P. IV / KIM JESTEŚ DZISIAJ?

Artur nie mógł nadziwić się temu, jak wyglądał świat, w którym przyszło mu żyć. Wysokie budynki, które widział przez ogromne okna, światła, które włączało się pstryknięciem prostokątnego przycisku w ścianie czy śmieszna, mała maszyna, która wypluwała kawę. Wszystko to, co go otaczało, wydawało się tak skomplikowane i niemożliwe, a jednocześnie tak ciekawe i piękne. A po środku tego wszystkiego stał Merlin, absolutnie pochłonięty wykonywanymi czynnościami i z oczami, które non stop błyszczały złotem.

- Nie boisz się tak lekką ręką używać magii? - spytał Artur, pochłaniając przygotowane na śniadanie kanapki jedna za drugą, jakby od tego zależało jego życie. - W dzisiejszych czasach nie ma już tak restrykcyjnych praw w jej kwestii? Nie jest jak za panowania mojego ojca? Wiesz przecież doskonale, że on układał stosy dla tych, którzy byli jakkolwiek z nią powiązali.

- Nie, nie ma już żadnych praw zabraniających stosowania magii - odparł Merlin z uśmiechem, w którym Pendragon doskonale widział ogrom smutku, którego nie potrafił zrozumieć. Czyż nie wolnej magii pragnął jego rozmówca? Czarownik zamarł z ręką zawieszoną dosłownie kilka centymetrów nad łyżeczką od kawy. - Pewnie dlatego, że nie ma już praktycznie magii na świecie. Jestem jednym z jej ostatnich przedstawicieli, wliczając w to Morganę oczywiście. Wróżki czy inne magiczne stworzenia są już na absolutnym wyginięciu i ze strachu przed całą rasą ludzką praktycznie odcinają się od świata. Ostatni smok ocknie się ze snu, gdy Morgana powróci w pełni do życia. Nie ma więc komu tworzyć praw czy ich egzekwować. No i ludzie już od dawna nie wierzą w magię. Teraz tworzą o niej filmy, gdzie ludzie machają głupimi patykami albo recytują niby zaklęcia, ale dla nich to czysta bajka. Wiele się zmieniło przez ostatnie kilkaset lat Arturze - zakończył Merlin, powracając do przerwanej czynności i mieszając wreszcie tę nieszczęsną kawę.

- Filmy? - spytał Artur, powoli, jakby chciał się upewnić, że dobrze wymawia nieznane sobie słowo, nim zdołał ugryźć się w język, że nie to powinno być pierwszą rzeczą, o którą spytał. Merlin spojrzał na niego, w pierwszym momencie nie rozumiejąc, o co królowi chodzi, ale szybko ogarnął własny błąd.

- Takie przedstawienia. Są tak jakby bardowie, grajkowie, aktorzy. Tylko występują przed bardzo dużą publicznością - spróbował wytłumaczyć czarownik, stwierdzając, że na razie oszczędzi Arturowi tłumaczenia, czym jest kino, ekran czy choćby nagrywanie.

- A jak to się stało, że magia prawie całkowicie zniknęła? - dopytywał król, szczerze zaciekawiony i próbujący zapamiętać, ile tylko mógł. Każdy szczegół z rozmowy z Merlinem, jego uśmiech, gdy opowiadał o czymś związanym z całym tym nowym światem, jego smutek, gdy wspominał o czymś smutnym i jego piękne, świecące się na złoto oczy za każdym razem, gdy używał magii. Próbował zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy jego ruch, wzdrygnięcie ramion, sposób w jaki chłopak podpierał się łokciami o stół, czy nawet to, jak mieszał kawę. Niemal nic nieznaczące, codzienne rzeczy, ale Artur był więcej niż pewien, że więcej przyjaciela nie zobaczy, więc najzwyczajniej w świecie wypatrywał tychże szczegółów.

- Opowiem Ci po drodze, powinniśmy się zbierać, choć patrząc na godzinę to i tak będę się musiał zatrzymać w jakimś motelu - chwilowo uciął dyskusję Merlin, a już po zjedzeniu śniadania, korzystając z magii, posprzątał wszystko i spakował dwie torby.

