio mam wrażenie, że to jest to samo zebranie, na którym byłem ostatnio. Żadnego postępu. Wy nie ruszycie tego dalej, a mnie się juz znudziło słuchanie o tym. Jak coś się zmieni dam Arturowi znać. I Gwen. Nie jestem służącym. Rzuciłem tę robotę. Jestem tu z własnej nieprzymuszonej woli żeby pomóc. I większość z was kiedyś zrozumie moje podejście. Po prostu wciąż żyjecie chaosem wojny i mój spokój nie pasuje do waszego małego obrazka. Potrzebujecie tylko czasu, ale to jedyna rzecz, której nie macie, a której nie mogę wam dać, niezależnie od tego, jak bardzo bym tego chciał. A oddałbym na wasze barki cały mój czas, gdybym tylko mógł. Tylko wątpię, czy byście sobie z nim poradzili - dodał, wstając od stołu i kierując się w stronę drzwi czarownik.

- Gwaine dokąd się wybierasz? Zebranie się nie skończyło - zauważyła Gwen, mocno podirytowana, gdy rycerz również wstał, by podążyć za przyjacielem.

- Niby nie. Tyle, że na gospodarce to ja się nie znam ani trochę. O rządzeniu wiem jeszcze mniej - zauważył szczerze Gwaine wzruszając ramionami, jakby to nie było nic wielkiego, za co zarobił pełne zaskoczenia i dumy spojrzenie Merlina. -  Artur zna moje zdanie w praktycznie każdej kwestii, bo zwyczajnie zgodzę się z Merlinem. Nie jestem wam do niczego potrzebny, a jak znam Merlina to za pięć sekund wpakuje się w bójkę jeśli zostanie sam.

- Dwie sekundy jeśli pójdę gdziekolwiek z tobą - mruknął czarownik na tyle cicho, by tylko Gwaine go usłyszał, na co obaj nieznacznie się uśmiechnęli.

- Nie możesz, jesteś Rycerzem. Jesteś tu potrzebny - Gwen próbowała bronić swojej racji do ostatniej chwili.

- Właśnie udowodniłem, że nie jestem - odpowiedział jej tylko Gwaine, teatralnie się ukłaniając i zatrzaskując za sobą drzwi od sali obrad.

- Jesteś idiotą, to z pewnością - prychnął ze śmiechem Merlin, doceniając to, jak łatwo przychodzi mu przyjaźń z Gwainem i jak bardzo cieszy się, że ma kogoś takiego w swoim życiu.

- Nah, te zebrania zawsze były nudne, będą gadać cholernie długo o absolutnie wszystkim, nie dojdą do żadnych wniosków. Potem Artur cię posłucha, zrobi coś głupiego, co okaże się właściwą rzeczą do zrobienia, ale to dopiero gdy zebranie się skończy i on się prześpi. Plus pewnie nasz Król zrelacjonuje ci całe obrady żebyś je skomentował, bo jesteś chwilowo najmądrzejszy z nas wszystkich. Powiedziałbym, że zawsze tak było, ale nie chciałbym żeby ci sodówka uderzyła do głowy. No i ciebie cholera wie gdzie poniesie. Jak znam życie to już masz jakiś debilny pomysł, który mi się bardzo nie spodoba - wymienił po kolei Gwaine, gdy ruszyli gąszczem korytarzy w jedynie Merlinowi znanym kierunku.

- Tak w sumie... - zaczął chłopak, niezręcznie drapiąc się po karku.

- Mówiłem. No mówiłem. Zaskocz mnie - odpowiedział tylko rycerz, biorąc głębszy oddech i w pełni skupiając się na następnych słowach przyjaciela.

- Chciałem tylko przejść się do Mordreda. Muszę z nim porozmawiać - zaczął spokojnie Merlin, uważnie obserwując twarz Gwaine'a.

- Tylko? Dlaczego użyłeś tego słowa? - spytał natychmiast rycerz z brakiem zaufania wymalowanym w całej swojej postawie.

- Hmm? - spytał Merlin udając, że zupełnie nie wie, o co przyjacielowi chodzi.

- Dlaczego powiedziałeś "tylko"? Normalnie powiedziałbyś, że "chcesz się przejść do Mordreda". Dodałeś tylko. Co jeszcze chcesz zrobić? - kontynuował Gwaine gestykulując żywo, ale nie zatrzymując się nawet na chwilę i posłusznie idąc obok czarownika.

