P. LIV / MOŻLIWOŚĆ SPOJRZENIA W LUSTRO
Morgana i Gwaine spojrzeli na Merlina z tak ogromnym szokiem wymalowanym na twarzy, że chłopak aż poczuł się w obowiązku odłożenia noża i widelca, którymi próbował nałożyć sobie sajgonki na talerz. W końcu jakby nie patrzeć czekała go poważna rozmowa. A im szybciej mógłby ją odbyć, tym szybciej mógłby w końcu skupić się na tym, czego jego serce pragnęło najbardziej. Czyli najpierw na sajgonkach, a później na kurczaku tikka masala, który coraz bardziej kusił go tak zapachem, jak i wyglądem.
- Przyznam szczerze, że teraz to już w ogóle się pogubiłam - przyznała szczerze Morgana patrząc to na Gwaine'a, to na Merlina, jakby sama nie wiedziała, z której strony szybciej może spodziewać się odpowiedzi. - To źle, że nie zapomniałam zasad i reguł dobrego wychowania?
I w momencie, w którym czarownica przedstawiała sprawę w ten sposób to każdy, kto posiadał choć dwie działające szare komórki w mózgu, musiał się z nią zgodzić. Posiadanie dobrych manier nie powinno przecież być czymś złym. Czymś przedawnionym w jakikolwiek sposób. Tylko, że czasy się zmieniały. A razem z nimi zmieniało się też to, co uważano za kulturalne i co wobec kogo się stosowało. A co odeszło w zapomnienie wieki wcześniej.
- To źle, że nie zapomniałaś zasad i reguł dobrego arystokratycznego i zamkowego wychowania - poprawił ją z miejsca Merlin starając się dokładniej określić źródło problemu.
Bo w samej kulturze wypowiedzi czy szacunku do innych nie było niczego złego. Ale zamkowe wychowanie wiązało się z nieintencjonalnym uciekaniem się do tonu pełnego wyższości. Do pewnego, tak w przenośni jak i dosłownie, zadzierania nosa czy brody. Zamkowe wychowanie wiązało się z rozkazywaniem ludziom i wymaganiem czegoś od nich, gdyż znajdowali się niżej w hierarchii od ciebie samego. Zamkowe wychowanie wiązało się z możliwością używania takich słów, jakich tylko się chciało, bez zastanawiania się czy spotkają cię za to jakiekolwiek reperkusje z czyjejkolwiek strony.
Zamkowe wychowanie wiązało się z pewnym typem zachowań, które obecnie postrzegano jako księżniczkowe. Tylko, że w obecnych czasach nie oznaczało to wyniosłości i postawienia na piedestale, ale raczej kogoś niesamowicie rozpieszczonego i nieprzyjemnego w obyciu.
- To chyba wciąż lepsze wychowanie, niż bycie głośnym, pijanym pajacem - prychnęła z niedowierzaniem Morgana cały czas siedząc wyprostowana i nie kładąc łokci na stole. Różnica między jej słowami, a przybraną przez nią pozą była tak kuriozalna, że idealnie obrazowała obawy Merlina. - Bez obrazy - dodała po chwili Morgana w stronę Rycerza, gdy zorientowała się, że obraziła przyjaciela czarownika.
- To najlepszy komplement, jaki mógł powiedzieć mi ktoś z berłem w tyłku wsadzonym tak głęboko, że jego kryształ widać przez czyjeś usta - odparł na to jedynie Gwaine ze śmiechem i wzruszeniem ramion, co tylko dodatkowo zirytowało Morganę.
Faktem było, że Gwaine miał za sobą szmat życia. I doskonale czytał ludzi. A Morgana, która nigdy nie była otoczona szczerością, w banalnie proste sposoby dawała się wprowadzić w najgłupsze słowne pułapki. Na jej niekorzyść działał też fakt, że Gwaine usłyszał już pod swoim kątem wszelkie możliwe obelgi od praktycznie każdego możliwego napotkanego człowieka. Dopóki nie obrażali go ludzie, na którym mu zależało, dopóty po Rycerzu słowa te spływały niczym woda po kaczce. A Gwaine miał stuprocentową pewność, że Merlin pewnych słów w jego stronę nigdy nie wypowie.