Dla samego siebie Merlin nie wziął zbyt wiele. Nie przypuszczał, by droga jakoś znacząco mu się wydłużyła, skoro zamierzał tylko podrzucić Artura na skraj Camelotu, więc spakował tylko podstawowe rzeczy. Jakąś koszulkę na zmianę, bieliznę i szczoteczkę do zębów. Do drugiej, większej, spakował nieco więcej, na wszelki wypadek, gdyby Artur mógł czegoś potrzebować. Gdy, czekając na króla w przedpokoju, opierając się nonszalancko ramieniem o ścianę, zauważył blondyna w pożyczonych od niego ubraniach, coś zdecydowanie chwyciło go za serce. Nie potrafił też powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy Artur stanął przy jego aucie i obserwował je ze szczęką niemal na chodniku, gdy Merlin wrzucał ich torby do bagażnika. Gestem Merlin zaprosił przyjaciela na miejsce pasażera, a sam usiadł za kierownicą, z miejsca wtykając kluczyki w stacyjkę. Od razu również włączył ogrzewanie, widząc, że mimo grubej bluzy Artur i tak dygocze z zimna. Cóż, w żadną z merlinowskich kurtek się niestety nie zmieścił. Czarownik ruszył dynamicznie, z racji wczesnej godziny i już padającego deszczu, na drodze nie miał zbyt dużej konkurencji. Tak, jak nie miał absolutnie żadnego poważania dla jakichkolwiek przepisów.

- Na tylnym siedzeniu leży koc, sięgnij sobie, skoro jest Ci zimno - zaproponował Merlin, kątem oka zauważając, że stan cieplny Artura nijak nie ulega poprawie, mimo że w aucie było już tak ciepło, że on sam siedział jedynie w podkoszulku. Czarownik zastanawiał się, czy to kwestia braku przyzwyczajenia do współczesnego klimatu czy może efekt uboczny spania na dnie jeziora przez piętnaście wieków. Arturowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, a na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga, gdy dodatkowo się okrył.

- To jak było z tą magią? - spytał szczerze zaciekawiony, całkowicie ignorując krople deszczu spływające po szybach i darując sobie próbę zrozumienia tego dziwnego pojazdu, w którym się znaleźli. Nieco przerażało go to, jak szybko krajobraz za oknem stawał się rozmyty i z jaką prędkością jechali, skoro kilkukrotnie kogoś wyprzedzili, jednak ufał Merlinowi i wiedział, że czarownik nie pozwoli, by stała mu się jakakolwiek krzywda. Szkoda, że to też zrozumiał tak późno.

- Magia zawsze była skomplikowana. Każdy naród, ba, każdy region miał swoje własne wierzenia i konkretną moc. W niektórych miejscach ci, którzy potrafili jej używać byli wywyższani. Stawiani w roli sędziów, przywódców, obrońców. Ufało im się, że po prostu wiedzą lepiej, skoro wszechświat, bogowie czy to, w co akurat ludzie wierzyli, uznali ich za godnych mocy. Było też wiele miejsc, w których nigdy nie rozróżniano magicznych od niemagicznych. Perfekcyjna równowaga. No i niestety zdarzały się również kraje, w których magowie byli prześladowani, tak jak za czasów panowania Uthera. Tych ostatnich było niestety najwięcej. Czarownicy płonęli na stosach, ale płonęło też wielu niewinnych ludzi. Pamiętam, jak pomagałem w masowej ucieczce z Salem, to naprawdę były przerażające czasy - zaczął snuć swoją opowieść Merlin, nieco przyciszając muzykę, by tylko grała w tle, ani na sekundę nie odrywając wzroku od drogi przed nim. - Magia odchodziła w różnym czasie. Najszybciej w miejscach prześladowań oczywiście. Ludzie nie przyznawali się, tłumili w sobie moc. Zdarzyło się wielu ludzi podobnych do Morgany, którzy strach przemienili w nienawiść, ale zazwyczaj nim zdążyli skrzywdzić kogokolwiek, magiczne społeczeństwo się taką jednostką zajmowało. Niemniej ludzie przestali praktykować, młodsze pokolenia, urodzone i wychowane w strachu zaczęły powoli odmawiać poznania choćby podstaw sztuki, bo nie chcieli stracić życia. Dość logiczna i w pełni uzasadniona obawa, ale z magią jest tak, że długo niewykorzystywana po prostu wymiera. Tak więc kolejne pokolenia posiadały jej po prostu coraz mniej, aż do momentu, w której nie mają jej prawie wcale. Więc częściowo magia została wyparta siłą. Częściowo została po prostu zapomniana. Pojawiła się technologia, ludzie zwrócili się w jej stronę, zapomnieli o magicznych sztuczkach i ich naukę uznali za nieprzydatną. Więc magia odeszła niemal samoistnie. A część plemion po prostu wymarła. Przez brak możliwości godnego przeżycia, przez komplikacje wywołane przez magię, z wielu różnych powodów, czarownicy dożywali sędziwego wieku, ale nie mogli przekazać swojego daru dalej. I tak oto skończyliśmy w tej sytuacji, gdzie zostało nas tak niewielu, że można nas na palcach policzyć.

