P. XIII / WIADOMOŚĆ DLA GAJUSZA

- To się absolutnie mija z celem - uznał Merlin po kilkunastu godzinach wertowania ksiąg, uderzają czołem w leżący przed nim, otwarty wolumin. - Tu nic nie ma.

Gwaine natychmiast wychylił się spomiędzy regałów. Rycerz próbował nie dać tego po sobie poznać, ale powoli zaczynał się nudzić. Jasne, chciał pomóc przyjacielowi, zwłaszcza, że jak nikt inny był świadom, jak rzadko Merlin prosił o pomoc i jasne, że zdawał sobie sprawę, że jest prawie bezużyteczny. No bo jakby nie patrzeć czarownik siedział przy stole, ale wystarczył delikatny gest jego ręki, a kolejne woluminy przylatywały do niego, gdzie wertował je w parę sekund używając magii i odkładał na jeden z kilkunastu stosów, które zaczął tworzyć na ziemi. I w czasie, gdy Merlin przerabiał jedną księgę, Gwaine przy dobrych wiatrach dawał radę przejrzeć może jedną stronę. Może nawet czułby się przez to źle gdyby nie fakt, że kilkukrotnie udało mu się znaleźć coś, co uznał za warte uwagi i gdy podchodził z tym do Merlina, chłopak uśmiechał się najszerzej, jak się tylko dało i komentował, że to z pewnością się przyda, więc Gwaine niby zbywał to wzruszeniem ramion, że to przecież nic wielkiego, ale w głębi duszy cieszył się, że jakkolwiek pomaga.

W pewnym momencie do zakazanej strefy zszedł Artur i Gwaine mógłby przysiąc, że atmosfera stała się dosłownie piorunująca. Merlin wciąż był wściekły na przyjaciela za popełnienie głupoty, jaką chłopak zrobił raptem parę godzin wcześniej. Próbował jednak zachować się we względnie cywilizowany sposób i ukryć emocje, które czuł, tak jak robił to przez poprzednich piętnaście wieków. Tylko że nie potrafił. Nie na Camelocie, o którym wciąż gdzieś tam w głębi serca myślał jako o domu. Próbował z całych sił utrzymać fasadę, odsuwać się od ludzi i odbębnić zadanie żeby móc jak najszybciej uciec z tego miejsca. Uciec zanim wciągnie go z powrotem na zawsze i dobije to, co pozostało z resztek jego serca. I czuł, że z każdym mijającym dniem było coraz gorzej. Fasada, którą stworzył dla ochronienia samego siebie powoli zaczynała pękać. Kiedyś bez problemu ukryłby złość. Zaśmiałby się pogardliwie i odszedł wzruszywszy ramionami. Wystarczyło raptem parę dni na Camelocie i nawet tego już nie potrafił.

Artur został tylko na krótką chwilę, bo zaraz przyszedł po niego strażnik, odciągając go do jego codziennych zadań, które Król Camelotu wbrew swoim pragnieniom wciąż miał. Obiecał jednak, że wróci, gdy tylko będzie mógł i rzeczywiście za drugim razem pojawił się niosąc jedzenie, co nieco zwiększyło jego szanse na przebaczenie u Merlina. Nawet jeśli to Gwaine zabrał większość jedzenia z tacy, gdy oni obserwowali go z wysoko uniesionymi brwiami, po czym wzruszył ramionami na znak, że nie ma pojęcia o co im chodzi i że mają mu dać spokój. I jego skrzydełkom kurczaka też. To, plus fakt, że przez parę godzin czarownik trochę ochłonął i mógł skupić się na czymś, co tak doskonale znał i w czym doskonale się odnajdywał, a także chęć pomocy, którą Artur okazał, gdy ostatecznie do nich wrócił sprawiły, że Merlin niemal całkowicie zapomniał o nieprzyjemnej sytuacji z rana. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie, udając, że oszuka również sam siebie, że wcale dalej nie siedzi mu to na wątrobie. Bo przecież Artur przeprosił, tak? Społecznie wymaganym było od Merlina by mu wybaczył. Więc publicznie tak miał zamiar się zachowywać. A że prywatnie odczuwał nieco z goła inne emocje to już inna kwestia.

