P. V / PRZEŁAMANY CZAR
- Co w tym mieczu jest takiego niezwykłego? - spytał Artur, oglądając się przez ramię by spojrzeć na zawiniętą w koc klingę, która i tak w szparach materiału pobłyskiwała złotem, próbując brzmieć jakby naprawdę właśnie to pytanie chciał zadać w pierwszej kolejności. Przecież nie mógł wyjść na zazdrośnika. Nie miał ku temu żadnych powodów. Przynajmniej żadnych, które byłyby logiczne. Już nie wspominając o tym, że stracił koc na rzecz kawałka żelastwa.
- Został wykuty w ogniu smoka - odpowiedział Merlin, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz pod słońcem. - Pamiętam, że do którejś misji potrzebowałeś broni, która byłaby nie z tego świata. Swoją drogą przydała się również przy Nieumarłych. Więc ukradłem miecz ze zbrojowni i zaniosłem do smoka, którego Uther więził pod Camelotem, a on przeistoczył oręż w stal o magicznych właściwościach. Kiedyś była to najsilniejsza broń świata.
- Kiedyś? Już nie? - dopytywał Artur, nie chcąc zabrzmieć impertynencko przez dodanie, że po kiego wała mu broń, która nie była już najlepsza.
- W Twoim świecie wystarczy - zapewnił go Merlin, doskonale rozumiejąc obawy króla. - Na Camelocie wciąż będzie najsilniejsza, bo to jakby wciąż tamte czasy. Ale reszta świata ruszyła do przodu. Już nikt nie walczy wręcz. Jasne, są bójki pod barami, gdzie zazwyczaj w ruch idą pięści, zdarza się nawet stłuczona butelka, kastet czy noże, ale to stosunkowo niewielkie konflikty. W tych realnych, w wojnach, używa się zupełnie innej broni. Wyobraź sobie kuszę, tylko, że bełty są znacznie mniejsze, a sama kusza może ich wyrzucać kilkaset w ciągu jednej minuty. I mają o wiele dalszy zasięg.
- To wyższy poziom magii - uznał Artur, próbując sobie zwizualizować taką broń.
- Nah, to tylko technologia - skomentował to Merlin, wzruszając ramionami. - I nieprzerwana, niezmienna chęć człowieka do wyniszczenia samego siebie. Ale to się raczej nigdy nie zmieni.
- To dość pesymistyczne podejście - zauważył król, patrząc na Merlina dość wymownie.
- To czysty realizm - poprawił go czarownik. - Pokój nigdy nie trwa długo. Nigdzie. A wojny zawsze zaczynają i kończą się krwawo tam, gdzie nikt o tę wojnę nie prosił. Może gdyby ludzie zaczęli myśleć, kto ucierpi, nim oddadzą pierwszy strzał, może wtedy coś by się zmieniło. Ale nie potrafią. Zawsze muszą pokazać, że mają rację, zawsze muszą postawić na swoim. Jeden z powodów, przez które magiczne stworzenia odsunęły się w cień. Nie chciały ryzykować. Już nie. Kiedyś próbowaliśmy zmienić świat. Pokojowo rozwiązać konflikty, leczyć rannych, zatrzymywać pociski. Na nic się to zdało. Wystarczyło spuścić ludzi na minutę z oczu, a oni już zaczynali tworzyć awaryjne plany, na wypadek gdyby zostali zdradzeni.
- Te magiczne stworzenia. To magiczne stworzenie. Ta kobieta. Wyglądała znajomo - wtrącił Artur, patrząc za okno i udając, że wcale to nie o nią i ich relację chciał spytać od samego początku.