- Myślałem, że tolerancja i akceptacja rosły od kiedy mój ojciec zginął. To było nawet słuszne założenie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Znałeś kogoś z nich osobiście? - skomentował to Artur, nie potrafiąc sobie nawet wyobrazić, jakie to musi być przygniatające uczucie przeżyć coś takiego i być tego świadomym.

- Kogoś? - spytał Merlin ze smutnym uśmiechem. - Znałem niemal wszystkich. Byłem przy większości z nich, którzy odeszli z przyczyn naturalnych. W takich momentach najbardziej nienawidziłem swojej nieśmiertelności. Wolno się starzałem. To tak jakby ten typowo ludzki proces wyciągnąć tysiąckrotnie w czasie. Przez pierwsze trzysta lat wyglądałem niemal identycznie jak w dniu, w którym umarłeś, a ja opuściłem Camelot. Ludzie nie chcieli mi wierzyć, że mogę być starszy. Zresztą zbytnio się tym nie chwaliłem. Zawsze próbowałem zacząć od nowa. Zawsze z nowym imieniem, by nikt nie dał rady mnie powiązać z niczym. I zawsze musiałem odejść, gdy zaczynali coś podejrzewać. Ale patrzenie na ludzi, z którymi się przyjaźniłem, gdy jako nastolatkowie zaczynali czarować, a później leżeli, pokonani przez własną starość, gdy ja wyglądałem tak samo, jest czymś, czego nigdy nie zapomnę. To zbyt bolesne.

- Merlinie, strasznie mi przykro, że musiałeś przez to wszystko przejść - skomentował Artur, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że te słowa niczego nie naprawią, ale po prostu nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć, a nie chciał by zapadła między nimi ta pełna skrępowania cisza.

- Dlatego wolę być sam - uciął temat Merlin, przekręcając gałkę od radia, by muzyka leciała głośniej. Na tyle głośno, że prawie zagłuszyła jego kolejne słowa. - W ten sposób nie będę musiał stracić nikogo więcej.

Mimo, że Artura niezmiernie korciło by spytać, o co z całą tą merlinowską nieśmiertelnością chodziło, ugryzł się w język na czas i po prostu oparł głowę o szybę i pogrążył się w rozmyślaniach. Naprawdę chciałby poznać ten cały współczesny świat. Naprawdę chciałby wciąż mieć u boku Merlina, tym bardziej, że najwidoczniej wreszcie mogli zachowywać się, jak przyjaciele, a nie jak król i podwładny, co było dla Artura zadziwiająco przyjemną odmianą. Tyle, że jego ludzie go potrzebowali. I Merlin znał go zbyt dobrze. Zbyt dobrze wiedział, że Pendragon nie porzuci własnych podopiecznych w potrzebie. Przytłoczony takimi i wieloma innymi myślami, blondyn po prostu odpłynął w krainę marzeń sennych.

Merlin usłyszawszy ciche pochrapywanie, delikatnie, jedną ręką, poprawił na królu koc i przyciszył muzykę, a gdy zjechali na gorszą jakościowo drogę, zdecydowanie zwolnił i skupił się na unikaniu dziur by przypadkiem Artura nie obudzić. Nie obudził go również, gdy dojechali na miejsce. Jedynie zaparkował auto i zabezpieczywszy je przed włamaniem magią, chwycił bluzę i używając czarów, wytworzył wokół siebie niewielką przestrzeń, na której nie padał deszcz, który wszędzie indziej tworzył niemal szarą zasłonę. Spokojnym krokiem podszedł do jeziora Avalon i uśmiechnął się smutno.

- Proszę o audiencję u Pani Jeziora - powiedział cicho, zaciskając prawą pięść i przykładając ją do serca, lekko pochylając głowę. Znak powitania i szacunku, który wdrożył się w magiczny świat wiele lat wcześniej.

Pogoda uległa nagłej zmianie. Przynajmniej nad jeziorem, gdy powoli wynurzyła się z niego tak dawno nie widziana przez Merlina przyjaciółka, powtarzając wykonany przez niego gest. Deszcz padał dookoła nich nieustannie, gdy kobieta zbliżyła się tak, że znajdowali się dosłownie o krok od siebie i uśmiechnęła smutno, wyciągając rękę by dotknąć policzka czarownika.

