P. XVI / WYRZUCENI Z ZEBRANIA

Cała przyjemna atmosfera, która się między nimi wytworzyła zniknęła jak ręką odjął, gdy tylko wjechali na teren Camelotu. Merlin z miejsca przypomniał sobie, dlaczego tak bardzo potrzebował z tego miejsca uciec, a tłoczący się dookoła nich Rycerze zdecydowanie nie pomagali jego rozterkom. Tym bardziej, że Artur właśnie zbierał niemały opieprz, a Merlin po prostu czekał na swoją kolej w tej kwestii. I tylko zobaczenie Gwaine'a, który stał nieco dalej, niż pozostali, dało radę nieco uspokoić czarownika.

- Arturze! Połowa zamku szuka Cię przez cały dzień! Co Ty sobie myślałeś? - spytała Gwen, stając przed ukochanym i zakładając ręce na piersiach, patrząc na niego z taką determinacją i złością, że Merlin w duchu odetchnął, że ten wzrok nie był skierowany na niego.

- Musiałem przemyśleć parę spraw - odparł zdawkowo Król Camelotu takim tonem, który sugerował, że uznaje rozmowę za zakończoną. - Zresztą, nie sądziłem, że będę jeszcze dziś potrzebny.

- Wyszedłeś z zebrania, nie racząc udzielić nam nawet odpowiedzi, oznajmiając, że masz w nosie nasze zdanie i że chcesz żeby magia była nagle w pełni legalna  - zauważyła zadziwiająco spokojnym tonem Gwen.

- Więc jak sama widzisz, dałem Wam odpowiedź. Po prostu uznaliście, że ją zignorujecie, bo Wam się nie spodobała - odbił piłeczkę Artur.

- Zgaduję, że tego typu rozmowy lepiej będzie prowadzić w odpowiedniej komnacie, a nie na głównym dziedzińcu - zasugerował dość jednoznacznie Leon, dyskretnie zwracając uwagę na gromadzących się niedaleko nich poddanych.

Cała grupa, w tym Merlin, który zrobił to z wyraźnym ociąganiem, ale który uśmiechnął się lekko, gdy Gwaine przyciągnął go do przyjacielskiego uścisku, ruszyła w stronę komnaty, w której znajdował się okrągły stół. Wszyscy natychmiast zajęli swoje miejsca i tylko po Merlinie widać było pewne ociąganie. No ale skoro dotarł tak daleko, to chyba gorzej już nie będzie, prawda? Otóż było. I to o wiele bardziej, niż Merlin mógłby sobie wyobrazić. A najgorsze w tym wszystkim było to, że kłócili się tylko na temat magii, przez co czarownik czuł się więcej, niż nieswojo. Zwłaszcza, że większość jego kolegów i była przyjaciółka byli jej tak zapalenie przeciwni. Merlin doceniał jednak pełne zmartwienia, ukradkowe spojrzenia, które rzucał mu Gwaine, który był gotowy zrobić burdę w tej sekundzie, w której Merlin uznałby, że już nie da rady. Ale zamiast skorzystać z tej przyjemniejszej i prostszej opcji, czarownik uznał, że zabierze głos.

- Zgadzam się z Gwen - oznajmił Merlin, a w komnacie zapadła taka cisza, że dałoby się słyszeć echo upadającej szpilki. - Nie całkowicie oczywiście, ale ma chwilowo więcej racji, niż Ty Arturze. Całkowita legalizacja magii jest dobrym pomysłem, ale nie możesz tego zrzucić na ludzi w ciągu jednego dnia. Tym bardziej, że Uther zadbał o to, by większość z nas myślała, że magia jest do cna zła. Trzeba to zrobić stopniowo. Trzeba udowodnić ludziom, że magia może wiązać się z czymś dobrym, że może przynieść korzyści i że jej użytkownicy wcale nie są groźni.

- Łatwo powiedzieć biorąc pod uwagę, że wszyscy wiemy, jaka jest Morgana - prychnęła Gwen, pierwotnie zadowolona z postawy Merlina, ale ostatecznie mocno nią rozczarowana.

- No jaka? - spytał tylko zadziwiająco spokojnie czarownik, patrząc zmęczonym wzrokiem na rozmówczynię. Naprawdę nie chciał być na tym zebraniu.

- Słucham? - odpowiedziała pytaniem na pytanie zaskoczona Królowa.

