P. IX / KREW NA RĘKACH

Melin nie potrafił wysiedzieć w miejscu. Na początku skupił się na tym, by przygotować Morganie zapas maści, której użył do uratowania jej lecz gdy wypełnione nią po brzegi trzy średniej wielkości dzbanki stanęły bezpiecznie na półce, uznał, że wystarczy. Zaczął więc chodzić, ku szybkiej irytacji Artura, w tę i z powrotem. Król nie rozumiał, dlaczego Merlin aż tak się przejmuje. W końcu z jego punktu widzenia i tak zrobili więcej, niż byli zobowiązani. Merlin wyrzucał sobie jednak, że przecież tyle razy odwiedził Camelot i tyle razy mógł bardziej zainteresować się stanem Morgany, może nawet wyrwać ją z tej pętli, na którą sam ją skazał. Nie potrafił sobie wyobrazić, jakie to musiało być uczucie, umierać i umierać, i tak dzień za dniem. Dlatego, żeby nie musieć bić się z własnymi myślami, musiał czymkolwiek zając umysł. A czy było cokolwiek lepszego do zajęcia własnej głowy, niż fizyczne czynności?

Dlatego Merlin uznał, że chociaż wyremontuje tę niedorobioną chatkę, w której wylądowała Morgana. Byłby skończonym idiotą gdyby uznał, że takie działanie wystarczy jako rekompensata za wszelkie cierpienia, których jej przysporzył, ale z pewnością był to już jakiś początek. Czarownik podszedł więc do najbliższej ściany i delikatnie oparł o nią opuszki palców, próbując wybadać, czy była w o wiele gorszym stanie, niż na to wyglądała. Cicho mrucząc pod nosem wiązankę przekleństw, powrócił do regału z ziołami i przygotował coś, co dla Artura wyglądało jak niezbyt ciekawej konsystencji i zapachu paćka. Król obserwował tylko czarownika, początkowo nie chcąc mu przeszkadzać, ale ciekawość bardzo szybko wzięła w nim górę. Choć bądź, co bądź, ale Merlin musiał przyznać, że Artur, wodzący za nim wzrokiem w ten sam sposób, w który robił to Aithusa, był przekomicznym widokiem. W innych okolicznościach może nawet by się z tego śmiał.

Zamiast jednak odezwać się choćby słowem, Merlin podszedł do wszystkich ścian po kolei i mocząc palce w przygotowanej przez siebie substancji, narysował na każdej z nich niezwykle skomplikowany symbol. Jeden z tych, które sam stworzył, przeplatając ze sobą najróżniejsze rodzaje magii i wierzeń. Jeden z tych, których nikt nie był w stanie nigdy odtworzyć. Jego długowieczność miała w sobie ten jeden plus, że miał wystarczająco dużo czasu by poznać wszelkie zasady czarnoksięstwa, jakie tylko istniały na świecie. A także by znaleźć sposób na to, jak je obejść.

- Merlinie, co to za symbole? - spytał Artur nieco niepewnie. Nie żeby nie ufał przyjacielowi i może próbował przestawić się na myślenie, że magia sama w sobie nie jest zła, ale wciąż czuł się nieswojo w jej otoczeniu. Zwłaszcza w takim jej natężeniu.

- To bardzo stara magia - oznajmił spokojnie czarownik, odstawiając puste naczynie na zlew i obmywając dłonie. - Moja dawna magia. Nie korzystałem z niej przez ładne parę ostatnich stuleci, ale to jak z jazdą na rowerze. Tego się raczej nie zapomina.

- Jazdą na czym? - przerwał mu zszokowany Artur, nie rozumiejąc słówka, którego użył Merlin, ale ten zamiast cokolwiek mu wytłumaczyć, jedynie machnął ręką.