- Kim jesteś dzisiaj? - spytała zamiast przywitania, gdy Merlin nieco przekrzywił głowę, by dopasować się do dłoni dziewczyny. - Emrysem, Morganem, Micah, Martinem, Mo'cranem, Milesem, Murdockiem czy kolejną osobą, której już nie poznaję?

- Dziś jestem tylko Merlinem Freyo - odparł ciepło chłopak, przykrywając jej dłoń swoją. - Starym, dobrym Merlinem.

- Trochę szkoda - przyznała dziewczyna, uśmiechając się, co zakładało kłam jej słowom. - Zdążyłam polubić Morgana. Może dlatego, że wreszcie zaczął otwierać się ponownie na ludzi. Będąc znów Merlinem wrócisz na sam początek drogi i nawet ja nie wiem, czy dasz radę pokonać ją po raz drugi.

- Może w razie niepowodzenia dane byłoby mi wreszcie odpocząć - zauważył Merlin, jednak zauważył, jak na te słowa oczy Freyi pociemniały z gniewu.

- Doskonale wiesz, że jedyny odpoczynek jakiego zaznasz, zaznasz dopiero po wypełnieniu proroctwa. Po zapanowaniu i utrwaleniu się Albionu. Nieważne, ile miałoby to trwać - przypomniała mu, a on lekko skinął głową na znak, że przecież pamięta. - Cóż Cię zatem dziś tutaj sprowadza i dlaczego jako Merlina?

- Potrzebuję miecza Artura. Miecza, który oddałem Ci na przechowanie - powiedział bez żadnych ogródek chłopak, wpatrując się w dawną ukochaną, a dziś raczej przyjaciółkę. Jedną z naprawdę nielicznych, która mu została i jedyna, która tak bardzo pchała go w ramiona świata śmiertelnych, że niemal obrażała się, gdy odwiedzał ją, by opowiedzieć, jak bardzo się od niego odsunął. Nawet po tych wszystkich latach wyglądała tak pięknie, jak w dniu, w którym ją spotkał. I z pewnością mogłaby już zostać zwolniona ze służby. Tyle, że nie chciała. Nie potrafiła zostawić Merlina samego. Wiedziała, że odchodząc zdradziłaby go i zraniła ponad wszelką miarę, mimo że sam czarownik ukryłby to za zasłoną radości, że choć ona odnajdzie spokój. I najgorsze w tym wszystkim było to, że zasłona ta wcale nie byłaby fałszywą.

- Kiedy oddałam Ci go za pierwszym razem, zacząłeś walczyć z niesprawiedliwością świata, zaburzając naturalny porządek rzeczy i zaciągając u wszechświata dług, którego nigdy nie dasz rady spłacić. Mojranki musiały Cię tu przyciągnąć siłą bym mogła odebrać Ci miecz  - wytknęła mu poważnie. - Za drugim razem próbowałeś go użyć na sobie, licząc, że w ten sposób zwolnisz się ze służby. Skąd mam wiedzieć, że za trzecim razem nie zrobisz czegoś jeszcze głupszego?

- Bo tym razem będę jedynie posłańcem. Będę musiał donieść miecz jedynie do auta - oznajmił Merlin, doskonale pamiętając poprzednie sytuacje i rozumiejąc obawy Freyi.

- A któż taki czeka w tym Twoim złomie? - spytała Freya, przechylając się lekko, by spróbować coś zobaczyć, jednak ściana deszczu skutecznie jej to uniemożliwiała.

- Artur Pendragon - odpowiedział czarownik, z uśmiechem obserwując niedowierzanie malujące się na twarzy przyjaciółki. - Król Camelotu, który zaprowadzi Albion i zakończy moją misję.

- Nie zamierzasz go porzucić, prawda Merlinie? Czy zachowasz się jak Morgan i odetniesz od starego życia i pozostawisz go na pastwę losu? - spytała Pani Jeziora, wpatrując się w przyjaciela. - Nie możesz mu tego zrobić. Doskonale wiesz, że bezgranicznie ufa tylko Tobie. I nikomu innemu. Jeśli go zostawisz to tak, jakbym ja teraz zostawiła Ciebie. Zastanów się, jak by to na Ciebie wpłynęło. Jak wpłynie na niego.