- I wulgarnym - dodała ze sztucznym i nieprzyjemnym uśmiechem Morgana teatralnie przekrzywiając głowę. - Zapomniałam o "wulgarnym".
Merlin zdawał sobie sprawę z tego, że na praktycznie każdym kroku tworzył mieszankę o wybuchowej zawartości. Czy miała to być tylko kwestia klasowa, czy kwestia wychowania, funduszy, poglądów, zachowań, słów czy historii - Morganę i Gwaine'a dzieliło praktycznie wszystko, co tylko mogło. A łączył ich jedynie Merlin i zaoferowana im możliwość wyniesienia się z Camelotu.
Mogli się tolerować przez większość czasu, mogli sobie nawzajem pomagać w drobostkach czy gdy Merlin był w pobliżu i ich o to prosił. Ale pod koniec dnia mieli pełne prawo do różnych sprzeczek, kłótni czy wyzwisk. Czarownik po prostu wiedział, że chwilowo nie miał na to ani czasu, ani siły, ani chęci. Może był po prostu zbyt stary i zbyt zdziadziały na jakiekolwiek towarzystwo,
- Przestańcie proszę zachowywać się jak dzieci i skakać sobie do gardeł przy każdej najmniejszej okazji, dobrze? - poprosił Merlin zmęczonym tonem nie podnosząc wzroku spod talerza i próbując nałożyć sobie wszystko, na co chwilowo miał ochotę. - Te wasze słowne przepychanki są urocze w konkretnych ilościach i w konkretnych momentach - dodał też chcąc dać dwójce swoich towarzyszy znak, że mają pełne prawo do wyrażania się tak, jak chcą i potrzebują. Tylko, że dopiero po ocaleniu Camelotu.
Przez chwilę w pokoju zapadła cisza tak niezręczna i gęsta, że jeszcze chwila i można byłoby kroić ją nożem. Zarówno Morgana, jak i Gwaine na dłuższą chwilę wbili uporczywie wzrok w swoje talerze i zachęceni gestem Merlina, zaczęli sobie próbować nakładać najróżniejszych potraw znajdujących się na stole.
- Przepraszam Merlinie - mruknął cicho Gwaine, a w jego głosie wybrzmiał szczery żal. Jakby nie patrzeć ostatnim, czego Rycerz by chciał, byłoby dołożenie czarownikowi jakichkolwiek zmartwień, trosk czy problemów.
- Ja również żałuję - oznajmiła praktycznie szeptem Morgana nieświadomie zgadzając się z sentymentem żywionym przez swojego przedmówcę.
Merlin spojrzał na tę dwójkę i westchnął ciężko.
- Wracając do tematu - oświadczył w końcu czarownik żwawo wracając do wyjaśnień. - Gwaine nie jest ograniczony przez swój światopogląd i swoje doświadczenia. Widział, jak wygląda życie na wsi, w mieści, w drodze czy na zamku. Otaczał się najróżniejszymi ludźmi i nauczył się dopasowywać do środowiska, w którym się znalazł - zaczął wyjaśniać czarownik na co Rycerz tylko wzruszył ramionami na znak zgody z przedstawionym przez jego przyjaciela opisem. - Co doskonale było przecież widać chociażby po przeskoku w tym, jak odbierali go Rycerze na Camelocie. Pierwsze dni to była absolutna porażka. Ale z czasem Gwaine zaczął zachowywać się jak jeden z nich, mówić jak jeden z nich i tak dalej, i tak dalej. Nie uciekłeś tylko od żartów tak naprawdę, bo zdecydowałeś się nie sprzedać duszy - zauważył Merlin doskonale zdając sobie sprawę z tego, że gdyby Gwaine stał się pełnoprawnym Rycerzem Camelotu to prawdopodobnie złamałoby mu to serce.
Bo tak, teoretycznie Rycerze byli fantastycznymi ludźmi, którzy stali na straży Króla i Królestwa. Tylko, że gdy zajrzało się przez szczeliny to na wierz wychodziły aspekty, na które zdecydowana większość ludzi po prostu decydowała się przymykać oko. I Merlin, który czasami przemykał jak cień przez pomieszczenia, w których akurat przebywali Rycerze, pamiętał jakby to było wczoraj, jak duży zawód czuł za każdym razem, gdy nowo pasowana osoba, zaczynała dzielić się poglądami, które usprawiedliwiały czyjąkolwiek krzywdę. Nawet jeśli taka postawa ze strony Merlina była pełna hipokryzji, to nie zamierzał on przyczyniać się do jeszcze większej ilości negatywności na świecie.