- Trzeba będzie spytać Gajusza - uznał po dłuższej chwili milczenia Merlin, a jego twarz zaczęła wyrażać nieco odmienne zmęczenie, niż to spowodowane wielogodzinną pracą.

Gwaine spojrzał na niego zaskoczony i przełknął cicho ślinę. Nie wyobrażał sobie tego, by Merlin dał teraz jakkolwiek radę podejść do Gajusza. Nie po tym, jak próbował odsunąć się od wszystkich. Przedstawienie, które Merlin zaserwował im poprzedniego dnia zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych, a Gajusz mimo całej swojej cierpliwości domagałby się odpowiedzi. I to raczej tych, których Merlin albo nie chciał, albo nie był w stanie ich udzielić. W martwym wyrazie twarzy i pełnych bólu oczach Merlina tak różnych od niewielkich radosnych ogników i uśmiechu, który miał w czasie pracy, Gwaine dał radę odczytać całą tę gamę i ją zrozumieć. I to chyba tego ostatniego zabrakło Arturowi, którego ominęła cała ta scena, a który patrzył na czarownika z absolutnym niezrozumieniem.

- Nie jesteś od niego przypadkiem mądrzejszy? Zwłaszcza teraz? - spytał zaskoczony Król.

- W pewnym sensie tak. I w pewnym sensie nie. Może i jestem chodzącą encyklopedią na temat wszystkiego, co działo się przez ostatnie piętnaście wieków i było związane z magią, ale to nigdy nie zmieni faktu, że lokalni ludzie zawsze będą wiedzieć coś więcej - uświadomił go zadziwiająco spokojnie Merlin, resztkami sił próbując utrzymać kruszącą się fasadę spokoju. Wiedział, że nie da rady stanąć naprzeciw Gajusza. Po prostu nie.

- Przecież jesteś tutejszy - żachnął się Artur. - Żyłeś tutaj. Czarowałeś tutaj. Bardziej chyba się już okolicy poznać nie da.

- Byłem tutejszy półtora tysiąca lat temu Arturze - naprostował jego wypowiedź czarownik, na co Gwaine zmarszczył brwi zupełnie nic nie rozumiejąc, ale uznając, że spyta w bardziej dogodnym momencie. - I to w tym momencie mojego życia, którego nie uznałbym do tego za najodpowiedniejszy. Byłem tylko rozwydrzonym dwudziestolatkiem, który sądził, że jest najmądrzejszy w każdym pomieszczeniu tylko dlatego, że ma magię. Sam niewiele wiedziałem. I jasne, zdarzało mi się, że sam z siebie siadałem do ksiąg, ale korciło mnie robienie dosłownie czegokolwiek innego. Więc tak naprawdę to raczej polegałem na Gajuszu i jego wiedzy, niż realnie pamiętałem cokolwiek na własną rękę. No i na tej wrednej jaszczurce, której nie powinienem był słuchać, ale to już zupełnie inna kwestia.

- Więc musisz z nim porozmawiać - potwierdził Artur, na co Gwaine przewrócił oczami.

No bo niby Artur był Królem Camelotu, ale najwidoczniej był też królem stwierdzania tego, co wybitnie oczywiste. To nie tak, że Artur się nie starał. Co to, to nie. Robił wszystko, co w jego mocy żeby dostosować się do nowej rzeczywistości, która cienką warstwą nałożyła się na jego starą rzeczywistość. Więc ostatecznie miał wrażenie, że jest w domu, u siebie, że wszytko jest tak, jak powinno być, ale przez pewne drobiazgi miał wrażenie, że nic nie jest na swoim miejscu. No i świadomość tego, co kryje się poza granicami Camelotu też go przytłaczała aczkolwiek w nieco inny sposób, niż Artur mógł się spodziewać. Jasne, bał się nowego świata. Nie wiedział, jak działa, na czym polega i kto cokolwiek w nim znaczy. Ale jakaś jego część pragnęła znowu się tam znaleźć. I może zostać na dłużej. Poznać ten świat, zacząć w nim żyć. Chłopak uśmiechał się smutno na tę myśl, bo tylko tyle mógł zrobić. Przecież nie zostawiłby Camelotu bez władcy. Więc starał się zrozumieć Merlina, starał się go poznać i nie oceniać przez pryzmat tego dzieciaka, którego znał, ale było to cholernie trudne. Walka z pewnymi przyzwyczajeniami, konieczność bycia wyczulonym na aspekty, o których wcześniej Artur nawet by nie pomyślał. Za dużo kwestii było dla niego na raz nowych w tych samych starych murach i to tworzyło pewien kontrast, który wywoływał w jego sercu niepokój. 

