P. LVI / KĄPALIŚCIE SIĘ KIEDYŚ, PRAWDA?

Czarownik doskonale wiedział, że nie spędził poza domem dużo czasu. Dosłownie wyszedł z mieszkania, gdy Morgana i Gwaine jeszcze spali, zjechał windą do podziemi i wyciągnął z piwnicy, która wcale nie była w środku większa, niż wyglądała z zewnątrz, kilkanaście woluminów, które położone jeden na drugim kończyły się wyżej, niż on sam, gdy niósł je w rękach. Czarownik szczerze sądził, że się wyrobi i wróci do domu zanim którykolwiek z jego towarzyszy zdąży się obudzić. Wszystkie księgi nieomal wypadły mu z rąk, gdy w mieszkaniu przywitał go absolutny chaos i hamider, gdy Morgana i Gwaine wyzywając się próbowali przeszukać dom żeby go znaleźć. Gdy oboje usłyszeli dźwięk zamykanych drzwi, praktycznie teleportowali się do przedpokoju tak szybko, że Merlin przez chwilę zastanawiał się czy ktoś im czegoś nie dosypał do jedzenia poprzedniego wieczoru.

- Merlinie, wróciłeś! - praktycznie krzyknęła Morgana sama nie wiedząc, czy ma się z tego faktu cieszyć, być zirytowana czy czuć wyrzuty sumienia w związku z tym, jak wyglądała jej ostatnia rozmowa z Merlinem.

- Jesteś cały? Wszystko w porządku? Stało się coś? - zasypał go w tym samym momencie pytaniami Gwaine z miejsca zabierając najdelikatniej, jak tylko mógł, część woluminów z rąk przyjaciela i uważnie oglądając jego twarz pod różnymi kątami żeby upewnić się, że nie ma na niej żadnego śladu nowej walki.

Czarownik spojrzał na towarzyszy jakby zerwali się z księżyca i po prostu wszedł do mieszkania, z miejsca włączając wodę na herbatę i odstawiając woluminy na kawowy stolik obok swojego tymczasowego łóżka. Merlin nie wiedział, czy zawdzięczał to masie doświadczeń spania w gorszych warunkach, czy jego stare kości po prostu postanowiły raz w życiu zachować się w porządku, ale nawet nie obudził się aż tak poskładany, jak sądził.

- Szukaliście czegoś? - spytał ze śmiechem czarownik rozglądając się po pokoju i zauważając, że wszystkie drzwi, szafy i szafki są otworzone na oścież. Szczerze Merlin był nieco pod wrażeniem, że Morgana i Gwaine dali radę zrobić aż taki bałagan tak szybko.

- Zniknąłeś bez słowa rano. Zmartwiłem.... zmartwiliśmy się - oświadczył Gwaine poprawiając się w ostatniej chwili a powaga bijąca z jego twarzy i zirytowanie widoczne w całej jego postawie sprawiły, że Merlinowi trochę przeszła ochota na żarty.

- Wyszedłem po księgi do piwnicy. Nie było mnie kwadrans - zauważył logicznie chłopak dalej nie do końca rozumiejąc w czym dokładnie leżał problem.

Zrozumienie sytuacji pojawiło się w mózgu Merlina niczym objawienie. Przez chwilę czarownik nie wiedział, czy ma się zacząć śmiać, płakać czy przytulić swoich towarzyszy i im podziękować. Merlin przywykł do tego, że to on ochraniał innych. Że jego obecność pozostawała niezauważona, że pojedyncze osoby wykazywały się jakąkolwiek chęcią sprawdzenia, czy z nim wszystko w porządku. Merlin zdawał sobie również sprawę z tego, że to wyjściowo szczupłe grono dodatkowo straciłoby paru członków, gdyby odjąć wszystkie te osoby, które jego nieobecność zauważyłyby tylko dlatego, że czegoś potrzebowały i akurat nie był obok by im to zapewnić.

Melin doskonale wiedział, że tak jak na Camelocie nie miał na to zbyt wielkiego wpływu, tak w czasach po Camelocie to on sam wybierał odsunięcie się od wszystkich. To on sam uznawał, że nie da nikomu się o siebie martwić, że nigdy nie będzie kłopotem. Wielokotnie tę zasadę łamał i choć wspomnienia z tych czasów były słodko-gorzkie to Merlin za nic by ich nie zmienił. Nawet jeśli ostatecznie popchnęły go w stronę myślenia, że nie zasługuje na to by ktokolwiek się nim przejmował. Bariera, którą Leta i Pani Jeziora zawsze miały w głębokim poważaniu. I bariera, która najwidoczniej zupełnie też nie obchodziła stojącej przed nim i fukającej na niego dwójki.

- Wciąż jakieś ostrzeżenie byłoby miłe - mruknął Gwaine, gdy cisza zaczęła się przedłużać.

