P. LV / SKĄD TEN UPÓR

Merlin nie czekał na to żeby ktoś zatrzymał. Z uśmiechem zabrał swój talerz i spokojnym krokiem zahaczył o kuchnię zeby odłożyć brudne naczynia do zlewu. Nie był nawet zły czy rozczarowany wybuchem Morgany. Wiedział, że dziewczyna miała pełne prawo do posiadania względem niego samego konkretnych uczuć. Po prostu liczył, że dadzą radę w trójkę zjeść spokojnie wspólny posiłek. Miał wrażenie, że po wspólnej pracy nad pokojem Morgany naprawdę mieli na to szanse. Cóż, jak widać, nie wypaliło. A on zaczynał się powoli gubić w tym, jaka atmosfera powinna panować w jego własnym domu.

Dopiero wtedy Merlin uświadomił sobie też jaka mogła być najgorsza konsekwencja w przypadku całkowitej klapy jego na wpół ugotowanego planu. Jego mieszkanie zawsze było jego świętą ziemią. Miejscem, do którego wstęp miał tylko on i naprawdę nieliczni ludzie. O ile w ogóle ktokolwiek poza nim. Teraz świadomie wpuścił do miejsca swojego spokoju i odpoczynku, do swojej bezpiecznej przystani, dwójkę osób z niezwykle chaotycznych czasów. I jeśli pozwoli ścianom na przesiąknięcie ich obecnością to później nie zdzierży samotności. Czarownik złapał się na myśleniu o tym, że żałował, że polubił to mieszkanie i że być może będzie musiał je opuścić.

- Jesteś głupia czy tylko nieogarnięta? - spytał Gwaine absolutnie spokojnym tonem, gdy drzwi prowadzące do sypialni Merlina zamknęły się z cichym szczęknięciem zamka.

Morgana przez chwilę miała wrażenie, że się przesłyszała. Bo Gwaine nie stracił nawet ułamka z pewności siebie. Dalej z kamienną twarzą nakładał sobie kolejne fragmenty różnych dań na talerz. Przez chwilę Rycerz nie wyglądał nawet jakby w ogóle oczekiwał odpowiedzi. Czarownica zaczęła nawet martwić się, że powoli wracają jej omamy słuchowe, a to nigdy nie kończyło się dla nikogo dobrze.

- Słucham? - spytała w końcu zaskoczona dziewczyna, wiedząc, że jeśli Gwaine naprawdę nic nie powiedział to zwyczajnie zrobi z siebie idiotkę. Ale wciąż było to lepsze, niż niepewność związana z tym, w jakim stanie znajdowała się jej psychika.

- Spytałem czy jesteś głupia czy tylko nieogarnięta. Więc? - powtórzył Rycerz bez sekundy zawahania i tym razem patrząc rozmóczyni prosto w twarz z takim wzrokiem, jakby rozmawiał z rozwydrzoną, nieogarniętą pięciolatką. Morgana poczuła pulsowanie magii we własnych żyłach, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo chciała Gwaine'owi zetrzeć tę konkretną minę z twarzy.

- No właśnie takie pytanie z twoich ust trochę gryzie mi się z rzeczywistością - wycedziła dziewczyna przez zęby biorąc kilka głębszych oddechów i próbując uciec się do sarkazmu i ironii żeby zamaskować jak blisko była stracenia kontroli nad własną magią.

- Nigdy, ale to nigdy nie próbuj więcej nastawić mnie przeciwko Merlinowi - oświadczył Gwaine lekkim tonem, co tylko ironicznie podkreśliło powagę jego słów. - Po pierwsze, bo zwyczajnie jest to niesmaczne, a po drugie bo i tak ci się nie uda. Merlin ostrzegł mnie, że są części jego historii, które mogłyby całkowicie zmienić moje zdanie o nim. I zaakceptowałem ten fakt zanim wsiadłem do jego dziwnego powozu czy przeszedłem przez próg jego mieszkania - głos Gwaine'a pozostawał chłodny i nieprzejednany, tak inny od jego typowego, ciepłego i chaotycznie brzmiącego tonu. - Więc następnym razem jeśli użyjesz waszej historii jako miecza wymierzonego przeciwko niemu, zrobię wszystko, co w mojej mocy, byś to ty skończyła nim przebita. Czy to jasne?

Morgana przez chwilę patrzyła na Gwaine'a jakby widziała go pierwszy raz w życiu. Jakby miała ochotę wrzucić chłopaka na najbliższy stół operacyjny i otworzyć jego czaszkę tylko po to żeby lepiej zrozumieć jego mózg. Zdawała sobie na jakimś poziomie sprawę z tego, że lojalność Gwaine'a była nie z tej planety. Ale odgrażanie się niestabilnej psychicznie wiedźmie nie należało do najmądrzejszych pomysłów, niezależnie od tego jak by na to nie spojrzeć. Morgana sądziła, że gdyby doszło między nimi do walki to miałaby przewagę, bo miała magię. Gwaine jednak zdążył zapamiętać rozkład wszystkich pomieszczeń, mebli i możliwie przydatnych do ataku czy obrony przedmiotów w całym mieszkaniu. I mógłby po którykolwiek z nich sięgnąć w ułamku sekundy z zamkniętymi oczami. Nie mówiąc o tym, że miał nóż dosłownie pod ręką.