Czarownik nie widział sensu w tłumaczeniu Arturowi spraw związanych ze współczesnym światem. Poza bezpiecznymi granicami Camelotu znajdowała się rzeczywistość, w której Merlin, lepiej czy gorzej, ale się odnajdywał. Chłopak miał jednak świadomość, że rzeczy i sytuacje, do których on przywykał przez setki lat, były absolutną nowością dla Króla Camelotu. Tylko po co wprowadzać go do tamtego świata, skoro całe życie Artura powiązane było z jednym miejscem? Robienie sobie nadziei, że może Merlinowi uda się połączyć oba światy, było jawnym przepisem na złamane serce i czarownik był tego doskonale świadom.

- Niemniej - kontynuował chłopak, jakby zupełnie nic się nie stało. - W miejscach, w których mieszkają czarownicy bądź kapłanki zazwyczaj znajduje się więcej magii. To dość logiczne. Wciąż rzucamy jakieś większe czy mniejsze zaklęcia i część energii po prostu rozpływa się i wnika w pobliskie otoczenie. Jak w ściany na przykład. Te pieczęcie, które namalowałem, mają pomóc ukierunkować i wzmocnić magię Morgany, która zbierała się w nich przez ostatnie paręnaście wieków. I ja tę magię będę mógł wykorzystać do naprawienia chaty.

- A nie mógłbyś tego zrobić bez jej magii? - spytał szczerze zaciekawiony Artur.

- Przecież już Ci to tłumaczyłem ośli łbie - westchnął ciężko Merlin, ale uśmiechnął się szeroko. Doceniał zainteresowanie Artura, bo świadczyło ono o tym, że może kiedyś czarownicy nie będą w Camelocie prześladowani. Tak naprawdę. - Nie można uzyskać czegoś z niczego. Wszystko ma swoją cenę. Najprościej jest wykorzystać magię zawartą w przedmiotach.

- Ale widziałem, jak rzucasz zaklęciami na prawo i na lewo, wtedy u siebie w domu - zauważył zmieszany Artur.

- To drobne czynności. Odpowiednie korzystanie z węzłów energii i rykoszetowej magii i włączenie maszyny bez dotykania jej to żaden problem - odparł szczerze Merlin, jakby opowiadał o najprostszych zależnościach wszechświata, które dla Artura nie miały najmniejszego sensu.

- Zdarzyło Ci się kiedyś czarować bez pokrycia? - kontynuował rozmowę Artur.

- Nie - odparł krótko Merlin takim tonem, że nawet tak nierozeznany w międzyludzkich relacjach Artur wiedział, że był to koniec tematu. I że było to oczywiste kłamstwo.

Merlin nie zliczyłby ile razy czarował, na drugiej stronie szalki stawiając lata, które zostały mu do przeżycia. Czasami robił to dlatego, że nie miał innego wyjścia. Czasami dlatego, że liczył, że w którymś momencie mu tych lat najzwyczajniej w świecie zabraknie. Jakiego powodu by nie miał, jedynym pewnikiem był fakt, że Freya zmyje mu głowę za zachowywanie się jak skończony idiota. Merlin pamiętał, zupełnie jakby to było wczoraj, jak bardzo uderzyły go jej słowa, że tak naprawdę nawet nie chodzi o jego śmierć. Że ona potrafi zrozumieć jego ciągoty do pozbawienia się życia. Chodziło jej jedynie o to, że ona była uwięziona w Jeziorze, z absolutnym brakiem informacji dotyczącym jego zdrowia i martwiąca się, być może zupełnie niepotrzebnie. Bo skoro Merlin żył tak długo, że wolałby umrzeć to najwidoczniej odnalazłby po drugiej stronie nieco spokoju i szczęścia. A przecież tylko tego życzyła mu przyjaciółka.