W sytuacji, w której się znaleźli nie można było nie dostrzec ogoma różnych czynników. Tego, że Gwaine musiał pogodzić się jakkolwiek z Morganą by mogli razem zacząć poszukiwania. Tego, że oboje zdawali sobie sprawę z tego, że ich stres o Merlina jest nieuzasadniony, bo chłopaka praktycznie nie dało się zabić. Tego, że poczuli się porzuceni. Tego, że bali się zewnętrznego świata i nie chcieli w nim zostać bez przewodnika. I może wybuchło to w sekundę i w najbardziej zaskakującym momencie, ale Merlin nie potrafił nie docenić tego, jak złożone i szczere były to uczucia.

- Rozumiem, że nie rozumiecie obecnego świata i się go boicie - zaczął spokojnym tonem Merlin ostrożnie dobierając słowa. - To absolutnie naturalne. Ale zapewniam was, że to mieszkanie jest bezpieczne. Tu nie stanie wam się żadna krzywda dopóki sami jej sobie nie wyrządzicie. No i prędzej czy później będziecie musieli pogodzić się z tym, że nie jesteśmy zszyci ze sobą przy biodrze. Jak tylko poczujecie się w tym świecie komfortowo to będziecie mieli pełne prawo zwiedzać go na własną rękę - czarownik próbował zaeagować i w jakiś sposób odpowiedzieć na wszystkie wątpliwości swoich towarzyszy nawet jeśli robienie pewnych logicznych fikołków trochę sprawiało, że gubił pierwotny zamysł rozpoczętego zdania, gdy był przy jego końcu.

- Jesteśmy tu dosłownie drugi dzień Merlinie - zauważył Gwaine zmęczonym tonem, na co Merlin tylko skinął twierdząco głową.

- To fakt. Dlatego to wszystko powiedziawszy, to absolutnie moje niedopatrzenie, że nie powiedziałem wam, że wychodzę ani że nie zostawiłem gdzieś karteczki z informacją. Przywykłem do mieszkania samemu. Na przyszłość postaram się pamiętać o tym żeby dać wam znać, że mnie nie będzie - Merlin wiedział, że to było najlepsze rozwiązanie.

Było też niezwykle szczere z jego strony, bo przez ostatnie wieki nie przywykł do tego, że musiał się komukolwiek z czegokolwiek tłumaczyć. Ba, nawet w czasach oryginalnego Camelotu potrafił znikać na kilka dni z rzędu i Gajusz po prostu uznawał, że taka jego natura i taki jego los i dopóki nie dostawał pod nos oczywistej informacji, że Merlinowi mogło grozić niebezpieczeństwo - raczej wybitnie silnie nie reagował. Dlatego cała ta dyskusja na temat piętnastu minut jednocześnie łamała Merlinowi serce, jak i sprawiała, że był wszechświatowi ogromnie wdzięczny, że mógł tej troski, w jej najbardziej podstawowym i szczerym wydaniu, doświadczyć. Nawet jeśli sam czarownik zakładał, że później będzie to jedynie większy ból serca, gdy Gwaine i Morgana ruszą do przodu bez niego.

- Udało ci się znaleźć to, czego potrzebowałeś? - spytał Gwaine na znak tego, że akceptuje niewypowiedziane przeposiny i wypowiedzianą obietnicę przyjaciela, gdy Morgana, zaciskając dłonie na ramionach, pozostawała wyjątkowo cicha i unikała złapania kontaktu wzrokowego z kimkolwiek.

- Jak przejrzę te księgi to się okaże - uznał Merlin choć jego głos nie wykazywał zbytniej wiary w pozytywny dla nich tok wydarzeń. - Ale najpierw śniadanie. Muszę wyjść do sklepu. Chcecie tu zostać i poczekać czy iść ze mną?

Na to ostatnie pytanie Merlina przywitała kakofonia nagłych wypowiedzi, z których jasno dało się wyczytać, że czarownik sam na żadne zakupy nie zostanie puszczony. Czarownik zapowiedział, że musi ogarnąć parę rzeczy ze swojego pokoju i że zaraz wróci żeby ułożyć z nimi jakikolwiek plan działania. Gwaine słysząc to opadł na kanapę i z miejsca chwycił delikatnie pierwszy wolumin kaszląc na pół bloku, gdy poderwała się z niego chmara kurzu. Czarownica jednak za towarzyszem podążyła.

- Merlinie... - rozpoczęła Morgana cicho stając w drzwiach i obserwując jak czarownik wyciąga własne ubrania ze swojej szafy i odkłada je na pościelone przez nią łóżko.

- Słucham? - spytał chłopak odwracając się na sekundę z ciepłym uśmiechem i wracając od razu do przerwanej czynności.

- Apropo wczoraj...

- Nie ma o czym rozmawiać - oznajmił krótko i spokojnie czarownik, choć jego palce mimowolnie zacisnęły się mocniej na tzymanym w dłoniach wieszaku.

