P. XLVI / BO NIE WYSADZIŁEM ZAMKU
Morgana niepewnie przenosiła wzrok z Gwaine'a na Merlina, który z niewielkim uśmiechem na ustach opuszczał dalsze królewskie komnaty. Dziewczyna trochę nie wiedziała czego miała się spodziewać. Z jednej strony różne przekomarzanki między czarownikiem a Arturem były czymś, co kojarzyło jej się z normalnością. Z drugiej strony sytuacja musiała się w jakiś sposób zmienić w momencie, w którym Artur oficjalnie zmienił tytuł z książęcego na królewski. Z trzeciej strony natomiast rozkład sił nie mógł pozostać ten sam w dość nieintuicyjną stronę. Bo inaczej patrzyło się na bezbronnego sługę, którego się całkiem tolerowało i lubiło, a inaczej na czarownika, który pstryknięciem palców mógł zrównać z ziemią całe miasto, które się kochało. I Artur, przynajmniej zdaniem Morgany, byłby skończonym oślim łbem, gdyby chociaż mikroskopijna jego część nie odczuwała z tego powodu naturalnego lęku.
Lęku, którego Gwaine zdecydowanie nie podzielał. Przynajmniej jeśli oceniać po lekkości i bezmyślności jaką wykazywał się w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela. W sercu Morgany pojawiła się i na stałe zamieszkała jedna konkretna wątpliwość. Z jej prywatnych doświadczeń moc czy władza nie były czymś dobrym czy neutralnym. Bazując na tym, co przeżyła i co wpajano jej, nawet jeśli niecelowo, od najmłodszego, pewna jej część zaczęła kojarzyć siłę z nadużyciami. Bo przecież jeśli jesteś u władzy to nikt nie powie ci "nie". Jeśli jesteś silniejszy - nikt ci się nie postawi. Widząc Gwaine'a, który nie miał w sobie nawet sekundy wahania i traktował Merlina w dokładnie ten sam sposób, w jaki robił to zawsze, Morgana zwyczajnie zastanawiała się, czy chłopak znał sekret czarownika o tyle wcześniej, że zdążył się z nim obyć, czy też może po prostu przez myśl nie przechodziło mu to, że od stania się przeszłością dzieliło go jedno źle wypowiedziane w stronę Merlina słowo.
Merlin, którego Morgana znała przed wojną był niesamowitym człowiekiem. Pełen dobra, współczucia i chęci poświęcania się dla innych. Zawsze będący osobą z najsilniejszym kompasem moralnym w całym pomieszczeniu. Jak nie w całym zamku. Zawsze ratując tych, którzy nie radzili sobie sami, włamując się do lochów i ochraniając innych. Wojna i decyzje Merlina z jej czasów zmieniły postrzeganie Morgany. Zasiały pewne ziarno niepewności. Bo jakby nie patrzeć czarownik już wtedy miał nad większością z nich znaczącą przewagę. I wykorzystał tę siłę by wzmocnić Camelot, ale jednocześnie czubek tego ostrza wymierzył prosto w gardło samej Morgany. Absolutnie słusznie, ale to nie miało w tym wypadku większego znaczenia. Morgana po prostu nie potrafiła wyobrazić sobie rzeczywistości, w której ktoś otrzymuję władzę absolutną i pozostaje względnie dobrym człowiekiem. Bo co jeśli zrobią coś nie tak? Powiedzą coś nie tak? Sprawią, że Merlin odpowie na ich zachowanie siłą? Nie mieli najmniejszej szansy na powstrzymanie go od rozdeptania ich niczym owadów.
- Czy jeśli straże po naszym wyjściu wejdą do królewskich komnat to odnajdą zamordowanego króla? - zapytał konspiracyjnym szeptem Gwaine, rozglądając się teatralnie dookoła jakby spodziewał się innego Rycerza zjeżdżającego na linie z powietrza nad ich głowami.
- Po prostu się nie pokłóciliśmy - oznajmił Merlin śmiejąc się cicho i ruszając spokojnym krokiem przez krużganki, na co Morgana i Gwaine po prostu podążyli za nim. I przynajmniej jedno z nich było względnie ciche.
