P. XIV / PIERWSZA KAWA ARTURA

Merlin uspokoił się jadąc. Uwielbiał jeździć i gdy tylko miał ku temu okazję, natychmiast wskakiwał w miasto i uciekał. Uciekał przed ludźmi, których poznał, uciekał przed swoim życiem, przed swoimi myślami a czasami i przed samym sobą. Czarownik nie pamiętał kiedy ostatnio jechał gdzieś, bo chciał dotrzeć do celu. Raczej pędził po prostu przed siebie, zostawiając w tyle problemy i w pewnym momencie dosłownie miliony w paliwie. Tylko, że jedna z tych dwóch rzeczy zawsze do niego prędzej czy później wracała i niestety nie były to pieniądze. Ogromne prędkości, widok spokojnego życia mijającego za oknem i samotność zawsze dawały radę uspokoić zszargane nerwy Merlina, więc sam sobie dziwił się, że nie wpadł na to, by się gdzieś przejechać. Za bardzo skupił się na tym, by jak najszybciej zakończyć sprawę Camelotu. Za bardzo uwierzył we własną narrację, którą tak długo wpajał mu Kilgharrah, że on się nie liczy. Że jest tylko środkiem do celu. Że jego własne emocje się nie liczą.

Czarownik odetchnął ciężko, skupiając się na drodze i wsłuchując w muzykę, widząc przed sobą jedynie gładki asfalt i gęsty las dookoła. I piękne, czyste niebo nad nim. Czy była to kwestia nawyku, czy tego, że fizycznie oddalił się od Camelotu, ale liczyło się tylko to, że Merlin niemal fizycznie czuł, jakby ogromny ciężar spadł mu z serca. I to jeden z tych większych, a to jak na jego długie życie było osiągnięciem samym w sobie. W pewnym momencie zaczął nawet lekko stukać palcami o kierownicę w rytm muzyki i delikatnie się uśmiechnął. Artur zaś w życiu nie był tak przerażony. Niewielka przestrzeń dziwnego pojazdu, w którym się znalazł wciąż była dla niego niepokojąca. Tak jak prędkość, z którą się poruszali, absolutny brak jakiejkolwiek wiedzy o rzeczy, w której się znaleźli i brak konia, który wprawiałby cały pojazd w ruch. Król Camelotu niemal dosłownie miał serce w gardle ze strachu, ale niczego nie mówił. Choć fakt, że zaciskał dłonie na siedzeniu tak mocno, że aż pobielały mu knykcie trochę mówił sam za siebie. Nie żeby zamierzał się do tego na głos przyznać.

- Skąd w ogóle ten pomysł? - spytał szczerze zaciekawiony Merlin, doskonale zauważając strach przyjaciela i delikatnie zwalniając. Jasne, mógłby zwolnić do dwóch na godzinę i wtedy Artur czułby się bezpieczniej w samochodzie, ale niestety nie mieli aż tyle czasu. Merlin kontynuował, gdy blondyn spojrzał na niego z absolutnym niezrozumieniem. - Na tę wycieczkę. Nie wydawało mi się żebyś jakoś szczególnie polubił nowy świat. Ani jego środki transportu. A teraz sam się w jeden z nich z własnej woli wpakowałeś.

- Po prostu od kiedy wróciliśmy na Camelot zauważyłem, że w ogóle się nie uśmiechasz - wzruszył ramionami Artur, nagle wpatrując się z wielkim zainteresowaniem w mijane przez nich drzewa. - I wiem, że spaprałem ostatnio. I nawet zaczynam chyba rozumieć w jaki sposób. Poza tym to nie tak, że nie polubiłem Twojego nowego świata. Spędziłem w nim za mało czasu żeby w ogóle wyrobić sobie o nim opinię tak naprawdę. Jestem tylko zły, że stracę Cię na jego korzyść, to wszystko.

- Stracisz mnie? - powtórzył jego ostatnie słowa z lekką kpiną. - Jak niby możesz mnie stracić? I dlaczego to miałoby mieć jakiekolwiek znaczenie? Byłem tylko służącym. I to niejednokrotnie wytykałeś mi, że nie najlepszym.

