P. L / WSPÓŁLOKATOR MERLINA

Merlin przez chwilę luźno machał kluczami prowadząc za sobą panicznie rozglądającą się Morganę i patrzącego z zaciekawieniem na każdy, nawet najbanalniejszy detal Gwaine'a. Dźwięk obijającego się o siebie metalu, a później grzechot kluczy w zamku i mrok mieszkania rozrzedzany tylko światłem księżyca wpadającym przez ogromne okna wydały się czarownikowi tak cholernie znajome. Tak bardzo powiązane z domem. Ale poczucie ciepła, spokoju i stuprocentowa pewność, że wrócił do siebie, do swoich czasów i że przez chwilę może być z daleka od Camelotu pojawiło się dopiero, gdy przez cienie przemknął bliżej nieokreślony kształt, który w mig znalazł się u nóg Merlina. Czarne, biedne kocisko rozpędziło się tak mocno by przywitać swojego ludzkiego towarzysza, że aż nie wyhamowało i rozbiło się o jego nogi z głośnym miauknięciem pełnym sprzeciwu.

Merlin odłożył klucze na pobliską szafkę i z miejsca delikatnie podniósł futrzastą kulkę tak by mogła ona umościć mu się w ramionach, pocierając delikatnie główką o zagłębienie jego szyi. Czarownik wiedział, że nie zrobi absolutnie niczego przez dłuższy czas. Nie dlatego, że nie mógłby odłożyć kota i zabrać się za jedną z ogromu rzeczy, które miał do zrobienia, ale dlatego, że zwyczajnie nie chciał. Dlatego tylko korzystając z magii włączył drobne światła rozmieszczone po całym domu i pootwierał okna żeby przestrzeń nieco się przewietrzyła zanim włączy ogrzewanie. Dalej głaszcząc kota i mówiąc do niego cicho Merlin wszedł w głąb mieszkania prosto do kuchni i uśmiechem zareagował na pełną miskę mokrego żarcia, które się w niej znajdowało.

Sam z siebie wiedział, z czym się wiąże posiadanie zwierzaka. Jakby nie patrzeć dbał o to konkretne kocisko od kilku ładnych wieków i nawet sam kot wyrobił sobie już nawyki oraz spostrzegawczość, której Merlin niekiedy nie potrafił odnaleźć nawet u ludzi. Zostawiony na parę czy paręnaście dni sam - kot pięknie dawał sobie radę, a czary rzucone przez Merlina na jego miski czy obecnie już automatyczną kuwetę dawały sobie świetnie radę z zapewnieniem zwierzakowi podstawowych potrzeb. Merlin jednak kiedyś popełnił ten błąd i przypadkiem pokazał Lecie zdjęcie swojego futrzaka. I Leta w mig zażądała możliwości poznania go. I potem wszystko poleciało już absolutnie z górki. Bo za każdym razem, gdy Merlin gdziekolwiek wyjeżdżał, czy to prywatnie, czy w związku z pracą, to Leta w mig łapała w ręce dorobione klucze do mieszkania partnera i przychodziła zadbać o to, czy futrzakowi na pewno niczego nie brakuje.

Leta bardziej rozpieszczała tego kota, niż się nim zajmowała, bo Merlin zawsze widział najróżniejsze smaczki czy nowe zabawki porozrzucane po własnym mieszkaniu po jej wizytach, ale jakoś nie potrafił powiedzieć ani jednego słowa o tym, że miałaby przestać. A po kilkunastu takich wizytach sam kot polubił też Letę, więc czarownik zupełnie nie miałby na co narzekać.

- Widzę, że Leta cię odwiedzała tłuściochu, co? - spytał cicho Merlin i mógłby przysiąc, że kot spojrzał na niego z obrazą wymalowaną na całym pyszczku. - No przytyło ci się, nie patrz na mnie.

