P. XXXVI / BŁORDRED I BŁORLIN

Zanim przejdziecie do czytania - chcę Wam wszystkim podziękować. Jako czytelnicy absolutnie nie jesteście zobowiązani do pozostawiania komentarzy, pisania do mnie czy angażowania się w moją twórczość. Ale decydujecie się to robić. I ja ogromnie to doceniam. Ogromnie doceniam czas poświęcony na napisanie jakiegokolwiek komentarza, napisanie do mnie w sprawie rozdziału czy nowych teorii, zostawienie gwiazdki czy po prostu to, że wejdziecie tu i przeczytacie to, co nagryzmolę. Dzięki temu, że wiem, że ktoś czeka na nowy rozdział - o wiele łatwiej mi się go tworzy. Dlatego dziękuję i chcę żebyście wiedzieli, że naprawdę Was wszystkich cholernie mocno doceniam. To powiedziawszy - trzymajcie się cieplutko i miłego czytania!


-  Rozmowa z Gwen poszła tragicznie. Choć nie mogę powiedzieć, że nie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń - Merlin wybrał prostszą, choć równie prawdziwą odpowiedź, ale nie oznaczało to nagle, że Gwaine zamierzał odpuścić. Nie, gdy miał rękę przerzuconą przez kark przyjaciela, mógł przyciągnąć go do siebie i potargać mu włosy w trakcie zwykłych przepychanek.

- Czyli to Artur wybił cię aż tak z pantałyku? Dawno w czyjejś konwersacji nie czułem się aż tak niepotrzebny. Jak powietrze. Jakby mnie tam w ogóle nie było - odpowiedział nadzwyczaj dramatycznie Rycerz przykładając dłoń do czoła i udając nieznaczne omdlenie.

- Przesadzasz - oznajmił Merlin przewracając oczami z pewnym rozczuleniem i pozwalając przyjacielowi na jego szopki jeszcze przez chwilę dłużej. - Uczestniczyłeś normalnie w rozmowie. A ja obecnie muszę bardzo uważać na to co i do kogo oraz kiedy mówię.

- Wiem, że nie chcesz rozmawiać z Arturem o Gwen - stwierdził Gwaine całkowicie poważniejąc. - Wiem, że sądzisz, że go w ten sposób chronisz mimo tego, że dajesz jej idealną okazję do ataku. Jej wersja będzie pierwszą, którą Artur usłyszy. Są większe szanse, że to jej uwierzy. Stracisz przewagę nawet jeśli prawda będzie stała po twojej stronie.

- Wiem - odparł krótko Merlin a po sposobie, w jaki zacisnął szczękę, Gwaine mógł śmiało stwierdzić, że czarownikowi wcale ta odpowiedź nie podobała się bardzie, niż jemu samemu.

- Więc dlaczego na to pozwalasz? To nie ma sensu! - zauważył dynamicznie, gdy minęła ich przypadkowa, ziewająca i próbująca zasłonić twarz dłonią służka. Cóż. Przynajmniej mieli pewność, że albo większość zamkowej służby z niewiadomego powodu się nie wyspała, albo ich mieszanka naprawdę zaczęła działać.

- Gdyby Lancelot przyszedł do ciebie i powiedział ci, że widział, jak kopię małe dzieci na dziecińcu to czy byś mu uwierzył? - spytał po dłuższej chwili Merlin.

- Co to za idiotyczne pytanie? - oburzył się z miejsca Gwaine, który tak bardzo chciał zawsze bronić swojego przyjaciela przed wszystkimi, że w pierwszej chwili nawet nie zorientował się, że pytanie było hipotetyczne i Lancelot żadnych plotek realnie nie rozpuścił. A Gwaine już gotowy szarpać się z nim o to za poły. Z drugiej strony Gwaine szczerze zastanawiał się kiedy dojdzie do tego, że będzie musiał próbować Merlina chronić przed samym sobą. I czasami bał się, że nie podoła temu zadaniu nie dlatego, że okaże się zbyt słaby, ale dlatego, że Melin nie pozwoli mu wtedy pomóc.

- Uwierzyłbyś? - spytał ponownie, całkowicie niewzruszony Merlin.