- Spytałem, jaka jest Morgana - powtórzył wciąż nie tracąc rezonu Merlin. - Bo poprzednie zdanie powiedziałaś z taką pewnością jakbyś spędziła z nią każdą minutę i doskonale wiedziała, jakie myśli kryje jej głowa.

- Brzmisz jakbyś właśnie próbował jej bronić - zauważyła Gwen, nie próbując nawet kryć szoku. - Akurat po Tobie bym się tego nie spodziewała. Biorąc pod uwagę, jak blisko centrum wydarzeń byłeś, spodziewałabym się po Tobie raczej chłodnego osądu, ale rozumiem, że trauma spowodowana wydarzeniami wojennymi mogła zaćmić Twój rzetelny osąd.

- Morgana też przeżyła wojnę. Też jest po niej straumatyzowana. Dlaczego mnie należy się inne traktowanie, niż jej? Nam wszystkim tak na dobrą sprawę? Dlaczego jesteś chętna usprawiedliwić moje, Twoim zdaniem, złe decyzje traumą, ale odbierasz do tego prawo Morganie? - kontynuował Merlin, a Rycerze tylko obserwowali tę wymianę zdań w ciszy.

- Morgana nie może wrócić na Camelot - syknęła w końcu Gwen, praktycznie tracąc nad sobą panowanie.

- Owszem, nie może - potwierdził ku jej zaskoczeniu Merlin. - Przynajmniej nie na razie. Nie w momencie, w którym tutaj czekałaby ją szydera, nienawiść i wyobcowanie. Minie wiele, wiele dni zanim będzie można chociaż pomyśleć o tym, że mogłaby przekroczyć progi tego zamku, mimo zaproszenia Artura. Ale Morgana jest chwilowo jedyną użytkowniczką magii, o której wiemy. Jeśli chociaż myślimy o tym, by ludzie zaczęli się ujawniać, trzeba im pokazać, że się ich nie boimy. A to trzeba będzie zacząć od Morgany.

- Jest jeszcze Mordred - wtrącił niechętnie Artur.

- I grupka druidów w lesie po zachodniej stronie murów - dodał Gwaine, wzruszając lekko ramionami, gdy wszyscy spojrzeli na niego jak na skończonego idiotę. - No co? Nikt nie pytał to nie mówiłem. Zresztą Wy byście pewnie ich od razu zaatakowali jak banda kretynów, więc wolałem poczekać aż Merlin będzie na zebraniu.

- Mordred przeżył? - spytał czarownik unosząc wysoko brew i nie wychodząc z podziwu dla tego, jakie zdolności samozachowawcze ma ten chłopak.

- Co ma do tego Merlin? - zadał pytanie w dokładnie tym samym czasie Percival w dokładnie tym samym momencie, a Gwaine przez chwilę wyglądał jakby zobaczył ducha.

- Wszyscy doskonale wiemy, że Artur zawsze polegał na radach Merlina - wtrącił się spokojnie Lancelot, uspokajając na powrót sytuację. - Z jakiegoś powodu Merlin zawsze był z nami na niemal każdej misji, nieprawdaż?

Rycerze zgodzili się z jego stwierdzeniem, a Gwaine odetchnął z ulgą, gdy z pełnym poczucia winy wyrazem twarzy spojrzał na przyjaciela, a ten tylko uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, potwierdzając, że nie jest zły. I że przecież nie wydał jego sekretu. Jasne, był blisko, ale być blisko zrobienia czegoś, a realnie coś zrobić to czasami dwie diametralnie różne rzeczy.

- Mordred pomagał Morganie, więc wróciliśmy do punktu wyjścia - zauważyła Gwen.

- Nie do końca. Mordred jest skomplikowanym człowiekiem, ale jest mniej skomplikowany, niż Morgana. Łatwiej będzie od niego zacząć. I Mordred łatwiej Wam wybaczy, niż Morgana. W końcu przez chwilę był Rycerzem Camelotu. Wie, jacy naprawdę jesteście. Morgana musi się tego od nowa nauczyć. A to już jakiś początek - skontrował jej wypowiedź Merlin.

- Mordred zaatakował Króla - przypomniał mu Leon. - To zdrada. Nie możemy pozwolić żeby zdrajca chodził wolno.