- Nie zamierzałem nie móc spojrzeć w lustro - oświadczył Gwaine jakby to była najbardziej oczywista pod całym słońcem rzecz.
- Więc mogłeś spojrzeć w lustro okradając kolejną tawernę, wywołując bójkę i uciekając z niej tak wstawionym po alkoholu, ze ledwo to w ogóle pamiętasz, ale nie mogłeś spojrzeć w lustro będąc w pełni Rycerzem Camelotu? - spytała zirytowana ponownie Morgana odkładając nagle sztućce na stół z głośnym brzdękiem.
- Dokładnie - potwierdził bez większych emocji Gwaine.
- Przecież to niepoważne i idiotyczne - zauważyła Morgana patrząc na Merlina jakby spodziewała się w jego osobie znaleźć wsparcie dla swojej tezy. Jej poszukiwania okazały się jednak próżne, co z kolei wywołało uśmiech na twarzy Gwaine'a. - Jeśli to są morale współczesnego świata to ja wolę trzymać się swoich - oznajmiła w końcu dziewczyna zaplatając dłonie na klatce piersiowej i przyjmując obrażoną pozę. Na kogo Morgana była natomiast obrażona to Gwaine i Merlin mogli się tylko próbować domyślać.
- Niepoważne to co najwyżej było twoje gonienie za koroną - odbił piłeczkę Gwaine znowu podsycając płomień kłótni, a Merlin tylko spojrzał na niego ze zmęczeniem zakorzenionym w jego oczach z taką siłą, że równie dobrze mogłoby się ono spoić z źrenicami.
- Ja przynajmniej miałam jakiś cel w życiu - podjęła kłótnię w sekundę Morgana patrząc na rozmócę jakby ten był brudem na jej podeszwie.
- I ile żyć kosztował ten twój cel, co? - zapytał absolutnie poważnie Gwaine porzucając maskę i fasadę żartownisia. - Bo jakoś jeszcze nie usłyszałem przeprosin za odebranie mi mojego? Naprawdę chcesz tu siedzieć i powiedzieć prosto w twarz człowiekowi, którego zabito przez twoje działania, że to, co robiłaś było słuszne? Że byliśmy tylko marginesem błędu, na który zamierzałaś sobie pozwolić?
- Rozumiem wstawianie się za mniejszością, ale skoro z jakiegoś powodu muszę wytrzymywać rozmowę z tobą to może nie wpisuj się w szeregi umarłych. Jakby nie patrzeć dalej żyjesz i kłapiesz jadaczką - zauważyła Morgana zupełnie i celowo ignorując całą resztę wypowiedzi Rycerza.
- Nie dzięki tobie - oświadczył Gwaine i coby bardziej zirytować Morganę, pomachał jej zza stołu prawie tak, jakby się z nią żegnał. Na dziewczynę, która nie wiedziała, gdzie znajdowało się jej miejsce na ziemi i gdzie była mile widziana - taki gest zadziałał zgodnie z przewidywaniami Rycerza.
- Znowu rzucacie się sobie do gardeł - zauważył spokojnie Merlin, tym razem nie podnosząc nawet głosu, a i tak wywołując ciszę. - I tak absolutnie szczerze mówiąc to macie do tego pełne prawo. Staliście po dwóch stronach barykady, wyrządziliście sobie nawzajem wiele krzywdy, która nie została w żaden sposób przepracowana. I w innych okolicznościach szczerze wspierałbym to zebyście na siebie pokrzyczeli i doszli do jakiegoś porozumienia na koniec dnia. Tylko, że w obecnej sytuacji zwyczajnie nie mamy na to czasu.
- Merlinie nie zachowuj się jakbyś był ponad to. Może i mam krew na rękach, ale to ty jesteś zdrajcą - zauważyła Morgana, która miała dość tego, że Merlin do tej pory tylko przypominał im, że zachowują się jak dzieci i chcąc zirytować go na tyle, by dołączył się on do ich słownej przepychanki.