 Czarownik poczuł się jak w domu. Przez chwilę poczuł się jakby ostatnie dni spędził na misji, na którą wysłali go z pracy, a nie jakby przeniósł się w czasie o lekką ręką kilkaset lat. Rozkoszując się spokojem i poczuciem zdjęcia z barków ogromu winy i obowiązków prawie zapomniał o dwójce znajomych, których ściągnął ze sobą do współczesności. Dwójce znajomych, która dalej tkwiła w przedpokoju z otwartymi za sobą drzwiami, nie chcąc ruszyć się dalej i nie wiedząc, jak mają przypomnieć Merlinowi o swoim istnieniu.

- Zdejmijcie buty i się rozgośćcie. Zaraz podrzucę wam buty - oznajmił po zdecydowanie zbyt długiej chwili Merlin, gdy rzeczywistość uderzyła go niczym pięść prosto w brzuch. - Oprowadzimy was zaraz po mieszkaniu, ale będziecie musieli dać mi chwilę. Muszę poogarniać parę rzeczy zanim pójdziemy wszyscy spać, bo po takiej podróży to zakładam, że jesteście padnięci i głodni.

Gwaine'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zzuł buty w sekundę i w pierwszym odruchu rzucił je byle jak gdziekolwiek w przedpokoju. Nim jednak zrobił dodatkowy krok by wejść głębiej do mieszkania, cofnął się i poprawił obuwie tak, by leżało ładnie i równo ustawione pod ścianą obok innych par, które wcześniej się już tam znajdowały. Morgana po krótkiej chwili niepewności zrobiła dokładnie to samo. Oboje podziękowali Merlinowi cicho, gdy ten podrzucił im wygodne, ciepłe, domowe kapcie, które zdaniem czarownika w niezwykle abstrakcyjny sposób pięknie kontrastowały się z klasycznymi, prostymi ubraniami z czasów Camelotu.

- Na spokojnie możecie się rozejrzeć. Tylko proszę nie wchodźcie do kuchni ani do gabinetu. Do kuchni dlatego, że nowa technologia może was trochę pokonać a nie chciałbym żebyście przypadkiem zrobili sobie krzywdę, oparzyli się czy włączyli przypadkiem alarm pożarowy - kontynuował Merlin, podtrzymując przez chwilę ręce nieco wyżej tak by jego kot mógł wygodnie umościć się na jego karku i barkach niczym dziwny, żywy szal. Merlin jakoś musiał znieść niezadowolenie kota, bo rąk potrzebował do ogarnięcia całej przestrzeni dookoła siebie.

- W gabinecie też masz nową technologię? - dopytał zaciekawiony Gwaine krążąc po mieszkaniu o krok za Merlinem.

- Nie. Po prostu są tam prywatne rzeczy - odpowiedział krótko czarownik tonem, który Gwaine rozpoznał w dwie sekundy i który sprawił, że szczerze chciał on porzucić temat. Morgana jednak jeszcze takiego wyczucia w kwestii Merlina nie miała.

- Jesteśmy w twoim mieszkaniu, tak? Czy to nie znaczyłoby, ze wszystkie rzeczy tutaj są Twoimi prywatnymi rzeczami? - spytała czarownica dalej znajdując się w praktycznie tym samym miejscu, w którym Merlin dał jej przed chwilą kapcie.

Merlin musiał wziać kilka oddechów żeby nie wybuchnąć. Wiedział, że Morgana nie zrobiła absolutnie niczego złego. Była w zupełnie nowym środowisku, była przerażona i zadawała wszystkie logiczne pytania, które on pewnie zadałby na jej miejscu, gdyby ich role się odwróciły. Wiedział, że Morgana nie zasłużyła sobie niczym na to, by potraktował ją jak worek treningowy i zrzucił na nią wszystkie swoje negatywne emocje. Dlatego spróbował się z całej siły uspokoić. To na jego barkach leżało to, że nie potrafił sobie mentalnie poradzić ze świadomością tego, że ludzie z Camelotu przebywają w jego domu. 

