P. XXXIX / ROZMOWA Z MORGANĄ

Podróż do chatki Morgany zajęła im krócej, niż Merlin się tego spodziewał. Ukradkiem przyglądał się Gwaine'owi, który z każdym kolejnym krokiem czuł się coraz bardziej niekomfortowo, ale starał się robić dobrą minę do złej gry. Tak naprawdę obaj zdawali sobie sprawę z tego, że gdyby doszło do walki to Rycerz bardziej by przeszkadzał, niż pomagał. Merlin znajdował jednak jakiś drobny komfort w świadomości, że Gwaine po prostu chce być u jego boku. Chce go wspierać i mierzyć się z niebezpieczeństwami byleby upewnić się, że z samym czarownikiem wszystko było w porządku. Merlin czasami szczerze współczuł Rycerzom. Współczuł im tego, że zamknięci w klatkach ze swoich przekonań czy tradycji nigdy nie dawali prawdziwej szansy komuś, kto nie wpisywał się w ich schematy. I omijało ich przez to od groma fantastycznych ludzi w życiach. Błąd, którego on nigdy nie miał głupoty popełnić. Prawdopodobnie jedyny taki w całym jego życiu.

- Cześć piękny - oznajmił spokojnie Merlin, gdy zobaczył leżącego przed chatką Aithusę.

Z miejsca też do niego podszedł. Raz po to by po prostu go pogłaskać, a dwa by sprawdzić, czy maść, którą przygotował ostatnim razem cokolwiek pomogła. Biorąc pod uwagę o wiele żywszy koloryt skóry smoka i to, że jego łuski przestały praktycznie kruszyć się w dłoniach Merlin mógł śmiało założyć, że odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. Aithusa wydał z siebie bliżej niezidentyfikowane dźwięki, ale czarownik miał pewność, że przynajmniej nie był to jęk bólu. Czyli kondycja jego stawów też musiała się polepszyć. Smok przy Merlinie wyglądał na tak spokojnego, jak Gwaine, widząc smoka z tak bliska pierwszy raz w życiu, był zestresowany.

Gwaine nie zrozumiał też dlaczego Merlin nagle odsunął się od Aithusy i nieznacznie machnął w jego kierunku ręką każąc mu się też odsunąć. Dopiero po chwili zauważył Morganę wychodzącą spośród linii drzew i niosącą pełen kosz. Dopóki Pendragon ich nie spostrzegła wydawała się spokojna. Próbująca skupić się na nowym życiu, na wyzdrowieniu. Na małych rzeczach. Gwaine mógłby przysiąc, że na jej twarzy gościł nawet nieznaczny uśmiech. To wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy zostali spostrzeżeni. Morgana natychmiast upuściła kosz i przybrała coś na kształt pozycji bojowej z pustymi dłońmi uniesionymi wysoko i gotowymi do rzucenia zaklęcia. Atmosfera wokół nich stała się fizycznie cięższa, jakby Morgana próbowała odstraszyć ich samą groźbą jej magii.

- Nie przyszedłem tutaj żeby walczyć, ale jeśli zmusisz mnie do starcia to pokażę ci jak ogromna jest między nami różnica - oznajmił spokojnie Merlin nie wyjąwszy nawet dłoni z kieszeni na widok tego drobnego pokazu siły.

- Za każdym razem gdy konsekwencje twoich pomysłów niszczą mi życie mówisz, że nie przyszedłeś walczyć. A ja mam potulnie stać i akceptować swój los - zauważyła Pendragon z wrogością w głosie, a czarownik nie mógł się kłócić z częścią prawdy, która znajdowała się w tych słowach. Miał jednak szczerą nadzieję, że w końcu uda mu się szczerze przeprosić. Bo Morgana zasługiwała na poznanie jego historii i motywów jeśli tylko chciałaby je usłyszeć. Merlin był ostatnim, który byłby skłonny zrzucać swoją wolę i chęć bycia wybaczonym na barki kogoś, kto jeszcze nie zdecydował, czy w ogóle mu wybaczy.

- Chcę zaoferować ci możliwość zmiany tego losu - oznajmił tym samym, spokojnym tonem, a Gwaine zaczął mieć wrażenie, że zaraz będzie świadkiem czegoś, czego nie powinien ani widzieć, ani słyszeć. I miał tylko nadzieję, że jeśli przypadkiem zobaczy głęboko zakopaną, zranioną duszę Merlina to ten nie ucieknie z ich przyjaźni z podkulonym ogonem, jak robił to praktycznie za każdym razem, gdy powiedział o słowo za dużo.

- Losu nie da się zmienić Merlinie - prychnęła z nieprzyjemnym śmiechem Morgana, nim dodała o wiele ciszej i z pewnym smutkiem. - Akurat ty powinieneś to wiedzieć.