- To dlatego, że ją znałeś. Choć biorąc pod uwagę, ilu ludzi wrzuciłeś do celi to możesz nie pamiętać każdego - wytknął mu Merlin. - Niby uwolniłem większość z nich, ale zawsze zżerała mnie wina z powodu tych, którym nie mogłem pomóc. Freya przyjechała któregoś dnia na Camelot w towarzystwie łowcy potworów, w stalowej klatce. Uwolniłem ją, ale ruszyłeś na pomoc łowcy, absolutnie utrudniając mi zadanie. Od początku była dla mnie ważna. Bardzo ważna. Rozumiała mnie, jak nikt inny. Doskonale wiedziała, jakie to uczucie, bać się tego, kim się było. Niestety bardzo szybko zmarła. Częściowo z winy tamtego łowcy, częściowo z mojej, bo nie potrafiłem jej ochronić. Wyprawiłem jej pogrzeb, nad jeziorem Avalon. Tobie zresztą później też. Tyle, że duch zamieszkujący jezioro dostrzegł we Freyi pokłady dobra, które i ja widziałem. I postanowił uczynić ją Panią Jeziora. I jest nią do tej pory przeze mnie - zakończył opowieść Merlin, mimowolnie ściskając mocniej palce na kierownicy.
- Jak to przez Ciebie? - wciąż dopytywał blondyn, z zaskoczeniem patrząc na towarzysza.
- Obiecała, że mnie nie opuści. Po Twojej śmierci zobaczyła, jakim wrakiem się stałem. Obiecała, że zostanie ze mną tak długo, jak będę tego potrzebował. Początkowo lubiła być Panią Jeziora. Nim technologia się rozwinęła, a wody zanieczyściły. Teraz gorzej sobie z tym radzi, ale robi wszystko żeby dotrzymać obietnicy. Wielokrotnie mówiłem jej, że powinna odejść, że przecież już może i jej szczęście jest na wyciągnięcie ręki, a ona zawsze odpowiadała, że jej szczęście zależy od mojego, tak jak jej los kiedyś zależał ode mnie. Zdecydowanie najbliższa mi osoba przez ostatnich kilkaset lat. Przy niej zawsze mogłem być sobą. Oceniała mnie srogo jak diabli, ale zawsze wiedziała, co powiedzieć, albo jak to powiedzieć żebym sam dostrzegł prawdę.
- Muszę przyznać, że nie wyglądała zbyt przyjaźnie, gdy zbliżała się do Ciebie z mieczem - zauważył cicho Artur.
- Martwiłeś się o mnie, co kapuściany łbie? - spytał Merlin z najszerszym uśmiechem, jak Artur widział u niego od czasu swojego powrotu, ale własny niewielki uśmieszek ukrył pod warstwą pozbawionego jakiegokolwiek składu i logiki narzekania. Po krótkiej chwili, czarownik dodał zdanie, którego Pendragon w życiu nie spodziewałby się usłyszeć i którego nie do końca wiedział, jak powinien zinterpretować. - A zresztą, nawet gdyby chciała mnie zranić to nie tym mieczem. Ten na mnie nie zadziała.
Przez resztę drogi gadali głównie o drobiazgach i głupotach, o pogodzie, o czarach Merlina, o tym, jak wygląda współczesne życie. Czarownik próbował tłumaczyć Arturowi, ile tylko dał radę, lecz mimo iż przeczytał praktycznie wszystkie księgi, które istniały na całym świecie i władał większą ilością języków niż Artur dałby radę zliczyć, niektórych rzeczy po prostu nie potrafiłby mu przetłumaczyć. A już na pewno nie w tak krótkim czasie, jaki posiadał. Przez pewien moment na drodze pojawiła się większa liczba aut, ale i tak nie zrobił się żaden korek. Pasów było za dużo, ludzie jeździli zbyt kulturalnie, a pogoda była za bardzo do kitu. Musieli też zrobić jeden przystanek, w czasie Artur tylko siedział w aucie i narzekał, że śmierdziało, co Merlin skomentował przewróceniem oczu. Nie skomentował narzekania króla w żaden inny sposób, bo zdawał sobie sprawę, że chłopak miał pełne prawo być nieprzyzwyczajonym do zapachu paliwa. Niemniej auto na wodę czy powietrze niestety nie jeździło i Merlin skrupulatnie sprawdzał, ile go jeszcze w baku zostało. Wiedział, że czeka ich jeszcze przynajmniej jeden, a optymalnie dwa przystanki.
