P. XLVII / SERDECZNIE WITAM W LONDYNIE

Morgana zdecydowała jeszcze się nie poddawać. I zamierzała udawać, że była to całkowicie jej naturalna i podjęta z własnej woli decyzja. I że wcale nie przegrała właśnie z oślim uporem Merlina, który tylko usiadł na pobliskim wozie razem z Gwainem i kiwał w jej stronę głową w zachęcającym do dalszych prób geście. Dziewczyna uznała, że im szybciej jej się to uda, tym szybciej wsiądą do tego całego magicznego pojazdu i ruszą dalej. Choć myśl o tym, że to wciąż był tylko okrutny żart na stałe zagnieździła się w jej sercu. Kapłanka nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że minęły wieki, nim wydała z siebie cichy okrzyk pełen frustracji i złości.

- Mam wrażenie, że całe moje ciało się buntuje, gdy próbuję zrobić to, co mi tłumaczysz - oświadczyła zirytowana dziewczyna chodząc w te i we w tę mając w poważaniu to, czy daje Merlinowi zbyt dużo informacji na własny temat, które ten mógłby wykorzystać przeciwko niej.

Czarownik uśmiechnął się jednak ciepło i spojrzał na nią z absolutną dumą w oczach. Siła tego spojrzenia i zawarta w nim mieszanka uczuć prawie ścięła Morganę z nóg. Żaden z jej nauczycieli nigdy tak na nią nie patrzył. Żaden nie wykazywał się cierpliwością. Żaden nie zachowywał się jakby mieli cały czas świata by mogła coś zrozumieć. Żaden nie patrzył na nią jak na człowieka, który starał się z całych sił. Bo motywowana strachem, nienawiścią i samotnością Morgana naprawdę się starała. Tylko to nigdy nie okazywało się wystarczającym. A jednak tego typu spojrzenie padające ze strony najbliższych musiało odciskać na duszy nieprzyjemne piętno.

- To akurat fantastyczne wieści - oświadczył radośnie czarownik.

- Bo gorzej mi idzie, niż zakładałeś? - prychnęła dziewczyna uparcie wpatrując się we własne stopy, gdy robiła kolejne kółeczka po stajni. 

- Bo to znaczy, że podświadomie korzystasz z magii - wyjaśnił jej czarownik widząc to, jak niekomfortowo Morgana czuła się w całej tej sytuacji i zachowując swój dystans. - Nie tak, by móc jej użyć, nie tak, by móc dostrzec prawdziwą istotę rzeczy czy wroga z daleka, ale przynajmniej do ochrony samej siebie. Nawet przed samą sobą, a można by się kłócić, że to najtrudniejsza linia obrony.

- Poeta się znalazł - zaśmiał się Gwaine rozluźniając tym samym całą atmosferę zanim nieco prześmiewczo zaczął naśladować Merlina. - Użyj swojej wewnętrznej siły! Siły miłości! Siły przyjaźni! No w twoim przypadku może nie tej ostatniej, bo chwilowo głównie masz wrogów - poprawił się z miejsca Rycerz za co czarownik trzepnął go lekko w tył głowy. - Jeszcze chwilowo masz głównie wrogów.

Morgana przez chwilę miała ochotę wydrzeć się na Gwaine'a. Potrzeba ta jednak zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, bo ten komentarz, który zdecydowanie nie był na miejscu, dał radę wybić ją ze spiralki w dół, w którą zdecydowanie wpadała w tamtym momencie.

- Wróć do ćwiczeń. Skoro ten idiota w ciebie wierzy to znaczy, że ci się uda. Nawet jeśli sama jeszcze w to wątpisz - dodał o wiele poważniejszym tonem Gwaine całkowicie zaskakując tym samym Morganę.

- Chcę tylko podkreślić, że marnujemy tu czas. I to nie z mojej winy - oznajmiła dziewczyna nim powróciła do dalszych prób udając, że całkowicie zignorowała ostatnie słowa Rycerza.

