P. XXXVIII / PODZIĘKOWAĆ CZY PRZEKLĄĆ

Hemwlo moje kochane Gremliny. Ze względu na mniejsze i większe zawirowania - miałam chwilkę przerwy odpisania. Ale powróciłam z nowym rozdziałem :D Życzę miłego czytania c:

- Zaatakowałem Króla. Zdradziłem. Nie wpuszczą mnie do najbardziej szanowanego, wewnętrznego kręgu, jaki widział ten świat. Ba, nawet mnie tam nie chcą - Merlin uśmiechnął się słysząc wypowiedzianą agresywnym szeptem przez dreptającego niepewnie za nim Mordreda odpowiedź. Po młodszym czarowniku tak bardzo było widać, że miał ochotę krzyczeć, ale zwyczajnie bał się, że ktoś mógłby go usłyszeć. 

Czy Merlin mógł mu powiedzieć, że przejście było bezpieczne? Że zadbali o to by ich plan przebiegł bez problemów? Obiektywnie rzecz ujmując jasne - mógłby. Pozostawała zawsze kwestia tego, że Mordred absolutnie nie miałby podstaw do tego żeby mu uwierzyć, więc nawet posiadając taką informację wciąż zachowałby prawdopodobnie jakiś poziom zbędnej ostrożności. Tylko gdzie w tym wszystkim byłaby dla Merlina zabawa? Jak inaczej mógłby choć trochę rozładować stres, emocje i całą tę sytuację, niż przez drobny, nieszkodliwy żart? Bo przecież nikogo nie krzywdził. Po prostu przez chwilę mógł w duszy pośmiać się z paranoika Mordreda zamiast patrzeć na niego z irytacją, gdy ten celowo atakował albo jego, albo jego bliskich czy z pewnym ironicznym rozczuleniem, gdy Mordred zaczynał swoje tyrady na temat tego, jak wiele rzeczy zrobiłby lepiej od Merlina, gdyby tylko otrzymał na to szansę. No cóż, powiedzenie o tym, by uważać na to, o co się prosi, nie  wzięło się znikąd.

Merlin doceniał też to, że od kiedy tylko znaleźli się na wystarczająco szerokim korytarzu, Gwaine, który wcześniej szedł u jego boku zostawiając Mordreda nieco z tyłu, odsunął się na tyle, by teraz zrobić chłopakowi trochę przestrzeni. Merlin przygryzł też nieco wargę żeby powstrzymać uśmiech na widok Rycerza, który drobnym, acz zdecydowanie zauważalnym dla wszystkich gestem oparł dłoń na głowicy miecza gotowy do wyciągnięcia go z byle najmniejszego powodu. Biorąc pod uwagę, że obok niego szło dwóch czarowników to gest ten był honorowy, ale nieco daremny. A jednak wyczerpany, zmęczony i zdezorientowany sytuacją Mordred zdawał się potraktować tę niewypowiedzianą groźbę absolutnie poważnie. Może i zresztą słusznie, bo Merlin zgadywał, że gdy ledwo co używało się magii przez choćby jakiś czas, zwłaszcza w więziennych warunkach, to można nieco wyjść z wprawy. A te kilka sekund wydłużonej reakcji mogłyby dać nieco obeznanemu ze sztuczkami czarowników Gwaine'owi czas na przyłożenie stali do jego gardła.

- O i tu się zgadzamy - oznajmił sztucznie radośnie Merlin. - Bo ja też cię tam nie chcę - słysząc ten tekst Gwaine spróbował zakaszleć coby w jakikolwiek sposób zamaskować niezwykle dosadne parsknięcie śmiechem. -  Ale nie zostawię magicznych istot na pastwę obecnej Królowej i Rycerzy, których poziom empatii zmieściłby się w dziurawej chochli - dodał o wiele poważniej, a Gwaine'a, który jeszcze sekundę wcześniej kręcił z głową z niedowierzaniem, teraz zmartwiło iście żołnierskie spojrzenie przyjaciela.

- Jestem mniejszym złem? - spytał po dłuższej chwili ciszy Mordred, który widząc, że pod postawą żartów i przytyków w jego stronę w Merlinie tkwiło coś cholernie poważnego względem całej tej sprawy.