- Wiem, że nie chcesz zostać na Camelocie. I wiem, że ja muszę na nim zostać. A to oznacza, że nasze drogi niechybnie się rozejdą prędzej czy później - odparł tylko Artur.

- Ja już sam nie wiem, czego chcę - mruknął Merlin tak cicho, że muzyka, która leciała z radia zagłuszyła jego słowa.

- I nigdy nie byłeś tylko służącym. Chociaż przez większość czasu tego nie wiedziałem - kontynuował Artur zupełnie nieświadomy słów, które padły przed chwilą. - Chociaż nie zawsze byłeś moim przyjacielem to stałeś się nim, a ja nawet nie zorientowałem się, kiedy. Gdy w siebie wątpiłem potrafiłeś powiedzieć coś, co brzmiało niezwykle wzniośle, prawie jakbyś posiadł wiedzę mędrców, a czasami coś tak idiotycznego, że zastanawiałem się, czy w ogóle masz coś w głowie, ale czego byś nie powiedział, zawsze dawałeś radę wyrwać mnie ze stanu przygnębienia. Upewnić mnie w tym, że dam sobie radę. Zawsze mnie wspierałeś i ryzykowałeś dla mnie życie więcej razy, niż pewnie potrafię to sobie wyobrazić. A z drugiej strony byłeś chyba jedyną osobą, która nigdy nie bała się być ze mną szczera. Ludzie to robią. Nawet Gwen to robi. A Tobie nigdy się nie zdarzyło. Nie miałeś najmniejszego problemu z wytknięciem mi, że mój plan to na wpół upieczona porażka, albo że coś jest absolutnie pozbawione sensu. Tak jak nie miałeś najmniejszego problemu z drobnymi szyderami czy kpinami, ale nigdy nie brałem tego do siebie tak na poważnie. Zawsze byłeś jedyną osobą, przy której mogłem być w pełni szczery. Mogłem opowiadać Ci o rozterkach, które dotyczyły mojego ojca, a o których gdyby ktoś tylko się dowiedział to mógłbym zostać posądzony o zdradę, mogłem być słaby, mogłem wątpić. Po prostu mogłem być sobą. Chyba naprawdę byłeś najbliższą mi osobą, jaką tylko mogłem mieć.

- Roztkliwiasz się na starość ośli łbie - odparł tylko Merlin z lekkim uśmieszkiem, próbując nie dać po sobie poznać, jak duży wpływ na jego emocje mają słowa Artura.

Zwłaszcza, że Artur przecież nigdy nie był zbyt wylewną osobą. Słowa zawsze przychodziły mu z ogromnym trudem i Merlin doskonale pamiętał, ile musiał czekać na usłyszenie jednego "dziękuję", "przepraszam" czy "proszę". I wątpił by kiedykolwiek udało mu się zapomnieć to, w jakich okolicznościach je usłyszał. Ale teraz, piętnaście wieków później, gdy próbował się od wszystkich zdystansować, Artur wziął sobie za główny cel zburzenie jego wszystkich murów swoimi spokojnymi przemowami, które brzmiały na absolutnie szczere. I Merlin, który sam kiedyś Arturowi pisał przemówienia, doskonale wiedział, jak bardzo Artur nie radził sobie ze słowami. I tym bardziej chciałby doceniać jego gest. Gdyby tylko nie łamał mu bardziej serca oczywiście i nie dosypywał kolejnej kupki powątpiewań na ogromny już i tak stos dotyczący tego, czego od dalszego życia chciał Merlin.

Zamiast jednak dać Arturowi powiedzieć coś jeszcze, czarownik pochylił się minimalnie bardziej nad kierownicą, używając magii żeby zlokalizować najbliższego Starbucksa w mieścinie, do której wjeżdżali i odetchnął z ulgą, gdy znalazł jeden z uroczym ogródkiem tuż przy głównym, zielonym ryneczku. Wjechanie pomiędzy niskie budynki z masą szyldów było niczym powrót do rzeczywistości, z której został wyrwany. Podróbki znanych marek, księgarnie, sklepy spożywcze. Wszystkie pierdoły, do których tak bardzo przywykł, a których przecież na Camelocie z dość oczywistych powodów nie było. Merlin zaparkował spokojnie i nawet się nie rozglądając, przeskoczył szybko przez ulicę, w myślach mając już tylko ulubioną, słodką kawę. No bo skoro życie miało gorzki smak to musiał to sobie czymś rekompensować, nie?