- Chyba nie dam rady - odparł cicho Merlin wbijając wzrok w księgę przed nim. - Gajusz był dla mnie niczym ojciec. Nie potrafię spojrzeć mu w twarz po tym, kim się stałem. Wiem, że byłby rozczarowany. Ale świadomość tego to jedno. Zobaczyć ten wyraz na jego twarzy. Myślę, że to mogłoby mnie zabić. Tak psychicznie przynajmniej do końca, bo coś czuję, że Freya ma rację i nie uwolnię się od tego świata dopóki nie zapanuje Albion.

Merlin o wiele bardziej wolałby zostać wśród ksiąg. Bo te przecież się nie starzały. Ich nie można było zawieść. Wśród stron zawsze odnajdywał spokój, nieważne, co działoby się poza nimi. To właśnie dzięki skupianiu się na nauce przetrwała resztka jego duszy przez te wszystkie wieki. Wśród ksiąg czuł się bezpieczny, czuł, że panuje nad sytuacją i że znajdzie rozwiązanie każdego problemu. Nie potrafił tego samego powiedzieć o ludziach. A już tym bardziej o mieszkańcach Camelotu.

Gwaine niewiele rozumiał. Nic tak na dobrą sprawę. Widział tylko, że jego przyjaciel jest jakiś taki inny. Że to nie ten sam chłopak, który musiał ukrywać przed wszystkimi swój talent i którego poświęceń i wyrzeczeń nikt nie był świadom. Tamten Merlin nosił w sobie wiele bólu i cierpienia z niewielką domieszką goryczy, ale miał też swoją jasną stronę. Bawił się, uśmiechał, pomagał ludziom. Merlin, którego Gwaine widział teraz po drugiej stronie stołu nie był tą samą osobą. Czarownik wydawał się przygnieciony ciężarem lat i rzeczy, których Rycerz nawet nie próbował sobie wyobrazić. Wiedział, że jeśli Merlinowi zbierze się na zwierzenia i będzie kogoś potrzebował to się odezwie. I wtedy będzie przy nim. Ale istniały też sygnały, które Gwaine odbierał niemal podskórnie i bezinteresowna pomoc właśnie do takich się zaliczała.

- Ja pójdę - oznajmił poważnie Gwaine. - No co? Trzeba to załatwić. Tylko powiedz mi dokładnie, o co mam spytać - dodał, widząc zaskoczone spojrzenia towarzyszy.

- To jest idiotyczny pomysł - zaoponował Artur, zakładając ręce na klatce piersiowej i patrząc na Gwaine'a  jak na skończonego debila.

- To w sumie mogłoby się udać - oznajmił cicho Merlin, ku jeszcze większemu zaskoczeniu wszystkich po czym sięgnął po najbliżej leżący pergamin i najczytelniej, jak tylko potrafił zaczął pisać, czego konkretnie potrzebują i jakie zaklęcia już rozważali, po czym wręczył ten pergamin Gwaine'owi. - Nawet nie musisz nic mówić. Po prostu daj to Gajuszowi. On powinien zrozumieć sam z siebie.