- Nie znasz tego człowieka i to tak bardzo widać - zaśmiała się w końcu nieszczerze Morgana kręcąc z niedowierzaniem głową i samej nie wiedząc, dlaczego w ogóle kontynuuje tę rozmowę.

- To, że nie znam jego historii nie znaczy, że go nie znam - stwierdził z absurdalną pewnością  w głosie Gwaine. - A to, że ty musisz wiedzieć wszystko o kimkolwiek żeby wyrobić sobie o kimś zdanie pokazuje jak beznadziejnie płytkie jest twoje patrzenie.

- Moje patrzenie jest płytkie? To ty ignorujesz fakt, że twój najlepszy przyjaciel ma krew na rękach - zauważyła Morgana i w lot pojęła, że dała Rycerzowi idealny argument do ręki. W końcu każde z nich w tym mieszkaniu miało krew na rękach. W końcu nie ostało się zbyt wielu mieszkańców Camelotu, którzy nie odebrali komukolwiek życia. Gwaine nie zdecydował się jednak na pójście prostą drogą.

- A ty ignorujesz fakt, że nie masz gdzie się podziać - zauważył logicznie zbierając swój talerz i wstając od stołu żeby poszukać przyjaciela i sprawdzić, czy mógł mu jakkolwiek pomóc. - I jeśli dalej będziesz gryzła rękę, która cię karmi to zostaniesz odstawiona na Camelot z czerwoną wstążką z kokardą. I jestem ciekaw jak wtedy wybronisz się przed Gwen. Przed Arturem. Bo to byłoby rozwiązanie problemów Merlina. Gdybyś wyrżnęła pozostałości Camelotu to nie musiałby się martwić o odsyłanie ludzi do naszych pierwotnych czasów.

- Jak na szlachetnego Rycerza Camelotu to z łatwością mówisz o przelewaniu krwi niewinnych - prychnęła z niedowierzaniem Morgana obserwując ze swojego miejsca jak Gwaine wzrusza ramionami i uśmiecha się do niej sztucznie.

- Twoim zdaniem na Camelocie nie ma niewinnych. Ani poza nim - zauważył Rycerz z głosem ociekającym ironią.

- Twoim zdaniem są - odbiła piłeczkę Morgana.

- To nie ja odwalam manianę - oświadczył tylko Gwaine kłaniając się przesadnie nisko tylko po to by odwrócić się na pięcie i zapukać do drzwi do pokoju Merlina.

We dwóch szybko udało im się znaleźć pościel i ją oblec w poszwy. Szybko też zeszło im rozłożenie kanapy, pościelenie fotela, wspomnianej kanapy i łóżka i przetransportowanie kilkunastu woluminów z pokoju czarownika. Oczy Merlina zaświeciły się na złoto, gdy rzucił zaklęcie ochronne na najcenniejsze przedmioty, szafki czy szuflady znajdujące się w pomieszczeniu. Oznajmił też dość dosadnie, że spanie jest przygotowane, a jego oczy ponownie rozbłysły złotym kolorem, gdy stół zaczął sprzątać się sam z siebie.

Merlin powyłączał wszystkie światła poza kilkoma ledowymi paskami, które jedynie nieznacznie rozświetlały mrok pomieszczeń. Zostawił też włączoną jedną lampę stojącą, którą przeniósł sobie w okolice fotela, ot żeby mógł poczytać i poszukać rozwiązania ich problemów dopóki oczy nie zaczną mu się zamykać same z siebie. Przez chwilę Gwaine mu towarzyszył. Dopytywał o różne rzeczy, próbował wertować inną księgę. Rycerz szybko zauważył jednak, że odpowiedzenie zajmuje Merlinowi sporo czasu, a  czasem odpowiedzi padały na pytania, które nie zostały zadane. Dlatego Gwaine umilkł i nie minęło nawet pięć minut i zmęczenie dopadło czarownika sprawiając, że zasnął on z otwartą księgą opartą na klatce piersiowej.