- Po prostu się nie pokłóciliście? Tak po prostu? Ty i Artur? - zapytał z parsknięciem śmiechem Gwaine praktycznie doskakując do Merlina i przerzucając mu rękę przez ramię.
- Dokładnie tak - potwierdził z anielską cierpliwością czarownik, choć na jego twarzy znalazł się rozczulony uśmiech sugerujący, że jego najlepszy przyjaciel był skończonym kretynem.
Gwaine uznał, że dla dobra ich wszystkich porzuci temat. W żadnym wypadku nie oznaczało to, że zamierzał się on jednak poddać ciszy. Rycerz zdecydował się przypomnieć światu o swoim wrodzonym talencie do paplania na każdy możliwy sposób, więc jego głos towarzyszył im praktycznie aż do schodów prowadzących na główny dziedziniec, na którym jeszcze mniej jak godzinę wcześniej odbywało się całe to tragiczne zbiegowisko.
- Na dziedzińcu powinno się już uspokoić wszystko - oświadczył w końcu czarownik, a Gwaine od razu umilkł. - Od całego tego zbiegowiska, mam wrażenie, że minęło akurat tyle czasu by ludzie się rozeszli i jeszcze nie zdążyli wrócić. Bo oczywiście, że wrócą. Po prostu kurz i pył muszą najpierw opaść. Ot coby nikt nie został przyłapany na szerzeniu plotek o Koronie.
- Plotki mogą być przydatne - zauważyła cicho Morgana odzywając się pierwszy raz od dłuższej chwili. Gwaine przez chwilę miał minę jakby zjadł całe wiadro starych cytryn na raz, ale ostatecznie pokiwał głową na znak, że zgadza się ze swoją przedmówczynią.
- Może i tak. Ale nie są zagraniem na poziomie, do którego chcemy upaść. Przynajmniej na razie - skontrował to bez większego zastanowienia Merlin i korzystając z magii upewnił się, że zna położenie każdego mieszkańca Camelotu w okolicy ot, coby mogli bez problemu dostać się do samochodu, wsiąść do niego i opuścić miasto.
Morgana spojrzała na dwójkę swoich chwilowych towarzyszy jakby pozjadali wszystkie możliwe rozumy, gdy zatrzymali się przed zaprzężonym w konia powozem pełnym siana. Dziewczyna miała ochotę się zaśmiać. Miała ochotę pluć sobie w brodę, że dała się tak wkręcić. Bo przecież Merlin nie mógł poważnie mówić o tym, że ją czegokolwiek nauczy. Że może gdzieś w przyszłości czeka ją odkupienie win. Nie. To wszystko miało być chorym żartem, który ściągnął ją na zamek, zranił jej uczucia i tylko dobitnie uświadomił jej, że jest w tym wszystkim sama. Zawsze była i zawsze będzie. Morgana musiała przygryźć wargę żeby powstrzymać jej drżenie, a żeby powstrzymać łzy, które czuła za każdym razem, gdy zamykała oczy, uciekła się do swojej klasycznej taktyki. Do tego żeby atakować najpierw.
- Chcesz gdzieś dojechać tym? Myślałam, że mamy jechać do twojego współczesnego świata. Ten wóz wygląda jakby miał się rozkraczyć jeszcze przed bramą główną prowadzącą do miasta - wyśmiała nieprzyjemnym tonem stojący przed nią powóz.
Jej słowa nie wywołały takiej reakcji, jakiej się spodziewała. Merlin nie spojrzał na nią zirytowany, nie wyglądał też, jakby miał humor na jakiekolwiek żarty. Gdyby Morgana mu ufała, pewnie stwierdziłaby, że chłopak wygląda na zaskoczonego. W ten nieco smutny sposób, gdy człowiek uświadamia sobie, że czyjaś sytuacja jest gorsza, niż się zakładało. Jakby Merlin miał o niej lepsze zdanie, które nie znalazło odzwierciedlenia w rzeczywistości. A jednak, gdy czarownik się odezwał, w jego głosie nie wybrzmiała żadna nuta wyższości czy pogardy. Jego słowa, choć nie miały dla niej najmniejszego sensu, wypowiedziane zostały tak delikatnie, jak się tylko dało. Jakby była wystraszonym kocięciem na czyjejś wycieraczce.