- Akurat to ja najbardziej wiem, że nie ma punktów w czasie, które są w nim utwierdzone niczym skała od samego początku. Kwestia doświadczenia i perspektywy - skontrował to stwierdzenie czarownik.

Czarownik, który zaczął rozumieć, że dopóki nie wda się w tę drobną potyczkę na siłę to nie pójdą dalej z rozmową. Dlatego z cichym westchnieniem skupił się by wypuścić z siebie jedną, krótką falę magii, której siła nie sięgała nawet dziesięciu procent całej jego obecnej mocy. Czuł się niemalże tak, jakby korzystał z mocy, którą miał te kilkanaście wieków temu, a nie z wiedzy i lat, które nosił na swoich barkach. Jednak nawet ta względnie niewielka ilość mocy znacząco przewyższała to, czym pochwaliła się Morgana, która czując magię Melina bezwiednie zrobiła krok do tyłu. Ten drobny pokaz zadziałał jednak dokładnie tak, jak miał i mimo tego, że dłonie Morgany drżały nieznacznie, prawdopodobnie ze strachu, to dziewczyna odpuściła atakowanie czy bronienie się magią i po prostu do nich podeszła.

- Dlaczego Aithusa nie ma problemu z twoją obecnością? - spytała łapiąc się pierwszego lepszego tematu by nie dać Merlinowi czasu na nazwanie jej słabą. - Za każdym razem, gdy jesteś w pobliżu mam wrażenie, że cię rozumie. A to ja go wychowywałam. Ja byłam przy nim. To ja powinnam mieć z nim emocjonalną więź.

- I masz - potwierdził jej słowa Merlin. - Poziom zaufania jakim obdarzyło cię to stworzenie jest czymś niesamowitym. Ale w jego genetyce jest zapisane posłuszeństwo mojemu rodzajowi. Gdybym użył wszystkich sztuczek, które mam w rękawie to nie mogłaby oprzeć się mojemu rozkazowi. Nawet gdyby tym rozkazem było zabicie ciebie. I nie traktuj naszego ostatniego zderzenia jako czegoś typowego. Aithusa wtedy mnie zaatakował, bo się przeraziłaś i byłaś ranna. Gdybym nakazał mu wtedy posłuszeństwo, tamto spotkanie byłoby zupełnie inne.

- Merlinie powiedz mi jak to jest być tak cholernie wyjątkowym? - prychnęła zirytowana Morgana, która powinna być ostatnią osobą we wszechświecie używającą tego argumentu. Bo jakby nie patrzeć to przez wzgląd na swoją pozycję i serca ludzi dookoła niej otrzymała niezwykle łagodne traktowanie w sytuacjach, w których inni potraciliby głowy. Czasem nawet dosłownie. - Mieć pewność, że wszystkie stworzenia będą ci posłuszne, że wszystkie twoje plany wypalą i nikomu na twojej warcie nie stanie się krzywda? Jak to jest lizać buty ludzi, którzy znienawidziliby cię za to kim tak naprawdę jesteś? Ludzi, którzy i tak cię nienawidzą za sam fakt gorszego urodzenia.

- Wiem, że twoje słowa mają mnie zranić - oświadczył spokojnie Merlin mimo tego, że nieznacznie mocniej musiał zacisnąć zęby i nieco bardziej kontrolować to, co mówił. - I jeśli przyniesie ci to choć ułamek spokoju to rzuć we mnie wszystkim, co tylko masz. Ale to nie jest wyjątkowość. To ciężar, z którym utyka się na stulecia.

- Główny męczennik Camelotu - prychnęła ponownie Morgana z niedowierzaniem i złością. I była to postawa, do której wbrew pozorom jak najbardziej miała pełne prawo. Bo z jej perspektywy Merlin niczego nie stracił, nigdy nie był w realnym niebezpieczeństwie, a odzywał się jakby spadły na niego wszelkie nieprzyjemności losu. - Niech ci jeszcze pomnik na dziedzińcu postawią. Tuż obok stosu, na którym będą palić magiczne stworzenia, gdy Gwen i Artur zaprowadzą swoje porządki. Wiesz, że będziesz odpowiedzialny za te śmierci, prawda? Za tę niewinną przelaną krew.

- Byłem winny gorszym zbrodniom. To tylko kolejna rzecz, z którą musiałbym żyć - uznał gorzko czarownik, ale nawet na sekundę nie przestał stać prosto i z hardo uniesioną głową. Może nie był dumny z tego, co zrobił i co przeżył, ale nie zamierzał kulić się ze strachu przed konsekwencjami własnej przeszłości.