Merlin przez chwilę zastanawiał się, czy na samym początku nie byłoby optymalniej żeby na chociaż parę sekund zdjąć z samochodu zaklęcie maskujące. Jakby nie patrzeć powinni być bezpieczni. Odgrodzeni z każdej strony w stajni sami z siebie, a on mógłby wzmocnić swoje zmysły magią żeby w razie czego w ostatniej chwili nałożyć zaklęcie maskujące z powrotem coby nikt niepowołany z Camelotu nie został wystawiony na skrajnie współczesną technologię. Chłopak wiedział, że byłaby to droga na skróty. Gdyby Morgana wiedziała, czego dokładnie szukała, prawdopodobnie szybciej udałoby się jej to dostrzec pod warstwą zaklęcia. Tylko, że taka nauka była niezwykle ograniczona. Po takiej nauce Morgana wciąż nie czułaby się pewnie we współczesności, bo nie wiedziałaby, czego dokładnie miałaby szukać. Miałaby więc pełne prawo nie ufać temu, co widziała. Rozmyślania czarownika przerwał pisk pełen radości i niedowierzania. I Gwaine bijący powoli kapłance brawo.

- Merlinie udało się! Udało mi się! Widzę to co jest pod wozem! - oznajmiła radośnie Morgana a cała jej twarz rozjaśniła się od szczęścia, które dziewczyna czuła. Szczęście to jednak bardzo szybko się znacząco przygasiło. - Tylko, że to wygląda jak klatka - dodała o wiele niepewniejszym tonem kapłanka.

- W pewien sposób nią jest - z miejsca przyznał jej rację Merlin.

- Słucham? - spytała Morgana zaskoczona szczerością swojego rozmówcy i bojąc się w tym momencie nie tyle żartu, co zwyczajnie uwięzienia.

- To nie to o czym pomyślałaś - od razu spróbował ją uspokoić czarownik. - To nie jest klatka do więzienia ludzi. Pojazd, do którego zaraz wsiądziesz potrafi rozpędzać się do prędkości, których sobie nie wyobrażasz. Większość ludzi obecnie nie posiada magii, a muszą z tych pojazdów korzystać praktycznie codziennie. Ta klatka zapewnia im bezpieczeństwo, gdyby coś poszło nie tak - kolejne słowa wypowiadał dość wolno, starając się zawsze znaleźć odpowiedniki, które powinny być zrozumiałe dla jego rozmówców.

Jasne, gdy chodziło o magię czy nawet polityczne i społeczne debaty to Merlin wyjściowo spodziewał się, że część konceptów będzie dla jego rozmówców niezrozumiała. Gdy komentował zdarzenia na Camelocie czy mówił o czymkolwiek związanym z tymi konkretnymi czasami to też nie miał najmniejszego problemu ze znalezieniem wspólnego języka z innymi, choć sam prywatnie nie mógł pozbyć się wrażenia, jakby mówił w nieznanym sobie dialekcie, a ktoś przejął jego ciało. Merlin jednak już nawet po krótkiej wycieczce z Arturem do współczesności zrozumiał, że wyjaśnienie współczesności osobom z czasów Camelotu będzie najtrudniejszym aspektem możliwej zmiany ich żyć. A jednak tylko do pewnego stopnia mógł zasłaniać się w różnych kwestiach magią.

- Ten twój świat brzmi na bardzo niebezpieczny - zauważyła Morgana z ogromną dozą braku zaufania w głosie.

- Bo jest - potwierdził Merlin z rozczulonym uśmiechem. -  Ale w tym tkwi jego piękno i różnorodność.

Czarownik przesunął się tak by otworzyć wszystkie drzwi oraz bagażnik. Z miejsca się też odsunął i na wszelki wypadek wzmocnił swoje zmysły coby upewnić się, że swoim towarzyszom wystarczająco dużo czasu na zapoznanie się z pudłem, w którym mieli spędzić najbliższych kilka, jak nie kilkanaście godzin. Wszystko jak zwykle miało zależeć od tego, czy Merlin wciśnie pedał w podłogę czy jednak będą poruszać się tym bardziej typowym dla koni tempem. A mimo wszystko nie chciał by Gwaine i Morgana ten czas spędzili w absurdalnie niekomfortowych i obcych sobie warunkach, których nawet nie dostali szansy zrozumieć.

- Zgaduję, że potrzebujecie chwili - oznajmił gestem zachęcając ich do przyjrzenia się maszynie i zapoznania z nią.