- Oczywiście, że nie. Wyśmiałbym go - odparł ze wzruszeniem ramion Rycerz i czarownik nie mógł powstrzymać niewielkiego uśmiechu, który wypłynął na jego twarz. Poziom lojalności Gwaine'a był czymś niemalże z innego świata. Był tak wysoki, że w przypadku każdego innego człowieka Merlin martwiłby się, czy aby na pewno nieodpowiedni ludzie nie wykorzystają tego daru i nie skrzywdzą Gwaine'a. Ale Gwaine był po prostu Gwainem. I nie dał sobie w kaszę dmuchać, więc jego lojalność, ciężko zdobywana, była wieczna.

- A gdybyś zobaczył mnie kopiącego małe dzieci na dziedzińcu to byś uwierzył w to, że kopię małe dzieci? - zadał kolejne pytanie Merlin.

- Przede wszystkim oboje wiemy, że nigdy nie zrobiłbyś bezbronnemu krzywdy, a dzieci to potrafią być małe gnojki - zauważył z miejsca Gwaine nieco za bardzo angażując się emocjonalnie i ekspresyjnie w hipotetyczną sytuację. - Plus to strasznie dziwne, że oboje cały czas mówimy zdanie o kopaniu małych dzieci. Ale dobrze. Załóżmy. No to w takiej sytuacji widziałbym to. Nie rozumiałbym dlaczego, ale samemu faktowi to już za bardzo zaprzeczyć bym nie mógł.

- Widzisz, jak to przekłada się na sytuację z Gwen czy nie za bardzo? - padło ostateczne pytanie, które Gwaine'a zaskoczyło tak bardzo, że musiał się fizycznie zatrzymać.

- Szczerze to niezbyt - oznajmił bez cienia wstydu w głosie i patrząc na Merlina tym skupionym wzrokiem, który miał za każdym razem, gdy szczerze próbował coś zrozumieć.

- Artur ufa Gwen - Gwaine słuchał słów Merlina nie mogąc zaprzeczyć ich prawdziwości. - Dalej widzi ją jako dziewczynę pełną dobra i ciepła, w której się zakochał. Jeśli po prostu powiem mu, że się myli to przyniesie to odwrotny efekt. Nie dość, że Artur mnie wyśmieje i mi nie uwierzy to jeszcze tym bardziej zacznie bronić Gwen. A to tylko opóźni całą tę sytuację. Poradzę sobie z kilkoma plotkami i gorszymi humorkami naszego króla jeśli na dłuższą metę miałoby nam to pomóc. Bo ona się potknie. W którymś momencie się potknie. I na jaw wyjdą jej prawdziwe kolory.

- Czyli nie możemy poprowadzić Artura na skróty, bo jest na to za głupi? - podsumował całą tę wypowiedź Rycerz jednym, prostym zdaniem. -I jak nie wbiegnie buźką prosto w punkt to sam się nie zorientuje choćby mu to podać na tacy?

- Dokładnie - potwierdził z nieco krzywym uśmiechem Merlin. Jakoś bardziej podobała mu się jego wersja ubrana w lepsze słowa. W wypowiedzi Gwaine'a znajdowała się natomiast surowa prawda, która mogła być ciężka do strawienia.

- Po pierwsze chcę podkreślić, że twoje porównania są mniej przejrzyste, niż błoto w stajni po deszczu - zauważył ze śmiechem i pełnym niedowierzania prychnięciem Gwaine. -  A po drugie sądzę, że nie doceniasz Artura. Albo przeceniasz to, ile i jak silnych uczuć żywi on do Gwen.

- To jego żona - zauważył logicznie, choć zadziwiająco chłodno Merlin. Jego własna reakcja ewidentnie go zaskoczyła i to ten szok był jedynym motywatorem Gwaine'a do tego żeby resztę próby tej rozmowy przeprowadzić delikatnie i bez zbędnych żartów.

- A magia na Camelocie jest zakazana - odbił piłeczkę Gwaine chcąc podkreślić w najbanalniejszy możliwy sposób, kto tak naprawdę dla Artura jest ważniejszy. Bo, przynajmniej jego skromnym zdaniem, gdyby Artur tak bardzo dbał o zdanie, dobrobyt oraz spełnianie zachcianek swojej żony to magia dalej byłaby na Camelocie zakazana. Bo przecież zdanie Królowej powinno być ważniejsze od zdania przypadkowego sługi.