- Spróbuj przejrzeć przez zasłonę magii - doradził spokojnie Merlin, nie pospieszając jej w żaden sposób, a Gwaine tylko uniósł obie dłonie do góry pokazując Morganie, że trzyma za nią kciuki.
- Słucham? - spytała dziewczyna tracąc rezon i rozglądając się po swoim otoczeniu, mając wrażenie, że traci grunt pod stopami, a jej serce boleśnie zaczęło odbijać się w jej piersi.
- Użyj umiejętności, z którymi się urodziłaś. Weź głęboki oddech i skoncentruj się z całych sił na tym by zobaczyć, co naprawdę przed tobą stoi - wyjaśnił czarownik, wciąż tym samym tonem i zachęcając ją do spróbowania wyrozumiałym uśmiechem.
Morgana przez chwilę chciała się kłócić. Chciała obrócić całą tę sytuację w żart i wyśmiać Merlina. Ale nie potrafiła się do tego zmusić. Nie gdy mogła nauczyć się czegoś nowego. Czegoś, co przecież z pewnością ułatwiłoby jej życie. Widziała niejednokrotnie, jak Merlin używał magii do wzmocnienia własnych zmysłów. Nie wspominając już w ogóle o tym, że nie ma czegoś takiego jak zbyt dużo wiedzy. Tylko, że z każdą kolejną nieudaną próbą, frustracja, którą odczuwała rosła. Morgana zaczynała czuć zniechęcenie i rozczarowanie. Cóż, może potrzebowała takiego zderzenia z rzeczywistością. Może potrzebowała zrozumieć, że nawet podstawy są dla niej zbyt trudne i wszystko, co sądziła, że czyniło ją wyjątkową, tak naprawdę skazywało ją na zawsze bycie na szarym końcu. Po prostu w innym wyścigu.
- Merlinie to głupota! To nie działa. Nie jestem tak obyta z magią, jak ty - uznała ostatecznie, wzdychając z irytacją i ocierając sobie czoło w miejscu, w którym czuła, że zaczął pojawiać się pulsujący ból.
- Morgano, nigdy nie będziesz tak obyta z magią jak ja - zauważył Merlin tak delikatnie, jak się tylko dało. Ale prawda zawarta w tych słowach, nawet osłodzona, wciąż cięła niczym najostrzejszy sztylet.
- Fantastyczny początek - prychnęła zniechęcona dziewczyna, zakładając ręce na piersi i odmawiając tym samym dalszych prób, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej zachowanie było wybitnie dziecinne.
- Urodziłem się jako uosobienie całej istniejącej na świecie magii - kontynuował niezrażony Merlin, opierając się wygodnie o wóz i biorąc naukę Morgany tak poważnie, jak się tylko dało. Nawet jeśli oznaczało to zdradzenie prawd osobie, których Merlin unikał mówienia na głos. - Jestem bardziej częścią materii wszechświata, niż człowiekiem. Jest to tak błogosławieństwo, jak i klątwa. Ty jako kapłanka jesteś tylko i aż użytkowniczką magii. To wciąż ogromne brzemię. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnych rzeczy nigdy nie osiągniesz. Że pewne rzeczy nie będą dla ciebie drugą naturą. Ale to nie oznacza, że przepuszczę ci brak jakichkolwiek podstaw.
- To nie są podstawy. To skomplikowana magia - skontrowała to z miejsca Morgana oskarżycielskim tonem, bo wyładowanie frustracji na Merlinie było prostsze, niż przyznanie się przed sobą, że coś zwyczajnie ją przerasta czy jest zbyt trudne.
- To dosłownie pierwsza rzecz, jakiej powinnaś się była od innego użytkownika magii nauczyć - oświadczył czarownik, a wyrzut, który dało się usłyszeć w tym stwierdzeniu nie był w jakikolwiek sposób skierowany w Morganę. Z całą mocą atakował jednak jej niekompetentnych nauczycieli.