- Jesteś największym złem, jakie będę musiał tolerować - poprawił go z miejsca czarownik stając przed drzwiami swoich komnat i szybko modyfikując zaklęcie tak, by samo przekroczenie progu nie uśpiło Modreda. Gwaine ostrożnie poczekał o dwa kroki od otwartych drzwi.

- Więc dlaczego? Dlaczego sam nie wyjawisz, że masz magię i nie zajmiesz się naszymi ludźmi? Nie żebyś potrafił, ale taka opcja wydaje się bardziej szlachetna niż zgrywać sługę do końca życia. Dlaczego skazywać się na moje towarzystwo? Wybitnie niechciane towarzystwo pozwolę sobie dodać - odparł Mordred, który jeszcze nie zdecydował, co zamierzał zrobić z zaistniałą sytuacją.

Bo jakby nie patrzeć to znalazł się w położeniu, o którym nie sądził, że jest możliwe. Bo bazując na informacjach, które posiadał, nienawidził Merlina z całego serca. Widział w nim uosobienie wszystkiego, co zepchnęło Morganę i magię w stronę dalszej spirali nienawiści. Bo widział przed sobą kogoś, kogo uważał za niekompetentnego, za osobę chowającą się za słabym statusem żeby nie móc zmierzyć się z sytuacją zgodnie ze swoją prawdziwą siłą. Za osobę, która nie brała na swoje winy porażek i błędów, które popełniała. Ale z drugiej strony miał szansę stanąć na wysokości zadania. Kiedyś kochał Rycerzy w braterski sposób, więc może po długim czasie współpracy udałoby mu się odzyskać do nich jakikolwiek szacunek. Może naprawdę mógł odłożyć dumę na bok i pomóc magicznym stworzeniom. Mógł stać się tym, kim Merlin nie potrafił być. Kimś, kim Merlin powinien być. I Mordred sam nie wiedział, czy jak przy całej tej mieszance strachu, zwątpienia, niepewności, nadziei i chęci działania, utrzymywać jakiekolwiek pozory czy fasady. Więc chcąc nie chcąc musiał zdecydować się na nieubraną w nic szczerość.

- Moje dni na Camelocie są policzone. Dni magicznych istot nie powinny być - odparł krótko Merlin stając w przejściu z rękami założonymi na klatce piersiowej i pozwalając Mordredowi na rozejrzenie się po komnatach. 

- Zamierzasz uciekać od konsekwencji własnych działań. Nowe, nie znałem - skomentował sarkastycznie Mordred, który na widok łóżka z materacem poczuł się nieco zbyt pewnie po swoim nie znów tak długim pobycie w więziennej celi.

Gwaine absolutnie nie rozumiał Merlina. Przez większość czasu nijak mu to nie przeszkadzało, bo przecież nie musiał kogoś rozumieć żeby go szanować, znać czy traktować jak brata. Ale czasami zdarzały się momenty, w których poziom tego niezrozumienia tak bardzo przekraczał wszelkie logiczne skale, że zaczynała budować się w nim irytacja. Bo przecież widział, że komentarze Mordreda nie spływają po Merlinie jak woda po kaczce, wbrew temu co jego przyjaciel wmawiał swojej przyszłej, gorszej podróbce. Widział to po sposobie, w jaki Merlin zaciskał szczękę i słyszał w tej wymownej, kilkusekundowej ciszy przed każdym wypowiedzianym zdaniem. Ale dalej nie kazał Mordredowi zamknąć buźki, zupełnie jakby dla Merlina była to nowa forma karania samego siebie za tawerniani barmani jedni wiedzieli co.

- Fantastycznie. Chcesz sczeznąć w celi czy zyskać odkupienie i udowodnić, że zasługujesz na wolność? Bo ta oferta ma granice i te granice nazywają się moją cierpliwością. Którą wyczerpujesz w zaskakująco szybkim tempie - oświadczył Merlin, choć w jego głosie wybrzmiał raczej żart, niż realna groźba. Tak długo, jak będzie mógł opuścić Camelot z czystą głową i bez niedomkniętych spraw, tak długo mógł tolerować zmiany nastroju Mordreda, który wciąż nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. A Gwaine'a ucieszyło, że Merlin w końcu stanął we własnej obronie. 