- Nie rozumiem co ma jedno do drugiego - oznajmił czarownik i Gwaine mógłby przysiąc, że jeszcze nigdy wcześniej w swoim zadziwiająco długim życiu, nie chciał tak bardzo wbiec w najbliższą ścianę na pełnej prędkości. No ale może nie buźką do przodu, bo Rycerzowi szkoda byłoby tak ładnej i estetycznej twarzy.

- Jak na najmądrzejszego człowieka, którego znam Merlinie, jesteś też najgłupszym - oświadczył tylko Rycerz i machnął na całą sytuację ręką.

- Dziękuję za komplement? - uznał ze śmiechem i nieco w formie pytania czarownik.

- Nie ma za co.

- A chcesz mi wyjaśnić co wcześniej wspominałeś o Morganie? - zapytał po dłuższej chwili ciszy Merlin i powaga oraz smutek w jego głosie całkowicie zmieniły atmosferę między nimi.

- Wiem, że z jakiegoś prywatnego powodu bardzo naciskasz na uratowanie jej - zaczął ostrożnie Gwaine zdając sobie sprawę z tego, że mówi cholernie dużo, ale potrzebował żeby całość jego myśli wybrzmiała w dobry sposób. A okazji na przekręcenie jego słów było w tym wszystkim szczerze mówiąc wiele. - Że wielu rzeczom czujesz się winny i chcesz je wziąć na siebie. Wiem też, jak bardzo Morgany nie czeka przyszłość na Camelocie czy w przylegających do niego terenach. A wbrew temu, że zatruliśmy dzisiaj studnię żeby otrzymać pełną kontrolę nad wszystkimi mieszkańcami zamku i pobliskiego miasteczka to wiem, że Morganie będziesz chciał zaoferować wybór. Tylko, że ona nie będzie mogła go podjąć w pełni świadomie dopóki nie pozna alternatywy.

- Artur może żywić urazę wobec Morgany, ale nie okaże jej wrogości na zamku. Mogłaby wrócić - odparł Merlin, ale brak przekonania w jego głosie wskazywał tylko, jak mocno sam nie wierzy w taką możliwość.

- Sam w to nie wierzysz - oświadczył bez grama litości Gwaine. - Ale dobrze. Udawajmy, że to jest możliwość. Możliwość, która topnieje niczym śnieg przy pierwszych oznakach wiosny za każdym razem, gdy Artur będzie znikał z linii wzroku.

- Artur nigdzie się nie wybiera - ponowne stwierdzenie, które powinno być prawdą i kolejne wątpliwości.

- Oszukuj się ile tylko chcesz. Ale ja wiem, że dni Artura na Camelocie są policzone. I on też zaczyna być tego coraz bardziej świadom - oświadczył Gwaine, choć ponownie nie chcąc zmuszać przyjaciela do rozmowy, na którą ten nie był gotowy, postanowił przyjąć inne podstawowe wytyczne ich hipotetycznych sytuacji. -  A nawet gdyby został to nie może niańczyć Morgany przez cały czas. Prędzej czy później pojechałby kogoś ratować, z kimś walczyć albo nawet na durne polowanie. I to dałoby ludziom wystarczająco czasu żeby uprzykrzyć albo zakończyć życie Morgany. Ba, Artur wspominał, że ma tę swoja chatkę. Coś czuję, że gdy Gwen dowie się, gdzie ta chatka się znajduje to przestanie być tak kolorowo.

- I nie masz nic przeciwko żeby zaproponować Morganie podróż z nami? Jeśli się zgodzi, w co wątpię, to wciąż utkniemy razem na kilka dni lekką ręką - zauważył logicznie Merlin i widząc oczami wyobraźni więcej negatywnych scenariuszy.

- Mam dużo przeciwko. Ale jestem też twoim przyjacielem, więc będę cię wspierał. Sam też dopiero muszę odbudować swoje zaufanie do tej dziewczyny. Wspólna wycieczka poza Camelot wydaje się do tego dobrą okazja - uznał Gwaine wchodząc do komnat Merlina niczym do siebie i ewidentnie pokazując, że temat uznali za zakończony.

Gwaine dosłownie stał nieco schylony i przyglądał się wyrzeźbionemu w glinie Mordredowi, gdy Melin wciąż krzątał się po komnatach i robił bogowie jedni wiedzieli co. Rycerz nie kwestionował żadnego działania przyjaciela zbyt zajęty rozważaniem, czy powinien dźgnąć golema w policzek.