Że był zmęczony ciągłym ratowaniem świata, i że tak, jak cieszył się z tego, że Gwaine i Morgana zawitali do Londynu, tak jego podświadomość krzyczała, że traci w ten sposób ostatnie miejsce na ziemi, które było jego oazą spokoju. Że był fizycznie zmęczony po kilkunastu dniach na Camelocie, które przepracował pilniej i zrobił więcej, niż wszyscy pozostali przy życiu ludzie z tamtych czasów razem wzięci. To jego uderzyła świadomość, że będzie musiał pożegnać się ze swoim współczesnym życiem, które tak bardzo polubił. Bo przecież nie przedłużą mu urlopu w pracy.  

Plus, gdyby cokolwiek poszło nie tak, albo wręcz przeciwnie, poszłoby absolutnie zgodnie z planem i Merlin pożegnałby się z życiem to nie chciał zostawać na sumieniu Lety i swoich znajomych z komisariatu. Musiał się od nich odciąć w taki sposób, by żadne z nich nie chciało go szukać i była to myśl, która w jakiś sposób dotarła do jego zapracowanego mózgu dopiero w momencie, w którym znalazł się z powrotem w domu.

Merlin w trakcie swojego nad wyraz długiego życia zebrał więcej śmieci, niż jakakolwiek ustawa mogłaby to przewidywać. Większość z tego, co on bez dwóch sekund zawahania wyrzuciłby na śmieci, historycy nazywaliby już reliktami.  Zapełnił kilka magazynów czy mieszkań w najróżniejszych zakątkach świata rzeczami, które zostały mu ofiarowane, które otrzymał od przyjaciół, które zdobył w najróżniejszych wojnach. Gdyby chronologicznie ułożyć wszystko, co posiadał, Merlin byłby jednoosobowym przekrojem całej historii spisanej ludzką ręką. Nie od tych najważniejszych wydarzeń, o których ludzie uczą się w szkołach setki lat później, ale od strony mniejszości, które dryfowały na granicach kart historii o jeden błąd od spadnięcia z nich bez wieści na zawsze.

Merlin był im winien pamięć. I dlatego wszystko, co najcenniejsze posiadał w domu. Część z tych rzeczy wykorzystywał jako dekorację mieszkania, ale te, na myśl o których ściskało mu się serce i pchały mu się łzy do oczu, trzymał w gabinecie. Gabinecie, do którego wchodził niezwykle rzadko i w gabinecie, który był świętym centrum jego człowieczeństwa. Jego przypomnieniem o tym, co przeżył i ile historii niesie w sobie. Jak wielu ludziom pomógł i jak wielu ludzi zawiódł. Dlatego myśl o tym, że ktoś sprzed wieków mógłby zatruć tę przestrzeń samą myślą o wejściu do niej, nawet bez złych intencji, wywołała w Merlinie gniew. Gniew, z którym na szczęście Merlin szybko sobie poradził.

- Rzeczy niosą ze sobą różną wartość - odpowiedział spokojnie czarownik, a na jego twarzy zamiast gniewu pojawił się pełen smutku uśmiech. - Sama zresztą to wiesz. Gdy mieszkałaś na Camelocie to też miałaś dziesiątki sukien, ksiąg, obuwia, biżuterii. I to wszystko było Twoje. Ale nie żałowałaś tego, że nie mogłaś zabrać tych wszystkich bibelotów ze sobą, gdy prowadziłem Cię do druidów. Zabrałaś tylko to, co było naprawdę Twoje. Co było bliskie Twojemu sercu. A to, co jest bliskie mojemu znajduje się w tamtym pomieszczeniu.

- Rozumiem. Dziękuję za wyjaśnienie - odpowiedziała dziewczyna rozglądając się po mieszkaniu, ale wciąż nie wchodząc do niego głębiej. Merlin nie zamierzał jej pospieszać. Może i Gwaine był o krok od zaczęcia grzebania mu po szafkach z ciekawości, ale najwidoczniej Morgana potrzebowała więcej czasu i Merlin zamierzał to jak najbardziej uszanować.

- Absolutnie nie chce mi się gotować, więc zgarnę nam jakieś jedzenie z dowozem - oznajmił czarownik bardziej do siebie, niż do nich. - To mój dom. Naprawdę możecie się tu czuć bezpiecznie. Jest zabezpieczony czarami, których nikt nie jest w stanie złamać. O zwykłych, fizycznych barierach nawet nie wspominając.