- Przy Arturze jako naszym Królu dziwię się, że więcej osób nie próbuje go zaatakować, gość się z osłem na łby zamienił - zażartował Merlin, co spotkało się z nieco większym wybuchem śmiechu, niż się tego spodziewał.

- Mordreda mamy w celi. Nie stanowi zagrożenia. A nie wiemy, czy Druidzi nie uznają, że bezpieczniej dla nich będzie nas zaatakować - zauważył Percival. - Trzeba znaleźć sposób żeby zneutralizować ich moc i wprowadzić jakoś do zamku. A później, gdy już nam zaufają, będziemy im ją stopniowo oddawać.

- Druidzi nie zaufają Rycerzom Camelotu - oznajmił spokojnie Merlin. - Może zaufają Gwaine'owi na tyle, by pozwolić mu się zbliżyć, bo zagwarantował im schronienie, ale nawet w to wątpię. A już tym bardziej, jeśli zamierzacie jakkolwiek pozbawić ich mocy. Zresztą, to nie takie proste pozbawić Druida mocy. Do tego potrzeba potężnych czarów, a Morgana ani Mordred ich dla Ciebie nie rzucą, bo niezależnie od wszystkiego, uderzenie własnego człowieka to dla użytkowników magii ostateczna ostateczność. No i pamiętajcie, że Wy już zdążyliście swoje odświętować, ale dla Druidów wojna się jeszcze nie skończyła. I długo nie skończy.

- To idiotyczne założenie. Wszyscy ufają Rycerzom Camelotu - odbiła piłeczkę Gwen, zakładając ręce na piersiach.

- Ci, którzy nigdy nie ucierpieli z ich rąk pewnie tak - skontrował to Merlin. - A do takiej grupy nie zaliczają się druidzi czy magiczne stworzenia raczej się nie zaliczają. Nie w sytuacji, gdzie przez większość swojego życia byli prześladowani przez tych, którzy teoretycznie powinni ich chronić. Jeśli naprawdę jacyś druidzi się ostali to nie pałają do Was sympatią. I nie zapomną nagle całych lat prześladowania. Załatwię to. Zostawcie całą sprawę magii mnie, a sami zajmijcie się pozostałymi kwestiami.

- Pozostałymi kwestiami? - spytała z prychnięciem Gwen.

- No nie wiem. Deficyt budżetowy? Niskie morale podwładnych zestawione z wysokim morale ludzi u szczytu hierarchii, co tylko jeszcze bardziej pogłębia konflikt klasowy? Praktycznie brak jakichkolwiek zapasów w połączeniu ze zniszczonymi przez wojenne działania polami? Braki w ludziach? Brak komfortu psychicznego i poczucia stabilizacji po niedawno przeżytej wojnie? W ogóle kryzys jeśli chodzi o psychikę ogromnej ilości ludzi? Gospodarka jest w gruzach, ludzie tracą zaufanie do korony, która dodatkowo jeszcze nagle legalizuje magię, którą do tej pory uważali za złą. Mam naprawdę wymieniać dalej? Myślałem, że to Ty jesteś tutaj Królową, która troszczy się o prostych ludzi, bo się z nich wywodzi - oświadczył Merlin, odchylając się nieco w fotelu i nawet nie patrząc na Gwen.

Czarownik wiedział, że powiedział o parę słów za dużo. Wiedział, że nie powinien był tak mówić i że ranił osobę, którą kiedyś, bardzo dawno temu, uważał za przyjaciółkę. Jednak nie miał najmniejszej ochoty w ogóle być na tym zebraniu. Przyszedł na nie tylko dlatego, że spędził miły dzień z przyjacielem. Przyjacielem, który poprosił go o wsparcie i przyjacielem, który z własnej woli wyszedł poza swoją granicę komfortu żeby on mógł odsapnąć. Nie zmieniało to jednak faktu, że przekrzykujący się Rycerze, którzy omawiali jedynie kwestię magii, jakby była jedyną istotną rzeczą na świecie i wyzywali jej użytkowników od najgorszych, najzwyczajniej w świecie dali mu migrenę. Bo o kopaniu leżącego nawet nie chciał wspominać. Nie żeby potrzebował kogokolwiek żeby czuć się źle z faktem, że ma magię.