Artur darował sobie wszelkie następne pytania, gdy tylko Merlin zaczął cicho inkantować zaklęcie, szeroko rozkładając ręce. W pierwszym momencie nie wydarzyło się zupełnie nic i przez chwilę Król chciał nawet zaszydzić z przyjaciela, że może ta magia wcale nie była urządzeniu, o którym wspomniał Merlin. Wystarczyło jednak poczekać, by drewno samo powieliło się i ułożyło odpowiednio na krokwiach i żerdziach, by wszelkie ślady starości i uszkodzeń powoli zaniknęły, a w szybach pojawiło się nietknięte szkło. Gdy Merlin przestał czarować okazało się, że chatka była nawet całkiem przytulna, z kominkiem, którego żaden z mężczyzn nie zauważył na wejściu, bo tak bardzo był przygnieciony toną innych rzeczy. Nawet Aithusa dorobił się posłania z prawdziwego zdarzenia, a wokół łoża Morgany pojawiły się delikatne zasłony.

- Zbiorę drewno do kominka. Postaraj się nie umrzeć, gdy się obudzi. Albo jej nie zabić - oświadczył Merlin i nim Artur zdążył na to jakkolwiek odpowiedzieć, już go nie było.

Merlin dziwnie czuł się w swoich nowoczesnych ubraniach na starym Camelocie. Kolejna drobnostka, która tylko uświadamiała mu, jak bardzo przestał gdziekolwiek pasować. Jak bardzo stał rozerwany pomiędzy dwoma światami. Z jednej strony nie mógł zapuścić nigdzie korzeni w nowej rzeczywistości, bo ludzie po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach zaczynali po prostu być podejrzliwi, a on się przecież nie starzał. Z drugiej, powrót na Camelot ze świadomością tego, co uczynił, wydawał mu się niemal bluźnierstwem. Próbował otrząsnąć głowę żeby pozbyć się nieprzyjemnych myśli i skupić na zbieraniu drewna, ale nawet z pomocą magii szło mu wybitnie mozolnie. I to wcale nie dlatego, że jakoś tak nie do końca był pewien, czy chce wracać do Artura i Morgany. Tak, jak wyświetlone przez niego zdjęcie przyjaciółki, która w absurdalnej pozie stała pod tablicą wyników ze zwycięską miną, że wreszcie go przegoniła, wcale nie sprawiło, że miał ochotę rzucić to wszystko, wrócić do swojego auta i być na trasie w stronę... No właśnie. W stronę czego. Domu? Merlin sam nie wiedział, gdzie był jego dom i gdzie wołało go serce.

Artur nie miał bladego pojęcia, co ma robić, ale czuł się po prostu nagi. Nie miał przy sobie swojego miecza ani tarczy, którą jak skończony osioł zostawił przy siodle konia, który do tej pory swoją drogą pewnie już uciekł w siną dal, a leżący obok niego smok obserwował go jakoś tak aż nazbyt uważnie. Chłopak spojrzał z pewnym żalem na przybraną siostrę, nie pierwszy i z pewnością nie ostatni raz zastanawiając się, jak inaczej mogły potoczyć się ich losy i czy ich relację da się jeszcze naprawić. I dlaczego Merlin uważał, że to on jest temu wszystkiemu winnym. Artur czuł, że te pytania jeszcze długo pozostaną bez odpowiedzi, zwłaszcza, że ani Merlin, ani Morgana, nie należeli do zbyt wylewnego gatunku ludzi. Jasne, Merlina zawsze było wszędzie pełno i czasami aż nazbyt irytował go swoim paplaniem czy durnymi opowiastkami, ale czarownik miał to do siebie, że o błahych sprawach potrafił rozprawiać godzinami, ale gdy przychodziło do jakiejkolwiek ważnej kwestii, milczał jak grób. Nic dziwnego, że udało mu się utrzymać tak wielki sekret jak ten, że posiada magię, tak długo i to tuż pod nosem ludzi, którzy gdyby tylko mieli podejrzenia, że coś jest z nim nie tak, natychmiast rozkazaliby jego śmierć. Nie wyobrażał sobie, jak przerażony musiał być Merlin przez większość swojego życia.