- Skoro i tak używasz magii na prawo i lewo to dlaczego nie zrobisz czegoś z pogodą? - spytał Artur, przyglądając się kroplom co rusz zmywanym przez wycieraczki. - Tam nad jeziorem jakoś sprawiłeś, że deszcz na nas nie padał.
- Mógłbym - przyznał Merlin, lekko wzruszając ramionami. - Tylko nie widzę powodu. Nie mokniemy, a mnie deszcz na zewnątrz nie przeszkadza. W sumie jest wręcz przeciwnie. Uspokaja mnie to. No chyba, że jest Ci zimno, skoro jesteś bez koca. Na to mogę coś zaradzić - dodał, kątem oka obserwując towarzysza.
- Trochę jest - przyznał szczerze Artur, zauważając, że niebo znacząco już pociemniało i wieczór był coraz bliżej. Oczy Merlina rozświetliły się, gdy rzucił czar zapewniający blondynowi ciepło, które natychmiast poczuł. - Dzięki, o wiele lepiej. Ta dziewczyna, ta z którą rozmawiałeś - zaczął Artur, próbując dowiedzieć się czegoś więcej o życiu przyjaciela póki jeszcze są razem.
- Freya? - spytał czarownik sądząc, że Pendragonowi ponownie chodzi o Panią Jeziora, lecz ten tylko pokręcił przecząco głową.
- Nie, ta wcześniej. Ta, która ze mną rozmawiała zanim przyszedłeś. Ta, która Cię do mnie wysłała - zawęził swoją opowieść Artur, a Merlin skinął głową na znak, że wie o kogo chodzi. - Pracujesz z nią, prawda? Nie będzie się martwić, że zniknąłeś? - spytał, doskonale pamiętając, jak on sam się o czarownika martwił, za każdym razem, gdy Gajusz mówił, że znikał w tawernie. Artur miał ochotę wyśmiać samego siebie, że zajęło mu tylko piętnaście wieków by zrozumieć, że tak naprawdę Merlin w tawernie nie bywał. A przynajmniej nie wtedy, kiedy go o to posądzał.
- Nie, raczej nie - odparł czarownik, zmieniając pas by wyprzedzić jadące przed nimi auto. Jego oczy rozbłysły na złoto i tak już zostały przez dłuższą chwilę, gdy Merlin używał swojego ulepszonego wzroku by zobaczyć, co znajduje się przed nimi na drodze. - Zgłosiłem urlop, więc wszystko powinno być w porządku. Choć pewnie jak ją znam to i tak wieczorem napisze mi wiadomość z pytaniem, czy jest okay.
- Na czym polega właściwie Twoja praca? - dopytywał zaciekawiony Artur, podtrzymując konwersację. - Ta kobieta wydawała się dość stanowcza i silna. Trochę przypominała mi Morganę. Tylko bez tego całego zła. A z kolei ten drugi mężczyzna wypadł przy niej dość blado.
- Longhey nie jest za mocny w walce. On raczej woli strzelać, a pytania zadawać później lub nie zadawać ich wcale - mruknął niezbyt przyjaźnie Merlin. - Straszny wrzód na dupie. No ale w pracy nie masz wpływu na to, na kogo trafisz. Zwłaszcza, gdy próbujesz żyć normalnie. I tak mi się poszczęściło, że to Leta jest moją partnerką. A co do samej pracy to wykonujemy niemal taką samą pracę jak rycerze na Camelocie. Dbamy o porządek, łapiemy winnych i oddajemy ich przed sąd.
- Ty Merlinie? Ty rycerzem? - spytał z niedowierzaniem Artur, co przywiodło za sobą wiele wspomnień z ich starych, dobrych czasów pełnych docinków i drobnych złośliwości.