- Przepraszam za zadawanie niewygodnych pytań, bo w środku dnia bez żadnego uprzedzenia czy wyjaśnienia ktoś wyciąga mnie z celi i ma wobec mnie plany, których nie chce mi zdradzić - prychnął młodszy czarownik, nieco prześmiewczo machając rękami w powietrzu, jednak jego wzrok nieustannie uciekający do misy z owocami i pieczywem przeczył jego aroganckiej postawie. Cóż, im wyżej jesteś, tym niżej upadasz. Merlina nieszczególnie dziwiło, że znacząca część jedzenia znoszona do lochów nie kończyła w żołądkach skazańców, ale raczej lądowała na nich samych czy na podłodze. Nie żeby wyjściowo jedzenie znoszone do lochów miało jakąś ogromną wartość spożywczą, co było osobnym problemem. I zupełnie nową kwestią do poruszenia na obradach.

- Nie zadajesz niewygodnych pytań. Zadajesz idiotyczne pytania. To znacząca różnica - poprawił go Merlin, uważnie lustrując pomieszczenie wzrokiem i sprawdzając czy wszelkie ważne papiery czy księgi nie zostały na wierzchu, a Mordred przypadkiem nie otrzymał dostępu do zbyt dużej części pomieszczenia. Merlin ufał Mordredowi na tyle, na ile mógł nim fizycznie rzucić bez użycia jakiejkolwiek magii i na pewno nie zamierzał przypadkiem pozwolić Mordredowi na zdobycie choć skrawka informacji bez jego wiedzy i akceptacji. I nie chodziło tu już nawet o samo paranoiczne podejście czarownika, że ten musiał móc kontrolować większość zmiennych tak, by nic nie przeszkodziło jego planom, ale o to, że Merlin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co sądzi o nim Mordred. A niewielka wiedza w rękach złego człowieka bywała zwyczajnie niebezpieczna, bo prowadziła zazwyczaj do nieodpowiednich wniosków, za którymi stała zwyczajna niewiedza. Mając tyle na głowie, ile Merlin już miał, nie chciał dokładać sobie kolejnej zmiennej i powodu do braku snu, w postaci Mordreda robiącego absolutną głupotę.

- Do reszty wypowiedzi się nie odniosłeś - odbił piłeczę były Rycerz, a Merlin westchnął ciężko. Nienawidził wpadać w stary schemat. Nienawidził odkładać własnych emocji i uczuć na bok tylko dlatego, że misja była ważniejsza. Ta, tamta, kolejna. I tak w kółko. Ale jednocześnie wiedział, że musiał odsunąć od siebie własną irytację i spróbować odpowiedzieć Mordredowi szczerze.

- Chcę widzieć w tobie dzieciaka, którym kiedyś byłeś zanim ktoś wykorzystał twoją naiwność przeciwko tobie. Chcę widzieć kogoś, kto jest w stanie postawić się komukolwiek tylko potrzeba byleby nasi ludzie byli bezpieczni. By magia miała swoje bezpieczne i wywalczone miejsce na Camelocie. Chcę widzieć czarownika, który zasiądzie zamiast mnie któregoś dnia przy Okrągłym Stole i zadba o to by Korona nie krzywdziła niewinnych. Chcę żebyś miał świadomość, że czeka cię cholernie dużo, cholernie ciężkiej pracy. Odbudowanie zaufania i odzyskanie pozycji swoje zajmie. A każde najmniejsze potknięcie będzie kosztowało cię tygodnie pracy. Bo ludzie ci nie ufają. Ludzie cię nienawidzą. A ty musisz wystawiać drugi policzek. Raz za razem. I tylko coraz mocniej zaciskać zęby.

- Już znoszę wyzwiska ludzi. Wątpię by Rycerze byli w tej kwestii bardziej pomysłowi - zauważył Mordred, a brew Gwaine'a poszybowała w górę. Bo Rycerze, gdy tylko chcieli to potrafili być kreatywni jak nikt inny. Zwłaszcza, gdy przychodziło do obelg rzucanych wobec kogoś, kto dopuśił się drugiej największej możliwej zdrady - a mianowicie zdradzenia faktu bycia jednym z nich.

- To nie to samo. To nigdy nie będzie to samo. I tam zawsze będziesz na przegranej pozycji. A na najbardziej przegranej pozycji będziesz w moich oczach. Bo jak tylko dostrzegę chęć manipulacji sytuacją, jak dasz mi jakikolwiek powód do zwątpienia w to, że chcesz udowodnić, że zasługujesz na drugą szansę to cela w lochach będzie twoim najmniejszym zwątpieniem - oświadczył Merlin zadziwiająco neutralnym tonem.