- I może przypadkiem chcę go wypuścić z celi - dodał ciszej chłopak.

- Merlinie czyś ty oszalał? - krzyknął szeptem rycerz, na chwilę zatrzymując się i patrząc na przyjaciela z absolutnym niedowierzaniem. Jasne, uwielbiał odwalać niebezpieczne i nielegalne zagrywki z Merlinem, ale czasami miał wrażenie, że nie nadąża za tokiem myślenia stojącego obok niego chłopaka.

- Nie ma się przecież o co martwić. Przewyższam Mordreda siłą, nie zagraża nam. Ani magicznie, ani fizycznie. Do tego jakby nie patrzeć w ostatecznym rozrachunku stanął po dobrej stronie - zauważył spokojnie Merlin, leniwie opierając się o parapet i zdając sobie sprawę z tego, że nie zaciągnie ze sobą Gwaine'a jeśli ten nie będzie sam chciał tam pójść.

- Żartujesz Merlinie, prawda? On literalnie zabił króla. Tak dosłownie. Tak mieczem przez ciało. Tak, że gdyby najlepszy przyjaciel króla nie był sam wiesz czym to dzisiaj rządziłaby nami królowa - kontynuował agresywnym tonem i ze zdecydowanie zbyt żywą gestykulacją Gwaine, jakimś cudem pozostając jednak w miarę cicho.

- To dopiero byłaby tragedia. Wyobrażasz sobie? Gwen jako jedyna u władzy. Kiedyś marzyłbym o takim obrazie. Dzisiaj? Nawet nie chcę o tym myśleć - prychnął czarownik wyglądając za okno i obserwując znajdujących się tam urobionych pracowników. Kiedyś był jednym z nich. W poprzednim życiu. Dosłownie.

- Merlinie, nie odpływaj mi tu z tematem. Skąd pomysł, że Mordred może być po naszej stronie? - Gwaine pstryknął palcami żeby ściągnąć na siebie uwagę Merlina, oczekując jakichkolwiek odpowiedzi i wyjaśnień.

- Oh, nigdy nie powiedziałem, że stanął po naszej. Ale to rozmowa na zupełnie inną okazję - odbił piłeczkę czarownik. - Mordred może i zabił króla, może i pracował z Morganą, ale miał nadzieję na Albion. Wszyscy mieliśmy w jakiś sposób. Mordred zawsze chciał chronić swoich. W pierwszej kolejności czarowników i druidów, w drugiej, rodzinę, którą chcąc nie chcąc znalazł na Camelocie. Dlatego w głębi duszy ostatecznie był przeciw Morganie. Bo Morgana atakowała swoich ludzi. A Mordred będąc w celi niczego nam nie powie. Albo nas zwyczajnie okłamie, co tylko wykorzysta nasz czas i zasoby. Ale odpowie szczerością na szczerość.

- Ta rodzina go teraz nie zechce. Odrzucą go. Cała ta jatka zacznie się na nowo - zauważył spokojnie i z pewnym smutkiem Gwaine, gdy pomyślał o tym, że on też miał nadzieję znaleźć wśród rycerzy własną rodzinę, ale tak naprawdę jedyna ważna dla niego osoba stała właśnie naprzeciw niego.

- Cieszy mnie to - uznał Merlin z nieznacznie cieplejszym uśmiechem.

- Cieszy cię, że będzie jatka? - spytał z niedowierzaniem Gwaine mając nadzieję, że się przesłyszał.

- Nie. Cieszy mnie to, że powiedziałeś, że oni go nie zechcą. Nie, że wy go nie zechcecie. Nie podoba ci się ta opcja, ale chcesz chociaż spróbować go zaakceptować - wyjaśnił z miejsca Merlin.

- Wiesz, przyjaźnię się z jednym czarownikiem, drugiego też mogę tolerować, bardziej to mojej reputacji nie zaszkodzi - uznał tylko rycerz jakby to nie było nic znaczącego. - I jasne, wiesz, że zaufam twojemu osądowi. Wiesz, że cię wesprę na tyle, na ile będę mógł. Po prostu nie rozumiem.