I gdy Gwaine opuszczał lochy, Merlin nie potrafił przestać odczuwać pewnych wyrzutów sumienia. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zachowywał się jak skończony tchórz. Wykorzystywał innych do robienia tego, na co sam nie miał odwagi. I wiedział, że powinien się przełamać, powinien porozmawiać z Gajuszem i omówić pomysły, które mogliby mieć, bo tak naprawdę to przyniosłoby większe korzyści, niż wysłanie Gwaine'a z kartką papieru. Tyle, że Merlin miał swoją przeszłość, z którą pogodził się jedynie powierzchownie. Z którą tak naprawdę tylko udawał, że się pogodził. Tyle, że dopóki musiał iść przez życie sam to był w stanie utrzymać pozory tego, że to mu wystarczało. Że wcale nie budził się w środku nocy zlany potem tylko dlatego, że przyśnił mu się koszmar tak głęboko zakorzeniony w rzeczywistości, którą przeżył. Przy Gajuszu emocje po prostu by go zalały. A to nie mogło się skończyć dobrze.

- Jesteś pewien, że wysłanie Gwaine'a po cokolwiek to dobry pomysł? - spytał szczerze zmartwiony Artur.

- Najlepszy jaki chwilowo mam - odparł ze słabym uśmiechem Merlin. - Bo raczej jak mnie najdzie kryzys wieku średniego to nikomu się to nie przysłuży.

- Gajusz na pewno teraz potrzebuje chwili żeby ogarnąć wszystko - odparł Król Camelotu lekko. - Chodź wsiądziemy w ten Twój dziwny powóz i pojedziemy gdzieś. Oczyścisz myśli, może wpadniesz na jakiś genialny pomysł. Może potrzebujesz tylko innej perspektywy?

- To nie jest taki zły pomysł - uznał Merlin uśmiechając się lekko. - A kawą z pewnością nie pogardzę. A Ciebie kawie trzeba przedstawić. Tak porządnie, a nie to, co piłeś u mnie w mieszkaniu. Chociaż to też nie była taka najgorsza kawa, pamiętam czym kiedyś poczęstowała mnie Leta to myślałem, że w życiu się nigdy kawy nie napiję, bo to takie popłuczyny były. Tylko czy Ty przypadkiem nie masz obowiązków jako Król Camelotu? - spytał, a cały dobry humor, który zyskał przed chwilą prysnął jak bańka mydlana.

- Teoretycznie mam - przyznał szczerze Artur, drapiąc się nerwowo po karku. - Ale i tak mam wrażenie, że teraz tam nie pasuję. Że za dużo się zmieniło.

- Tutaj nie zmieniło się prawie nic - zauważył zadziwiająco delikatnie czarownik.

- Może ja się zmieniłem - poprawił się blondyn, wzruszając ramionami. - Tak czy siak liczy się to, że Gwen doskonale odnajduje się w roli królowej i na pewno da sobie świetnie beze mnie radę. A do tego ma Rycerzy, którzy mnie znają i służą jej radą. Nie muszę tam być żeby Camelot działał prawidłowo. Już mnie nie potrzebują.

- Nie potrzebują Cię? - powtórzył jego ostatnie słowa Merlin z lekkim prychnięciem. - Arturze Ty naprawdę masz ośli łeb, wiesz? Gdyby nie Ty to nic z tego by się nie wydarzyło. Jesteś rdzeniem Camelotu. Jego podporą. Nie myśl o sobie tak nisko tylko dlatego, że wydaje Ci się, że powinieneś robić coś więcej.

- Może i masz rację ... - zaczął Artur, choć jego głos jawnie sugerował, że chłopak się waha.

- Oczywiście, że mam. Zawsze mam. A teraz kawa. Najwidoczniej też potrzebujesz szerszej perspektywy - zarządził Merlin z lekkim uśmiechem.

I rzeczywiście, gdy wsiedli do auta, a Merlin wcisnął gaz do dechy, jego uśmiech stał się jakiś taki szczerszy i o wiele spokojniejszy. A Arturowi serce podchodziło do gardła, gdy tylko widział, z jaką prędkością jadą. Tylko, że wystarczyło jedno spojrzenie na minimalnie mniej strapioną twarz przyjaciela i Artur nie potrafił się zebrać w sobie żeby jakkolwiek cokolwiek skomentować. Nie, kiedy przynosiło to jakąkolwiek namiastkę spokoju Merlinowi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top