Mógł też przyznać, że spodziewał się tego, co nastąpiło później. A mianowicie tego, że krzyk, który podniósł się po jego słowach przebije wszystko, co działo się do tej pory. Harmider trwał przez krótką chwilę, gdy Artur patrzył zaskoczonym wzrokiem to na Merlina, to na Gwen. Rycerze jednak nie posiadali żadnych zapasów cierpliwości czy zdrowego rozsądku, więc nie trzeba było dużo czasu, by powstrzymać się od rzucenia się sobie nawzajem do gardeł po tym, jak Merlin powiedział coś tak kontrowersyjnego. Gwaine jako pierwszy rzucił się do obrony przyjaciela, wyciągając miecz i stając między czarownikiem, a całą resztą. Merlin uśmiechnął się lekko widząc to. Jakby nie patrzeć był silniejszy od Gwaine'a pod każdym możliwym względem, ale i tak w jego sercu rozlało się ciepło na myśl, że między nimi nic się nie zmieniło i że przyjaciel chciał go bronić niezależnie od tego, kto stał po drugiej stronie jego miecza.

Bardziej troska o Gwaine'a, niż o własny dobrobyt, zmotywowała Merlina do uniesienia rąk w geście poddania. Chłopak oznajmił, że zajmie się sprawą magii i że naprawdę mają na głowach wystarczająco dużo i bez tego, po czym uznał, że opuści zebranie, na co Rycerze przystanęli z niemałą ulgą. Gwaine również został delikatnie poproszony o wyjście, na co mężczyzna tylko prychnął lekceważąco, ale schował miecz i żwawym krokiem skierował się do drzwi. Merlin rzucił tylko jedno ukradkowe spojrzenie przez ramię żeby zobaczyć pełną strachu i rozczarowania minę Artura. Czarownik nie potrafił powstrzymać się od odczucia pewnej goryczy. No bo jak inaczej Artur sądził, że ta sytuacja się potoczy?

Początkowo Merlin chciał wrócić do lochów, ale Gwaine bardzo szybko go od tego odwiódł. I tak spędzali tam za dużo czasu, a tak długi brak słońca nie mógł mieć dobrego wpływu na nikogo. Zabrali więc kilkanaście książek, które Merlin chciał dokładniej przejrzeć i rozsiedli się wygodnie na niewielkim skrawku zieleni. Czarownik nie potrafił nawet od razu zabrać się do pracy. Przez chwilę po prostu siedział, rozkoszując się promieniami słońca na swojej twarzy i wystawiając ją do nich z przymrużonymi oczami. Było stosunkowo ciepło, pogoda dopisywała, niewielki wiatr tylko przyjemnie chłodził okolicę. Jak na angielskie warunki pogoda była po prostu idealna. Merlin wziął się jednak do pracy, kątem oka obserwując chodzącego w tę i z powrotem Gwaine'a.

- Szkoda, że Rycerze nas wywalili - zauważył Gwaine biorąc miecz ze stojaka i wymachując nim na próbę, jakby atakował niewidzialnego przeciwnika. - A sami dalej siedzą na tych swoich obradach.

- Wiesz, mogli wywalić tylko mnie, ale się za mną wstawiłeś - uświadomił go Merlin otwierając jedną z ksiąg, które przynieśli żeby nie musiał kisić się z nimi w lochach.

- Od czego są przyjaciele, nie? - spytał tylko Rycerz, uśmiechając się lekko. - Szkoda tylko, że nie wziąłem ze sobą żadnego takiego, co potrafiłby walczyć. Przynajmniej bym się nie nudził. Bo na pojedynek z Tobą raczej nie mam szans, co Merlinie?

- Zmiótłbym Cię z powierzchni ziemi - zaśmiał się szczerze Merlin, obserwując przyjaciela.

- Tylko dlatego, że masz sam wiesz co - odbił piłeczkę Gwaine, machając mieczem i uśmiechając się wyzywająco w stronę przyjaciela. - Inaczej nie miałbyś szans.

- Pokonałbym Cię bez magii i z zamkniętymi oczami - odparł tylko Merlin, wracając do wertowania księgi i ignorując przechadzającego się po tylnym dziedzińcu i wymachującego mieczem Gwaine'a.

- Udowodnij to - oznajmił wyzywającym tonem Gwaine.

Merlin przez chwilę się wahał, ale ostatecznie z lekkim westchnieniem i ledwo zauważalnym uśmiechem zeskoczył z niskiego murku, odłożył książkę na stos pozostałych i chwycił w dłoń pierwszy lepszy miecz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top