- Jak mam zacząć pracować na swoją szansę skoro próbujesz mnie zastraszyć? - Merlin miał ochotę pogratulować Mordredowi za zadanie pierwszego względnie logicznego pytania. I to pytania, na które nawet całkiem szczerze zwyczajnie miał ochotę odpowiedzieć.

- Potraktuj to jako swoje pierwsze wyzwanie. A teraz ruchy. Mamy napięty grafik, a ty zmieniasz celę na taką z wygodnym łóżkiem, większymi oknami i zastawionym stołem. Twoim zadaniem przez najbliższych parę dni będzie spanie, kąpanie się i żarcie. Jeśli zrobisz cokolwiek ponad to, jeśli spróbujesz wyjść, jeśli spróbujesz coś powiedzieć, jeśli spróbujesz się wydostać. A co najgorsza - jeśli spróbujesz użyć magii. Mogę Ci zagwarantować, że natychmiast skoczysz w ramiona Morfeusza. A podłogi miękkie nagle się nie zrobią - oświadczył Merlin, a po całej jego postawie i tonie głosu słychać było, że jest to oficjalny koniec ich pobytu w komnatach.

- Nie wiem czy mam ci podziękować czy cię przekląć Merlinie - oznajmił cicho Mordred wbijając uporczywie spojrzenie w podłogę i unikając wzroku czarownika jak ognia.

- Ja na twoim miejscu to po prostu zamknąłbym jadaczkę i przestał zwracać na siebie uwagę - uznał lekkim tonem Merlin. - Prędzej czy później zrobisz jedno i drugie. Obstawić możemy tylko, które będzie pierwsze. Moje marne zarobki sługi stawiam na podziękowania. I naprawdę spróbuj odpocząć. Chwilę nas nie będzie, a gdy wrócimy będziemy potrzebować dawnego Mordreda. Tego z iskierką w oku na myśl o obronie swoich ludzi. Tego o ciętym języku, który będzie mnie irytować póki moja stopa nie wyjdzie ostatecznie poza mury tego zamku. Mam nadzieję, że odnajdziesz go w sobie.

Mordred długo jeszcze wpatrywał się w drzwi, które zatrzasnęły się za Merlinem. I Gwaine zrobił wtedy najdmądrzejszą rzecz świata. Rzecz, którą Merlin absolutnie docenił - a mianowicie podzielił się z nim swoimi obawami, gdy byli sami i nie mieli dodatkowej publiczności. Zachowanie niezwykle stałe i typowe dla Gwaine'a, jednak biorąc pod uwagę jak niewielu ludzi na Camelocie miało podobne podejście, to Merlin zamierzał celebrować empatyczne zachowanie przyjaciela. Choć w innych czasach pewnie zaśmiałby się, że ich dni naprawdę są policzone, skoro to teoretycznie najbardziej wyśmiewany Ryerz z największymi pijakimi tendencjami okazywał się tym, z najlepiej działającym mózgiem.

- Jesteś pewien Merlinie? - samo pytanie było krótkie, ale czarownik doskonale wiedział, co się pod nim kryło.

- Zadra Mordreda jest ze mną, nie z magią czy jej użytkownikami. I był kiedyś Rycerzem. Nawet jeśli teraz jest zdrajcą to była taka drobna chwila, w trakcie której pozostali członkowie Okrągłego Stołu go szanowali i traktowali jako równego sobie. Zachowanie, którego ja nigdy nie doświadczyłem ze względu na różnicę statusów. Przełknięcie faktu, że to jeden z nich posiada magię będzie prostsze, niż przełknięcie faktu, że posiada ją byle sługa - zauważył spokojnie Merlin, choć w jego oczach błysnął smutek.

I przez bardzo, bardzo krótką chwilę w Gwainie narodziła się ogromna potrzeba spalenia całego Camelotu aż do ostatniego kamienia. Zniszczenia miejsca, które tak bardzo niedoceniało jego przyjaciela. Bo może zdrada Rycerza Okrągłego Stołu była drugą największą w ich oczach zbrodnią, ale wyjątkowo korona pierwszeństwa spadała na fakt zwykłego, niskiego urodzenia. I wina ta proporcjonalnie była tym większa, im niższy był pierwotny status samego Rycerza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top