Gwaine przez chwilę obserwował przyjaciela upewniając się, że ten naprawdę zasnął, nim zabrał z niego wolumin i szczelnie otulił go spadającą z niego kołdrą. Rycerza rozczuliła świadomość, na jak spokojnego i zrelaksowanego wyglądał Merlin. W tamtej chwili czarownik nie wyglądał na postać z legend, która niosła na barkach półtora tysiąca lat tradycji, historii i traum. W tamtej chwili Merlin wyglądał jak młody, wychudzony uczony odbywający praktyki u jakiegoś starego mędrca. Jak ktoś przed kim stało jeszcze całe życie i jak ktoś, kto nie stracił jeszcze zapału do nauki czy ratowania świata.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że możesz kłaść swoją lojalność i życie w rękach człowieka, który nie jest tego godzien? - spytała cicho Morgana stając w progu pomieszczenia i z daleka obserwując Gwaine'a i śpiącego Merlina.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że gdy Merlin popełniał wszystkie błędy, które doprowadziły do wielu tragicznych sytucji, to był dzieciakiem? - spytał równie cicho Gwaine odsuwając się nieco od czarownika żeby przypadkiem go nie obudzić. - Był dzieciakiem, któremu ktoś źle doradził, który nagle przyjechał z wsi do miasta i okazało się, że na barkach ma los całego świata. I naprawdę nie widzisz, że próbuje to wszystko naprawić? To że zaoferował ci, że możesz opuścić Camelot. To, że szykuje dla ciebie pokój w swoim mieszkaniu. To, że chce uczyć cię magii. Nie widzisz, że próbuje? I że karzesz go za to, że próbuje?

- Dlaczego tak uparcie go bronisz? - spytała Morgana pomimo tego, jak bardzo irytowała się sama na siebie. Bo w pewnym momencie, gdy sama siedziała w pokoju Merlina, uświadomiła sobie jak irracjonalnie się zachowuje. Jak naprawdę jej życie leży w rękach Merlina i jego decyzji. I jak bardzo działa na własną szkodę, gdy tylko otwiera usta.

- Dlaczego tak uparcie go atakujesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie Gwaine i może była to kwestia zmęczenia, może późnej godziny, a może wyrzutów sumienia, ale Morgana postanowiła odpowiedzieć szczerze.

- Nie potrafię ufać drugiemu człowiekowi - oświadczyła dziewczyna tak cicho, że przez chwilę Gwaine miał wrażenie, że się przesłyszał.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem - oznajmił z niewielkim uśmiechem i nieznacznym kręceniem głowy.

- Zamknij się albo ci tego nie powiem - zrugała go z miejsca Morgana, ale widać było, że żadne z nich nie miało wziąć tej konkretnej groźby na poważnie. - Dla Merlina minęły setki lat. Tysiące. Miał czas na przepracowanie tych uczuć i emocji. Miał czas na życie i popełnienie wielu błędów, które pewnie prześladują go do dzisiaj. Wiem, że Merlin jest dobrym człowiekiem w głębi serca. Wiem, że spotkało go wiele złego. 

- Skoro wiesz to wszystko to w czym leży problem? - spytał szczerze zaciekawiony Gwaine i do dalszego wylania prawdy ze swojego serca zachęciło Morganę chyba właśnie to, że Rycerz jej nie wyśmiał.

- W tym, że dla mnie nie minęły setki lat - odpowiedziała cicho czarownica. - Dla mnie wojna miała miejsce raptem parę czy paręnaście dni temu. Dalej czuję na ciele ledwo co zaleczone rany. Chcę pamiętać Merlina z czasów, gdy razem ratowaliśmy niewinne istoty z lochów Camelotu. Z czasów, gdy zaprowadził mnie do druidów żebym była bezpieczna. I dlatego, że chcę pamiętać te czasy to wiem, że odnajdę swoje miejsce przy Merlinie w jego dziwnej współczesności.

- Ale? - spytał Gwaine nie pospieszając jej ani też nie komentując jej dotychczasowych wyznań.

- Ale od tamtych czasów sporo się zmieniło - zauważyła Morgana zaciskając dłoń na przedramieniu i próbując zachować spokój. - To, jak chcę widzieć Merlina, a to, że widzę go przez pryzmat otrucia mnie czy zabicia Morgause. Cały ten gniew, samotność i rozczarowanie wciąż są we mnie żywe, bo nie miałam czasu przepracować tych uczuć. I wiem, że wyżywanie się na Merlinie to najprostszy i najszybszy sposób na poradzenie sobie z nimi. To jedyny sposób, który widzę z miejsca, w którym stoję.

- I uważasz, że to uczciwe? - spytał Gwaine pozwalając pewnej dozie rozczarowania na pojawienie się w jego głosie.

- Absolutnie nie - przyznała szczerze, choć z niesamowicie smutnym uśmiechem Morgana. - Ale wiem też, że Merlin jest w stanie zacisnąć zęby i to wytrzymać. I wiem, że gdy zejdzie ze mnie cały gniew, wtedy będę musiała poradzić sobie z poczuciem winy za wszystko, co zrobiłam nie tak. Masz coś mądrego do powiedzenia? - zakończyła swoją wypowiedź pełnym groźby szeptem dziewczyna.

- Chciałem ci tylko podziękować, że się tym ze mną podzieliłaś - oświadczył spokojnie Gwaine i uśmiechnął się do Morgany zachęcająco.

Dziewczyna tylko skinęła nieznacznie głową i odwróciwszy się na pięcie zniknęła w czeluściach merlinowej sypialni. A gdy Gwaine sięgał po włącznik stojącej niedaleko fotela Merlina lampy, umknął mu niewielki, choć smutny uśmiech malujący się na twarzy przyjaciela.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top