Morgana szybko zorientowała się, że tak, jak nie wygra bitwy na magię, tak nie wygra i słownej potyczki. Ta myśl przez chwilę wywołała u niej smutek, bo sprawiła, że przypomniała sobie drobne słowne utarczki, które miała z Merlinem jeszcze na Camelocie. Przypomniała sobie, jak chłopak nie ocenił jej za to, że ma magię, ale znalazł rozwiązanie, które powinno było zadziałać. Gdyby nie wściekłość Uthera i chęć wymordowania druidów, Morgana mogłaby spokojnie żyć wśród istot magicznych i jej losy nigdy nie potoczyłyby się tak, jak ostatecznie to zrobiły. Pendragon dowiedziała się, że Merlin miał magię zbyt późno. Była zbyt daleko na ścieżce skrzywdzenia, samotności i nienawiści by zrozumieć potencjał, jaki niosła ze sobą ta informacja. Wtedy było to tylko kolejne stwierdzenie, które spróbowałaby wykorzystać przeciwko niemu i Arturowi.

- Dlaczego tym razem zakłóciłeś mój spokój? - spytała zaskakująco neutralnym tonem Morgana podchodząc do Aithusy i głaszcząc ją delikatnie. - Przy ostatniej twojej wizycie dramatycznie oznajmiłeś mi, że mam nie chować urazy do Camelotu. Do bliskich, którzy mnie zdradzili. Więc próbuję tak żyć. Spokojnie, bezpiecznie i próbując praktykować magię. Choć bez nauczycielki jest to niezmiernie trudne. Ale o to akurat zadbałeś. Pamiętasz jeszcze Morgause? - w tym ostatnim pytaniu pojawił się ogrom jadu, którego Morgana nie potrafiła powstrzymać. Bo jakby nie patrzeć to właśnie Morgause jako pierwsza próbowała czegoś ją nauczyć. Jako pierwsza zaakceptowała ją w całości. I może Morgause przyczyniła się znacząco do rozłamu Morgany od rodu Pendragon, ale nie była to myśl, na którą dziewczyna była jeszcze gotowa.

- Nie każdego dnia truje się istotę podobną samemu sobie - uznał Merlin słowami, które mogłyby zabrzmieć jako przyznanie się do winy i przeprosiny, ale nimi do końca nie były. A Gwaine z każdym kolejnym słowem czarownika miał do niego coraz więcej pytań. Pytań, na które był lepszy czas i lepsze miejsce. - Nie zaprosisz nas do środka?

- Powiedzieć, że nie jesteście mile widzianymi gośćmi byłoby srogim niedomówieniem Merlinie - stwierdziła chłodno Morgana nie czyniąc nawet kroku w stronę wejścia do chatki. -  Zresztą, gdybyś chciał to po prostu byś tam wszedł, tak jak ostatnim razem.

- Przypominam, że ostatnim razem wiązało się to z uratowaniem ci życia. I z naprawą twojego domu. I podleczeniem twojego smoka - zaczął wymieniać nonszalancko czarownik wyliczając kolejne rzeczy na palcach.

- Nie okazałam ci wdzięczności wtedy i nie okażę jej teraz. Nie okażę jej nigdy dopóki moje dni nie dobiegną końca - warknęła Pendragon, która w głębi duszy posiadała ogromną rozterkę. Bo mimo wszystko Merlin się starał. Dawał jej przestrzeń, której potrzebowała, wyciągał do niej rękę i pomagał, gdy nie dawała rady. Ale była jeszcze daleka od uznania, że mogą stanąć we dwójkę na cywilizowanej stopie.

- Możliwe. Jakby nie patrzeć sam namawiałem cię do tego żebyś na mnie skupiła całą swoją nienawiść - uznał spokojnie czarownik, a Gwaine miał ochotę zdzielić go rycerską rękawicą po głowie. Bo może Merlin miał na swoim koncie wiele grzechów, ale jego męczennicze podejście do brania na siebie nienawiści całego świata zaczynało zwyczajnie go irytować.

- Co się zmieniło? - spytała Morgana doskonale maskując zaciekawienie w głosie znudzeniem.

- Moje oczekiwania - odpowiedział krótko Merlin z lekkim wzruszeniem ramion,

- Nie masz prawa mieć wobec mnie żadnych oczekiwań - oświadczyła z niezwykłą mocą Morgana, błędnie interpretując słowa czarownika.

- Owszem. Nie mam - potwierdził z miejsca Merlin nie dając swojej rozmówczyni nawet czasu na monolog, który już budował się za wziętym głębszym oddechem.

- Czego? - spytała Morgana tak wkręcona w monolog, który miała przedstawić, że nie zorientowała się, o czym mówił jej rozmówca.