- Jesteś pewien? - dopytała dziewczyna cicho wchodząc do pokoju i ponownie zaciskając dłonie na ramionach. Biorąc pod uwagę, że Morgana wbijała przy tym paznokcie w skórę - Merlin wiedział, że prędzej czy później będą musieli ją tego nawyku oduczyć dla jej własnego dobra. Ale wszystko małymi kroczkami.

- Po śniadaniu wybierzemy się do sklepu żebyś rozejrzała się za łóżkami - oświadczył tylko czarownik samemu nie do końca wiedząc, jak ma zaeagować na tę sytuację i co odpowiedzieć. -O ile oczywiście poradzicie sobie w spożywczaku - dodał pół żatem pół serio.

Szczerze mówiąc Merlin sam nie wiedział, czy w tamtej sytuacji było cokolwiek dobrego do powiedzenia. Nie mógł wyrazić swojego niezadowolenia w związku z zaistniałą sytuacją, bo to zraniłoby Morganę i sprawiłoby, że przestałaby korzystać ze sposobu, który pozwalał jej radzić sobie z nadmiaem emocji. Nie mógł wyrazić swojego poparcia dla takiego zachowania, bo wtedy powstawało ryzyko, że Morgana z takimi działaniami poczuje się zbyt komfortowo. Więc Merlin zamiast na przeszłości, wolał skupić się na przyszłości. Niezależnie od tego, co działo się czy było mówione wcześniej. Mentalność i nastawienie, które niejednokrotnie ratowały go od szaleństwa w trakcie jego zbyt długiego życia.

- Dziękuję Merlinie - oświadczyła tylko krótko dziewczyna odwracając się na pięcie i chcąc zaoferować Merlinowi choć chwilę samotności w jego własnym pokoju.

- Nie ma za co - oświadczył lekkim tonem chłopak nawet na nią nie patrząc.

- Nie, Merlinie. Ja nie o tym. Chciałam ci podziękować za... - Morgana zatrzymała się w pół kroku sądząc, że czarownik mógł jej nie zrozumieć i chcąc wszystko od razu wyklarować.

- Zrozumiałem za pierwszym razem, spokojnie - uświadomił ją spokojnym i ciepłym tonem chłopak. - I naprawdę nie ma za co. Wszystko, czego potrzebujesz żeby wydobrzeć.

Nie trzeba było długo czekać aż Merlin wyłoni się ze swojego pokoju z kilkunastoma wieszakami pełnymi rzeczy i zgoni Gwaine'a z kanapy żeby móc na niej te ubrania rozłożyć. Czarownik doskonale wiedział, że wybrał z szafy te ubrania, których nie darzył większym sentymentem czy sympatią. Od ciuchy, których absolutnie miałoby mu nie być szkoda żeby oddać je na zawsze przyjaciołom. Wciąż były to koszule, spodnie i marynarki najwyższej możliwej jakości i pięknego kroju. Po prostu w sercu Merlina nie kwalifikowały się do statusu bliskich jego sercu.

- Przygotuję wam odzienie. Wspólczesna moda znacząco różni się od tej, którą znacie i rozumiecie, więc to może być dla was szokiem - oświadczył ze śmiechem Merlin, gdy zobaczył jak tak Morgana, jak i Gwaine, zaczęli podchodzić do ubrań niczym dzikie zwierzę do jeża i gładzić mateiał, jakby ten miał ich zaraz pogryźć. - Wy w tym czasie pójdźcie się wykąpać. Brzmi jak plan?

Plan ten najwidoczniej miał wady, których Merlin nie przewidział, bo gdy tylko słowa te opuściły jego usta, został od razu przywitany pełnymi zaskoczenia i niezrozumienia spojrzeniami zakłopotanych przyjaciół.

- Stoicie i patrzycie na mnie jakbym powiedział coś dziwnego - zauważył ze śmiechem Merlin patrząc to na Morganę, to na Gwaine'a.

- Merlinie nie jesteśmy z tych czasów - delikatnie przypomniała mu Morgana, która miała już swoje pierwsze podejście do łazienki we współczesnym świecie, ale porzuciła tę bezowocną próbę po krótkiej chwili wciskania przypadkowych przycisków.

- No tak. Jesteście z Camelotu. Przecież kąpaliście się kiedyś, prawda? - zapytał dalej ze śmiechem Merlin, a czerwone z zażenowania twarze jego towarzyszy szybko sprowadziły go na ziemię.

- Z pomocą służby - zauważyła cicho Pendragon wbijając spojrzenie w czubki swoich stóp.

- W drewnianym wiadrze pełnym zimnej wody - zauważył z równą niechęcią Gwaine nagle uznając, że wzory na drewnianych panelach na podłodze za niezwykle zabawne.

I Merlin naprawdę miał ochotę się zaśmiać. Był ponad tysiącletnim stworzeniem, które miało zaprowadzić ład we wszechświecie sprowadzonym do tłumaczenia sposobu działania prysznica swoim przyjaciołom. Była w tym pewna ironia i Merlin zdecydowanie ją dostrzegał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top