P. XXXIII / SŁODKA HERBATA I DZBANEK WODY

- Merlinie, pewnie wiesz, dlaczego cię tu ściągnęłam, nieprawdaż? - spytała wreszcie Gwen, gestem zapraszając czarownika do tego by usiadł przy stole, na którym przygotowane były drobne smakołyki i napoje.

A Emrys praktycznie nie mógł poradzić nic na to, że coraz bardziej chciało mu się tylko śmiać. Śmiać z irracjonalności tej sytuacji. Śmiać ze zmęczenia. Śmiać z zażenowania. Rodzajów śmiechów w tamtym momencie było co nie miara, ale żaden nikomu nie wydałby się jakkolwiek przyjazny. Bo przygotowanie ciast, ciastek czy chłodnej herbaty było tak banalnie głupim pomysłem, który był pozbawiony jakiejkolwiek finezji. Ot miał być ponownym podkreśleniem różnic w ich statusach. I Merlin musiał bardzo mocno przypominać sobie, że w tych czasach nie znaczył teoretycznie nic. Że w tych czasach musiał nieustannie robić z siebie idiotę żeby nie stracono go za coś, z czym się urodził.

I Merlin naprawdę miał dobre intencje wchodząc do komnat królowej. Na tyle dobre, na ile mógł je mieć mając już o niej wyrobione nieco gorsze zdanie oczywiście, ale wciąż poniekąd dobre. Wciąż chciał traktować ją z szacunkiem i odnosić się tak, jakby po prostu rozminęli się w przekonaniach, jakby Gwen można było przemówić do rozsądku. Ostatnim, czego by chciał byłoby podważenie jej statusu i pozycji i sprawienie, że poczułaby się zagrożona na tyle, by podjąć przeciwko niemu jakiekolwiek działania.

Ze wszystkich rzeczy, które mogły zmienić ten tok wydarzeń - Merlin szczerze najmniej podejrzewał herbatę czy ciastka. A jednak. Bo cała ta szopka była ponownym problemem rzuconym mu pod nogi. Bo znowu ktoś go znieważał mimo całej pracy, którą wykonał dla Camelotu. Ba, nikt z obecnie żyjących na Camelocie nie byłby wśród żywych tego dnia gdyby nie jego magia. I tak, chciał doprowadzić sprawę do końca, ale każdy był nieufny względem każdego, każdy patrzył na własne zyski i na własny ból i nikt nie chciał widzieć większego obrazka. I tak, jak Merlin zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie mieli pełne prawo do wpatrywania się w swoją prywatną, niewielką rameczkę życia, tak zaczynał mieć tego dosyć. 

- Zdaje mi się, że rozmowa ma dotyczyć różnic w naszych poglądach - odpowiedział na pytanie królowej i siadając przy stole celowo sięgnął po dzbanek z wodą mimo krzywego spojrzenia Gwen. - Osobiście uważam, że to na nią czas najwyższy. Obojgu nam niesamowicie zależy na Arturze i jego szczęściu. A wątpię by obecna sytuacja działała pozytywnie, na którekolwiek z nich. Dlatego bardzo chciałbym żeby ta rozmowa była naprawdę owocna. I nie pozostawiła żadnej przestrzeni na nadinterpretację czy nieporozumienia.

Merlin brzmiał miło, ale gdyby wsłuchać się w jego ton głosu odnalazłoby się w nim dwie rzeczy. Grubo podszytą ironię oraz absurdalny poziom zmęczenia. Bo tak naprawdę cała ta rozmowa miała być bezsensowna. Bo Gwen nie zmieni zdania i nawet Merlin przestał w to wierzyć kilka obrad temu. On również nagle nie zacznie nienawidzić magii czy ludzi, którzy swoim istnieniem krzywdy nikomu nie robią. Więc było to zmarnowanie czasu, które mógł poświęcić na masę innych rzeczy. Choćby na przygotowanie siebie i Gwaine'a do wyjazdu poza Camelot coby mógł sprawdzić własne księgi. Czy próbę rozszyfrowania własnych uczuć i emocji, które kłębiły się pod warstwą zmęczenia, a które coraz bardziej zaczynały go irytować tym, że same sobie nawzajem zbyt często zaprzeczają.