- Ale się nie nauczyłam - odwarknęła dziewczyna chcąc mieć to wszystko za sobą i nie chcąc się dalej ośmieszać przy Gwainie.
- Nigdy nie jest za późno żeby zacząć - zauważył Rycerz, który do tej pory tylko oglądał jej starania obierając kieszonkowym nożykiem jabłko i odkrawając sobie jego kawałki do zjedzenia. Morgana miała ochotę zacząć krzyczeć, gdy usłyszała ten komentarz. Bo najwidoczniej szło jej tak źle z własną magią, że nawet przygłupi Rycerz, który z magią nie miał nic wspólnego, więcej rozumiał od niej.
- Nie możemy zacząć po powrocie? Jeszcze nie wiemy, czy będziesz mnie uczył - spróbowała podejść do sprawy z innej strony Morgana chcąc po prostu kupić sobie trochę czasu, odbębnić całą tę wycieczkę, a później zaszyć się we własnej chatce i tam próbować do upadłego, nie musząc stresować się tym, że ktoś będzie w stanie policzyć ilość jej porażek.
- Nie możemy. Musisz być w stanie uwierzyć własnym oczom, gdy będziesz widziała współczesność. Szybkie pojazdy, ludzi odzianych w sposób skandaliczny, twarde ścieżki o różnych wzorach i domy wznoszące się do nieba i wyglądające jakby się z tym niebem przenikały. A to tylko początek - zaczął opowiadać jej z rozczuleniem Merlin, a Morgana musiała przyznać, że nawet w samych opowieściach brzmiało to wszystko dość nierealnie.
- Dlaczego nad Gwainem tak nie stoisz? On uwierzy we wszystko? - odbiła piłeczkę Morgana przez chwilę patrząc na Merlina ze zwycięskim uśmiechem. Bo fakt faktem, Gwaine traktowany był przez wszystkich do tej pory, jakby akceptował wszystko, jak leciało. I dla Morgany, która Rycerza nie znała jeszcze aż tak dobrze, mogło być absolutnym zaskoczeniem, że właśnie przypadkowo opisała solidne pół osobowości tego chłopaka.
- Bo nie wysadziłem zamku - wtrącił się z pełnym dumy uśmiechem Rycerz. I jakimś cudem ten komentarz jednocześnie dał radę zamrozić Morganie krew w żyłach i sprawić, że miała ochotę spojrzeć na Gwaine'a jak na skończonego idiotę.
- Nie przypominam sobie żebym ja miała takie osiągnięcie - uznała pokręciwszy głową Morgana uznając, że próba zrozumienia sytuacji i genezy tego stwierdzenia spaliłaby jej wszystkie szare komórki w mózgu.
- Gwaine ma trochę większą tolerancję na zmiany przez tryb życia, które prowadził - uznał neutralnym tonem czarownik, choć widać było po jego oczach, że miał ogromną ochotę zaśmiać się z żartu przyjaciela. - Był włóczęgą między różnymi terenami, poznał ogrom władców i nawyków. Dla niego to tylko kolejna przygoda. Ty znałaś życie ograniczone do murów jednego zamku. I wojnę. Przestrzeń, w której dla Ciebie zmiana będzie jakkolwiek komfortowa, można śmiało określić jako o wiele bardziej ograniczoną.
- A to całe "wysadzenie zamku"? - dopytała wbrew zdrowemu rozsądkowi Morgana uznając, że nie może kłócić się z logiką przedstawioną przez Merlina.
- Gwaine dostał zadanie przeniesienia ziół i mieszadełek do komnat żebyśmy mogli ruszyć dalej z jednym projektem. Sądził, że jeśli coś upuści to wysadzi pół zamku - wyjaśnił szybko chłopak, a Morgana musiała przyznać, że jest w stanie wyobrazić sobie tę sytuację bez najmniejszego problemu. Co z kolei sporo mówiło tak o Gwainie, jak i o Merlinie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top