Rozmyślania Artura przerwał przeciągły jęk, który wyrwał się z ust Morgany. Król natychmiast do niej doskoczył, z miską zimnej wody i szmatką w dłoniach, próbując powtórzyć to, co Merlin robił wcześniej i co najwidoczniej przyniosło jakieś efekty. Aithusa podniósł łeb, obserwując całą sytuację uważnie, w pełni gotowy do spopielenia Artura, jeśli takie byłoby tylko życzenie Morgany. Dziewczyna obudziła się i natychmiast z przerażeniem odsunęła w głąb łoża. Czuła się nieco lepiej niż wcześniej, ale doskonale pamiętała, że zemdlała na leśnej polanie, a nie w całkiem przytulnej chacie i w jej głowie już tworzyła się wizja tego, że znowu została czyimś więźniem.

- Spokojnie Morgano - mruknął Artur, odstawiając miskę tuż przy krawędzi łóżka i wysoko podnosząc ręce wycofał się o parę kroków. - Jesteś bezpieczna.

- W Twoim towarzystwie? - prychnęła dziewczyna, próbując ukryć przerażenie za zasłoną wrogości.

- Ogólnie jesteś bezpieczna - skomentował to tylko Artur, zakładając ręce na klatce piersiowej i opierając się biodrem o stół. - Wszyscy czarownicy, kapłanki i magiczne stworzenia są.

- Gdzie jestem? - spytała dziewczyna, już nieco spokojniej, delikatnie podważając paznokciem zaschnięty opatrunek.

- Nie robiłbym tego na Twoim miejscu - zauważył Król, wzruszając lekko ramionami. - Merlin się napracował żeby jakkolwiek poskładać Cię do kupy. Byłoby szkoda gdybyś zniszczyła całą jego pracę zupełnym przypadkiem. A jesteś u siebie. Znaczy, tu nas przyprowadził Aithusa, gdy Merlin z nim rozmawiał. Więc zgaduję, że tu ostatnimi czasy mieszkałaś. Tylko Merlin się uparł żeby odnowić całe miejsce tak żebyś miała jakąkolwiek przestrzeń do życia. Zgaduję, że czuje się winny, że Cię zabił. Czy też prawie zabił. Nawet po tak długim czasie.

- Po jakim czasie Arturze? Po dwóch dniach? - prychnęła wrogo Morgana. - Ludzie nie zmieniają się tak szybko. Ledwo uszłam z życiem po tym, jak przebił mnie mieczem wykutym w ogniu smoka.

- Tak żeby być całkiem uczciwym to trzeba przyznać, że pierwsza chciałaś mnie zabić. I wywołałaś wojnę domową, mordując całkiem spore rzesze naszych ludzi w absolutnie niepotrzebnym konflikcie. No i trzeba też zaznaczyć,że Tobie się udało. Merlin nie zdołał mnie ocalić. Jak mógłby? Wiele rzeczy z tamtej nocy wydaje się zamazane. Jakby zdarzyło się za mgłą, bądź było tylko historią, która mnie nie dotyczy. Ale Twoje słowa pamiętam więcej, niż wyraźnie. Pamiętam, jak chciałaś obserwować jak wyzionę ostatni oddech. Jaką przyjemność Ci to sprawiło, że widziałaś mnie na granicy śmierci. Jak bardzo mi tego życzyłaś. I nigdy Ci tego nie wybaczę Morgano. Nie tak naprawdę. Nie w głębi serca. Może i wprowadzam teraz nowe prawa, ale to nie zmieni dawnych uraz - odparł jedynie Artur.

- Nie potrzebuję Twojego przebaczenia. Ani Twojej litości - warknęła dziewczyna. - Byłoby lepiej dla wszystkich gdybyś po prostu wtedy umarł. Zajęłabym się naszym ludem. Wszyscy byliby sobie równi i nikt nie musiałby się ukrywać. Nikt nie musiałby żyć w strachu, w którym ja żyłam.