- Słucham? - spytał agresywnie Gwaine gotów skoczyć Morganie do gardła tak z gołymi pięściami, jak i pierwszą zdobytą z pobliska bronią byleby ta tylko przestała wypluwać z siebie pełne jadu słowa zatruwające Merlina.
- Wiem. I pokutowałem za to ostatnie piętnaście wieków - odpowiedział w tym samym momencie czarownik z zaskakującym spokojem.
- Słucham... - niby to samo słowo rzucone w eter przez tego samego człowieka, ale jego wydźwięk był już o wiele bardziej przybity. O wiele smutniejszy.
- Twój fantastyczny przyjaciel ci nie powiedział? - zaśmiała się niezwykle wrednie Morgana zakrywając kokieteryjnie usta dłonią i uporczywie wpatrując się w Merlina jakby nie chciała przegapić nawet ułamka jego reakcji. W końcu takie słowa musiały go zaboleć. Czarownik musiał jej przerwać jeśli chciał by jego relacja z Gwainem nie ucierpiała, prawda?- Myślałam, że nie macie przed sobą żadnych tajemnic. Żadnych ostrzeżeń? Żadnych prób zatrzymania mnie? Uciszenia?
- Żadnych. Znasz moje zdanie na ten temat. Nie zamierzam robić z siebie świętego - odpowiedział cały czas z tą samą, niemalże chorą dawką spokoju Merlin.
- Merlinie o czym ona mówi? - spytał w końcu Gwaine, który nie zamierzał oceniać przyjaciela. Po prostu był ciekaw tego, czego dotyczyła mająca obok niego rozmowa. I nie chciał przegapić żadnej okazji do poznania choćby wyrywka historii przyjaciela.
- Zgaduję, że zaraz sama ci powie - uznał z krótkim śmiechem Merlin gestem pokazując Morganie, że scena i publika są całe jej i tylko jej.
- Z naszej trójki to ty otrułeś niewinną osobę - zaczęła wyliczać Morgana i przez chwilę Merlin naprawdę miał nadzieję, że wśród jej oskarżeń znajdzie się coś ciekawego albo innowacyjnego. Nic takiego jednak nie miało miejsca. - Nawet kilka! To ty trzymałeś czubek miecza na czyimś gardle. To ty używałeś magii żeby rzucać ludźmi jak marionetkami.
- Z naszej trójki, jak to sama zaznaczasz, twój opis pasuje do dwóch osób - poprawił ją Merlin nie dlatego żeby wybielić się w oczach Gwaine'a, ale po to by zwrócić Morganie uwagę na jej hipokryzję. - I żadną z nich nie jest gwaine. Odpłaciłaś mi pięknym za nadobne, nieprawdaż? Próbując mnie udusić, prawie łamiąc mi kręgosłup czy żebra. Otruwając mnie. Wysyłając armię za armią żeby mnie dopadli. Nawet, gdy nie wiedziałaś jeszcze, że to ja byłem twoim przeciwnikiem.
- I co? Zamierzasz twierdzić, że tylko się broniłeś? - spytała dziewczyna czując, jak w tej dyskusji grunt usuwa jej się spod nóg.
- Zamierzam twierdzić, że robiłem niewyobrażalne rzeczy uważając, że robię je w imieniu słusznej sprawy - wyjaśnił spokojnie Merlin. - Błąd, który popełnilem później w swoim życiu jescze wielokrotnie. I błąd, który akurat ty powinnaś doskonale rozumieć. Zresztą, jeśli sądzisz, że kilka występków sprzed ponad tysiąca pięciuset lat najbardziej ciąży mi na sumieniu to pokazuje to tylko jak młoda jesteś.
- Merlinie... - Gwaine odniósł wrażenie, że powinien coś powiedzieć. Nie miał jednak bladego pojęcia, jakie słowa pasowałyby do tak dramatycznie poważnej sytuacji.
- Skończcie jeść na spokojnie - oznajmił Merlin z ciężkim westchnięciem i wstając od stołu. - Pościelę wam posłania gdybyście chcieli się położyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top