- Artur jest silny. Da sobie radę. I będzie otoczony samymi przyjaciółmi - wykręcił się od odpowiedzi Merlin, choć i tak oboje zrozumieli, co się za tym kryło.

- To jest Twoja szansa na wypełnienie misji. Mógłbyś chociaż spróbować - wytknęła mu Freya, odwracając się i wchodząc do wody po pas,  zanurzając dłonie tuż pod powierzchnią by cicho inkantując przyzwać jedyny miecz wykuty w oddechu smoka.

Artur, tknięty przeczuciem obudził się i rozejrzał absolutnie zaskoczony. Krajobraz za oknem się nie zmieniał, stali w miejscu. A na miejscu kierowcy nie było Merlina, co sprawiło, że serce podskoczyło mu do gardła. Uspokoił się nieco, gdy udało mu się dostrzec dwie postacie stojące w oddali. Wydawały się ze sobą bardzo zżyte, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ubrana w czerwień kobieta trzymała dłoń na twarzy Merlina, co wywołało u Artura delikatne uczucie zazdrości i smutek, jak niewiele o chłopaku wiedział. Uznał jednak, że skoro są sobie tak bliscy to czarownikowi nic raczej nie grozi, więc został w aucie, obserwując jedynie sytuację z daleka. Dopiero gdy kobieta wróciła, niosąc w dłoniach coś, co wyglądało na miecz, Artur zareagował. Bojąc się o bezpieczeństwo Merlina, wyskoczył z auta prosto w ulewę i popędził w jego stronę. Dopiero zaskoczona i rozbawiona mina czarownika uświadomiła mu, jak wielkiego idiotę z siebie zrobił.

- Obyś okazał się godzien tego miecza Arturze Pendragonie - oznajmiła Freya, choć jej gniewny wzrok przeszył blondyna na wylot, jakby jasno próbowała dać mu do zrozumienia, że ma jedną szansę i jeśli ją zmarnuje to ona sama dobierze mu się do skóry.

- Freyu, nie strasz go tak - poprosił Merlin, nie potrafiąc powstrzymać się od przewrócenia oczami, próbując zapewnić przyjaciółkę, że wszystko królowi wytłumaczy. - Będzie wiedział, co zrobić z tym mieczem. Już raz go wyciągnął z kamienia - przypomniał jej sytuację sprzed wieków, na co dziewczyna musiała wzruszyć ramionami.

- Merlinie, proszę pozostań Merlinem - oznajmiła Pani Jeziora, zupełnie ignorując Artura i zwracając się bezpośrednio do czarownika. - Wiem, że jako Morgan popełniłeś ogromne postępy, ale nie zadasz kłamowi temu, kim naprawdę jesteś i gdzie jest Twoje prawowite miejsce. I proszę obiecaj mi, że następnym razem, gdy przyjdziesz mnie odwiedzić, przyjdziesz zwolnić mnie ze służby, dobrze?

- Wiesz, że tego nie chcę, prawda? - spytał czarownik, czując jak w kącikach oczu zbierają mu się łzy i doceniając gest Freyi, która wyciągnęła dłoń w jego stronę, by otrzeć łzy z jego twarzy, na widok czego Artur mimowolnie odwrócił wzrok. Złocista klinga jego nowego miecza wydawała się w tamtym momencie tak zajmująca. Prawie jakby wcale nie był zazdrosny o Merlina i nie miał wrażenia, że podsłuchuje rozmowę, której nie powinien był słyszeć.

- Wiem, że gdy uspokoisz serce to właśnie tego będziesz chciał. Albo przynajmniej nie będzie Ci to robiło różnicy. Nie będziesz mnie już potrzebował i będę mogła zaznać spokoju. A do tego czasu proszę, uważaj na siebie. Wiem, że ze wszystkim dasz sobie radę, po prostu w siebie nie wątp - oznajmiła, stając na palcach, by w geście błogosławieństwa ucałować jego czoło, a wreszcie odsuwając się o kilka kroków w tył i wykonawszy gest pożegnania, odwróciła się i zniknęła pod taflą wody.

Merlin, trzymając dłoń na sercu i wciąż nie podnosząc opuszczonej głowy, wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęła, z delikatnym uśmiechem. Po krótkiej chwili klepnął jednak Artura w ramię i oznajmił, że czas ruszać w dalszą trasę. Przez dłuższą chwilę żaden z nich niczego nie mówił, a Artur udawał, że wcale nie widzi głębi smutku, która kryła się pod uśmiechem Merlina, gdy opuszczali jezioro.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top