- Żadnych oczekiwań wobec ciebie - oświadczył czarownik i Morgana prędzej umarłaby, niż przyznała, że te słowa realnie ją zabolały. Bo jak bardzo trzeba kogoś nienawidzić by stać się tak obojętnym, że nie miało się wobec niego czasu na choćby jedną myśl?

- Mówił ci już ktoś, że rozmowa z tobą jest niezwykle trudna, a ty sam nie jesteś w połowie tak zabawny, jak myślisz, że jesteś? - spytała zirytowana Pendragon przewracając dosadnie oczami, ale w głębi duszy ciesząc się z tej wymiany zdań. Samotność zaczynała jej doskwierać i możliwość powymieniania się prztyczkami z kimś była świetnym na nią lekarstwem.

- Gwaine mówi mi to codziennie - zaśmiał się Merlin szczerze.

- To prawda, mówię - poświadczył o tym Gwaine i dopiero po tych słowach Morgana zorientowała się, że nie są przed jej chatką z Merlinem sami.

- Nie rozumiem co twoje oczekiwania mają do twojego pojawienia się przed moimi drzwiami - oznajmiła w końcu dziewczyna całkowicie się poddając i oddając lejce tej konwersacji w dłonie Merlina.

- Miałem trochę czasu żeby przemyśleć kilka różnych aspektów Camelotu. W tym twoją przyszłość - zaczął ostrożnie Merlin. - Była ogromna część mnie, która liczyła, że w pewnym momencie będziesz mogła wrócić na zamek. Że na świecie zapanuje pokój, że druidzi będą chronieni. Że będziesz mogła mieć życie, do którego odebrania się przyczyniłem. Za co mogę i będę przepraszać cię do mojego ostatniego tchnienia.

- Ja? Na Camelocie? Merlinie w życiu nie słyszałam większej głupoty z twoich ust - zaśmiała się Morgana i choć celowała w prześmiewczy wydźwięk, nie dała rady zatuszować pewnego rozczarowania we własnym głosie.

- Twoje miejsce było na Camelocie - kontynuował niezrażony Merlin, choć po oczach Morgany widział, że każde kolejne jego słowo coraz bardziej ją rani. - I powinno dalej na nim być. Gdyby wszystko potoczyło się idealnie i Uther dowiedziałby się, że masz magię w zupełnie innych okolicznościach, wtedy stanowiłabyś most łączący rodzinę królewską i istoty magiczne. Tak, jak zaplanował to wszechświat. Niestety pod wpływem rad istoty, która nienawidziła twojego rodu, stanąłem temu przeznaczeniu na drodze. I zepchnąłem cię na ścieżkę, z której nie miałaś już powrotu. I jest to ciężar, który będę nosił na swoich barkach tak długo, jak będę chodził po tej ziemi.

- Wątpię żeby po ostatniej wojnie Rycerze dali mi się spokojnie przechadzać po korytarzach zamku. Będą się raczej bali o swoje życia - zauważyła z nieprzyjemnym, sztucznym uśmiechem Morgana próbując nie pozwolić sobie w tamtym momencie na myślenie o tym, ile oddałaby żeby móc wrócić do domu. O ile jeszcze mogła tak nazwać Camelot.

- Rycerze nie byliby twoim największym zmartwieniem na zamku. Nie bez kogoś, kto upewniałby się, że w ich głowach wciąż żywy jest odpowiedni, choć nieco nieaktualny obraz ciebie - zauważył zadziwiająco spokojnie czarownik.

- Jak szybko umierają twoje przyjaźnie Merlinie. Prawie szybciej, niż twoi przyjaciele - odbiła piłeczkę Morgana, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że obecna Królowa się znacząco zmieniła, ale nie chcąc tracić z serca wizerunku Gwen, która była dobrą, przyjazną i pomocną osobą.

- Gwen była moją przyjaciółką. Była też twoją przyjaciółką. I też nie zauważyłaś jej złych cech dopóki nie było zbyt późno. Powinnaś posłuchać jej wypowiedzi w trakcie zebrań. W końcu zaczęłabyś żywić do kogoś większą nienawiść, niż do mnie - dodał pół żartem, pół serio Merlin zdając sobie sprawę z tego, że obecność Morgany na zebraniu Okrągłego Stołu mogłaby być naprawdę ciekawym doświadczeniem.

- Czyli zmieniły się twoje oczekiwania w kwestii Gwen - podsumowała tę wypowiedź Pendragon pierwszy raz od początku tej rozmowy wbijając przeszywający wzrok prosto w Merlina.

I choć teoretycznie potwierdzenie tego na głos mogłoby zostać uznane za zdradę i w innych okolicznościach kosztować Merlina głowę, to chłopak nie zamierzał kłamać. Nie w momencie, w którym powoli zaczynała budować się między nim i Morganą jakakolwiek nić porozumienia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top