- Znów to fantastyczne podejście - pochwaliła go Gwen słodkim tonem. - Naprawdę cieszę się, że Artur ma przy sobie kogoś takiego, jak ty. Są pewne role, których jako królowa nie mogłabym wypełnić. No i więź Twoja i Artura jest czymś niezwykle rzadkim w naszym świecie, nie sądzisz? Taki poziom zaufania i zażyłości mimo różnicy charakterów, osobowości czy przeznaczeń.

- Zawsze miałem wrażenie, że Artur ufał mi, bo wiedział, że to co mówię jest szczere - odpowiedział Merlin samemu już nie wiedząc, czy chce spokoju czy otwartej wojny z koroną i odbijając się między tymi dwoma skrajnościami. - I że naprawdę myślę w konkretne sposoby. Nie twierdzę, że zawsze zachowywałem czy nosiłem się nieskazitelnie i w "słusznej" manierze. Wszak jesteśmy tylko ludźmi. Możemy czasem popełniać błędy i mieć pewność, że nie będą nas one definiować. W przeciwieństwie do tego, co powiedzą o nas nasze decyzje, gdy na tychże błędach zostaniemy przyłapani. Niemniej zdaje mi się, że otwarcie mogę powiedzieć, że mój kompas moralny zawsze był dość jasny. Może tego właśnie potrzebujesz do tego by Artur ponownie zaczął Ci ufać.

- Chyba nie zrozumiałam, co miałeś na myśli. A wiem, że nie chciałeś powiedzieć niczego złego - zauważyła Gwen, a w jej głosie pojawiła się nuta ostrzeżenia. U Merlina spowodowało to jedynie chwilę zastanowienia, czy otwarta wojna z Gwen nie zaoszczędziłaby mu na dłuższą metę ogromu  czasu, który inaczej musiałby marnować na podobne szopki. - Zawsze zdawałeś sobie sprawę z konsekwencji własnych wypowiedzi. Pamiętam też, że praktycznie od zawsze posiadałeś pewną umiejętność wytyczania bardzo szczegółowej ścieżki w swoich słowach. Ot takiej, która nie odpowiadałaby jednoznacznie na zadane pytania. A w najgorszym przypadku takiej, która pozostawiała twojego rozmówcę z jeszcze większą ilością pytań, niż miało się wcześniej.

- Nigdy celowo nie zwiodłem nikogo, kogo nie musiałem zwieść - odparł spokojnie Merlin doskonale zdając sobie sprawę z tego, że cały jego czas na Camelocie owinięty był koniecznym kłamstwem.

- Absolutnie ci tego nie zarzucam Merlinie! Wiem, że zawsze byłeś oddany i wierny Arturowi i nigdy nie okłamałbyś któregokolwiek z nas - oświadczyła Gwen wybierając pojedyncze słodycze ze środków talerzy, gdy Merlin uparcie ograniczył się jedynie do podstawowego napoju. - Po prostu weź proszę pod uwagę, że w przeciwieństwie do ciebie nie mam wciąż czasu na siedzenie po uszy w księgach. Mój sposób rozumowania jest prostszy. Dlatego chcę też prosić cię o to, byś odpowiadał mi w sposób, który będzie dla mnie zrozumiały, dobrze?

Ostatnia wypowiedź Królowej sprawiła, że w duszy Merlina coś się zagotowało. Bo Gwen, którą znał, lubił i szanował, poświęciłaby cały czas, który tylko mogłaby poświęcić na doszkolenie się, na zrozumienie ludu na szukanie rozwiązań dobrych dla wszystkich. Emrys nie wiedział, czym królowa była aż tak zajęta praktycznie codziennie, ale jakoś wątpił by działania te przyczyniały się do czyjegokolwiek dobra poza nią samą. I może nie bolałoby go to aż tak bardzo, gdyby nie pamiętał, jaki potencjał Gwen przejawiała jako możliwa przyszła władczyni, gdy jeszcze ciężar korony nie znalazł się na jej głowie.

- Z ręką na sercu obiecuję, że wszystkie moje wypowiedzi od tej pory będą niezwykle jednoznaczne - oznajmił Merlin uświadamiając sobie ostatecznie, że pójście na wojnę chociaż będzie oficjalne i nie będzie musiał marnować czasu na bycie sztucznie uprzejmym.