Gwaine'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ostukał wóz w paru miejscach, przejechał dłonią po gładkiej powierzchni auta, co wizualnie nie zgadzało mu się z drewnem wozu, na który patrzył. A później tylko spytał, gdzie Merlin będzie siedział i natychmiast zajął miejsce obok niego. Morgana z o wiele większą gracją wsunęła się na siedzenia z tyłu i poczekała aż Merlin zatrzaśnie za nią drzwi. Wytłumaczenie im dlaczego auto warknęło, gdy Merlin odpalił silnik było proste. Przejechanie kilku kilometrów w iście żółwim tempie też nie należało do najtrudniejszych zadań danego dnia. Nawet wyjaśnienie tego, dlaczego nagle poczuli na twarzach powiew zimnego powietrza w zamkniętej przestrzeni był zdaniem Merlina w porządku. Problematyczne okazało się dopiero radio.

- Dlaczego słyszymy dźwięki? - spytała Morgana praktycznie sekundę po tym, jak opuścili Camelot i zaczęli powoli jechać ścieżką przez las.

- Ja wiem, że obecna muzyka nie jest najwyższych lotów, ale nie przesadzajmy aż tak - zaśmiał się Merlin, choć żart ten nie rozluźnił zestresowanej kapłanki.

- To jest... muzyka? Gdzie bard? Gdzie grajkowie? Nic im nie jest? - kontynuowała swój wysyp pytań Morgana, a Merlin nie potrafił powstrzymać niewielkiego uśmiechu, który wręcz cisnął się na jego usta. Bo wystarczyło żeby na chwilę zostawili we wstecznym lusterku Camelot, a dziewczyna już przypominała dawniejszą siebie. Tę wersje siebie, która martwiła się o obcych tylko dlatego, że jeszcze nie znała wynalazku, jakim było radio czy samochód. I ewidentnie w tamtej chwili myślała, że ktoś zmniejszył grajków i siłą wcisnął ich do tego niewielkiego, metalowego pudełeczka w samochodzie by mogli im przygrywać.

- Potrzebuję chwili żeby ogarnąć jak wam wyjaśnić czym jest radio - poprosił czarownik po raz kolejny uświadamiając sobie, jak ograniczonym tworem jest język, a jak ogromnym problemem - jakakolwiek bariera językowa.

- Mówiłeś, że to muzyka - zauważył Gwaine próbując dać Merlinowi jakikolwiek łatwiejszy punkt zaczepienia.

- Muzyka leci z radia - naprostował czarownik doceniając tę próbę i nie mając serca powiedzieć Gwaine'owi, że nie przyniosła ona tego skutku, na który Rycerz tak bardzo liczył.

- Ten radio to współczesny bard? - kontynuował Gwaine łapiąc ogrom wiedzy i informacji o wiele szybciej, niż Morgana. I siedząca na tylnym siedzeniu sama czarownica wcale nie czuła się przez to jak skończona kretynka. Wcale, a wcale. No a przynajmniej nigdy nie przyznałaby się do tego na głos.

- Zacznijmy od początku - uznał Merlin śmiejąc się cicho i skupiając się na wyjaśnieniach o wiele bardziej, niż skupiał się na gładkiej, asfaltowej drodze pod kołami ich pojazdu. - Obecnie bardów i grajków nazywa się trochę inaczej. W zależności od tego, z jakich instrumentów korzystają, mogą być wokalistami, gdy śpiewają, gitarzystami czy perkusistami. Tacy artyści zbierają się w coś na kształt niegdysiejszej trupy artystycznej. Podróżują razem i razem tworzą różne przedstawienia. Nagrywają też to, co stworzą. Te nagrania wypalane są na takich niewielkich dyskach... - Merlin kontynuował swoje wyjaśnienia, gdy przypomniał sobie, że przecież w schowku na rękawiczki trzymał kilka płytek. Ot na wypadek stracenia zasięgu.

 - Gwaine pomożesz? - spytał nagle czarownik całkowicie przerywając swoją poprzednią myśl i wyciągając rękę by wskazać mniej więcej przestrzeń, w której Rycerz miał czegoś wkrótce szukać. - Naciśnij proszę ten panel przed twoimi kolanami i podaj mi z niego pudełko - gdy tylko Rycerz spełnił tę prośbę i z najwyższą ostrożnością podał Merlinowi przedmiot, ten przekazał go Morganie i kontynuował swój wywód. - Jako odbiorca takiego przedstawienia, jeśli dana muzyka ci się podoba, możesz taki przedmiot kupić. Obecnie ma on jednak wartość raczej kolekcjonerską, bo ludzie słuchają raczej radia.