- Wiesz, nie jestem już tym samym człowiekiem, którego znałeś - wytknął mu czarownik, uświadamiając sobie, jak wiele razy będzie to musiał jeszcze powtórzyć, nim sens tych słów dotrze do Artura. - Raz, że mam po swojej stronie magię, więc zazwyczaj nawet nie wiedzą, co się z nimi dzieje, a dwa, że przez te lata naprawdę dobrze nauczyłem się władać orężem. Nawet nie używając magii dałbym radę pokonać i Ciebie Arturze. A co dopiero upitego po sam kraniec uszu idiotę z baru. Bo na dobrą sprawę to rzadko zdarzają nam się poważniejsze wezwania. A ja mam za sobą dosłownie wieki treningów.
- Chciałbym kiedyś to przetestować - oznajmił Artur już wyobrażając sobie ich sparring. - Zobaczyć, jak walczysz jeden na jednego po całym tym czasie.
- Może kiedyś - odparł Merlin z uśmiechem, który sugerował jednak, że istnieje na to niezwykle niewielka szansa.
Merlin zjechał z głównej drogi, omijał jednak większe miasta, a gdy jakaś wieś już się trafiła, nawet się w niej nie zatrzymywał. Słońce schowało się za horyzontem, ale na szczęście i deszcz uznał, że na dziś wystarczy. Dużo rozmawiali, choć to raczej Merlin opowiadał, nic zresztą dziwnego biorąc pod uwagę, że Artur potrafił powiedzieć tyle, że albo spał, albo było ciemno i głucho. Przerażająco, bo jego głos nawet nie odbijał się echem po pustce, w której się znalazł. Nie żeby w ogóle chciał o tym za bardzo mówić.
Merlin zamilkł nagle, zupełnie w pół słowa i zatrzymał auto. Dosłownie metr przed nimi stała tabliczka, którą sam tam wbił, choć Artur na razie jej nie widział. Artur widział tylko las i drogę, która nagle zakręcała w prawo, gdy czarownik doskonale widział powietrze przetkane złotymi żyłkami w miejscu, gdzie znajdowała się bariera. Merlinowi na ten widok ścisnęło się serce. Sam rzucił ten czar, zupełnym przypadkiem. Tak, jak zupełnym przypadkiem uratował życie Gwen, Morganie czy rycerzom i ludziom, którzy zginęli w pewnym odstępie czasowym przed zaklęciem, choć nigdy nie dbał o to na tyle, by sprawdzić jego dokładność. Chłopak musiał zająć swoje myśli czymś innym, nie mógł się przecież rozkleić.
- Merlinie, czemu się zatrzymałeś pośrodku tego pustkowia? - spytał król z lekkim wyrzutem, rozglądając się i próbując cokolwiek dostrzec, nieświadomie wyrywając Merlina z jego przemyśleń.
- Bo dojechaliśmy. Jesteśmy na miejscu. Od Camelotu dzieli Cię już tylko metr. Przynajmniej od jego obecnych zewnętrznych rubieży - odparł Merlin o wiele słabiej niżby sobie tego życzył. - To po prostu dziwne uczucie, znów tutaj być - dodał, ponownie ruszając, bardzo powoli, niemal jakby niechętnie. Doskonale wiedział, jak późno się zrobiło. Było solidnie po trzeciej w nocy. - Podwiozę Cię na zamek i odjadę. Przenocuję w motelu albo aucie, rano poprawię czar i zniknę - powiedział Merlin, bardziej do siebie, gdy przekraczali granicę, jakby przypominał sobie kolejne etapy planu.
- Przecież wiesz, że możesz przenocować na zamku - zaoponował Artur, wpatrując się w tabliczkę z napisem "Camelot", która pojawiła się dosłownie znikąd, a droga zamiast skręcać prowadziła prosto.