- W strachu - prychnął Artur i zaśmiał się cicho, choć nieprzyjemnie. - W strachu. Naprawdę? Ulubienica króla żyła w strachu. No któż by pomyślał. Prawda jest taka, że nie musiałaś żyć w strachu. Nawet gdybyś pokazała Utherowi, że masz magię, ojciec nic by z tym nie zrobił. Za bardzo Cię kochał. Wybaczał Ci wszystko po kolei i prawie nigdy nie karał. Zapomniał nawet, jak kazałaś mu iść do piekła za jego czyny. Znalazłby jakieś wyjście żeby albo to ukryć, albo jakoś Cię z tego wyleczyć. Nie straciłabyś niczego gdybyś nie uznała, że zaatakujesz wszystkich, którzy byli Ci bliscy dla pierwszej lepszej przybłędy z ulicy.

- Nie miałam żadnego wyboru! Co to niby byłoby za życie? - spytała Morgana, ledwie powstrzymując łzy w oczach.

- Nie takie najgorsze - wciął się w wymianę zdań Merlin i odłożył zebrane drwa w okolicy kominka. - Fakt, daleko by mu było do idealnego, ale przynajmniej byś żyła. Mnie spaliliby na stosie na miejscu - dodał głucho, absolutnie pozbawionym uczuć tonem. - Przygotowałem Ci zapas maści na najbliższych kilka tygodni. Zmieniaj opatrunek dwa razy dziennie. Wszystko powinno ładnie się wygoić. Zostawiłem też maść dla Aithusy. Powinna pomóc na jego ból. Może nawet nieco podleczyć jego poskręcane mięśnie. Mam tylko nadzieję, że zanim odzyskasz pełnię sił, porzucisz myśli o zemście. Zwłaszcza, że rzadko kto ma szansę na drugi start. Szkoda byłoby to zmarnować przez nienawiść, którą kultywuje się zupełnie bez powodu, nieprawdaż? A jeśli już musisz dać jej jakieś ujście to skoncentruj ją na mnie. Wybacz pozostałym. Doskonale wiesz, że to wszystko moja wina - dodał, uśmiechając się z ogromnym smutkiem.

- Wiesz, że nigdy Ci nie przebaczę, prawda? - spytała zadziwiająco spokojnie i chłodno Morgana. - Nawet jeśli teraz mi pomogłeś.

- Jestem tego świadom - przyznał Merlin i jedynie opuszczając pomieszczenie, zatrzymał się jeszcze na chwilę w drzwiach, by nie odwracając się, dopowiedzieć ostatnie zdanie. - Ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że nie musisz już walczyć. Sprawa, przeciw której walczyłaś zniknęła sama z siebie wieki temu. Teraz możesz tylko skupić się na rozwoju i powrocie do miejsca, do którego należysz. Tylko pamiętaj Morgano. To jednorazowa szansa. Jeśli nie posłuchasz mojej dobrej rady i zdecydujesz się zagrozić Camelotowi mogę zagwarantować Ci, że spotka Cię los zdecydowanie gorszy od śmierci. I naprawdę nie chcesz tego ryzykować.

- Co się stało z tym słodkim, niewinnym chłopcem, który kiedyś próbował mi pomóc? - spytała Morgana z szyderą, oczekując prostej odpowiedzi. Tej samej, której sama kiedyś Merlinowi udzieliła. Że po prostu dorósł i świat go zmienił.

- Ten chłopak nie żyje już od paru ładnych stuleci. Nie potrafił wytrzymać tego, ile krwi miał na rękach - odparł chłodno Merlin i opuścił chatkę, a tuż za nim, po chwili absolutnego skupienia, ruszył Artur.

Droga na Camelot dłużyła im się niemiłosiernie, a uczucie to jedynie potęgowała przygniatająca i niezręczna cisza, która zapadła między dwoma niegdysiejszymi przyjaciółmi. Artur nawet nie próbował zażartować o tym, że jest zdziwiony, że konie nie uciekły, gdy wrócili z Merlinem na polanę. Podziękował jedynie za zwrócenie mu miecza, gdy czarownik za pomocą magii wyszarpnął go z pnia drzewa i uzdrowił ranną roślinę, ale było to prawdopodobnie jedyne słowo jakie padło w ciągu całej ich podróży powrotnej.

Zdecydowanie nie tak to sobie Artur wyobrażał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top