- Merlinie, powiedz mi szczerze, czy między nami narodził się jakiś problem? - spytała Gwen i przez chwilę czarownika objęły ogromne wyrzuty sumienia. Przez ułamek sekundy widział w rozmówczyni swoją dawną przyjaciółkę. - Mam wrażenie, że od kiedy wojna się skończyła, a nawet wcześniej, od kiedy Artur zaczął okazywać mi specjalne względy, nasza relacja się rozluźniła. A teraz rzucamy sobie nawzajem kłody pod nogi, gdy tak naprawdę powinniśmy wspólnie i w zjednoczony sposób wspierać Artura w tak delikatnych czasach.

- Nie, Gwen, nie narodził się między nami problem jeśli chodzi o sferę prywatną. Z całego serca życzę dziewczynie będącej niegdyś zamkową służką spełnienia wszystkich marzeń - i wypowiedzenie właśnie tych słów sprawiło, że Merlin się otrząsnął. Bo siedząca przed nim królowa nie była już tamtą dziewczyną. - Nasze poglądy na wiele spraw jednak najwidoczniej muszą się różnić. I tak, jak nie mam wobec ciebie żadnej personalnej wendetty, tak też nie zamierzam umniejszać sobie, swojej wiedzy czy własnym przekonaniom. Jakby nie patrzeć - sama podkreśliłaś, że dość często siedzę z nosem w najróżniejszych księgach. I wiem, że daje mi to niezwykle szeroki pogląd na cały przekrój sytuacji.

- W pełni rozumiem, że jesteśmy teraz zupełnie innymi ludźmi, niż gdy nasze ścieżki pierwszy raz przecięły się na Camelocie. Sporo przeżyliśmy razem od tego czasu, nie sądzisz? - Gwen próbowała krążyć dookoła tematu tak, by to Merlin palnął pierwszą, niepoprawną głupotę. Tak, by mogła całą tę sytuację obrócić na własne życzenie i wrzucić go w dyby. Problem polegał jednak na tym, że Merlin nie zamierzał podporządkowywać się hierarchii czy tradycji kosztem własnego czasu, zdrowia czy przekonań. I każdy, kto tylko spróbowałby zaprowadzić go na dziedziniec, miałby się o tym boleśnie przekonać.

- Nie da się zaprzeczyć. Przygód mieliśmy tyle, że możnaby o tym i trzy księgi napisać. Ba, mogłyby powstać nawet legendy - dodał z niewielkim uśmieszkiem doskonale zdając sobie sprawę z tego, że takowe już powstały i że były o wiele łaskawsze dla mieszkańców Camelotu niż rzeczywistość. - Choć to już sądzę, że raczej związane by było z tym, że z twarzą Artura musi być coś nie tak, skoro tak wielu, tak różnych ludzi zareagowało na jej widok tak agresywnie.

- Eh Merlinie. Ty i te twoje żarty na granicy dobrego smaku - zaśmiała się królowa, a Merlina wewnętrznie coś skręciło z zażenowania. -  Ale cieszę się, że poruszyłeś temat Artura.

- Odnoszę w tej wrażenie, że Artur w tej konwersacji będzie pojawiać się dość często. I dlatego z góry pozwolę sobie zauważyć, że nie zamierzam wykorzystywać jego imienia żeby wycierać sobie nim gębę. Nie zamierzam również siedzieć bezczynnie jeśli byłaby to ścieżka, którą ty zamierzałabyś obrać - oznajmił czarownik delikatnie stukając palcami w drewniany blat stołu. Po zaskoczonej minie Gwen mógł się domyślić, że królowa nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Cóż, takich zaskoczeń miało czekać ją jeszcze kilka.

- Merlinie, to nieco ironicznie, że takie zdanie pochodzi od ciebie. Nie sądzisz? - spytała zadziwiająco łagodnym tonem, który tak kontrastował ze stanowczością Merlina.

- Absolutnie nie. Może i żartuję z wielu rzeczy, może i wytykam Arturowi ogromną ilość luk, błędów czy niedociągnięć. Może w towarzystwie przyjaciół kilkukrotnie naraziłem go na niewielkie pośmiewisko. Ale nigdy nie użyłbym jego imienia do wywołania konkretnego efektu czy zmuszenia rozmówcy do zgody - czarownik uznał, że dobitne wytłumaczenie będzie jedynym, które dotrze do myśli królowej.

- Posądzasz mnie o takie taktyki? Liczyłam na przyjacielską konwersację na temat obecnej sytuacji na Camelocie, nie na przytyki - w głos Gwen wdarło się szczere zaskoczenie i coś, co w bardzo krzywym zwierciadle mogłoby wydać się smutkiem. Merlin musiał przyznać, że była to pierwsza, semi prawdziwa reakcja w trakcie całej ich rozmowy.