- Chcę tylko powiedzieć, że to jest naprawdę przerażające. I że wygląda jak absurdalnie żywy - oznajmił w którymś momencie, a w jego głosie słychać było czysty podziw i fascynację. Rzeczy, które powinny zwiastować, że Gwaine zaraz przegra z własnym umysłem pięcioletniego dziecka i dotknie policzka golema. - Chociaż dalej brudzi jak błoto - dodał takim tonem, jakby to było najważniejsze odkrycie w całej tej sytuacji. Nie chcąc się też ubrudzić próbował otrzeć palce o koszulę Mordreda. Ta jednak, również wykonana z gliny w zetknięciu ze skórą Rycerza przyniosła odwrotny do zamierzonego efekt.

- Nie po to włożyliśmy w niego tyle pracy żeby był byle jaki. To powiedziawszy to szczerze doradzam zabranie ci go na korytarz i poczekanie za drzwiami - dodał Merlin ze śmiechem, który tylko wzmógł się, gdy Gwaine odskoczył zdziwiony tym, że na samo pstryknięcie palców czarownika golem wstał zostawiając za sobą ogrom błotnych śladów.

- Nagle masz jakieś sekrety? - spytał pół żartem, pół serio Gwaine po prostu czując się niekomfortowo z myślą o tym, że miałby zostać sam na sam z bardzo obślizgłą i zimną w dotyku podobizną Mordreda.

- Nie. Po prostu robię z tych komnat więzienie dla każdego, kto do nich wejdzie - wyjaśnił pospiesznie Merlin stając w konkretnym miejscu i sądząc po jego świecących się na złoto tęczówkach. - Tak dla Mordreda, jak i każdego, kto mógłby go przypadkiem zobaczyć. I dorzucam szczyptę zaklęcia snu. Więc o ile nie chcesz utknąć w tym pomieszczeniu śpiąc zamiast pojechać do współczesności to śmiało siedź tutaj - Merlin dodał sztucznie poważnym tonem, co sprawiło, że Gwaine był gotów chwycić golema pod ramię niczym starszą osobę byleby mieć pewność, że wyjdą z pokoju wystarczająco szybko.

- Ciebie to nie uwięzi? - spytał odwracając się nieznacznie i próbując zrozumieć to, jak działała magia.

- Nie może. Jestem twórcą zaklęcia, więc musi być mi posłuszne - wyjaśnił krótko Merlin, gdy usłyszał, że Gwaine i golem ponownie się zatrzymują.

- I mam poczekać z Błordredem na korytarzu? Żeby zobaczyli nas przypadkowi ludzie i sfajczyli cały nasz plan? - spytał Rycerz sądząc, że znalazł lukę w ich planie.

- Jak to szło? Jak na tak cholernie mądrego jesteś tak cholernie głupi? - odpowiedział na to pytanie Merlin cytujący wypowiedź przyjaciela sprzed kilkudziesięciu minut.

- Mało śmieszne Merlinie - mruknął niezbyt zadowolony Gwaine, zakładając ręce na klatce piersiowej i przekrzywiając nieco głowę by spojrzeć z przekąsem na przyjaciela. Z perspektywy Merlina komicznym było to, że golem robił dokładnie to samo, co Gwaine, nawet jeśli sam Rycerz nie był tego w ogóle świadom.

- Jacy przypadkowi ludzie Gwaine. Ci którzy śpią? - spytał w końcu Merlin, a Gwaine chciał zapaść się pod ziemię rozczarowany własną pamięcią.

- A fakt. Poczekamy z Błordredem na zewnątrz. Weź tyle czasu ile potrzebujesz - uznał dobrodusznie pospieszając ku wyjściu.

- Błagam nie nazywaj go tak - zawołał tylko Merlin z pewnym załamaniem widocznym na całej jego twarzy.

- Co ci poradzę, że pasuje. Jakbyś ty był z błota to mówiłbym na ciebie Błorlin - uznał Gwaine i dobrze, że zaraz za tą wypowiedzią zamknął za sobą drzwi, bo Merlin wątpił że mógłby powstrzymać się od rzucenia czymś lekkim w stronę przyjaciela.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top