- Ale nie wiem czy chcę - oznajmił cicho Merlin, wciskając gaz do dechy i chcąc całą sprawę załatwić, jak za oderwaniem plastra, choć nawet logika podpowiadała mu by zatrzymał się w mieście. W końcu był cholernie zmęczony po całym dniu za kółkiem i gdyby nie magia to już dawno zasnąłby i wjechał autem w rów. - W bagażniku jest torba dla Ciebie. Na wszelki wypadek spakowałem Ci trochę ubrań i najważniejszych rzeczy. Jest też tam telefon, jak się zatrzymamy to pokażę Ci jak się z niego korzysta. Zostawiłem na nim tylko numer do siebie, gdybyś mnie potrzebował, ale to tylko w awaryjnych sytuacjach, bo pamiętaj, że będę tu musiał przyjechać przez całą tę drogę, którą pokonaliśmy dzisiaj.
Merlin, tknięty przeczuciem, spojrzał w lusterko i zahamował tak nagle, że głowa Artura nieomal wyrżnęła o deskę rozdzielczą. Nie przeprosiwszy, czarownik tylko zaciągnął ręczny i wyskoczył z auta, jak poparzony, powtarzając tylko wiązanki przekleństw. Zniknięcie bariery było ostatnim czego się spodziewał. A to właśnie robiła osłona, którą postawił wiele wieków wcześniej i którą umacniał co kilkadziesiąt lat. Rozpływała się w powietrzu, począwszy od poziomu ziemi. Merlin stanął tuż przed nią i położył dłonie na jej resztkach, próbując zrozumieć, co się dzieje i dlaczego. Próbował rzucić jedno zaklęcie, drugie. Wymawiał kolejne inkantacje, którym Artur, stojąc dosłownie dwa kroki za nim, tylko się przysłuchiwał, nawet nie łudząc się, że cokolwiek zrozumie. Nic jednak nie skutkowało i czar znikał coraz bardziej. W pewnym momencie Merlin poczuł, że jego dłonie napierają jedynie na powietrze i opuścił ręce w geście załamania. To wtedy Artur podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu w geście wsparcia i pocieszenia.
- Jesteś już dzisiaj zmęczony. Odpoczniesz na Camelocie, a jutro wstaniesz i w pełni sił przyjedziesz tutaj i rzucisz czar na nowo. A potem zrobisz co tylko będziesz chciał. Brzmi jak plan? - spytał Artur, zwracając na siebie uwagę niezbyt przekonanego Merlina. - Jest późno. Dziś i tak już nikt nie będzie jechał tą drogą. Nic się nie stanie jeśli przez kilka godzin nie będziesz pilnował Camelotu. No i pomyśl sobie, że ta bariera mogła opaść w każdej chwili, nawet pod Twoją nieobecność.
- Nie mogła Arturze. To był czar, u którego podstaw leżała ludzka ofiara. Ofiara z Twojej śmierci. Do tego wspomagany najróżniejszymi rodzajami czarów. Powinien być nie do złamania - zaprzeczył Merlin, po czym klepnął się otwartą dłonią w czoło. - No tak. Jestem skończonym idiotą. Skoro u podstawy czaru leżała Twoja śmierć to naturalne, że Ty przekraczający tę barierę go bezpowrotnie zdejmiesz. Będę musiał poczytać trochę o innych rodzajach zaklęć. Może Gajusz będzie wiedział coś przydatnego. Czeka mnie zupełnie inny czar do rzucenia. I przygotowania pewnie trochę potrwają - dodał, nie wykazując z tego powodu większej radości, a nawet wręcz przeciwnie.
- Czyli zostaniesz na Camelocie? - spytał Artur, nie dając rady powstrzymać się od pokazania, jak bardzo jest szczęśliwy słysząc te słowa.
- Tylko przez kilka dni. Tylko dopóki nie postawię znowu bariery - odrzekł od razu Merlin, lecz nawet te słowa nie zdołały umniejszyć radości Artura.