Artur podążył za nim z pewną wątpliwością, niepewny, jak ma się zachować. Merlin uśmiechnął się do niego jednym z tych uśmiechów, które zawsze Króla uspokajały i kazał mu poczekać przy jednym ze stolików, a sam poszedł do lady. Barista był niezwykle miły, a w kawiarni było zadziwiająco mało klientów, więc obrobił się z jego zamówieniem całkiem szybko. Merlin trochę żałował, że tak nie może wyglądać relacja jego i Artura. Jakby nie mogli być po prostu parą przyjaciół, która czasami wyskoczy na kawę i pogada o najróżniejszych pierdołach. Tylko, że niestety mieli za sobą kawał dwóch różnych historii i tego niestety nie dało się przeskoczyć.

- Arturze to jest kawa, kawo to jest Artur - oświadczył Merlin, stawiając na szklanym stoliku dwa plastikowe kubki w przeogromnym rozmiarze i kładąc obok nich plastikowe słomki.

- Dzień dobry... - zaczął Król Camelotu, ale natychmiast zawiesił głos, gdy tylko dostrzegł ledwie skrywany uśmieszek Merlina i tylko spojrzał na przyjaciela z niezrozumieniem. - Coś zrobiłem źle?

- Tak się tylko mówi Arturze. Nie musisz witać się z napojami. Chociaż żałuję, że tego nie nagrałem - dodał z cichym śmiechem czarownik, a Artur tylko patrzył na niego jak zaczarowany, nie potrafiąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. I w tym momencie Artur uznał, że może robić z siebie największego błazna byleby tylko móc czasem usłyszeć, jak Merlin się śmieje.

Czarownik usiadł na przeciw niego i wbił słomkę w napój. Artur niepewnie zrobił dokładnie to samo, powoli próbując tego, co Merlin przyniósł. To nie tak, że Król myślał, że przyjaciel go otruje. No i kto jak kto, ale Merlin znał jego gust na wylot, w końcu był jego najbliższym i najbardziej zaufanym sługą. Wystarczył jednak tylko jeden łyk by Artur zrozumiał, dlaczego Merlinowi tak bardzo doskwiera brak kawy. Chłodny, brązowy napój był najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek pił. Uśmiechnął się szeroko i spojrzał na przyjaciela z miną zaskoczonego pięciolatka, na co Merlin odpowiedział kręcąc lekko z niedowierzaniem głową. Nie spodziewał się aż takiej reakcji.

- Mogę spróbować Twojej? - spytał w którymś momencie Artur, a Merlin chciał mu tylko powiedzieć żeby pił kawę wolniej, bo zamrozi sobie mózg. Zamiast tego wyjął tylko swoją słomkę i przesunął swój kubek w stronę przyjaciela. - Wiedziałem Merlinie, że nie masz za grosz gustu - uznał po raptem jednym łyku i odsunął od siebie plastik, wracając do swojej kawy.

- Wiedziałem, że Ci nie zasmakuje - westchnął tylko czarownik, uśmiechając się z pełną pobłażliwością. - I coś powoli zaczynam żałować, że przedstawiłem Cię kawie - dodał, wyciągając telefon i robiąc im zdjęcie. Artur nie wiedział, jakim cudem na niewielkim ekranie pojawiła się jego twarz, ale skoro Merlin się uśmiechał to on też zamierzał.

- Masz teraz kontakt z tą Twoją znajomą? - spytał w pewnym momencie Artur, marszcząc brwi i zastanawiając się, czy dobrze łączy fakty, że to za pomocą tego małego, czarnego pudełeczka, którego Merlin teraz użył do zrobienia zdjęcia, wcześniej rozmawiał.