- Mylnie założyłem, że oboje mamy w tej konwersacji być prawdomówni - oznajmił jednocześnie na swoją obronę, jak i po to by dolać oliwy do ognia.

- Dobrze, przyznaję. Masz rację. Boję się o Artura. Boję się, że kłótnia między nami będzie go rozpraszać. Że nie otrzyma odpowiedniego wsparcia i doradztwa. Że poprowadzi Camelot w stronę, w której nie chciałby tego zrobić - Merlin cudem i wszystkimi siłami świata powtrzymał się od uniesienia jednej brwi w wyrazie absolutnego zażenowania. A jednocześnie dziękował światu za to, że Gwen urodziła się i po przeżyciu swojej ilości czasu miała umrzeć na Camelocie. Bo gdyby kogoś tak sprawnego w obracaniu kota ogonem pozostawić na pastwę funkcjonującej we współczesności polityki to z pewnością wyszłyby z tego niesamowicie dziwne kwiatki.

- Artur jest królem. Nie ja. Nie ty. Artur. Jest też dorosły i przeżył naprawdę wiele. Do tego chłopak ma silniejszy kompas moralny, niż większość ludzi, których kiedykolwiek dane było mi poznać. Możemy mu doradzać zgodnie z naszą najlepszą wiarą i zgodnie z tym, co sądzimy, że będzie miało pozytywny efekt na największą ilość żyć ludzi, ale pod koniec dnia to on musi podjąć decyzję - głos nieco Merlinowi załamał się na sam koniec tego zdania, gdy sens wypowiedzianych słów dotarł też do niego.

Bo Merlin uświadomił sobie, że przestrzeń na zmianę zaoferował na Camelocie dwóm osobom. Dwóm niezwykle lojalnym i skrzywdzonym przez los osobom. I nikomu więcej. Resztę Camelotu uznał za niechcącą większych zmian. Za grupę, która będzie stawiała mu się tak mocno, jak tylko będzie mogła byleby przywrócić stary ład. I czarownik naprawdę nie miał wielu "ale" do takiego stanu rzeczy. Chciał tylko żeby każdy czuł się chciany i bezpieczny na Camelocie. Niezależnie od statusu, tego czy posiadał magię czy jakim się urodził. Tylko, że takiej równości wymagał od niewielkiego miastecza sprzed piętnastu wieków, gdy nawet współcześnie tematy te stanowiły przedmiot debaty.

Więc tak. Mógł tylko zaoferować swoją pomoc i swoją radę. Nie on podejmował decyzję. Na koniec dnia może okazać się, że podjęte decyzje będą sprzeczne z jego przekonaniami. Nie oznacza to też od razu, że będą niesłuszne, bo jakby nie patrzeć, będą podjęte przez ludzi bardziej związanych z czasami, w których mają obowiązywać. Więc może Camelot się zmieni. Może Artur naprawdę podejmie decyzję o abdykacji. Może magia odżyje, a może stracą wszystkie magiczne istoty. Ale ten jeden fragment rozmowy uświadomił mu, jak bardzo w przeciągu tych kilkunastu dni Merlin zaangażował się emocjonalnie w sprawę, którą chciał oddzielić wysokim murem od własnego serca. I pomogło mu to zrobić bardzo potrzebny krok do tyłu. Co oczywiście nie oznaczało, że zamierzał pogodzić się z ranieniem bezbronnych druidów. W najgorszym przypadku oznaczało to jedynie, że będzie musiał wymyślić inne rozwiązanie dla kilkunastu czy kilkudziesięciu osób.

- Tworzenie tak znaczącej wyrwy wśród jego najbliższych mu w tym nie pomoże - zauważyła Gwen.

- Jeśli chcesz spróbować przekonać mnie do swoich poglądów to zrób to swoimi słowami - oświadczył Merlin, a spokój w jego głosie zaskoczył nawet jego samego. - Nie zasłaniaj się Arturem.

- Rozmowa z tobą to katorga. Przysięgam na bogów, wszystko traktujesz jako atak - dramatycznie oświadczyła królowa, przecierając twarz dłońmi i na chwilę wpatrując się w widok rozpościerający się z pełnych witraży okiennic.

- Bo wszystko, co mówisz, właśnie tak brzmi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top