Gwaine wzruszył ramionami. Wiedział, że jego przyjaciel użył formy mnogiej, ale zdawał sobie też sprawę z tego, że słowa czarownika w żaden sposób nie były skierowane do niego. Rycerz bawił się doskonale podążając za Merlinem i skoro sam Merlin oznajmił, że to bezpieczna przestrzeń to Gwaine nie zamierzał marnować czasu na strach. Bo raz, że Merlin nigdy nie zaprowadziłby ich w pułapkę bez ostrzeżenia, a dwa, że czarownik pewnie z każdą pułapką czy zasadzką świetnie by sobie sam poradził. Na świecie dosłownie nie było bezpieczniejszego miejsca niż to, które znajdowało się obok Emrysa i Gwaine doskonale to rozumiał. Widział jednak, że Morgana nie odczuwa tego samego poziomu spokoju co on i pojął w lot, że Merlin nie chciał jej w żaden sposób wytykać, że to tylko ona idiotycznie się boi. Dlatego Rycerz niczego nie powiedział i dalej chodził po mieszkaniu pozwalając przyjacielowi używać takiej formy, jaka jego zdaniem była najodpowiedniejsza.

Merlin podszedł do Morgany i wyciągnął w jej stronę obie dłonie, które dziewczyna po krótkiej chwili wahani ujęła.

- Spróbuj poczuć magię, która przepływa przez to miejsce. Spróbuj poczuć węzeł linii energetycznych, który znajduje się pod tym budynkiem. Spróbuj poczuć magię, która przeniknęła do każdego z elementów tego otoczenia - wyjaśnił jej krok po kroku Merlin, delikatnie prowadząc ją w stronę kanapy. - Uwierz mi, lepiej żebyś usiadła zanim to zrobisz. Rzucam tu czarami na prawo i lewo. Siła magii, którą poczujesz, gdy opuścisz swoją naturalną barierę ochronną, prawdopodobnie zwaliłaby Cię z nóg - zaśmiał się spokojnie czarownik, a Morgana absolutnie go posłuchała. - Człowiek może kłamać. Magia nigdy. Magia jest odzwierciedleniem natury, rzeczywistości i intencji czarującego. Ilość emocji stojąca za czyjąś magią może być intensywna. Dlatego tak trudno rzuca się zaklęcia w czyimś domostwie. Dlatego ty możesz przez pewien czas mieć duży problem z użyciem swojej magii w tych murach. To wszystko jest absolutnie naturalne i mam nadzieję, że poczujesz, że nic ci tu nie grozi.

Morgana zamknęła na chwilę oczy próbując się skoncentrować i krok po kroku wypełnić instrukcję Merlina. Przez chwilę do jej serca wdarła się fala ogromnego smutku. Bo przecież gdyby tylko chłopak powiedział jej, że sam ma magię, tak mogłyby wyglądać ich popołudnia na Camelocie. Mógłby uczyć ją wszystkiego tym spokojnym, wyważonym, zachęcającym i pełnym cierpliwości tonem. Mogłaby czuć, że ma obok siebie kogoś, kto ją wspiera i kto wie doskonale przez co przechodzi. Może gdyby tak wyglądały ich wspólne dni, nie dałaby się tak łatwo omotać i nie sprowadziłaby całego kraju na wojenną ścieżkę tylko dlatego, że ktoś wykorzystał ją, gdy była najbezbronniejsza. Cóż, przeszłości nie mogli naprawić. Mogli natomiast popracować nad wspólną przyszłością.

- Dam ci trochę czasu i przestrzeni. Gdybyś mnie potrzebowała to wystarczy zawołać - oznajmił spokojnie Merlin, ściskając krótko dłoń Morgany w geście wsparcia zanim wstał z kanapy i zaczął krzątać się po mieszkaniu.

A Morgana tylko poczuła, jak mała, czarna, futrzasta kulka układa się wzdłuż jej uda na kanapie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top