- No tak. Taka dzisiejsza technologia. Przed chwilą wysłałem jej nasze zdjęcie z kawami, czekam co odpisze. Jak znam życie to zrobi z tego jakąś debilną przeróbkę - odparł z rozczulonym uśmiechem Merlin, pokazując mu ekran, gdy po chwili urządzenie zawibrowało i na niewielkiej przestrzeni wyświetliło się zdjęcie Lety leżącej na biurku z miną wyrażającą znudzenie. Merlin nie potrafił powstrzymać uśmiechu na myśl, że pewnie dziewczyna wezwała kogoś do ich biura udając wielce poważną, że to kwestia życia i śmierci tylko po to, by ustawić funkcjonariusza pod najlepszym kątem żeby zrobił jej fotkę.

- A czy nie chciałbyś może utrzymać kontaktu ze mną? - kontynuował Król Camelotu, bawiąc się słomką w dłoni i wpatrując w roześmiane dzieci na placu zabaw, który znajdował się po drugiej stronie ulicy na terenie głównego rynku. - Jest w ogóle na to jakaś szansa? Albo najlepiej w ogóle przedstawić całemu Camelotowi tę nową technologię?

- Chciałbyś żebyśmy utrzymali kontakt po tym wszystkim? - spytał tylko Merlin, chowając telefon do kieszeni i uznając, że Lecie odpisze później. - Nawet jeśli nie będę już chciał mieć nic do czynienia z Camelotem?

- Wiesz, jeśli nie zechcesz to nie będziemy musieli regularnie rozmawiać - wytłumaczył się natychmiast Artur, czując się jak skończony idiota, że w ogóle to zaproponował. - Ale w razie jakichś poważniejszych wypadków myślę, że warto byłoby mieć jakiś szybki sposób komunikacji. No i jednak przecież nawet teraz nie będziesz mógł zostać na Camelocie wybitnie długo. Za chwilę będziesz musiał wracać do swojego życia, bo ono i tak już cierpi na tym, że pomagasz nam. Czy to do pracy, czy do znajomych. Będziesz musiał w którymś momencie wrócić. I jeśli nie miałbyś nic przeciwko to chciałbym jednak utrzymać tę relację. Bardzo i na niej zależy.

- Szczerze to nie wiem - przyznał się zadziwiająco spokojnie Merlin, dopijając powoli kawę. - Mam mieszane uczucia co do całej sytuacji. I nie zrozum mnie źle, nic z tego nie jest Twoją winą. Po prostu ja jestem już innym człowiekiem. I chwilowo naprawdę nie wiem, czy to czego chcę pokrywa się z tym, co będzie dla mnie najlepsze. Myślę, że gdy to wszystko się skończy, chciałbym zachować się samolubnie i wziąć pod uwagę tylko własne uczucia. Nie być nikomu niczego winnym. Więc nie wiem, czy dam radę utrzymać relację z Tobą. Naprawdę nie wiem. Ale myślę, że kupienie Ci telefonu to dobry pomysł. Zaczaruję Ci baterię żeby nigdy się nie rozładowywała, bo o prąd raczej na Camelocie trudno i w najgorszym przypadku będzie to po prostu kontakt alarmowy.

- Brzmi uczciwie - zgodził się Artur.

I niby próbował zachować się spokojnie, ale gdy Merlin przeprowadził go do sklepu z elektroniką, miał wrażenie, że znowu znalazł się w zupełnie obcym, nowym świecie. I jasne, próbował się tego świata nie bać, bo dzięki niemu może miałby szansę na utrzymanie kontaktu z przyjacielem, ale jego logika brała górę nad jego sercem. Kilkadziesiąt niewielkich czarnych ekranów na białych ścianach wyglądało po prostu przerażająco. Niemniej Artur próbował stać prosto i prawie wcale się nie rozglądać. A Merlin po krótkiej chwili wahania kupił mu dwa telefony. Jeden, który był dumnym spadkobiercą Nokii 3310 i coby Artur z nim nie zrobił to przeżyłby bez najmniejszego problemu i drugi, który był nowiutkim smarftonem od Samsunga. Merlin uznał, że w zależności od tego, ile czasu spędzi na Camelocie i jak ciężko będzie się Arturowi nauczyć czegoś nowego, zawsze warto mieć prostszą i trudniejszą opcję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top