- Piętnaście wieków to sporo by nauczyć się otwartości. By zrozumieć swoje błędy. By wybaczyć dawne krzywdy. Krew, którą przelał Mordred, znajduje się na moich rękach. To ja swoją niechęcią popchnąłem go na tę ścieżkę i jestem tego boleśnie świadomy od bardzo dawna. Jestem mu wręcz winien drugą szansę i szczere przeprosiny. Taki dodatek do tego, że naprawdę potrzebujemy jego pomocy, bo kończą mi się pomysły, które nie wymagałyby ode mnie powrotu do mojej rzeczywistości  - wytłumaczył spokojnie Merlin.

- Dlaczego bierzesz na siebie winę za absolutnie wszystko, co się wydarzyło? Nie przygniata cię to?- spytał Gwaine, zaskakując tak siebie, że powiedział to na głos, jak i Merlina, który nie spodziewał się takiego pytania.

- Jasne, że przygniata. Z biegiem lat nauczyłem się żyć z tym ciężarem. A winę biorę tylko za to, co realnie jest moją winą. To ja popchnąłem Mordreda na ścieżkę nieufności. Praktycznie w ramiona Morgany. To ja popchnąłem Morganę na ścieżkę nienawiści. To tylko fakty - odpowiedział spokojnie chłopak, ale coś w jego wzroku, pewien głęboko zakopany ból, zupełnie nie pasował Gwaine'owi do tonu czy uśmiechu czarownika.

- Merlinie. Ja wiem, że jesteś mądrzejszy z nas dwóch. Wiem, że masz doświadczenie, wiedzę i spryt jak chyba nikt inny - zaczął dość niepewnie Gwaine, a niewielki uśmieszek Merlina zdecydowanie mu w tym nie pomagał. - Ale powiem to tylko raz. Przestań. Po prostu przestań. Jasne, może źle się zachowałeś. Może coś spaprałeś. Nie mnie to oceniać. Ale w naszych czasach byłeś dzieciakiem. Dzieciakiem, który nagle przeprowadził się z tak dobrze znanej sobie wsi do wielkiego miasta. Dzieciakiem, który nagle miał tę poważną robotę, który spotykał na co dzień księcia. Od służącego nie wymaga się jeżdżenia na każdą misję, wiedzy ponad miarę czy umiejętności bojowych. A ty i tak brałeś to wszystko na siebie. Nagle okazało się, że masz to wielkie przeznaczenie do wypełnienia i że opiera się na twoich barkach przyszłość całego świata. To za duża odpowiedzialność nawet jak na piętnastowiecznego ciebie, a co dopiero na dzieciaka, który przyjechał ze wsi. Więc tak. Może schrzaniłeś. Ale miałeś do tego prawo. I tak odwaliłeś kawał świetnej roboty. Więcej, niż ktokolwiek powinien móc cię prosić. No i jak znam ciebie to zrobiłeś wszystko żeby te błędy w jakiś sposób naprawić. One się zdarzają. Po prostu. Nawet tobie. Nie zadręczaj się tym.

- To przemiłe słowa. Naprawdę - odpowiedział po dłuższej chwili Merlin, dokładnie ważąc w głowie każde słowa i przez chwilę zastanawiając się, czy powinien przyjaciela zbyć, czy odpowiedzieć mu szczerze. Zdecydował się na to drugie. - I chciałbym w nie uwierzyć. Naprawdę bym chciał. Ale będąc podporą nowego świata nie masz przestrzeni na błędy. Nie masz tej możliwości. I jasne, chciałbym patrzeć na to tak jak ty. Że byłem dzieciakiem, który robił co mógł. I jest w tym dużo prawdy. Ale najwidoczniej to, co zrobiłem, nie było wystarczające. I cierpieli przez to absolutnie wszyscy. Dlatego nie mogę sobie odpuścić. Dlatego muszę doprowadzić tę sprawę do końca. I dlatego później muszę stąd zniknąć. Bo bycie ideałem tutaj odciska zbyt wielkie piętno na mojej psychice, która jest o wiele bardziej krucha, niż chciałbym to przyznać, a wszyscy wiemy, jak daleko mi jeszcze do tego "ideału".

- Jak uważasz Merlinie. Nawet bogowie, jeśli istnieją, nie są nieomylni. A co dopiero ty, nawet jeśli jesteś praktycznie na ich poziomie - zakończył ich krótką dysputę Gwaine obiecując sobie w duszy, że zrobi absolutnie wszystko, by przekonać czarownika do swojego sposobu myślenia. Jakoś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top