Albo platform streamingowych, pomyślał Merlin, ale jakoś nie czuł w tamtej sekundzie wybitnej ochoty na tłumaczenie dwóm bobasom sprzed piętnastu wieków czym jest Spotify.

- To wszystko brzmi bardzo skomplikowanie, a nawet nie dotarliśmy do głównego pytania - zwróciła im uwagę Morgana.

- Nikt nie obiecywał, że współczesność będzie prosta - zauważył Merlin, ale jego radość była w jakiś sposób uspokajająca. Nawet jeśli pędzili na zderzenie z nieznanym.

- Poprzekomarzacie się później. Czym jest to radio? - spytał Gwaine zainteresowany każdym aspektem rzeczywistości Merlina, na którym tylko mógł położyć przysłowiowe rączki.

- W radiu znajduje się grupa ludzi, która jest świadoma ostatnich nastrojów i tego, czego inni w danym momencie chcą słuchać - podjął dalsze wyjaśnienia Merlin. - Dlatego wykupują różnorodne licencje, czyli dogadują się z przedstawicielami tych trup artystycznych, żeby puszczać ich utwory w swoich programach. Te programy za pomocą tak jakby magicznych fal dostarczane są do tych małych pudełek w samochodach, które też nazywamy radiami, i z których my możemy tej muzyki słuchać.

- Czyli miejsce pracy nazywa się tak samo jak mały przedmiot? Czy to jest jeden przedmiot? - dopytywał Rycerz, który z całego serca chciał zrozumieć tak dużo o tym nowym, wspaniałym świecie, jak tylko mógł zanim miał nadzieję stać się jego częścią.

- Nazwa się pokrywa. Język jest dość ograniczony - szybko odpowiedział mu czarownik z lekkim wzruszeniem ramion.

- Skąd wiesz, jakiego znaczenia ktoś użył? - padło kolejne pytanie.

- Z kontekstu najczęściej. Albo ze struktury wypowiedzi. Kanapy z kanapką też nie pomylisz, prawda? To działa dość podobnie - wyjaśnił Merlin nie tracąc ani grama ze swojej anielskiej cierpliwości.

- Czyli we współczesnym świecie wykorzystywana jest magia? Jest w nim miejsce dla naszych ludzi? - wtrąciła się Morgana próbując nie zabrzmieć, jakby cała ta sytuacja nie narobiła jej możliwie fałszywej nadziei.

- We współczesnym świecie wykorzystywana jest fizyka, chemia i inne nauki. Nauki, które stopniowo i przez wieki wykształciły się z alchemii czy ziołolecznictwa. I częściowo też z różnych form magii. Stopień ich złożenia jest tak wysoki i skomplikowany, że przynajmniej chwilowo łatwiej będzie po prostu uznać, że pewne rzeczy działają za sprawą magii - wyjaśnił swoje skróty myślowe Merlin i zarówno Gwaine, jak i Morgana musieli przyznać, że było to na swój sposób logiczne.

Gwaine przez chwilę martwił się, że będzie zbyt wielką męczydupą. Że Merlinowi nie będzie chciało się odpowiadać na lawinę jego pytań. Że chłopak będzie to robił tylko i wyłącznie z czystej przyzwoitości. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na radosną twarz czarownika i wystarczyło posłuchać przez parę minut czystego szczęścia w głosie Merlina, by zrozumieć, że chłopak z głębi serca cieszył się, że mógł im przedstawić swój świat. Swoją rzeczywistość. I że miał szczerą nadzieję, że polubią oni tę przestrzeń tak, jak on ją kochał. I tak szczerze mówiąc to Gwaine'a coraz mniej obchodziła współczesność. Coraz mniej obchodziło go, jak mało rozumiał, jak bardzo otaczało go nieznane i jak wiele pozostawało mu wciąż do nauki. Liczył się dla niego tylko spokój Merlina. Tylko to, że siedząc za kółkiem tego dziwnego pojazdu Merlin wydawał się rozluźniony. Liczyło się tylko to, że Merlin kochał współczesność i że najwidoczniej współczesność go nie zawodziła. Z takim światem Gwaine mógł żyć bez większych zadr i problemów.

- Serdecznie was witam w Londynie moi drodzy - oznajmił w końcu Merlin, gdy minęli znak przekazujący dokładnie tę samą wiadomość.

A czarownik wreszcie poczuł się gdzieś prawie jak w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top