- Chcę żebyś wiedział, że doceniam to, co robisz - powiedział cicho król, zupełnie nieprzywykły do mówienia tego typu rzeczy. - To co robiłeś przez ostatnie piętnaście wieków. Zapewniłeś naszym ludziom bezpieczeństwo. Chroniłeś ich i dbałeś o nich. I mimo, że próbujesz się od nas odciąć to wciąż chcesz nas chronić. To wiele dla mnie znaczy.
Merlin nic nie odpowiedział. Wiedział, że nie było takiej potrzeby. Obaj mężczyźni wrócili do auta i ruszyli w stronę centrum miasteczka, a czarownik na wszelki wypadek upewnił się, że ich pojazd wygląda jak adekwatny historycznie wóz. Merlin jako pierwszy zauważył zmiany. Ludzie mimo późnej pory wychodzili na ulicę i rozglądali się, pełni niezrozumienia i niepokoju. Czar, który więził ich w jednym dniu również powoli znikał. Merlin dodał jedynie gazu i korzystając z magii, opuścił most prowadzący na Camelot. Zaparkował dopiero z piskiem opon na głównym dziedzińcu, a całe auto otoczone było mężczyznami w czerwonych płaszczach, dzierżących miecze lub kusze.
- Naprawdę nie znoszę kiedy Twoi ludzie do mnie celują - oznajmił Merlin, uznając, że nie pokaże reszcie Camelotu, że ma magię. - Naprawdę tego nie znoszę.
- Wiesz, na ich obronę to zrobiłeś całkiem niezłe wejście - odgryzł się król.
- Też fakt - przyznał mu rację Merlin i westchnął ciężko. - Nie wysiadaj jeszcze, bo któryś Cię przypadkiem zastrzeli i będę mieć problem.
- Ale przynajmniej postawiłbyś barierę - zażartował Artur, za co Merlin spojrzał na niego tak ciężko i tak zmęczonym wzrokiem, że blondyn niemal miał ochotę przeprosić i nie dał rady powstrzymać się przed opuszczeniem wzroku.
Merlin wysiadł z auta, z miejsca podnosząc wysoko ręce w geście, że jest nieuzbrojony. Największe kłamstwo świata. Już zamierzał się odezwać, gdy zauważył, że przez tłum przeciska się kobieca postać. Rycerze próbowali ją powstrzymać by zapewnić jej bezpieczeństwo jednak ona uparcie szła do przodu.
- Merlinie! - wykrzyknęła Gwen, pełna radości i niezrozumienia malującego się na jej twarzy.
- Myślę, że możesz już wyjść i przywitać się z żoną - szepnął czarownik, uśmiechając się smutno na widok wszystkich obecnych.
Gwen, Leona, Gwaine'a. Wszystkich jego dawnych przyjaciół, których widok powodował nieprzyjemne i bolesne ukłucie w sercu. Artur nie wahał się ani chwili. Otworzył drzwi i stanął po drugiej stronie auta, niepewnie zerkając na Merlina. Łzy w oczach królowej Camelotu były więcej niż jednoznaczne, gdy z rozbiegu rzuciła się w ramiona ukochanego, a wszyscy rycerze nagle uklęknęli, oddając hołd. Król powrócił na Camelot. Merlin wiedział, że to nie był jego moment, więc upewniwszy się za pomocą magii, że nikt nie ruszy jego auta, dosłownie rozpłynął się w cieniu korzystając z ogólnego zamieszania i poruszenia. Artur, który natychmiast zaczął się za nim rozglądać, dostrzegł tylko skrawek jego płaszcza, gdy znikał w jednym z pobocznych wejść do zamku. Król wiedział, że jego przyjaciel kierował się w stronę zakazanej biblioteki, którą stworzył Uther, zbierając magiczne księgi z całego królestwa. Obiecał sobie również, że gdy tylko wyrwie się z uścisków podwładnych i przyjaciół, natychmiast do Merlina dołączy. Jedynym, czego w tym wszystkim Artur nie był pewien, było pochodzenie tego bolesnego ukłucia w sercu, gdy czarownik nazwał Gwen jego żoną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top